Juliusz Verne - W Kraninie Bialych Niedzwiedzi.pdf

(331 KB) Pobierz
http://jv.gilead.org.il/zydorczak/pays-
pl07.htm
Jules Verne
W KRAINIE BIAŁYCH
NIEDŹWIEDZI
Powieść fantastyczna w dwóch częściach
(Rozdział VI-X)
T ł u m a c z y ł a K a r o l i n a B o b r o w s k a
I l u s t r a c j e F é r a t i B e a u r e p a i r e
N a k ł a d K s ięg a r n i Św . W o j c i e c h a
P o z n ań 1 9 2 5
© Andrzej Zydorczak
C Z ĘŚĆ D R U G A
809887012.303.png 809887012.314.png 809887012.325.png 809887012.336.png 809887012.001.png 809887012.012.png 809887012.023.png 809887012.034.png 809887012.045.png 809887012.056.png 809887012.067.png 809887012.078.png 809887012.089.png 809887012.100.png 809887012.111.png 809887012.122.png 809887012.133.png 809887012.144.png 809887012.155.png 809887012.166.png 809887012.177.png 809887012.188.png 809887012.199.png 809887012.210.png 809887012.221.png 809887012.232.png 809887012.243.png 809887012.254.png 809887012.265.png 809887012.276.png 809887012.279.png 809887012.280.png 809887012.281.png 809887012.282.png 809887012.283.png 809887012.284.png 809887012.285.png 809887012.286.png 809887012.287.png 809887012.288.png 809887012.289.png 809887012.290.png 809887012.291.png 809887012.292.png 809887012.293.png 809887012.294.png 809887012.295.png 809887012.296.png 809887012.297.png 809887012.298.png 809887012.299.png 809887012.300.png 809887012.301.png 809887012.302.png 809887012.304.png 809887012.305.png 809887012.306.png 809887012.307.png 809887012.308.png 809887012.309.png 809887012.310.png 809887012.311.png 809887012.312.png 809887012.313.png 809887012.315.png 809887012.316.png 809887012.317.png 809887012.318.png 809887012.319.png 809887012.320.png 809887012.321.png 809887012.322.png 809887012.323.png 809887012.324.png 809887012.326.png 809887012.327.png 809887012.328.png 809887012.329.png 809887012.330.png 809887012.331.png 809887012.332.png 809887012.333.png 809887012.334.png 809887012.335.png 809887012.337.png 809887012.338.png 809887012.339.png 809887012.340.png 809887012.341.png 809887012.342.png 809887012.343.png 809887012.344.png 809887012.345.png 809887012.346.png 809887012.002.png 809887012.003.png 809887012.004.png 809887012.005.png 809887012.006.png 809887012.007.png 809887012.008.png 809887012.009.png 809887012.010.png 809887012.011.png 809887012.013.png 809887012.014.png 809887012.015.png 809887012.016.png 809887012.017.png 809887012.018.png 809887012.019.png 809887012.020.png 809887012.021.png 809887012.022.png 809887012.024.png 809887012.025.png 809887012.026.png 809887012.027.png 809887012.028.png 809887012.029.png 809887012.030.png 809887012.031.png 809887012.032.png 809887012.033.png 809887012.035.png 809887012.036.png 809887012.037.png 809887012.038.png 809887012.039.png 809887012.040.png 809887012.041.png 809887012.042.png 809887012.043.png 809887012.044.png 809887012.046.png 809887012.047.png 809887012.048.png 809887012.049.png 809887012.050.png 809887012.051.png 809887012.052.png 809887012.053.png 809887012.054.png 809887012.055.png 809887012.057.png 809887012.058.png 809887012.059.png 809887012.060.png 809887012.061.png 809887012.062.png 809887012.063.png 809887012.064.png 809887012.065.png 809887012.066.png 809887012.068.png 809887012.069.png 809887012.070.png 809887012.071.png 809887012.072.png 809887012.073.png 809887012.074.png 809887012.075.png 809887012.076.png 809887012.077.png 809887012.079.png 809887012.080.png 809887012.081.png 809887012.082.png 809887012.083.png 809887012.084.png 809887012.085.png 809887012.086.png 809887012.087.png 809887012.088.png 809887012.090.png 809887012.091.png 809887012.092.png 809887012.093.png 809887012.094.png 809887012.095.png 809887012.096.png 809887012.097.png 809887012.098.png 809887012.099.png 809887012.101.png 809887012.102.png 809887012.103.png 809887012.104.png 809887012.105.png 809887012.106.png 809887012.107.png 809887012.108.png 809887012.109.png 809887012.110.png 809887012.112.png 809887012.113.png 809887012.114.png 809887012.115.png 809887012.116.png 809887012.117.png 809887012.118.png 809887012.119.png 809887012.120.png 809887012.121.png 809887012.123.png 809887012.124.png 809887012.125.png 809887012.126.png 809887012.127.png 809887012.128.png 809887012.129.png 809887012.130.png 809887012.131.png 809887012.132.png 809887012.134.png 809887012.135.png 809887012.136.png 809887012.137.png 809887012.138.png 809887012.139.png 809887012.140.png 809887012.141.png 809887012.142.png 809887012.143.png 809887012.145.png 809887012.146.png 809887012.147.png 809887012.148.png 809887012.149.png 809887012.150.png 809887012.151.png 809887012.152.png 809887012.153.png 809887012.154.png 809887012.156.png 809887012.157.png 809887012.158.png 809887012.159.png 809887012.160.png 809887012.161.png 809887012.162.png 809887012.163.png 809887012.164.png 809887012.165.png 809887012.167.png 809887012.168.png 809887012.169.png 809887012.170.png 809887012.171.png 809887012.172.png 809887012.173.png 809887012.174.png 809887012.175.png 809887012.176.png 809887012.178.png 809887012.179.png 809887012.180.png 809887012.181.png 809887012.182.png 809887012.183.png 809887012.184.png 809887012.185.png 809887012.186.png 809887012.187.png 809887012.189.png 809887012.190.png 809887012.191.png 809887012.192.png 809887012.193.png 809887012.194.png 809887012.195.png 809887012.196.png 809887012.197.png 809887012.198.png 809887012.200.png 809887012.201.png 809887012.202.png 809887012.203.png 809887012.204.png 809887012.205.png 809887012.206.png 809887012.207.png 809887012.208.png 809887012.209.png 809887012.211.png
R O Z D Z I A Ł V I
Dziesięciodniowa burza.
Następne cztery dni od 17 do 20 sierpnia pogoda była stale
piękna, temperatura zaś dość wysoka. Żadna chmurka nie
zamąciła czystości nieba. Powietrze dosięgło przejrzystości
niebywałej na tej szerokości geograficznej. Nic więc dziwnego,
że nowa troska zaległa na czole porucznika.
Tymczasem 21 sierpnia barometr zapowiedział zmianę pogody.
Rtęć spadła na kilka milimetrów, nazajutrz podniosła się, poczem
znów spadła i dopiero od 23 sierpnia wykazywała stały spadek.
24 sierpnia nagromadzona ilość oparów uniosła się,
zamieniając się w chmury, które zasłoniły zupełnie tarczę
słoneczną. Nazajutrz zaczął dąć wiatr północno-zachodni
przerywany rzęsistym deszczem. Temperatura jednak nie uległa
widocznej zmianie; termometr wskazywał pięćdziesiąt cztery
stopnie Fahrenheit’a (+ 12 Cels.).
Na szczęście wszelkie prace w forcie były ukończone Kadłub
statku był gotowy. Polowanie stało się zbędne, gdyż zapasy
żywności były dostateczne. Zresztą wobec wzmagającego się
wciąż wiatru i coraz większego deszczu zagrody opuścić nie było
można.
– I cóż pan powie na tę nagłą niepogodę? – spytała Mrs.
Paulina Barnett porucznika, gdy 27 sierpnia nawałnica rozszalała
się na dobre. – Czy wróży nam co pomyślnego?
– Nie mogę pani odpowiedzieć na to, – rzekł Jasper Hobson, –
w każdym razie wolę tę niepogodę, niż słońce ogrzewające
ustawicznie wody oceanu. Przyczem wiatr północno-zachodni
dmie z taką siłą, że nie dziwiłbym się, gdyby zbliżył naszą wyspę
do lądu amerykańskiego.
809887012.212.png 809887012.213.png 809887012.214.png 809887012.215.png 809887012.216.png 809887012.217.png 809887012.218.png 809887012.219.png 809887012.220.png 809887012.222.png 809887012.223.png 809887012.224.png 809887012.225.png 809887012.226.png 809887012.227.png 809887012.228.png 809887012.229.png 809887012.230.png 809887012.231.png 809887012.233.png 809887012.234.png 809887012.235.png 809887012.236.png 809887012.237.png 809887012.238.png 809887012.239.png 809887012.240.png 809887012.241.png 809887012.242.png 809887012.244.png 809887012.245.png 809887012.246.png 809887012.247.png 809887012.248.png 809887012.249.png 809887012.250.png 809887012.251.png 809887012.252.png 809887012.253.png 809887012.255.png 809887012.256.png 809887012.257.png 809887012.258.png 809887012.259.png 809887012.260.png 809887012.261.png 809887012.262.png 809887012.263.png 809887012.264.png 809887012.266.png 809887012.267.png 809887012.268.png 809887012.269.png 809887012.270.png 809887012.271.png 809887012.272.png 809887012.273.png 809887012.274.png 809887012.275.png 809887012.277.png
– Niestety jednak, – odezwał się sierżant, – nie będziemy mogli
śledzić zmiany jej położenia. Chmury zasłaniają słońce, księżyc i
gwiazdy. Jakże tu określić położenie wyspy!
– Wszystko to jedno, sierżancie Long, – odpowiedziała mu
Mrs. Paulina Barnett, – ręczę wam, że jeżeli ziemia ukaże się,
potrafimy ją dojrzeć i witać radośnie. Przypuszczam, że byłoby
to wybrzeże Ameryki rosyjskiej, prawdopodobnie Georgji
zachodniej.
– To bardzo możliwe, – dodał porucznik, – gdyż, niestety, w
całej tej części morza Północnego niema ani wysepki, ani nawet
skały, o którą oprzećbyśmy się mogli!
– A dlaczegoż, – odezwała się Mrs. Paulina Barnett, – nasz
wehikuł nie miałby nas zaprowadzić w prostym kierunku do
wybrzeży Azji? Czyż pod wpływem prądów morskich nie mógłby
przepłynąć przez cieśninę Berynga i wreszcie dostać się do
krainy Czukczów?
– Nie, proszę pani, – odpowiedział porucznik Hobson, –
lodowiec nasz spotkałby się niechybnie z prądem Kamczatki i
wraz z nim podążyłby na północo-wschód, co byłoby bardzo
niepożądane. Nie, daleko prawdopodobniejszą rzeczą jest, że
idąc z kierunkiem północno-zachodniego wiatru, zbliżymy się do
wybrzeży Ameryki rosyjskiej!
– Należy więc pilnie zwracać uwagę, w jakim kierunku płynie
wyspa, – odezwała się podróżniczka.
– Nie omieszkamy tego uczynić, – proszę pani, – rzekł Jasper
Hobson, – choć gęsta mgła utrudnia nam zadanie. Zresztą wyspa
nagle rzucona o wybrzeże, ulegnie silnemu wstrząśnieniu, które
nam się da zapewne odczuć. Miejmy nadzieje, że wyspa nie
rozleci się wtedy na kawałki. Byłoby to bardzo niebezpieczną
rzeczą. Zresztą o ile się to zdarzy, radzić będziemy. Obecnie nie
możemy nic przedsięwziąć.
Nie potrzebujemy dodawać, że przy rozmowie reszta załogi nie
była obecną. Odbywała się ona w pokoju podróżniczki, którego
okno wychodziło na tylną część zagrody. Światło dzienne
przedostawało się z trudnością przez zamglone szyby. Ze dworu
dochodziły odgłosy szalejącego wiatru, zmagającego się z
powodzią deszczu. Na szczęście wyniosłość przylądka Bathurst
chroniła siedzibę od bezpośrednich pocisków nawałnicy.
Wszelako ziemia i piasek uniesione ze szczytu przylądka,
spadały jak grad na dach domu. Mac Nap zatrwożył się znowu o
kominy, a szczególnie o kuchenny. Z wyciem wiatru łączył się
łoskot morza, którego spienione fale uderzały z niezwykłą mocą
o wybrzeże. Burza przeistaczała się w huragan.
Jasper Hobson, pomimo nawałnicy, udał się 28 sierpnia do
przylądka Bathurst, aby zdać sobie sprawę ze stanu morza i
wznoszącego się nad niem nieba.
Szczelnie otulony swym płaszczem, dostał się bez wielkiego
trudu do podnóża przylądka, ale najtrudniejszą rzeczą było
dostać się zboczem prawie prostopadłem na jego szczyt.
Porucznik jednak, czepiając się o kępy traw zdołał doń dotrzeć,
lecz ustać na nim nie mógł, huragan bowiem miotał nim jak
piłką. Trzymając się więc krzaków, położył się na skraju zbocza
tak, że głowa tylko była narażona na siłę wiatru.
Jasper Hobson wytężył wzrok, aby poprzez lejące się potoki
deszczu ogarnąć okolicę. Widok oceanu i nieba był straszny.
Stanowiły one jedną mglistą masę. Chmury mknęły nisko z
zawrotną szybkością, podczas gdy na zenicie opary stały
nieruchomo. Chwilami łoskot fal i wycie wiatru ustawały, żeby
powrócić z tem większą mocą, wstrząsając podstawą przylądka.
Od czasu do czasu deszcz zamieniał się w istny wodospad, który
pod wpływem szalejącego wiatru rozpryskiwał się nakształt
wodotrysku.
Był to huragan i to huragan pochodzący od najgroźniejszej
części morza. Wiatr bowiem północno-wschodni mógł szaleć
809887012.278.png
długo z jednakową siłą. Ale Jasper nie uskarżał się na nawałnicę.
On, który w innych okolicznościach byłby przeklinał tę złowrogą
burzę, radował się nią w tej chwili. O ile wyspa wytrzyma – co
było prawdopodobne – napór nawałnicy, wiatr, silniejszy od
prądów morskich, uniesie ją w kierunku południowo-zachodnim,
gdzie był ląd stały, gdzie było ocalenie! Tak, dla niego, dla jego
towarzyszy, niechby burza trwała jak najdłużej, tak długo, aż
doprowadzi ich do jakiego bądź wybrzeża. To co było zgubą dla
okrętu, stałoby się zbawieniem dla płynącej wyspy.
Po kwadransie takiego zmagania się z żywiołami, Jasper,
zsunąwszy się ze zbocza, powrócił do domu.
Oznajmił on natychmiast swym towarzyszom, że huragan nie
dosięgnął jeszcze swej najwyższej mocy i że prawdopodobnie
trwać będzie dni kilka. Ale wiadomości tej udzielił z tak
dziwnem brzmieniem głosu, i jakgdyby z radością, że zwrócił
uwagę obecnych, którzy spoglądali na niego wzrokiem pewnego
zdziwienia. Czyżby ich dowódca miał być zadowolony z tej
walki żywiołów?
30 sierpnia Jasper Hobson udał się znowu, wprawdzie nie na
szczyt przylądka, lecz na skraj wybrzeża. Ku wielkiemu swemu
zdziwieniu spostrzegł na jego urwistym skraju naniesione przez
fale nieznane mu trawy.
Trawy te, jeszcze świeże, pochodziły niewątpliwie z lądu
amerykańskiego. A zatem ląd ten nie był oddalony! A zatem
wyspa, wyswobodzona przez wiatr północno-wschodni od
prądów morskich, dążyła w stronę lądu. Krzysztof Kolumb na
widok traw płynących, które świadczyły o bliskości ziemi, nie
odczuwał tej radości, jaką było przepełnione serce Jasper
Hobson’a.
Porucznik, powróciwszy do fortu, podzielił się swem
odkryciem z podróżniczką i sierżantem. Był tak dobrej myśli, że
narazie chciał wyznać wszystko swym towarzyszom, ale po
chwili zastanowienia wiedziony przeczuciem zawahał się i
zamilkł.
Tymczasem mieszkańcy fortu nie próżnowali. To
Zgłoś jeśli naruszono regulamin