Quick Amanda - Bestia.pdf
(
1443 KB
)
Pobierz
Microsoft Word - Bestia - Quick Amanda
Amanda Quick
BESTIA
1
1
Była to scena z nocnego koszmaru. Gideon Westbrook, wicehrabia St. Justin, stał w
progu, przypatruj
Ģ
c si
ħ
, jak wygl
Ģ
da pogodne popołudnie w piekle. Wsz
ħ
dzie wokół walały
si
ħ
ko
Ļ
ci. Wyszczerzone w dzikim u
Ļ
miechu czaszki, zbielałe
Ň
ebra, połamane ko
Ļ
ci udowe
przypominały siedzib
ħ
szatana. Na parapecie okiennym pi
ħ
trzyły si
ħ
fragmenty skał
zawieraj
Ģ
ce skamieniałe z
ħ
by, ko
Ļ
ci palców i inne dziwne resztki. W rogu pokoju widniała
sterta kr
ħ
gów.
W samym
Ļ
rodku tego niepokoj
Ģ
cego rozgardiaszu siedziała niewielka posta
ę
w
poplamionym fartuchu. Biały mu
Ļ
linowy czepek przekrzywiony na bakier przykrywał grzyw
ħ
spl
Ģ
tanych kasztanowych włosów. Kobieta, najwyra
Ņ
niej do
Ļę
młoda, siedziała przy
masywnym mahoniowym biurku. Zwrócona do Gideona plecami, szkicowała co
Ļ
pracowicie,
skupiwszy cał
Ģ
uwag
ħ
na czym
Ļ
, co wygl
Ģ
dało na dług
Ģ
ko
Ļę
uwi
ħ
zion
Ģ
w kamieniu. Stoj
Ģ
cy
w progu Gideon zauwa
Ň
ył brak obr
Ģ
czki na jej szczupłych palcach trzymaj
Ģ
cych rysik. Była
to zatem jedna z córek, nie za
Ļ
wdowa po wielebnym Pomeroyu.
Wła
Ļ
nie tego mi teraz potrzeba, pomy
Ļ
lał Gideon, kolejnej córki proboszcza. Gdy
umarła córka poprzedniego, a jej ojciec opu
Ļ
cił to miejsce, ojciec Gideona wyznaczył
kolejnego proboszcza, wielebnego Pomeroya. A kiedy ten umarł cztery lata temu, Gideon,
zarz
Ģ
dzaj
Ģ
cy ju
Ň
wtedy maj
Ģ
tkiem swego ojca, nie trudził si
ħ
nawet, by wyznaczy
ę
nowego.
Po prostu nie był szczególnie zainteresowany kondycj
Ģ
duchow
Ģ
mieszka
ı
ców Upper
Biddleton. Zgodnie z porozumieniem zawartym z Pomeroyem, jego rodzina pozostała w
probostwie. Płacili czynsz na czas i była to jedyna rzecz, która interesowała Gideona. Teraz
przygl
Ģ
dał si
ħ
jeszcze przez chwil
ħ
niecodziennej scenie, któr
Ģ
miał przed oczami, po czym
rozejrzał si
ħ
w poszukiwaniu osoby, która zostawiła drzwi domku otwarte. Nie zauwa
Ň
ywszy
nikogo, zdj
Ģ
ł z głowy kapelusz o pofalowanym rondzie z bobrowych skórek i wszedł do
niewielkiego przedpokoju.
Wchodz
Ģ
c, poczuł towarzysz
Ģ
cy mu powiew morskiej bryzy. Był koniec marca i
pomimo
Ň
e dzie
ı
był wyj
Ģ
tkowo ciepły jak na t
ħ
por
ħ
roku, morskie powietrze nadal było
ostre. Gideona rozbawił, ale te
Ň
- musiał to przyzna
ę
-zaintrygował widok młodej kobiety
siedz
Ģ
cej w
Ļ
ród starych ko
Ļ
ci pokrywaj
Ģ
cych podłog
ħ
gabinetu.
Szybkim krokiem przeci
Ģ
ł hall, staraj
Ģ
c si
ħ
jednak, by jego buty do konnej jazdy nie
wydały najcichszego nawet d
Ņ
wi
ħ
ku w zetkni
ħ
ciu z kamienn
Ģ
podłog
Ģ
. Był rosłym
m
ħŇ
czyzn
Ģ
, niektórzy nawet mówili,
Ň
e monstrualnym, i dlatego by nie wygl
Ģ
da
ę
niezgrabnie
- wiele lat temu nauczył si
ħ
porusza
ę
bezszelestnie. Nie lubił, kiedy mu si
ħ
ci
Ģ
głe kto
Ļ
przygl
Ģ
dał. Zatrzymał si
ħ
w progu gabinetu, by przyjrze
ę
si
ħ
jeszcze raz pracuj
Ģ
cej kobiecie.
Najwyra
Ņ
niej była tak pochłoni
ħ
ta szkicowaniem,
Ň
e nie wyczuła jego obecno
Ļ
ci.
Gdy przemówił, czar tej chwili prysł.
- Dzie
ı
dobry.
Młoda kobieta przy biurku drgn
ħ
ła, przestraszona, upu
Ļ
ciła rysik i zerwała si
ħ
z
krzesła. Odwróciła si
ħ
i stan
ħ
ła twarz
Ģ
w twarz z Gideonem. Jej oczy wyra
Ň
ały przera
Ň
enie.
Gideon przywykł ju
Ň
do takiej reakcji. Nigdy nie był przystojnym m
ħŇ
czyzn
Ģ
, w
dodatku gł
ħ
boka blizna, przecinaj
Ģ
ca lewy policzek i szcz
ħ
k
ħ
, nie poprawiała ogólnego
wra
Ň
enia.
2
- Kim jeste
Ļ
, u diabła? - Młoda kobieta schowała r
ħ
ce za plecami. Starała si
ħ
ukry
ę
swoje rysunki pod gazet
Ģ
. Wstrz
Ģ
s, widoczny w jej wielkich, turkusowych oczach, zacz
Ģ
ł si
ħ
stopniowo zmienia
ę
w podejrzliwo
Ļę
.
- St. Justin. - Gideon posłał jej uprzejmy, cho
ę
chłodny u
Ļ
miech,
Ļ
wiadom tego, jak
brzydko skrzywiła si
ħ
przy tym jego blizna. Czekał, a
Ň
jej niewiarygodnie błyszcz
Ģ
ce oczy
wypełni
Ģ
si
ħ
odraz
Ģ
.
- St. Justin? Lord St. Justin? Wicehrabia St. Justin?
- Tak.
Zamiast spodziewanego obrzydzenia, w jej oczach rozbłysła gł
ħ
boka ulga.
- Dzi
ħ
ki ci, Bo
Ň
e.
- Rzadko jestem witany z takim entuzjazmem - mrukn
Ģ
ł Gideon.
Młoda dama ci
ħŇ
ko opadła na krzesło. Zachmurzyła si
ħ
.
- Nieładnie, milordzie. Przyprawił mnie pan o silny wstrz
Ģ
s. Dlaczego podkradał si
ħ
pan w tak dziwny sposób?
Gideon rzucił za siebie znacz
Ģ
ce spojrzenie, wskazuj
Ģ
c otwarte drzwi domku.
- Je
Ň
eli tak bardzo niepokoi pani
Ģ
my
Ļ
l o ewentualnych intruzach, najlepszym
wyj
Ļ
ciem byłoby bez w
Ģ
tpienia zamkni
ħ
cie i zaryglowanie drzwi.
Pod
ĢŇ
yła wzrokiem w
Ļ
lad za jego spojrzeniem.
- Ach, tak. Widocznie pani Stone zostawiła je otwarte. Jest zwolenniczk
Ģ
Ļ
wie
Ň
ego
powietrza. Prosz
ħ
wej
Ļę
, milordzie.
Ponownie wstała i podniosła dwa opasłe tomy z jedynego wolnego krzesła w pokoju.
Przez chwil
ħ
rozgl
Ģ
dała si
ħ
niezdecydowanie, szukaj
Ģ
c w
Ļ
ród rumowiska kamieni wolnego
miejsca dla ksi
ĢŇ
ek. Poddała si
ħ
z lekkim westchnieniem i upu
Ļ
ciła ksi
ĢŇ
ki na podłog
ħ
.
- Prosz
ħ
usi
ĢĻę
, sir.
- Dzi
ħ
kuj
ħ
. - Gideon wszedł niespiesznie do gabinetu i ostro
Ň
nie usiadł na niedu
Ň
ym
krze
Ļ
le. Moda na delikatne meble nie była najodpowiedniejsza dla wzrostu i wagi
wicehrabiego. Ku jego uldze, krzesło okazało si
ħ
do
Ļę
solidnie.
Popatrzył na ksi
ĢŇ
ki, które przedtem zajmowały jego krzesło. Pierwsz
Ģ
z nich była
Teoria Ziemi Jamesa Huttona, drug
Ģ
za
Ļ
Ilustracja Hutto
ı
skiej teorii Ziemi Playfaira. Teksty
te, wraz z za
Ļ
miecaj
Ģ
cymi pokój ko
Ļę
mi, wyja
Ļ
niały wszystko. Ich wła
Ļ
cicielka była
miło
Ļ
niczk
Ģ
skamielin. Mo
Ň
e obcowanie ze zbielałymi, szczerz
Ģ
cymi z
ħ
by czaszkami
sprawiło,
Ň
e nie przeraziła jej moja zeszpecona twarz, pomy
Ļ
lał zło
Ļ
liwie Gideon.
Najwyra
Ņ
niej była przyzwyczajona do niecodziennych widoków. Przez chwil
ħ
przygl
Ģ
dał si
ħ
,
jak zbiera szkice i notatki.
Była co najmniej dziwna. G
Ģ
szcz potarganych, wzburzonych włosów wymkn
Ģ
ł si
ħ
spod czepka i ledwie si
ħ
trzymał dzi
ħ
ki kilku niedbale wetkni
ħ
tym we
ı
szpilkom. Włosy
ocieniały jej twarz niczym puszyste, skł
ħ
bione obłoki. Z pewno
Ļ
ci
Ģ
nie była pi
ħ
kna ani nawet
ładna, a przynajmniej nie tak, jak wymagała tego ówczesna moda. Jednak jej u
Ļ
miech miał
pewien wdzi
ħ
k. Pełen był energii i
Ň
ycia, podobnie jak reszta jej osoby. Gideon zauwa
Ň
ył,
Ň
e
dwa z małych, białych z
ħ
bów wystawały nieco do przodu. Nie wiedzie
ę
czemu, uznał
to za urocze.
Ostry grzbiet niedu
Ň
ego nosa, wystaj
Ģ
ce ko
Ļ
ci policzkowe w poł
Ģ
czeniu z błyskiem
inteligencji w badawczo patrz
Ģ
cych oczach nadawały jej twarzy wyraz nieco agresywny. To
3
nie
Ļ
miała, skromna panienka, stwierdził Gideon. Przy takiej kobiecie zawsze było wiadomo,
na czym si
ħ
stoi. Spodobało mu si
ħ
to.
Jej twarz przywiodła mu na my
Ļ
l obraz małego, sprytnego kotka i - wiedziony nagłym
impulsem - zapragn
Ģ
ł j
Ģ
pogłaska
ę
, ale powstrzymał si
ħ
. Bolesne do
Ļ
wiadczenie mówiło mu,
Ň
e córki pastorów mog
Ģ
okaza
ę
si
ħ
bardziej niebezpieczne, ni
Ň
na to wygl
Ģ
daj
Ģ
. Raz si
ħ
ju
Ň
sparzył, i wystarczy.
Odgadł,
Ň
e gospodyni tego domku ma niewiele wi
ħ
cej ni
Ň
dwadzie
Ļ
cia lat.
Zastanawiał si
ħ
, czy to przez brak posagu była dot
Ģ
d niezam
ħŇ
na, czy te
Ň
zamiłowanie do
starych ko
Ļ
ci odstraszało potencjalnych konkurentów. Niewielu d
Ň
entelmenów miałoby
ochot
ħ
o
Ļ
wiadczy
ę
si
ħ
kobiecie, która wykazywała wi
ħ
cej zainteresowania skamielinami ni
Ň
flirtem.
Gideon omiótł wzrokiem reszt
ħ
jej postaci. Zauwa
Ň
ył mu
Ļ
linow
Ģ
sukni
ħ
z
podniesionym stanem, która niegdy
Ļ
miała prawdopodobnie odcie
ı
błyszcz
Ģ
cego br
Ģ
zu, a
teraz była wyblakła. Plisowana bluzka wypełniała skromny dekolt sukni. To, co znajdowało
si
ħ
pomi
ħ
dzy bluzk
Ģ
a fartuchem, dawało pole do popisu dla wyobra
Ņ
ni. Gideon odgadł
gładkie, kr
Ģ
głe piersi i szczupł
Ģ
tali
ħ
. Patrzył uwa
Ň
nie, gdy młoda dama po
Ļ
pieszyła na drug
Ģ
stron
ħ
stołu, by ponownie zaj
Ģę
swoje miejsce. Kiedy otarła si
ħ
o brzeg biurka, lekki mu
Ļ
lin
naci
Ģ
gn
Ģ
ł si
ħ
na czym
Ļ
, co mogło by
ę
pełnym tyłeczkiem.
- Jak pan widzi, zaskoczył mnie pan, milordzie. - Schowała reszt
ħ
szkiców pod
„Raporty Towarzystwa Miło
Ļ
ników Skamielin i Wykopalisk" - Przepraszam za mój wygl
Ģ
d,
ale nie oczekiwałam pana dzi
Ļ
rano, nie mo
Ň
na mnie wi
ħ
c chyba wini
ę
za to,
Ň
e nie ubrałam
si
ħ
odpowiednio na t
ħ
okazj
ħ
.
- Prosz
ħ
si
ħ
nie przejmowa
ę
swoim wygl
Ģ
dem, panno Pomeroy. Zapewniam pani
Ģ
,
Ň
e
nie czuj
ħ
si
ħ
obra
Ň
ony. - Gideon pozwolił sobie na lekkie uniesienie brwi, maj
Ģ
ce wyra
Ň
a
ę
zainteresowanie. - Panna Harriet Pomeroy, nieprawda
Ň
?
Zarumieniła si
ħ
.
- Tak. Oczywi
Ļ
cie, milordzie. Kim innym mogłabym by
ę
? Z pewno
Ļ
ci
Ģ
pomy
Ļ
lał pan
sobie,
Ň
e jestem
Ņ
le wychowana. Nawet moja ciotka twierdzi,
Ň
e brakuje mi ogłady
towarzyskiej. Chodzi jednak o to,
Ň
e dla kobiety w mojej sytuacji ostro
Ň
no
Ļ
ci nigdy nie za
wiele.
- Rozumiem - odpowiedział jej zimno Gideon. - Reputacja damy to do
Ļę
kruchy
towar, a córka proboszcza nara
Ň
ona jest na szczególne niebezpiecze
ı
stwo, prawda?
Popatrzyła na niego, nic nie rozumiej
Ģ
c.
- Przepraszam. Co pan powiedział?
- Mo
Ň
e powinna pani poprosi
ę
kogo
Ļ
z rodziny lub gospodyni
ħ
, by nam towarzyszyli.
Ze wzgl
ħ
du na pani dobre imi
ħ
.
Oczy Harriet rozszerzyły si
ħ
w zdumieniu.
- Dobre imi
ħ
? Na Boga! Nie o tym mówiłam, milordzie. Nigdy jeszcze nie groziło mi
uwiedzenie, a teraz, jako
Ň
e mam prawie dwadzie
Ļ
cia pi
ħę
lat, perspektywa takiego
zagro
Ň
enia nie wydaje si
ħ
bli
Ň
sza.
- Czy matka pani nie zadała sobie trudu, by ostrzec pani
Ģ
przed obcymi?
- Na Boga, nie! - U
Ļ
miechn
ħ
ła si
ħ
na my
Ļ
l o matce. - Ojciec nazywał j
Ģ
Ļ
wi
ħ
t
Ģ
za
Ň
ycia. Była
Ň
yczliwa i go
Ļ
cinna w stosunku do wszystkich. Zgin
ħ
ła w powozie, w wypadku,
który wydarzył si
ħ
dwa lata przed naszym sprowadzeniem si
ħ
do Upper Biddleton. Był
Ļ
rodek
4
zimy i wiozła ciepłe ubrania dla biednych. Wszystkim nam okropnie jej brakowało przez
dłu
Ň
szy czas. Szczególnie tacie.
- Rozumiem.
- Je
Ň
eli za
Ļ
chodzi panu o zasady przyzwoito
Ļ
ci, milordzie - ci
Ģ
gn
ħ
ła gaw
ħ
dziarskim
tonem - obawiam si
ħ
,
Ň
e nic nie mo
Ň
emy zrobi
ę
. Moja ciotka i siostra poszły do miasteczka
do sklepu. Natomiast gospodyni jest tu gdzie
Ļ
w pobli
Ň
u, ale w
Ģ
tpi
ħ
, by okazała si
ħ
pomocna
w wypadku, gdyby pan nastawał na moj
Ģ
cze
Ļę
. Jest do
Ļę
odporna na wszelkie symptomy
nadchodz
Ģ
cego niebezpiecze
ı
stwa.
- Zgadzam si
ħ
- odparł Gideon. - W niewielkim stopniu okazała si
ħ
pomocna młodej
damie, która mieszkała tu poprzednio.
Harriet popatrzyła na niego zainteresowana.
- Ach, poznał pan zatem pani
Ģ
Stone?
- Znali
Ļ
my si
ħ
kilka lat temu, gdy mieszkałem w s
Ģ
siedztwie.
- Oczywi
Ļ
cie. Była przecie
Ň
gospodyni
Ģ
poprzedniego rektora, prawda?
Odziedziczyli
Ļ
my j
Ģ
razem z probostwem. Ciocia Effie mówi,
Ň
e jej obecno
Ļę
wpływa na ni
Ģ
deprymuj
Ģ
co, ale tata powtarzał,
Ň
e powinni
Ļ
my by
ę
miłosierni. Twierdził,
Ň
e nie mo
Ň
emy jej
odprawi
ę
, bo nigdy w okolicy nie znajdzie sobie pracy.
- Stanowisko godne pochwały. Jednak
Ň
e musi pani znosi
ę
gospodyni
ħ
do
Ļę
niesympatyczn
Ģ
, chyba
Ň
e pani Stone zmieniła si
ħ
bardzo w ci
Ģ
gu kilku ostatnich lat.
- Niestety, nie. Ale tata był bardzo łagodnym człowiekiem, chocia
Ň
brakowało mu
zmysłu praktycznego. Staram si
ħ
zachowywa
ę
tak, jak on by sobie
Ň
yczył, mimo
Ň
e czasem to
bardzo nudne. - Harriet pochyliła si
ħ
do przodu i splotła dłonie. - Ale nie jest to temat na
teraz. Pozwoli pan,
Ň
e przejd
ħ
do rzeczy.
- Oczywi
Ļ
cie. - Gideon zdał sobie spraw
ħ
,
Ň
e coraz lepiej si
ħ
bawi.
- Mówi
Ģ
c,
Ň
e nigdy do
Ļę
ostro
Ň
no
Ļ
ci, my
Ļ
lałam o czym
Ļ
niesko
ı
czenie wa
Ň
niejszym
ni
Ň
moja reputacja, sir.
- Zadziwia mnie pani. Có
Ň
mo
Ň
e by
ę
wa
Ň
niejszego, panno Pomeroy?
- Moja praca, oczywi
Ļ
cie. - Oparła si
ħ
plecami o krzesło posyłaj
Ģ
c mu znacz
Ģ
ce
spojrzenie. - Jest pan człowiekiem
Ļ
wiatowym. Z pewno
Ļ
ci
Ģ
wiele pan podró
Ň
ował. I widział
prawdziwe
Ň
ycie,
Ň
e tak powiem. Zdaje pan sobie spraw
ħ
,
Ň
e wsz
ħ
dzie czaj
Ģ
si
ħ
pozbawieni
skrupułów łajdacy.
- Doprawdy?
- Ale
Ň
oczywi
Ļ
cie. Mo
Ň
e pan by
ę
pewien,
Ň
e s
Ģ
tacy, którzy ukradliby moje
skamieniało
Ļ
ci i bez cienia wyrzutów sumienia nazwaliby swoim odkryciem. Zdaj
ħ
sobie
spraw
ħ
z tego,
Ň
e dobrze wychowanemu, szlachetnemu d
Ň
entelmenowi, jakim jest pan, trudno
uwierzy
ę
,
Ň
e istniej
Ģ
ludzie, którzy mog
Ģ
upa
Ļę
tak nisko, ale tak to ju
Ň
jest. To s
Ģ
fakty.
Musz
ħ
si
ħ
bez przerwy mie
ę
na baczno
Ļ
ci.
- Rozumiem.
- A teraz... nie chciałabym si
ħ
okaza
ę
zbytnio podejrzliwa, ale czy mógłby pan
potwierdzi
ę
swoj
Ģ
to
Ň
samo
Ļę
?
Gideon oniemiał. Blizna była dla wi
ħ
kszo
Ļ
ci ludzi wystarczaj
Ģ
cym dowodem jego
to
Ň
samo
Ļ
ci, szczególnie tu, w Upper Biddleton.
- Powiedziałem ju
Ň
,
Ň
e jestem St. Justin.
5
Plik z chomika:
Leni33
Inne pliki z tego folderu:
Collide(pdf,epub,mobi) - Gail McHugh.rar
(5014 KB)
Collins Jackie - Bogini zemsty.zip
(1901 KB)
Ebert Sabine - Znachorka 01 - Tajemnica znachorki.rar
(1752 KB)
Ebert Sabine - Znachorka 04 - Klątwa znachorki.pdf
(2404 KB)
Rachel G.zip
(1139 KB)
Inne foldery tego chomika:
!!!NEWS!
_Pakiety
♜♜ - pakiety(123)
Bracia Slater
Dokumenty
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin