Pär Lagerkvist-Windą do piekła.pdf

(4347 KB) Pobierz
401627483 UNPDF
PÄR LAGERKVIST
WINDĄ DO PIEKŁA
Dyrektor 'Jönsson otworzył drzwi eleganckiej windy
hotelowej i — rozkochany —• wprowadził do niej delikatne
wdzięczne stworzenie otulone futrem, owiane zapachem
pudru. Usiedli na miękkiej kanapce, przytuleni do siebie,
i winda ruszyła w dół. Mała pani podała na wpół otwarte
usta, wilgotne od wina, i zwarli się w pocałunku. Zjedli
kolację na górze, na tarasie pod gwiazdami, a teraz szli
zabawić się do miasta.
—• Kochany, jak cudnie było tam na górze — -szepcze
ona — tak romantycznie: siedzieć z tobą wśród gwiazd,
jak w niebie. Wtedy człowiek rozumie, czym jest miłość.
Kochasz mnie, powiedz, bardzo mnie kochasz?
Dyrektor odpowiedział pocałunkiem, który trwał jeszcze
dłużej niż pierwszy. Winda spadała w dół.
— Jak dobrze, że przyszłaś, maleńka — mówi — bo
chyba bym oszalał.
—• Tak, ale ty wcale nie wiesz, jaki on był wstrętny.
Gdy tylko zaczęłam się ubierać do wyjścia, zapytał, dokąd
idę. Chyba mogę chodzić, gdzie mi się spodoba, odpowie-
działam. Przecież nie jestem więźniem. Wtedy usiadł przy
mnie i bez słowa wpatrywał się we mnie przez cały czas,
jak się przebierałam, wkładałam moją nową beżową suknię,
czy ci się w niej podobam, jak uważasz, w czym. mi jest
najlepiej, chyba w różowym, prawda?
— Tobie jest dobrze we wszystkim, kochanie — rzekł
dyrektor — ale tak ślicznie jak dziś, nie wyglądałaś jesz-
cze nigdy.
401627483.002.png
Z wdzięcznym uśmiechem rozchyliła futro, całowali się
długo. Winda spadała w dół.
— Kiedy już byłam gotowa i chciałam wyjść, wziął
mnie za rękę i nic nie mówiąc tak mocno uścisnął, że mnie
jeszcze do tej pory boli. Taki brutal, nie możesz sobie
nawet wyobrazić! No, to do widzenia, powiedziałam. On
naturalnie nie odpowiedział ani słowem. Jest taki uparty,
tak okropnie zacięty, że nie można z nim wytrzymać.
•— Biedne maleństwo — litował się dyrektor Jönsson.
— Tak jakbym już nie miała prawa wyjść, trochę się
rozerwać. Bo widzisz, on jest śmiertelnie poważny, trudno
sobie wyobrazić bardziej grobowe usposobienie. On nic nie
bierze po prostu, naturalnie. Wszystko przyjmuje tak,
jakby chodziło o życie,
•— Biedactwo, ileż ty musiałaś znieść.
— O tak, cierpiałam okropnie. Straszliwie. Nikt się
nie nacierpiał tyle co ja. Dopiero kiedy ciebie spotkałam,
poznałam, co to miłość.
— Ukochana! — szepnął gorąco Jönsson i wziął ją
w ramiona. Winda spadała w dół.
•— Jak cudownie było siedzieć tak z tobą na tarasie,
patrzeć w gwiazdy i marzyć — rzekła, zaczerpnąwszy
tchu po pocałunku. — O, nigdy tego nie zapomnę. To
dlatego właśnie Arvid jest zupełnie niemożliwy, że wciąż
musi być taki poważny, nie ma w sobie za grosz poetycz-
ności, wcale się na tym nie zna.
— Najdroższa, to przecież wręcz nieznośne.
— No, właśnie, nieznośne! Ale — ciągnęła, podając mu
z uśmiechem dłoń •— po co o tym myśleć. Mamy przecież
iść się zabawić. Kochasz mnie bardzo, prawda?
— Jeszcze jak! —• odparł dyrektor i przegiął ją
w uścisku, aż zaczęła dyszeć. Winda spadała w dół.
Pochylił się nad nią i pieścił, zarumienioną i zdyszaną.
•— Będziemy się kochać dziś w nocy... jak jeszcze nigdy.
Ty...? — szeptała. Przyciągnęła go do siebie i zamknęła
oczy. Winda spadała w dół.
Spadała i spadała.
Jönsson' podniósł się w końcu z poczerwieniałą twarzą.
401627483.003.png
— Co jest z tą windą! — wykrzyknął. — Dlaczego nie
staje? Przecież tak długo już tu rozmawiamy, no nie?
— Tak, kochany, bardzo długo, czas mija tak szybko.
— To prawda, na miłość boską, siedzimy tu już całą
wieczność. Co to właściwie znaczy?
Wyjrzał przez kratę windy. Na zewnątrz było zupełnie
ciemno. A winda nie przestawała spadać w dół w szybkim,
miarowym, równym tempie coraz głębiej i głębiej.
— Na Boga, co się dzieje! Wygląda na to, że zjeżdżamy
w szyb bez dna. I to już od Bóg wie jak dawna.
Usiłowali dojrzeć coś w głębinie. Ale było tam czarno
jak w beczce ze smołą. Wciąż tylko spadali i spadali w dół.
•—• To jakaś piekielna historia! — wybuchnął Jönsson.
— Och, kochany — żaliła się pani, uwieszając się u jego
ramienia — tak się boję. Pociągnij za hamulec bezpieczeń-
stwa. Jönsson ciągnął z całej siły. Nic nie pomogło. Winda
spadała, dalej.
— Ależ to okropne! — wykrzyknęła pani. — Co my
teraz zrobimy?!
— U diabła, co tu można zrobić — złościł się Jönsson. —
To jakaś potworność.
Maleńka pani .wpadła w rozpacz, wybuchnęła płaczem.
— Nie, nie, kochany, nie mów tak, musimy brać to
rozsądnie. Nic nie można na to poradzić. O tak, usiądź tu
koło mnie. Widzisz, siedzimy teraz oboje spokojniutko,
przytuleni do siebie, zobaczymy, co będzie dalej. Winda
musi się przecież w końcu zatrzymać, u diabła.
Siedzieli i czekali.
— Że też coś takiego mogło się zdarzyć — powiedziała
pani. — I to akurat, kiedy mieliśmy się pójść bawić.
— Właśnie, cóż za- piekielna historia — przyznał
Jönsson.
— Ale kochasz mnie, prawda?
— Kochane maleństwo — rozczulił się Jönsson i przy-
cisnął ją do piersi. Winda spadała w dół.
A potem raptownie stanęła. Dookoła było tak jasno, że
światło raziło w oczy. Byli w piekle. Diabeł grzecznie od-
sunął kratę windy.
401627483.004.png
— Dobry wieczór — powiedział kłaniając się nisko.
Był bardzo elegancki, we fraku, który wisiał na naj-
wyższym, owłosionym kręgu szyjnym jak na zardzewiałym
gwoździu. Jönsson i jego pani wyszli z windy oszołomieni,
chwiejąc się na nogach.
- — Na miłość boską, gdzie my jesteśmy! — wykrzyknęli
przerażeni okropnym widokiem. Diabeł, trochę zażeno-
wany, wyjaśnił:
— Tu wcale nie jest tak strasznie, jak się w pierwszej
chwili wydaje. Mam nadzieję, że państwu tu będzie na-
prawdę przyjemnie — dodał pośpiesznie. —- O ile wiem,
to tylko na jedną noc?
— Tak, tak — żywo przytaknął Jönsson — tylko na
tę noc. Nie zamierzamy tu zostać dłużej, o nie!
Mała pani z drżeniem uwiesiła się u jego ramienia.
Światło było żółtozielone i tak ostre, że prawie nie mogli
patrzeć, zdawało im się, że ziemia pod ich nogami jest
rozżarzona.
Gdy się trochę rozejrzeli, stwierdzili, że stoją na czymś
w rodzaju placu, dokoła którego wznosiły się w ciemności
domy o bramach buchających żarem; rolety w oknach były
spuszczone, ale poprzez szczeliny widać było, że wewnątrz
płonie ogień.
—• To właśnie szanowni państwo kochają się z sobą? —
wypytywał diabeł.
— Tak, bezgranicznie po prostu — odparła mała pani,
rzucając powłóczyste spojrzenie pięknych oczu.
— W takim razie proszę tędy — powiedział diabeł
i poprosił ich, aby byli tacy uprzejmi i poszli za nim.
Skręcili w ciemną boczną uliczkę wychodzącą z placu
i przeszli kilka kroków. Nad brudną, zasmarowaną bramą
wisiała stara, spękana latarnia.
— Bardzo proszę, to tutaj. — Diabeł otworzył drzwi
i wycofał się dyskretnie.
Weszli do środka. Przyjął ich inny, tłusty, sepleniący dia-
beł, a właściwie diablica o wielkich piersiach, z plamami
fioletowego pudru na brodzie i wokół ust. Ciężko sapiąc
uśmiechała się i patrzyła na nich życzliwie i wyrozumiale
401627483.005.png
czarnymi jak ziarnkä pieprzu oczyma. Dokoła rogów nad
czołem zwinięte miała loczki przytrzymane niebieską,
jedwabną wstążką.
— Ach, to pan Jönsson i jego mała pani — powiedzia-
ła — proszę pod ósemkę. — I podała im duży klucz.
Weszli na ciemne, brudne schody. Były tak lepkie od
brudu, że można się było na nich pośliznąć, pokój mieścił
się na drugim piętrze. Jönsson znalazł numer ósmy
i weszli do środka. Średniej wielkości duszny pokój. Po-
środku stół przykryty brudnym obrusem, pod ścianą łóżko
zasłane tylko wygładzonymi prześcieradłami. Wydało im
się tam przyjemnie. Zdjęli okrycia i długo się całowali.
Innymi drzwiami niepostrzeżenie wsunął się jakiś męż-
czyzna, był ubrany jak kelner, jego smoking miał wy-
tworny krój, a gors koszuli był tak czysty, że aż lśnił
upiornie w półmroku. Przybysz wszedł bezgłośnie, nie było
słychać kroków, a ruchy jego były mechaniczne, jakby
lunatyczne. Rysy miał surowe, oczy patrzyły przed siebie
nieruchomo. Był śmiertelnie blady, na skroni miał ranę
postrzałową. Doprowadził pokój do porządku, wyczyścił
umywalnię, wstawił nocnik i wiaderko na brudną wodę.
Nie zwracali na niego zbytniej uwagi, ale gdy już miał
odejść, Jönsson powiedział:
— Dostaniemy chyba trochę wina, proszę nam. podać
pół butelki madery!
.Mężczyzna skłonił się i znikł.
Jönsson zdjął marynarkę. Pani wahała się trochę.
— On przecież zaraz wróci — powiedziała.
-— E tam, w takim miejscu nie trzeba się krępować,
rozbieraj się maleńka.
Zdjęła, suknię, kokieteryjnie podciągnęła majteczki
i usiadła mu na kolanach. Było rozkosznie.
— Ach — szeptała — siedzieć tak z tobą, sam na sam,
w tak cudoWnie romantycznym miejscu. Jakie to poetycz-
ne, nigdy tego nie zapomnę...
— Moja mała pieszczoszka — powtarzał.
Całowali się długo.
Mężczyzna wszedł bezgłośnie znowu do pokoju. Cicho,
401627483.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin