Wouk Herman - Nadzieja 01(1).pdf

(1661 KB) Pobierz
296837052 UNPDF
HERMAN
WOUK
NADZIEJA
Tom 01
Siłom Obronnym Izraela, przede wszystkim zaś tym, którzy padli, i
tym, którzy przeżyli; tym, którzy teraz stoją na straży, i tym, którzy będą
stać tak długo, aż z łaski Bożej Izrael będzie współżył w pokoju z wszystkimi
sąsiadami zadedykowana jest ta opowieść o Nadziei
296837052.002.png
SYRIA
ARABIA SAUDYJSKA
Brama Muzaum
> Mandalbauma Rockaraflara
Wzgórza, Iwlątynrw
Vr"]Brama SyjoAaka
Stara Miasto!
Morze Czerwone
296837052.003.png
°D»m»mk
.- I
Nadzieja jest fikcją literacką osadzoną w historycznych realiach.
Postacie znanych Izraelczyków oraz inne osobistości, zmarłe lub jeszcze
żyjące, występują w powieści pod prawdziwymi nazwiskami. Ich sylwetki są
zasadniczo prawdziwe, chociaż dialogi i sceny, w których występują obok
bohaterów fikcyjnych, zostały oczywiście wymyślone. Wykorzystanie
296837052.004.png
jakiegokolwiek innego prawdziwego nazwiska jest przypadkowe. Jakiekol-
wiek podobieństwo fikcyjnych postaci do autentycznych osób, żyjących lub
zmarłych, jest niezamierzone i przypadkowe. Zadaniem uproszczonej mapy
regionu, którego granice wciąż jeszcze podlegają zawiłym dyskusjom, jest
jedynie ilustracja tekstu. Dalsze wyjaśnienie dotyczące pewnych różnic
pomiędzy faktami a fantazją znajdują się w Notkach historycznych na końcu
książki.
PROLOG
Wysunięta placówka
Ha'm'faked!
Cisza.
Ha'm'faked! Ha'm'faked! (Dowódco! Dowódco!)
Pełniący wartę sierżant brutalnie szarpał ramię dowódcy kompanii.
Kapitan Hagany, Zew Barak, urodzony jako Wolfgang Berkowitz, przewrócił
się na drugi bok i nieco podniósł ciężkie powieki.
·
Co jest?
·
Znów nadchodzą, kapitanie.
Barak usiadał i spojrzał na zegarek. L’Azazel! Minęło tylko dziesięć
minut, więc jak mógł mu się przyśnić ten długi, zwariowany sen, że jest
razem z Nachamą, swoją marokańską żoną, w Wiedniu swego dzieciństwa,
wiosłując po jeziorze, kręcąc się na diabelskim kole, jedząc ciastka
296837052.005.png
w kawiarni na Ringu? Obok niego na ziemi wokół śpią bojownicy. Za
workami z piaskiem i szańcami usypanymi na szczycie wzgórza chodzą
uzbrojeni w karabiny wartownicy, spoglądając w dół na wąską, zalaną
księżycowym światłem szosę z Tel Awiwu do Jerozolimy, wijącą się tutaj
przez górską przełęcz.
Zew Barak podniósł się ze znużeniem, wystawiając się na zimny, nocny
wiatr. Nie ogolony, brudny, w podniszczonym mundurze bez dystynkcji
dwudziestoczteroletni kapitan wyglądał na niewiele starszego,
od swych podkomendnych. Ruszył teraz za sierżantem na skalny uskok,
między karłowate drzewka, gdzie wartownik, kościsty chłopak w wełnianej
czapce Palmachu, wskazywał w dół, na szosę. Barak wpełzł na skałę i
przez lornetkę spoglądał na poruszające się cienie.
— No dobrze — z ciężkim sercem zwrócił się do sierżanta — idź
i obudź ludzi.
Już po kilku minutach stało przed nim półkolem trzydziestu roz-
czochranych młodych mężczyzn. Wielu z nich miało brody. Ziewali i
przecierali oczy.
— Tym razem to całkiem spora grupa, chyba coś koło setki
— powiedział Barak całkiem spokojnie, chociaż czuł, że w tej nierównej
walce, po całych miesiącach ocierania się o śmierć, teraz naprawdę może
zginąć. Ostatnio często słyszał ten wewnętrzny ostrzegawczy głos. Ale na
razie jeszcze żyje, jest tylko bardzo zmęczony i wystraszony, musi jednak
podtrzymywać na duchu tych znużonych, znajdujących się w trudnym
położeniu młodzików. — Mamy mnóstwo amunicji i już przedtem
udawało się nam ich odeprzeć. To wzgórze stanowi klucz do miasta
Kastel, a więc, choćby nie wiem co, musimy się utrzymać! Zrozumiano?
296837052.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin