Lee Rachel - Droga do szczęścia.pdf

(991 KB) Pobierz
Lee Rachel - Droga do szczęścia.rtf
Rachel Lee
Droga do
szczĘŚcia
Deletcie Walton
za sugestię, Ŝe Nate mógłby mieć brata.
Właśnie z takich pomysłów rodzą się całe ksiąŜki.
Podziękowania
Serdeczne podziękowania dla Vicki Lemonds, Walty Slagle i Pat Bonano za
obszerne i niezwykle pomocne wyjaśnienia na temat cukrzycy młodzieńczej. W
swojej ksiąŜce starałam się być wierna temu, czegoście mnie nauczyły.
PROLOG
R afe Ortiz skierował się do biura Agencji do Walki z Narkotykami
ubrany tak, jakby wybierał się na przejaŜdŜkę jachtem. Miał na sobie białą
bawełnianą koszulę, zaprasowane w kant spodnie koloru khaki, a na
nogach sportowe półbuty. Kruczoczarne włosy związał w kucyk na karku,
a w jego lewym uchu połyskiwał wielki brylant.
Była ósma rano. Rafe nie spał juŜ prawie dwie doby. Marzył tylko o
jednym: połoŜyć się do łóŜka, o ile zdoła sobie przypomnieć swój
prawdziwy adres. Przez ostatnie pół roku tak bardzo utoŜsamił się z
odgrywaną przez siebie rolą, Ŝe zatracił poczucie rzeczywistości. Jak
zawsze po akcji, miał wraŜenie, Ŝe nie wie, kim jest, Ŝe naprawdę nigdy
tego nie wiedział. Zwykle nieźle sobie radził z pracą tajnego agenta: z
łatwością udawał kogoś innego, wcielał się w tę czy inną postać, ale tylko
dopóki nie dopadło go zmęczenie. Wówczas wszystko mieszało mu się w
głowie, niczym części układanki, której nie potrafił ułoŜyć.
Potrzebował snu. Gorączka podniecenia opadła przed paroma
godzinami po tym, jak aresztował szajkę LeVon Henry’ego. Posiedzi
jeszcze godzinę w biurze, Ŝeby zamknąć wszystkie wątki sprawy, a potem
wróci do dawnej toŜsamości i przypomni sobie, gdzie przed sześcioma
miesiącami zostawił swoje łóŜko.
- Rafe? - O wiele za ładna recepcjonistka uśmiechnęła się do niego,
odsłaniając rząd śnieŜnobiałych zębów. Tak rzadko ją widywał, Ŝe nie był
w stanie zapamiętać jej imienia, zawsze jednak pamiętał jej zęby. Czuł, Ŝe
dziewczyna chciała, Ŝeby się z nią umówił, ale nigdy tego nie zrobił. W
jego Ŝyciu nie było miejsca na nic poza pracą.
- Słucham.
- Dzwonili ze szpitala Seton. Twoja przyjaciółka jest w krytycznym
stanie. Prosi, Ŝebyś przyjechał.
Rafe zdrętwiał.
- Jaka przyjaciółka?
- Raquel Molina.
Na dźwięk tego imienia serce mu podskoczyło, zaraz jednak stłumił w
sobie wszelkie uczucia.
- Ona nie jest moją przyjaciółką - oświadczył z kamienną twarzą.
- Wiem tylko tyle, Ŝe chce, Ŝebyś do niej przyjechał. Kto to jest?
- Siostra Eduarda Moliny.
Starannie wyczesane brwi uniosły się w górę.
2
- Faceta, którego przymknąłeś zeszłej wiosny? EjŜe, to była prawdziwa
gruba ryba, co nie?
Rafe nie odpowiedział.
- MoŜe ma dla ciebie jakieś informacje. MoŜe chce wyrzucić je z
siebie przed śmiercią.
- MoŜe. - Rafe spojrzał na nią dziwnie błyszczącymi oczyma, obrócił
się na pięcie i skierował do drzwi.
- Ej! - zawołała za nim. - Co mam powiedzieć Keits? - Keits była jego
szefową.
- śe wrócę za parę godzin.
- Przykro mi, panie Ortiz. - Młoda kobieta w niebieskim fartuchu
wydawała się równie zmęczona jak on. - Pani Molina zmarła przed
godziną.
Nie wiedział; co powiedzieć. Stał i wpatrywał się w lekarkę, czekając,
aŜ dorzuci coś więcej, poda mu jakieś wyjaśnienie.
- To była rana postrzałowa - odezwała się w końcu. - Policja moŜe
panu powiedzieć, jak to się stało. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej
mocy.
WciąŜ gapił się na nią zdumiony.
- Prawie jej nie znałem - wykrztusił wreszcie.
- Doprawdy? - Twarz lekarki stęŜała. - No cóŜ, jest pewien mały
problem, którym musi się pan zająć.
- Problem?
- Pani Molina chciała, Ŝeby wywiózł pan dziecko z Miami, daleko od
jej rodziny.
- Dziecko? - Raquel nie miała dziecka. Przynajmniej nigdy mu o nim
nie wspomniała. - Jakie dziecko?
Na twarzy lekarki odmalował się wyraz dezaprobaty.
- Pani Molina miała cesarskie cięcie. Zanim umarła, zdąŜyła urodzić
trzyipółkilogramowego chłopca. Panie Ortiz, jest pan ojcem.
ROZDZIAŁ 1
R afe Ortiz siedział naprzeciw Kate Keits w jej biurze. Keits nie była
tak zła jak niektórzy z jego poprzednich szefów. Teraz jednak straszliwie
go irytowała. Była szczupłą brunetką, która zawsze wyglądała tak, jakby w
jej Ŝyciu panował idealny porządek. Gdy patrzył tak na nią, przypomniało
mu się, jak zwariowane Ŝycie prowadził przez ostatnie parę miesięcy.
3
- Jesteś pewien, Ŝe to twoje dziecko? - spytała. - MoŜe ta przeklęta
rodzinka próbuje znaleźć sposób, Ŝeby odegrać się na tobie? Omal nie
doprowadziłeś ich do ruiny.
- To mój syn.
- Nie moŜesz być tego pewien.
- Mogę. Nie jestem naiwny, Kate. Zrobiłem test DNA. Wyniki
przyszły w zeszłym tygodniu. To moje dziecko i mój problem.
- A więc, faktycznie, masz problem. Musisz znaleźć kogoś, komu
oddasz dziecko, albo będę musiała przenieść cię do innej roboty.
Tyle wiedział. Nie miał najmniejszych wątpliwości, Ŝe opiekując się
dzieckiem, nie moŜe pracować jako tajny agent. Ale teŜ nie znał nikogo,
kto mógłby wziąć do siebie niemowlę na bliŜej nieokreślony czas. Nikogo,
komu by ufał.
- Nie powinieneś był spoufalać się z obiektem.
To równieŜ wiedział.
- Tak jakoś... wyszło. - Kiepska wymówka. Naprawdę, nie było
usprawiedliwienia na to, co zrobił.
- MoŜe oddasz je do adopcji? - podsunęła mu Kate.
- Myślałem o tym. - Co najmniej tuzin razy. JuŜ nawet zmierzał do
agencji, Ŝeby nadać bieg sprawie. Za kaŜdym razem zawracał jednak do
domu, o ile moŜna tak nazwać norę, w której przemieszkał raptem parę
miesięcy, odkąd przed dwoma laty ją wynajął. Teraz było w niej jeszcze
gorzej: zagracona łóŜeczkiem i stertą jednorazowych pieluch śmierdziała
niemowlęcą kupą i skisłym mlekiem. A niech to! Oto jak ostatnimi czasy
wyglądało jego Ŝycie.
- No i? - naciskała Kate.
- Nie mogę tego zrobić. Ten mały oprócz mnie nie ma nikogo poza
rodziną Molinów, ale ci na niewiele się zdadzą.
Odniósł nieprzyjemne wraŜenie, Ŝe Kate Keits próbuje ukryć uśmiech.
Z czegóŜ to się ona śmieje? Nie było w tym nic śmiesznego.
- Więc co zamierzasz zrobić? - spytała. - Potrzebuję cię na ulicy. Jeśli
nie moŜesz pracować w przebraniu, muszę znaleźć kogoś innego. Zdecyduj
się.
Rafe kiwnął głową. Przemyślał juŜ problem i wiedział, co zrobi.
- Mam rodzinę w Wyoming - powiedział w końcu. - Daj mi miesiąc
wolnego. Zabiorę tam dziecko i przekonam się, czy zechcą się nim
zaopiekować.
- To brzmi rozsądnie. Wypiszę ci zwolnienie. MoŜesz wziąć urlop od
piątku.
4
Rzeczywiście, to brzmi rozsądnie, pomyślał, wychodząc z jej biura.
Nie powiedział jej jednak, Ŝe cała jego „rodzina” to brat, którego nigdy nie
spotkał, który nawet nie wiedział o jego istnieniu. Słyszał, Ŝe jest
policjantem, ale to wcale nie znaczy, iŜ nie mógł okazać się draniem,
któremu nie powierzyłby niczyjego, a juŜ zwłaszcza swojego dziecka.
Wydawało się wszakŜe, Ŝe nie ma innego wyjścia. Wiedział, jak moŜe
skrzywdzić dziecko sierociniec, sam w nim kiedyś przebywał. Prędzej zaś
by umarł, niŜ oddał dziecko klanowi Molinów. Pod ich opieką mały juŜ
jako czterolatek zostałby kurierem. Pozostawał więc tylko on i jego
ewentualna rodzina. Miał nadzieję, Ŝe jego brat okaŜe się porządnym
człowiekiem. Pozwoliłoby mu to pozbyć się poczucia winy, jakie zaczynał
odczuwać, ilekroć myślał o oddaniu dziecka.
Tego wieczoru po pracy odebrał małego ze Ŝłobka i po drodze do
domu kupił parę paczek mieszanki mlecznej i atlas samochodowy. Musiał
sprawdzić, gdzie w Wyoming znajduje się hrabstwo Conard i ile czasu
zajmie jemu i dziecku dojazd na miejsce. Zastanawiał się teŜ, czy mały
kiedykolwiek prześpi spokojnie całą noc. Powoli zaczynał mieć dość
nocnych karmień.
Raquel nazwała chłopca jego imieniem, Rafael, tyle Ŝe imię to
pasowało do niego, a nie do pięciokilogramowego kwilącego niemowlaka.
Było zbyt powaŜne dla takiego maleństwa, tak więc Rafe zwykł nazywać
go w myślach „Bąbelek”. Bąbelek szczęśliwie przespał wizyty w drogerii i
księgami, mimo szczebiotu róŜnych pań poŜerających jego ojca łakomym
wzrokiem, jednak w połowie drogi do domu obudził się i tak
rozwrzeszczał, Ŝe Rafe marzył o zatkaniu sobie uszu watą.
Nie trzeba było doświadczenia, Ŝeby wiedzieć, co oznacza ten
harmider. Ilekroć chłopiec się budził, albo chciał jeść, albo właśnie zrobił
kupkę.
- Zaczekaj chwilę, Bąbelku - spróbował go przekrzyczeć. - JuŜ tylko
dwie przecznice.
Jeszcze dwie przecznice i będzie mógł zmienić kolejną ubrudzoną
pieluchę i uciszyć małego butelką. Po co, do diaska, ludzie w ogóle chcą
mieć dzieci?
Rafe nieźle opanował sztukę Ŝonglowania przedmiotami, udało mu się
więc za jednym zamachem wnieść do mieszkania dziecko, jedzenie, torbę z
pieluchami i atlas. Do tego czasu Bąbelek był juŜ powaŜnie rozeźlony. Rafe
rzucił wszystko na ziemię i zaniósł synka do łazienki. PołoŜył go na blacie
przy umywalce, słuŜącym mu za stół do przewijania. Jedno moŜna było
powiedzieć o Bąbelku, pomyślał, myjąc i wycierając pupę synka, a
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin