Czym straszyły nas media zanim świat usłyszał o hiszpańskich ogórkach.doc

(19045 KB) Pobierz

Czym straszyły nas media zanim świat usłyszał o hiszpańskich ogórkach?

 

 

 

Wybitny pisarz brytyjski, laureat Nagrody Nobla, autor m. in. "Władcy much", napisał kiedyś - "Jak człowiek się kogoś boi, to go nienawidzi, ale nie może przestać o nim myśleć." Tę lekcję operowania strachem i myślenia o tym, co stanowi jego przedmiot, doskonale odrobiły współczesne media, które straszą nas nieustannie.

 

Gęsia skórka pojawia się na naszych ciałach z różnych powodów - zarówno tych abstrakcyjnych, takich jak kolejne uderzenia asteroid i wywołane z tego powodu globalne kataklizmy, jak i tych całkiem przyziemnych, które dotykają każdego z nas, związanych np. z chorobami i śmiercią. Wszystko dlatego, iż niewiele rzeczy sprzedaje się w mediach lepiej niż wywoływanie paniki. Specjaliści przygotowujący wiadomości skrupulatnie wykorzystują każdą okazję do tego, by siać grozę, wzbudzać lęk i przyprawiać o drżenie.

 

Usprawiedliwienia, pokuty i późniejszego katharsis nie będzie, bo nikt z nas nie jest wolny od grzechu wywoływania strachu u bliźnich. Dlatego też, wspólnie przyjrzymy się temu, czego baliśmy się w ciągu kilku ostatnich lat. Czy słusznie?

 

 

 

 

Sars

 

O SARS było głośno w 2003 r. Wiele osób zapadło wtedy na chorobę, której początkowe objawy były podobne do tych, które występują podczas zachorowania na zwykłą grypę, czyli osłabienie, bóle mięśni oraz gorączka powyżej 38 stopni. Potem pojawiały się duszności, które często wymuszały podłączenie pacjentów do respiratorów. Pierwsze zachorowania pojawiły się na Dalekim Wschodzie, a potem wirus SARS wywołujący ostrą niewydolność oddechową zaczął się błyskawicznie rozprzestrzeniać na pozostałe rejony świata.

 

Śmiertelność wśród zarażonych wyniosła 7 procent. Szacuje się, że do 2003 r. zachorowało ok. 8 tysięcy osób, z czego ponad 700 zmarło. Polskie media alarmowały, panikowały, straszyły i groziły, że „wszyscy umrzemy”.

 

Niewielu zainteresowało się tym, iż na przełomie marca i kwietnia 2003 roku, w czasie największej paniki, Główny Inspektor Sanitarny Andrzej Trybusz informował, że w Polsce nie zanotowano żadnego przypadku zespołu ostrej niewydolności oddechowej, czyli SARS. Zaledwie u pięciu osób, które wróciły z Azji i miały wysoką temperaturę, podejrzewano tę infekcję. Lekarze jednak wykluczyli SARS.

 

 

 

Wąglik

 

Wkrótce po zamachach z 11 września 2001 r., świat obiegły kolejne informacje. Nieznani sprawcy zaczęli wysyłać w kopertach biały proszek zawierający laseczki wąglika - groźną bakterię, która może być wykorzystywana jako broń biologiczna. Listy przesyłane były do urzędów i instytucji o szczególnym znaczeniu. W wyniku zarażenia, kilka osób zmarło, a na świecie wybuchła panika.

 

Po tym, co stało się w Stanach Zjednoczonych, zawód pocztowca zaczął być traktowany jako fach podwyższonego ryzyka, a ludzie zaczęli w sposób podejrzliwy spoglądać na wszelkie substancje mające konsystencję białego proszku. Otwieraniu listów i paczek zaczęły zaś towarzyszyć dodatkowe emocje.

 

 

 

I znów - masowa histeria zmusiła wszystkich do zignorowania tego, iż… „(…) wąglik znany jest już od najdawniejszych czasów. Zachorowania ludzi i zwierząt występowały już w 1250 r. p.n.e. na terenach Egiptu i 1200 r. p.n.e. na terenach Azji Mniejszej. Opisy objawów zachorowania ludzi i zwierząt w dziełach Homera (ok. 1000 r. p.n.e.), Hipokratesa (ok. 400 r. p.n.e.), Varro (116-27 r. p.n.e.), Virgila (70-19 r. p.n.e.) i Galena (ok. 200 r. n.e.) dowodzą, że choroba znana była Grekom i Rzymianom. Pierwsze naukowe opisy zachorowań ludzi i zwierząt pochodzą z XVIII w. (Maret, 1752; Dym, 1769; Fournier, 1769; Chabert, 1780).” (cyt. za zdrowie.med.pl).

 

Gazety straszyły i nikt nie wspomniał o tym, że pierwsze wzmianki o występowaniu wąglika w Polsce pochodziły jeszcze z początku XVIII w. W latach 1922-1939 wąglik u zwierząt był w Polsce chorobą dosyć pospolitą.

 

 

Świńska grypa

 

Szczepić się czy nie szczepić? Czy szczep świńskiej grypy jest groźny czy mniej zjadliwy od zwykłej grypy sezonowej? Będzie mutował czy nie? Tym żył świat w roku 2009 i 2010. Ludzie wystraszyli się potencjalnej pandemii grypy wywoływanej przez wirus A/H1N1. Maseczki, które rzekomo chroniły przed zachorowaniem, schodziły jak ciepłe bułeczki, a ich ceny osiągały astronomiczny poziom.

 

Serwisy informacyjne zajmowały się głównie szerzeniem paniki i wciąż skrupulatnie donosiły o wszystkich śmiertelnych przypadkach grypy. Wkrótce A/H1N1 stał się nawet narzędziem politycznym – organizacje zwolenników i przeciwników szczepionek toczyły ze sobą wielkie boje, które miały niewiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Były za to bardzo medialne i świetnie się sprzedawały.

 

 

 

W czerwcu 2010 roku Światowa Organizacja Zdrowia ogłosiła pandemię świńskiej grypy A/H1N1. Spowodowało to obciążenie społeczeństw w wielu krajach dodatkowymi kosztami. Rząd Holandii wydał 300 milionów euro, Francja 860 milionów. 95% obywateli obu państw nie zdecydowało się na skorzystanie ze szczepionek, które trzeba było później utylizować.

 

Włosi na szczepionki wydali 184 miliony euro, szczepionki wykupiło 4% obywateli. Niemcy wydali na ten cel 417 milionów, ze szczepionek skorzystało 10% naszych zachodnich sąsiadów.

 

 

Świńska grypa

 

Dodatkowe wydatki poniesiono także z powodu wynagrodzeń dla pracujących ponad normę lekarzy i pielęgniarek. Jedynie we Francji był to koszt rzędu 150 milionów euro. Dodatkowo, 95 milionów kosztowało wynajęcie magazynów, 8,5 miliona wydano na strzykawki, a 6 milionów na kampanie informacyjne.

 

Po pandemii Francuzi musieli zapłacić 358 milionów euro za zwrot leków, które zalegały w magazynach. Ostatecznie udało się osiągnąć ugodę z koncernami farmaceutycznymi, które zgodziły się obniżyć kwotę do 48 milionów euro.

 

 

Jedynym krajem w Europie, który nie zdecydował się na zakup szczepionek, była Polska. Za tę decyzję odpowiedzialna była minister Ewa Kopacz.

 

Pomimo paniki wywołanej przez media i WHO, do końca „pandemii” na świecie z powodu powikłań po grypie A/H1N1 zmarło 17 tysięcy osób. Tak wynikało ze sporządzonego w marcu 2010 roku raportu WHO. Na grypę „sezonową” umiera co roku około pół miliona osób. Po zakończonej „pandemii” Margaret Chan, dyrektor WHO przyznała: „Pandemia była słabsza, niż zakładaliśmy”. Parę miesięcy wcześniej, ta sama pani uznała, że na grypę A/H1N1 umrzeć może 7 milionów osób.

 

Margaret Chan wciąż jest szefową Światowej Organizacji Zdrowia.

 

 

Ptasia grypa

 

Zdaniem ekspertów, szczep ptasiej grypy typowy dla południowo-wschodniej Azji jest najbardziej prawdopodobną przyczyną następnej ogólnoświatowej pandemii grypy. Konsekwencje światowej pandemii mogą być katastrofalne (epidemia grypy "hiszpanki" z roku 1918 zabiła więcej ludzi niż cała I wojna światowa).

 

Jak ocenił zespół Alberta Osterhausa z Centrum Erasmus w Rotterdamie, optymistyczny scenariusz pandemii ptasiej grypy doprowadziłby do zachorowania 20 proc. populacji świata. W ciągu miesięcy blisko 30 mln ludzi wymagałoby hospitalizacji, a jedna czwarta mogłaby umrzeć. Następstwem pandemii byłaby nie tylko śmierć i choroba, ale i globalna katastrofa ekonomiczna.

 

 

 

W swoim raporcie Osterholm wezwał grupę najbogatszych państw - G8 - do przejęcia przywództwa i podjęcia działań na wszystkich szczeblach. Chodziło przede wszysktim o opracowanie - dzięki międzynarodowej współpracy - nowej szczepionki przeciwko grypie, możliwej do wytwarzania w krótkim czasie. W innym raporcie, Robert Webster i Diane Hulse (St Jude Children's Research Hospital w Memphis) pisali o potrzebie szczepionki dla drobiu.

 

Ich zdaniem, wymagało to współpracy między służbą zdrowia i globalnymi organizacjami zajmującymi się rolnictwem. Autorzy zwracali też uwagę na konieczność zgromadzenia odpowiednich zasobów środków antywirusowych.

 

John Skehel z brytyjskiej Medical Research Council i Ian Wilson z Scripps Research Institute doszli do wniosku, że ptasia grypa nie była dotąd w stanie zaatakować człowieka na większą skalę, bo hemaglutynina (białko, które odpowiedzialne jest za przyłączenie cząsteczki wirusa do powierzchni infekowanej komórki) nie przekształciła się jeszcze na tyle, by umożliwić zakażanie człowieka przez człowieka. Ale wcześniej czy później hemaglutynina zmutuje. Zdaniem autorów, pozostaje tylko kwestią czasu, kiedy to nastąpi.

 

Pomimo tych alarmistycznych raportów, na tę chwilę wirus nie stanowi zagrożenia dla ludzi, o ile przestrzegane są podstawowe zasady higieny.

 

 

 

 

 

Szalone krowy, CJD i toksyny w mięsie

 

Choroba szalonych krów, przenosi się prawdopodobnie przez paszę, do produkcji której użyto mózgów i kręgosłupów zarażonego bydła i owiec. Jej odmiana zwana chorobą Creutzfeldta-Jakoba, na którą mogą zapadać ludzie, przenoszona jest przez zjedzenie mięsa chorych zwierząt.

 

Choroba Creutzfeldta-Jakoba (CJD) to ciężkie schorzenie układu nerwowego, zwykle dotykające osoby w wieku średnim i starszym. Należy do tak zwanych gąbczastych encefalopatii, w których mózg zanika, zmieniając się w gąbczasta masę. Odkrywcami choroby byli uczeni niemieccy - psychiatra Hans Gerhard Creutzfeldt (1885-1964) i neurolog Alfons Maria Jakob (1884-1931). Choroba Creutzfelda-Jakoba występuje na całym świecie z częstotliwością jednego zachorowania na milion ludzi rocznie. Jest to tzw. postać sporadyczna, najprawdopodobniej uwarunkowana genetycznie i występuje głównie u ludzi starszych. Od lat znana jest też postać choroby Creutzfeldta - Jakoba związana z choroba szalonych krów (BSE), która wystąpiła u ludzi spożywających tkankę nerwową (głównie mózg) chorych zwierząt.

 

 

 

Panika powodowana obawami przed BSE doprowadziła m. in. do tego, iż w 2001 roku spożycie mięsa wołowego spadło w Unii o ok. 27% (okres od października 2000 roku do stycznia 2001, kiedy konsumentów zaskoczyła seria nowych przypadków choroby szalonych krów we Francji i pierwsze doniesienia o jej występowaniu w Niemczech).

 

 

 

Prof. dr hab. Stanisław Tyszkiewicz, kierownik działu Jakości i Normalizacji Instytutu Przemysłu Mięsnego i Tłuszczowego w wywiadzie przeprowadzonym dla portalu Pro Test, przyznał:

 

„(…) na dobrą sprawę nikt nie udowodnił w sposób jednoznaczny przypadku, by choroba wściekłych krów przeniosła się na człowieka. (…) Panika była przesadzona, zmieniły się już poglądy na samą etiologię choroby. Sprawa zagrożenia związanego z mięsem wołowym powolutku się wygasza. Za ogromne pieniądze uruchomiono środki zapobiegawcze na wielką skalę, wprowadzono badanie mięsa wołowego, zakazano jedzenia fragmentów, które mogłyby być potencjalnym źródłem choroby. (…) Niech konsumenci spokojnie jedzą wszystko to, co serwują im sklepy i restauracje, bo to jest pod kontrolą, przynajmniej w krajach cywilizowanych, takich jak Polska. Oczywiście nie można wykluczyć nieszczęśliwych przypadków. To tak samo jak z samochodami - mimo zaufania do samochodu jako środka lokomocji, przecież codziennie na drogach giną ludzie, podobnie nie można wykluczyć, że dotknie nas nieszczęśliwy wypadek po zjedzeniu wołowiny. Ale naprawdę nie ma w tej chwili powodu do jakichkolwiek zwiększonych obaw czy uruchamiania działań ochronnych na własną rękę.”

 

 

 

W grudniu 2008 roku grupie amerykańskich i japońskich naukowców udało się wyhodować krowy, które nie mają białka odpowiedzialnego za chorobę szalonych krów (BSE). Eksperyment opisały szeroko branżowe czasopisma, m. in. Nature ze stycznia 2009 roku. Jak dowiedzieć się można było z tej publikacji, grupa doktora Yoshimi Kuroiwa wyhodowała zmodyfikowane genetycznie krowy, które nie mają białka prionu. Naukowcy do tej pory nie poznali funkcji prawidłowo sfałdowanej postaci tego białka, nie było więc wiadomo, czy takie krowy będą zdrowe.

 

Autorzy pracy wykazali jednak, że zwierzęta nie miały żadnych oznak choroby, przynajmniej w okresie badania. Badania kliniczne 20 miesięcznych zwierząt wykazały, że są one całkowicie zdrowe. Laboratoryjne testy ich mózgów potwierdziły tę informację. Wstępne wyniki badań dowiodły, że zwierzęta odporne na chorobę szalonych krów.

 

Panikę, podobną do tej związanej z BSE, znanej z wczesnych lat 90-tych, wywołały na początku tego roku informacje o tym, iż Korea Południowa zawiesiła import niemieckiego mięsa, w związku z wykryciem w paszy szkodliwych dla zdrowia dioksyn. Import jaj i mięsa drobiowego z Niemiec wstrzymała też Słowacja.

 

 

 

EHEC i szalone ogórki

 

Jak informuje Polska Agencja Prasowa - w Niemczech rośnie liczba zachorowań wywołanych przez bakterie EHEC, czyli groźny szczep pałeczki okrężnicy escherichia coli. W szpitalach w Hamburgu zaczyna brakować miejsc dla pacjentów zarażonych groźnym szczepem bakterii coli. Chorzy przewożeni są do placówek medycznych w innych landach. W całych Niemczech potwierdzono już 1200 zachorowań. Liczba ofiar śmiertelnych zakażenia wzrosła do 11. Pierwsze przypadki zatruć odnotowano także we Francji, Szwecji, Wielkiej Brytanii i Holandii. Do zatruć dochodzi po zjedzeniu sałaty, ogórków i surowych pomidorów - według mediów warzywa pochodziły z Hiszpanii.

 

Na tę chwilę, czyli 30 dzień maja 2011 roku - w Polsce nie odnotowano przypadków zakażeń powiązanych z zatruciami z Niemiec, obecnie nie ma zagrożenia. Do Polski nie są importowane warzywa z północnych Niemiec. Pomimo braku realnego zagrożenia na terenie Polski, GIS zaleca osobom wyjeżdżającym do Niemiec unikanie spożywania surowych warzyw (ogórków, pomidorów i sałaty). Służby sanitarne podkreślają, że wskazana jest szczególna ostrożność w spożywaniu warzyw importowanych z obszarów dotkniętych zachorowaniami lub z krajów wskazywanych jako możliwe źródło zakażenia - chodzi przede wszystkim o ich dokładne mycie.

 

 

 

Żeby nie dochodziło do zakażeń, konieczna jest higiena uprawy i przygotowania warzyw, mycie przed spożyciem pod bieżącą, letnią wodą, a także właściwa obróbka termiczna. Czyli – podstawowe zasady higieny w zupełności wystarczą do tego, żeby nie roznosić potencjalnie groźnej bakterii.

 

Tymczasem – Internet i prasa pełne są apokaliptycznych wizji i zdjęć ze szpitali, w których umierają chorzy – rzekomo z powodu zarażenia bakterią EHEC – pacjenci. Złowieszczo wyglądające laboratoria pełne są narzędzi, których przeznaczenia niewielu z nas się domyśla, ale wszyscy uznajemy, iż wyglądają one wyjątkowo groźnie. Gdzieniegdzie, pomiędzy pipetami, menzurkami, kolbami i probówkami, widzimy nieświadomych niczego winowajców – ułożonych w równych, zielonych rządkach. W tym roku wyglądają szczególnie złowrogo. Patrząc na to wszystko, zastygamy w przerażeniu i przez chwilę – kontemplujemy ostateczność. Wtedy, w tym ostatecznym bezruchu, następuje chlorofilowa apokalipsa.

 

I tylko karnawał strachu wciąż trwa w najlepsze.

 

Artur Ceyrowski

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin