Rozdział 2
Opierałem się plecami o miękką śnieżną skarpę, pozwalając by suchy puch odtworzył kształt mojej sylwetki. Moja skóra pasowała temperaturą do powietrza wokół mnie, a malutkie okruchy lodu odczuwałem niczym aksamit pod moją skórą. Niebo nade mną było czyste, rozświetlone przez gwiazdy, miejscami połyskując niebiesko, a gdzieniegdzie żółtawe. Gwiazdy tworzące majestatyczne, wirujące kształty, na tle, czarnego wszechświata - obłędny widok. Doskonale piękny. Albo raczej powinien być doskonały. Byłby, gdybym był w stanie naprawdę go zobaczyć. Wcale nie poczułem się lepiej. Minęło sześć dni, przez sześć dni ukrywałem się tutaj w pustej, dzikiej Denali, a moja wolność wciąż nie powracała, wolność, którą miałem zanim poznałem jej woń. Kiedy patrzyłem się w obsypane klejnotami niebo, to było tak, jakby była jakaś przeszkoda pomiędzy moim wzrokiem a tym pięknem. Tą przeszkodą była twarz, przeciętna ludzka twarz, której najwidoczniej nie byłem w stanie wypędzić z moich myśli. Usłyszałem zbliżające się myśli, zanim wyłapałem kroki, które im akompaniowały. Odgłos ruchu był tylko słabym szeptem na śnieżnym puchu. Nie było dla mnie niespodzianką, że Tanya podążyła za mną tutaj. Wiedziałem, że przez te kilka dni dużo rozmyślała o nadchodzącej rozmowie, odkładając ją do czasu aż będzie pewna tego, co ma mi do powiedzenia. Namierzyła swój cel sześćdziesiąt jardów wcześniej, skacząc na koniuszki czarnych skał i huśtając się tam na swych bosych stopach. Skóra Tanyi była srebrna w świetle gwiazd, a jej długie, blond kręcone włosy blado lśniły, prawie że różowe z truskawkowymi pasemkami. Jej bursztynowe oczy zamigotały jakby paląc się na śniegu, gdy spojrzała na mnie, a jej pełne usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu Przepiękna. Gdybym tylko był w stanie ją zobaczyć. Westchnąłem Przykucnęła na końcu skały, jej palce u stóp dotykały kamieni. Jej ciało nienaturalnie się naprężyło Kula armatnia, pomyślała Wystrzeliła w powietrze; jej postać pociemniała, wyglądała jak szybko obracający się cień, kiedy z gracją zrobiła fikołka pomiędzy mną a gwiazdami. Zwinęła się w kulkę, taką samą jak kula śnieżna, którą we mnie rzuciła Zamieć ta przeleciała nade mną. Gwiazdy poczerniały a ja byłem głęboko zakopany pod puszystym lodem. Ponownie westchnąłem, ale nie ruszyłem się, by wygrzebać się na zewnątrz. Czerń pod śniegiem ani mnie nie raniła, ani nie zmieniła mojego widoku. Wciąż widziałem tę samą twarz. - Edward? Tanya szybko wygrzebała mnie z pod śniegu. Strzepnęła puch z mojej nieruchomej twarzy, nie bardzo patrząc mi w oczy - Przepraszam. – wyszeptała – to był żart. - Wiem. Całkiem zabawny. Jej usta wykrzywiły w grymasie. - Irina i Kate powiedziały mi, żebym zostawiła cię w spokoju. Myślą, że cię drażnię. - Nie – zapewniłem ją – Przeciwnie. To ja źle się zachowuję, wręcz paskudnie. Przepraszam. Wracasz do domu, prawda? pomyślała - Jeszcze... niezupełnie... się zdecydowałem. Ale nie zostaniesz tutaj. Jej myśli były teraz pełne tęsknoty i smutku. - Nie. Raczej to mi nie... pomaga. Wykrzywiła usta - To moja wina, prawda? - Oczywiście, że nie - Płynnie skłamałem. - Nie bądź takim dżentelmenem Uśmiechnąłem się. Czujesz się przeze mnie zakłopotany, oskarżyła się - Nie. Podniosła jedną brew, a jej wyraz twarzy stał się taki niedowierzający, że musiałem się zaśmiać. Krótki śmiech zaraz po następnym westchnięciu. - Dobra - przyznałem – może trochę Ona również westchnęła i oparła brodę na swych dłoniach. Jej myśli były zasmucone. - Jesteś tysiąc razy cudowniejsza niż gwiazdy, Tanya. Ale oczywiście jesteś tego świadoma. Nie pozwól by moja uporczywość osłabiła twoją pewność siebie. - Zachichotałem, bo było to raczej mało prawdopodobne. - Nie będę zaprzeczać – zamruczała, a jej dolna warga wygięła się w pociągający sposób. - Z pewnością nie - zgodziłem się, starając się przy tym zablokować jej myśli w czasie gdy ona przebierała we wspomnieniach z jej tysięcy udanych zalotów. Zazwyczaj Tanya wolała człowieczych mężczyzn – było ich więcej, przeważnie ciepli i delikatni i zawsze chętni, na pewno. - Sukub - Podroczyłem się z nią, mając nadzieję, że przerwie to migoczące obrazy w jej głowie. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu. - Oryginalny W odróżnieniu od Carlisle'a, Tanya i jej siostry nieco później odnalazły swoje sumienie. Dopiero potem to zamiłowanie do ludzkich mężczyzn, sprawiło, że sprzeciwiły się mordowaniu. Teraz mężczyźni, których kochają... żyją - Kiedy się tu pojawiłeś, – zaczęła powoli Tanya – myślałam, że... Wiedziałem, że właśnie tak pomyśli. Powinienem przewidzieć, że właśnie tak to odczuje. Ale nie byłem wtedy wstanie trzeźwo myśleć. - Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie. - Tak- popatrzyła na mnie z pode łba. - Czuję się okropnie, że niszczę twoją nadzieję, Tanya. Nie chcę cię zranić. Nie pomyślałem. Po prostu odszedłem... w pośpiechu. - Nie oczekuję, abyś miałbyś mi powiedzieć czemu...? Usiadłem i objąłem rękoma nogi, skrzywiłem się – Nie chcę o tym rozmawiać. Tanya, Irina i Kate miały duże doświadczenie, w kwestii życia, do którego musiały się tak bardzo zaangażować. Czasem w niektórych sprawach, były lepsze nawet od Carlisle'a. Mimo ich nienormalnej bliskości z sąsiedztwem, na którą dopuściły się z tymi, którzy powinni być – raz tak było – ich ofiarami, ani razu nie popełniły błędu. Byłem zbyt zawstydzony aby wyznać moją słabość przed Tanyą. - Problemy z kobietami? - zgadywała, ignorując moją niechęć. Zaśmiałem się ponuro – Nie w sposób jaki myślisz. Siedziała cicho. Słuchałem jej myśli, kiedy to zgadywała o co mi chodziło, interpretując każde moje słowo. - Nie zgadniesz - powiedziałem jej. - Może mała podpowiedź? - Proszę, daj spokój Tanya. Znów ucichła, wciąż spekulując. Zignorowałem ją, na próżno starając upajać się pięknem gwiazd. Poddała się po chwili ciszy, a jej myśli skierowały w inne rejony życia. Gdzie masz zamiar się udać? Wrócić do Carlisle'a? - Nie sądzę. - wyszeptałem Gdzie mógłbym pojechać? Nie mogłem wymyślić żadnego miejsca na całej Ziemi, które mogłoby mnie zainteresować. Nie było niczego co chciałbym zobaczyć bądź zrobić. Bo nie ważne gdzie bym poszedł, uciekałbym tylko od problemu. Czułem do siebie odrazę. Kiedy stałem się takim tchórzem? Tanya zarzuciła swoje smukłe ręce na moją szyję. Zesztywniałem, ale nie uchyliłem się od jej dotyku. Dla niej było to, nic więcej jak tylko przyjacielski odruch. Zazwyczaj. Myślę, że wrócisz, - powiedziała, jej głos trącił dawno zagubionym rosyjskim akcentem – Nie ważne co to jest... albo kto to jest... ciągle cię to prześladuje. Zmierzysz się z tym. To w twoim stylu. Jej myśli były stanowcze jak jej słowa. Próbowałem ogarnąć wizję samego siebie, którą nosiła w swojej głowie. Ten, który ma stawić wszystkiemu czoło, ruszy na przód. Przyjemnie było ponownie pomyśleć o sobie w ten sposób. Przed tą feralną godziną lekcji biologii, jeszcze zresztą nie tak dawno; nigdy wcześniej nie wątpiłem w moją odwagę czy zdolności, by zmierzyć się z problemami. Pocałowałem ją w policzek, odsuwając się szybko, kiedy przechyliła się bliżej ku mojej twarzy, a jej usta ułożyły się zapraszająco. Uśmiechnęła się smutno z powodu mojego zachowania. - Dziękuję ci Tanya. Chyba właśnie to potrzebowałem usłyszeć. Jej myśli stały się podirytowane Nie ma za co. Tak myślę. Chciałabym, byś był bardziej rozsądny w stosunku do niektórych spraw, Edwardzie. - Przepraszam cię Tanya. Wiesz, że jesteś dla mnie za dobra. Po prostu... nie znalazłem jeszcze tego czego szukam. - Tak na wszelki wypadek, gdybyś odszedł za nim cię znowu zobaczę... do widzenia Edwardzie. - Do widzenia, Tanya - kiedy to powiedziałem, nareszcie mogłem sobie to uświadomić.. Mogłem zobaczyć jak odchodzę. Byłem wystarczająco silny, by wrócić do miejsca, w którym chciałem być – Jeszcze raz, dziękuję. Wstała i w jednym zwinnym ruchu uciekła, biegnąc przez śnieg tak szybko, że jej stopy nie miały czasu, by mogły ugrzęznąć w śniegu, nie zostawiała za sobą żadnych śladów. Nie odwróciła się. Moja odmowa zraniła ją bardziej, niż to sobie wyobrażała, wcześniej. Nie chciałaby mnie jeszcze raz zobaczyć, zanim bym ostatecznie odszedł. Moje usta wykrzywiły się w smutku. Nie chciałem skrzywdzić Tanyi, aczkolwiek jej uczucia nie były głębokie, zaledwie czyste i wiem, że nie mógłbym ich odwzajemnić. To wszystko sprawiało, że wciąż czułem się kimś mniej niż dżentelmenem. Położyłem swój podbródek na kolana i znów zacząłem patrzeć w gwiazdy, jednak wciąż byłem niespokojny. Wiedziałem, że Alice na pewno zobaczy mnie wracającego do domu i rozgłosi nowinę. Na pewno się ucieszą – szczególnie Carlisle i Esme. Przypatrywałem się gwiazdom jeszcze przez jakiś moment, próbując na nowo zobaczyć tę twarz. Pomiędzy mną a lśniącymi gwiazdami na niebie, para zdezorientowanych, brązowo-czekoladowych oczu zwróciła się do mnie, wydając się pytać, czy ta decyzja będzie miała dla niej jakieś znaczenie. Oczywiście, nie byłem pewien, czy to naprawdę była informacja, której jej oczy poszukiwały. Nawet w moich wyobrażeniach nie słyszałem, o czym myśli. Oczy Belli Swan wciąż były pytające, nie uniemożliwiały widoku na gwiazdy, których nadal nie widziałem. Z ciężkim westchnieniem poddałem się i wstałem. Jeśli pobiegnę, będę przy samochodzie Carlisle’a za mniej niż godzinę… Spiesząc się, by zobaczyć moja rodzinę – bardzo chcąc znów być Edwardem, po którego myśli wszystko się układało – pędziłem przez rozgwieżdżone, wiecznie pokryte śniegiem pola, nie zostawiając śladów stop. - Wszystko będzie dobrze - wydyszała Alice. Jej oczy nie były skupione, a Jasper wsunął jej lekko pod ramię swą dłoń, prowadząc ją do zaniedbanej stołówki, do której wszyscy weszliśmy małą grupką. Emmett i Rosalie szli przodem, Emmett wyglądał absurdalnie, jak jakiś ochroniarz w środku wrogiego obszaru. Rose również wyglądała groźnie, chociaż bardziej w sposób podirytowany niż opiekuńczy. - Oczywiście – burknąłem. Ich zachowanie było niedorzeczne. Gdybym nie był przekonany, że jestem w stanie znieść ich przez jakiś czas, zostałbym pewnie w domu. Zaszła nagła zmiana w naszym normalnym, czasem nawet rozrywkowym poranku – w nocy spadł śnieg, Emmett i Jasper nie byli wstanie wykorzystać mnie do zbombardowania mokrymi śnieżkami; kiedy znudził ich mój brak zainteresowania wszystkim, rzucili się na siebie nawzajem – moja przesadna czujność mogłaby być śmieszna, gdyby nie była tak irytująca. - Jeszcze jej tu nie ma, ale kierunek, z którego przyjdzie… nie będzie z wiatrem, jeśli usiądziemy na swoim zwykłym miejscu. - Oczywiście, że usiądziemy jak zwykle na naszym miejscu. Przestań, Alice. Grasz mi na nerwach. Wszystko będzie dobrze. Mrugnęła przelotnie, kiedy Jasper odsunął dla niej krzesło, w końcu skupiła swój wzrok na mojej twarzy. - Hmmm - powiedziała, wyglądała na zaskoczoną – chyba masz rację. - Oczywiście, że mam – wymamrotałem. Nienawidziłem być w centrum ich zainteresowania. Poczułem nagłe współczucie dla Jaspera, wspominając wszystkie chwile, kiedy krążyliśmy opiekuńczo nad nim. Zerknął na mnie i wyszczerzył zęby. Wkurzające, nieprawdaż? Wykrzywiłem się do niego w grymasie. Czy to tylko ten tydzień był tak nieznośnie długi, że ponure pomieszczenia wydawały się śmiertelnie mnie dołować? Jakbym zasypiał, jakby śpiączka unosiła się w powietrzu. Dzisiaj moje nerwy były w strzępach – jak klawisze pianina czułe choćby na najmniejszy nacisk. Moje zmysły były w pogotowiu. Badałem choćby najmniejszy dźwięk, każde westchnięcie, każdy podmuch wiatru, który dotykał mej skóry, każdą myśl. Zwłaszcza myśli. Tylko jeden mój zmysł był zablokowany. Zmysł węchu oczywiście. Nie oddychałem. Spodziewałem się usłyszeć coś więcej o Cullenach w myślach, które podsłuchiwałem. Cały dzień czekałem, szukałem jakiejkolwiek nowej informacji, Bella Swan mogła się komuś zwierzyć, a ja mógłbym namierzyć kierunek plotki. Ale niczego takiego nie było. Nikt nie zauważył pięciu wampirów w stołówce, wciąż tych samych, jak przed pojawieniem się nowej dziewczyny. Kilkoro ludzi wciąż o niej myślało, te same myśli co z przed tygodnia. Zamiast szukać tych nudziarstw, byłem teraz zafascynowany. Nikomu nic o mnie nie powiedziała? Na pewno musiała zauważyć moje czarne, mordercze spojrzenia. Widziałem jej reakcję. Na pewno mocno ją wystraszyłem. Jestem przekonany, że musiała o tym komuś wspomnieć, albo nawet wyolbrzymić całą historię, by była ciekawsza. Rzucić kilka gróźb pod moim adresem. A później, na pewno słyszała, jak szybko próbuję wydostać się z klasy, w której mieliśmy wspólną lekcję biologii. Musiała się zastanawiać, czy to ona jest powodem mojego zachowania. Normalna dziewczyna pytałaby się wokoło, porównując swoje przeżycia z pozostałymi, szukając wspólnego powodu, aby nie czuć się odosobniona. Ludzie byli nieustannie zdeterminowani, by czuć się normalnym, by dopasować się do otoczenia. By wmieszać się w tłum razem z innymi, jak niewyróżniające się stado owiec. Potrzeba ta była szczególnie mocna w czasie trwania tych niepewnych, młodocianych lat. Dziewczyna nie mogła być wyjątkiem. Nikt nie zwracał na nas uwagi, siedzących tutaj przy normalnym stole. Bella musiała być w takim razie niezwykle nieśmiała, jeśli nikomu się nie zwierzyła. Może rozmawiała ze swym ojcem, może ich łączyła mocniejsza więź... chociaż wydaje się to dziwne, w zestawieniu z faktem, że spędziła z nim tak mało czasu przez całe swoje życie. Bliższe kontakty miała z matką. W takim razie, muszę przemknąć przed komendantem Swan’em, by usłyszeć jego myśli. - Coś nowego? - zapytał Jasper - Nie. Musiała... nikomu nic nie mówić. Wszyscy razem podnieśli jedną brew ku górze, słysząc tę wiadomość - Może nie jesteś aż taki straszny, jak myślisz – powiedział Emmett, chichocząc - Założę się, że ja bym ją bardziej tym przestraszył. Wywróciłem oczami. - Ciekawe dlaczego...? - zastanawiał się nad moim odkryciem dotyczącym niezwykłego milczenia dziewczyny. - Nie mam pojęcia. - Idzie - wymamrotała Alice. Poczułem jak moje ciało zesztywniało – Spróbuj wyglądać jak człowiek. - Jak człowiek, powiadasz? - powiedział Emmett. Uniósł swoją prawą pięść, wykręcając swoje palce tak, by pokazać ukrytą śnieżkę schowaną w jego dłoni. Oczywiście nie roztopiła się. Ścisnął ją w bryłkowaty kloc. Oczy zwrócone miał w stronę Jaspera, ale widziałem prawdziwy kierunek w jego myślach. Alice również. Kiedy nagle cisnął kawałkiem lodu na nią, błyskawicznie odbiła ją dalej przypadkowym trzepotem palców. Lód przeleciał przez długość sali, zbyt szybko, by ludzkie oko mogło go dostrzec i roztrzaskał się na ceglanej ścianie. Cegła również się roztrzaskała. Wszyscy w rogu sali zwrócili swoje głowy, by zobaczyć stos połamanego lodu na podłodze, a później obrócili się, żeby znaleźć winowajcę. Nie patrzyli dalej niż kilka stołów stąd. Nikt nawet na nas nie spojrzał. - Bardzo ludzkie, Emmett – powiedziała złośliwie Rosalie – Dlaczego nie rzucisz jej na wprost ściany, podczas gdy na niej będziesz? - Byłoby to bardziej efektowne, gdybyś ty to zrobiła, kotku. Próbowałem się na nich skupić, starając się szeroko uśmiechać, jak gdybym był częścią ich przekomarzania. Nie pozwoliłem sobie odwrócić się do tyłu, gdzie wiedziałem, że stała. Za to wszystkiemu się przysłuchiwałem. Słyszałem niecierpliwość Jessiki w stosunku do nowej dziewczyny, która zdawała się być rozproszona, stojąc w bezruchu. Widziałem w myślach Jessiki, jak policzki Belli poróżowiały. Zaciągnąłem kilka, płytkich wdechów, gotowy, by zrezygnować, gdybym poczuł jej zapach unoszący się w powietrzu. Mike Newton był z nimi dwiema. Słyszałem oba jego głosy, mentalny i dosłowny, kiedy spytał Jessikę, co się stało dziewczynie Swan. Nie spodobało mi się, w jaki sposób myślał o niej, przeleciały mi obrazy jego fantazji, które gnieździły się w jego głowie, podczas gdy obserwował ją w zadumie, jak gdyby zapomniała o tym, że był tuż obok. - Nic, nic - usłyszałem Bellę i jej cichy, czysty głos. Brzmiał jak dźwięki dzwonów pośród całej tej paplaniny w stołówce, ale wiedziałem, że to tylko dlatego, iż bacznie się jej przysłuchiwałem. - Wezmę tylko napój - powiedziała, przesuwając się z kolejką do przodu. Nie mogłem się opanować i mrugnąłem kątem oka w jej kierunku. Nadal gapiła się w podłogę, a krew powoli spełzała z jej policzków. Szybko odwróciłem się do Emmetta, który zaśmiał się z powodu mojego uśmiechu wykrzywionego bólem, malującego się na mojej twarzy. Stary, źle wyglądasz. Szybko zmieniłem wyraz twarzy by wyglądał normalnie i swobodnie. Jessika głośno zastanawiała się nad brakiem apetytu dziewczyny - Nie jesteś głodna? - Zrobiło mi się tak jakoś niedobrze - jej głos był niższy, lecz wciąż czysty. Dlaczego dręczyło mnie opiekuńcza troska, która nagle emanowała z myśli Mike'a Newtona? Dlaczego miało to dla mnie znaczenie? To nie był mój interes, czy Mike Newton czuł bezinteresowną troskę o nią. Widocznie wszyscy tak na nią reagowali. A może ja też chciałem ją instynktownie chronić? Zanim chciałem ją zabić, to ... Ale czy ona była chora? Trudno było ocenić – wyglądała na taką delikatną z jej przezroczystą skórą. Wtedy zdałem sobie sprawę, że jednak też się o nią martwię, tak jak ten głupi chłopak, próbowałem zmusić się, by nie zamartwiać się o jej zdrowie. Nie bardzo lubiłem nasłuchiwać jej słów, poprzez myśli Mike'a. Zamieniłem go na Jessikę, spoglądając na nich ostrożnie, jak wybierali stolik, by zasiąść. Na szczęście, usiedli przy starym stoliku Jessiki, z jej znajomymi. Nie wiało od tamtej strony, tak jak obiecała Alice. Alice szturchnęła mnie. Zaraz się na ciebie spojrzy, zachowuj się jak człowiek. Zacisnąłem moje zęby w uśmiechu. - Wyluzuj Edward. - powiedział Emmett – Naprawdę. Więc zabiłeś człowieka. No po prostu koniec świata. - Żebyś wiedział. - wymamrotałem. Emmett zaśmiał się - Musisz się nauczyć, by dać sobie z tym spokój. Jak ja. Wieczność to dość dużo czasu na zamartwianie się. Właśnie wtedy Alice niespodziewanie rzuciła garstką lodu, którą ukrywała, w nic nie podejrzewającego Emmetta. Zerknął, zaskoczony i uśmiechnął się w oczekiwaniu. - Sama się o to prosiłaś. - powiedział, pochylił się nad stołem i potrząsnął swoją głową pokrytą kawałkami lodu. Śnieg roztopił się w ciepłym pomieszczeniu i poleciał w jej kierunku w postaci zawiesistego prysznica, półpłynnego, pół-zamrożonego. - Ew! - jęknęła Rose, kiedy obie odskoczyły od niego. Alice zaśmiała się, i wszyscy dołączyliśmy się do niej. Zobaczyłem w głowie Alice, że dziewczyna spojrzy na ten perfekcyjny moment – dziewczyna, powinienem przestać o niej myśleć w ten sposób, jakby była jedyną dziewczyna na świecie – że Bella spojrzy na nas, kiedy będziemy się śmiać i bawić, patrząc na szczęśliwych i ludzkich, i nierealistycznie idealnych, jak z obrazów Normana Rockwella. Alice wciąż się śmiała, trzymając swoją tacę w górze jako osłonę. Dziewczyna – Bella wciąż musiała się na nas gapić. ... znowu gapi się na Cullenów, czyjeś myśli przykuły moją uwagę. Słysząc moje imię, automatycznie odwróciłem się do tyłu, zdając sobie sprawę, że moje oczy znalazły miejsce, z którego dochodził znajomy głos – głos, którego słuchałem dziś zbyt wiele razy. Ale moje oczy przesunęły się w prawo od Jessiki i skupiły się na badawczym spojrzeniu dziewczyny. Szybko popatrzyła do dołu, chowając się za kurtyną gęstych włosów. O czym myślała? Moja frustracja okazała się bardziej uciążliwa niż nudna, wraz z przemijającym czasem. Próbowałem – niepewny tego, co zamierzałem zrobić, czego nigdy wcześniej nie próbowałem – wgłębiłem się w mój umysł i ciszę wokół niej. Mój ekstra słuch zawsze przychodził do mnie naturalnie, bez żadnego wysiłku. Ale teraz musiałem się skoncentrować, starając się przebić przez osłonę wokół niej. Nic prócz ciszy. Co z nią? myśli Jessiki powielały echo mojej frustracji. - Edward Cullen się na ciebie gapi.- wyszeptała do ucha Swan, chichocząc. W jej tonie nie było cienia tej irytującej zazdrości. Jessika musiała mieć wprawę w symulowaniu przyjaźni. Nasłuchiwałem, zaabsorbowany odpowiedzią dziewczyny. - I nie jest wściekły? - wyszeptała. Więc jednak zauważyła moją dziką reakcję w zeszłym tygodniu. No oczywiście. Pytanie zbiło ją z pantałyku. Widziałem swoją twarz w jej myślach, kiedy sprawdzała mój wyraz twarzy, ale nie spojrzałem jej prosto w oczy. Wciąż byłem skoncentrowany na dziewczynie, próbując coś usłyszeć. Moje zdeterminowanie wcale mi nie pomagało. - Skąd - odpowiedziała jej Jessika, choć wiedziałem, że marzyła o tym, by odpowiedzieć „tak” - gotowała się w środku – ale nie dawała tego po sobie poznać - A ma jakieś powody? - Chyba za mną nie przepada - wyszeptała. Przytuliła swój policzek do ramienia, jakby nagle się poczuła się zmęczona. Próbowałem to zrozumieć, ale mogłem tylko zgadywać. Może była zmęczona. - Cullenowie nikogo nie lubią – zapewniła ją Jessica – zresztą trudno, żeby lubili, skoro na nikogo nie zwracają uwagi. - Nigdy nie zwracają. Jej myśli pełne ...
magnaw18