NIEPRZYJACIELE W ROZWOJU.doc

(32 KB) Pobierz
NIEPRZYJACIELE W ROZWOJU

NIEPRZYJACIELE  W  ROZWOJU.

 

Początek roku szkolnego często charakteryzuje się odrobiną euforii i entuzjazmu. Potem zwykle następuje szarość codzienności. Tak Jakby istniały potworki, które popychają dzieci i dorosłych do niewłaściwych działań utrudniających wszystko.

Żeby Je wyeliminować, trzeba przede wszystkim tego chcieć. Rozwój oznacza właśnie uwalnianie się od tego, co trzyma «w dole», aby móc stać się bardziej świadomym i wolnym.

 

Siedem potworów z dzielnicy San Donato

Pierwszy potwór pojawił się w czwartek. Dzieci z IV B siedziały na swoich miejscach, pozornie uważając na słowa nauczycielki. Jakiś szybki cień przesunął się pod oknem. Potem powrócił i zaglądnął. Miał twarz białą i czerwoną, żółty kapelusik, śmieszną kurtkę w różnokolorową kratkę. Gigi i Loretta pierwsi go zobaczyli. Potwór wyciągnął szyję, jakby był żyrafą i zaczął robić dziwne miny. Po chwili zaczął naśladować nauczycielkę, Gigi i Loretta wybuchnęli śmiechem. Potwór Śmieszek usadowił się na oknie, pokazując dziwne pończochy w prążki i buty nie do pary, długie na pół metra, otwarte na czubku; wyglądały jak śmiejące się usta. Inne dzieci też nie mogły opanować śmiechu i szeptów. Potwór zachęcał je do tego, robił miny i klaskał w dłonie.

«Co się dzieje, dzieci? Spokój! Ale dlaczego...". Biedna nauczycielka nie potrafiła zaprowadzić porządku. Dzieci na chwilę milkły, starały się być poważne, nawet zagryzały wargi, ale potem ogarniał je niepowstrzymany śmiech, nauczycielka miała łzy w oczach. Ale wszystko na nic. Ma szczęście potwór Śmieszek przeszedł na okno V A. Drugi potwór zjawił się w poniedziałek. Był cały szary i siedział skulony w ostatniej ławce. Gdy tylko pani zaczęła mówić, potwór otworzył szeroko

ogromne usta i ziewnął. Było to ziewnięcie od ucha do ucha, głębokie, długie, które zakończyło się cmoknięciem zadowolenia.

Ziewanie jest najbardziej zaraźliwą rzeczą, jaka istnieje. Anna, która siedziała najbliżej potwora Ziewacza (takie było jego imię) też zaczęła ziewać. Franciszka, Karolina, Patrycja i Marek, jeden po drugim zaczęli ją naśladować. Potwór Ziewacz zamknął oczy i zaczął się kołysać, ziewnął ponownie. Po 10 minutach cała klasa ziewała. Zrozpaczona nauczycielka próbowała zachęcić dzieci: "Zabawmy się...". «Uffa», zamruczał Ziewacz i cała klasa jak echo powtórzyła: «Uffa!». Ziewacz śmiejąc się szyderczo znikł jak leniwa mgła. Zobaczono go potem w jakimś biurze, a nawet w kościele, gdzie wiele osób drzemało. Kilka pań domu zasnęło przed telewizorem zamiast przygotować kolację, a pewien mechanik zasnął pod autem, które naprawiał.

Życie niemożliwe

Dzielnica San Donato była zawsze jedną z najspokojniejszych w mieście. Przynajmniej do czasu przybycia potworów.

Trzeci potwór też narobił biedy, nazywał się Arogancik. Był mały, nerwowy, o ostrych zębach i zawsze gniewnych i groźnych oczach. Pokazując pięści, skakał z jednego samochodu na drugi, obrażał kierowców, straszył przechodniów. Przedostał się do Oratorium i po kwadransie wszyscy się kłócili, nawet gołębie na dachu. Wkradł się na zebranie mieszkańców pewnego domu i po raz pierwszy

doszło tam do rękoczynów. Musiała nawet interweniować policja. Po nim zjawił się Ladaco, potwór, który psuł huśtawki najmłodszych dzieci w ogródku dzielnicy. Zawiesił się na jednej z bram  prowadzących na boisko piłki nożnej i tak długo się huśtał, aż brama wypadła z zawiasów. Przeszedł wzdłuż murów i gwoździem porysował tynki i bramy. Włączył się do grupki chłopaków, którzy stali na rogu i zaczął ich namawiać: "Spróbujmy podpalić pojemnik na śmieci. Co by to był za widok!". Tak też zrobili i gdy ostry dym zaczął unosić się z pojemnika uciekli pędem. Ladaco wkręcił się przez bramę szkoły. Wieczorem dyrektorka odkryła, że drzwi łazienek były powystawiane z zawiasów. Potem zjawił się jeszcze Brudas. Ciągle dłubał w nosie i miał przydeptane buciska. Jego ubranie nosiło ślady wielu obiadów i podwieczorków, plamy od keczupu i tłuszczu frytek. Słowa, które wychodziły z jego ust, były straszliwie wulgarne. Razem z nim zjawił się Żarłok. To, co charakteryzowało tego nowego potwora, to ogromne szczęki. Były

nieustannie w ruchu, miażdżyły, chrupały, przeżuwały, nie zatrzymując się na chwilę. W rzadkich momentach odpoczynku zabawiały się gumą do żucia. Gdziekolwiek przechodził, pozostawiał po sobie okruchy i papierki od cukierków. Przysiadał na fotelu osób, które oglądały telewizję i zachęcał je do jedzenia, jedzenia, jedzenia... Ostatnim potworem był Sztylecik. Jego wygląd przypominał skrzyżowanie węża z szalem zielonym i żółtym. Cicho zwijał się i zaczynał szeptać: "Popatrz na tę grymaśnicę, sądzi, że jest nie wiadomo kim... A tamta osoba chce zająć ci miejsce. Wykiwaj ją... Ten robi wszystko, by cię zgubić. Gdybyś

wiedział, co mówi o tobie...". Szerzył zazdrość, zemstę i oszczerstwa.

Wyłapywacz potworów

Rada dzielnicy zebrała się na sesji nadzwyczajnej, a radni mieli bardzo zatroskane miny. Tematem obrad było siedem strasznych potworów, które zmieniały życie dzielnicy w koszmar, a przede wszystkim zmieniały charakter mieszkańców. "Co możemy zrobić?" zapytał przewodniczący, patrząc na potwora o imieniu Ziewacz, który usiadł w przedostatnim rzędzie i przygotowywał się do jednego ze swych ogromnych ziewań. "Wezwijmy wojsko!", krzyknął przedstawiciel straży dzielnicowej, któremu nigdy nie udało się przechwycić nawet najmniejszego potwora. Tymczasem Sztylecik zwinął się na ramieniu przywódcy

opozycji i obłudnie wmawiał: "Ten przewodniczący jest do niczego...". "Urządźmy demonstrację na placu!", powiedział ktoś, ale jego głos został zagłuszony śmiechem Śmieszka, który właśnie się zjawił. "Potrzebny jest ekspert, nazwijmy go Wyłapywaczem potworów", powiedział pewien radny. "A gdzie go znajdziemy?", spytał przewodniczący. "Poszukajmy go w spisie telefonów...". I tak znaleziono eksperta od wyłapywania potworów. Zjawił się w niedzielę rano w zielonej furgonetce. Miał na sobie jasny płaszcz od deszczu i złote okulary. Wyciągnął

z furgonetki całą serię małych aparatów, które podobne były do pistoletów na wodę. "Widzicie", tłumaczył, "te pistolety wydzielają promień, który rozkłada potwora. Wystarczy trochę treningu, nawet dziecko potrafi je uruchomić".

"Jak to jest możliwe?", spytał szef straży. "Chłopczyku, przyjdź tu na chwilę", powiedział mężczyzna do małego Marka, który nadstawiał ucha. "Weź ten pistolet

i gdy tylko zobaczysz jakiegoś potwora, strzelaj!". Marek wziął dziwny pistolet i skierował go na Aroganta, który właśnie nadchodził, chcąc wpędzić ludzi w tarapaty. Marek nacisnął spust, ale nic się nie stało. Śmieszek zaczął chichotać, chłopiec poruszył pistoletem, który był dziwnie lekki.

"Ale tam nic nie ma w środku! Nawet baterii", zaprotestował. Wyłapywacz potworów uśmiechnął się: «Ta broń funkcjonuje dzięki specjalnej energii. Energii, która nie pochodzi z zewnątrz, ale z wnętrza. Siła fantastyczna, która może wyeliminować wszystkie potwory nazywa się siłą woli. Skup się chłopczyku, a zobaczysz!". Marek westchnął, zacisnął pięść i zużył całą siłę woli, jaką posiadał i skierował broń na Aroganta, i wystrzelił. Promień zielono-źółtego światła uderzył w potwora i otoczył go jakby ognistą kulą. Arogant zawarczał ze złością i zniknął w dymie. Ludzie radośnie zawołali: "Hura!". "Dobrze" -  powiedział wyłapywacz

potworów. "Każdy może mieć taką broń, jeśli zechce. Teraz już wiecie jak macie postępować".

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin