Gordon Lucy - Sprawa honoru.doc

(481 KB) Pobierz

 

Lucy Gordon

 

Sprawa honoru

 

 


Rozdział 1

 

W marzeniach ujrzał twarz, której obraz prześladował go od lat: twarz młodej kobiety o jasno-brązowych włosach i wielkich, poważnych oczach. Widywał ją ożywioną młodzieńczym entuzjazmem i pełną pogardy. A raz, przez krótką, niezapomnianą chwilę wydało mu się, że dostrzegł, jak rozjaśnia ją nagłe, niewypowiedziane uczucie – to samo, które przepełniało jego serce.

– Serena... – Carlo głośno wypowiedział jej imię i na ten dźwięk wizja zniknęła. Znów był w swoim eleganckim biurze w samym sercu Rzymu. W dłoni nadal trzymał telegram, który przyszedł zaledwie kilka minut temu. Kilka zwięzłych, oficjalnych słów oznajmiających, że jego żona, Dawn, zmarła nagle w Anglii.

Przedwczesna śmierć pięknej, pełnej życia kobiety wstrząsnęła Carlem. Po chwili początkowy szok minął, zastąpił go smutek. Carlo przypomniał sobie, jak niegdyś zadurzył się w Dawn po uszy – i jak się to skończyło. Na jego młodzieńcze uczucie odpowiedziała chciwością, przebiegłością i zdradą. Jego miłość nie wytrzymała tej próby. Pozostała tylko pustka i determinacja, by utrzymać jakoś to nieudane małżeństwo. Dla dobra córki.

A teraz Dawn odeszła, zaś jej kuzynka Serena wolała przesłać mu telegram niż zadzwonić. Nie mogła jaśniej wyrazić, jak bardzo nadal go nienawidzi.

Zadzwonił do Anglii. Telefon odebrała nie znana mu kobieta.

– Nazywam się Carlo Valetti – powiedział.  – Chciałbym mówić z panną Fletcher.

Usłyszał, jak kobieta powtarza jego słowa. Po dłuższej chwili w słuchawce usłyszał:

– Serena Fletcher. Słucham.

Przez telefon jej głos wydawał się niższy, poza tym jednak brzmiał zupełnie tak, jak go Carlo zapamiętał: swobodnie i pewnie, lecz z dźwięczącą gdzieś zmysłową nutą, która tak bardzo na niego działała.

– Właśnie otrzymałem twój telegram – wyjaśnił. – Proszę, powiedz mi, co się stało.

– Dawn zachorowała na zapalenie płuc. Wyglądało na to, że najgorsze już minęło – wtedy jednak nastąpił atak serca.

– Jak długo chorowała?

– Cztery dni.

– Cztery dni – i nikt mnie nie powiadomił? – wykrzyknął.

– Dawn błagała, abym tego nie robiła. Nie chciała, żebyś przyjeżdżał.

Carlo z trudem opanował gniew.

– A moja córka? Jak się czuje?

– Jest wstrząśnięta, jak zresztą można się było tego spodziewać. Staram się ją uspokoić.

– Chciałbym z nią mówić.

– Obawiam się, że to niemożliwe.

– Co to znaczy: niemożliwe?

– Śpi, a ja nie zamierzam jej budzić.

Carlo nie był przygotowany na tak zdecydowaną odmowę.

– Natychmiast poproś do telefonu moją córkę – rozkazał głosem, na dźwięk którego jego podwładni rzuciliby się do ucieczki.

– Louisa płakała przez całą noc – padła niezwykle stanowcza odpowiedź. – Jest wyczerpana. Zrozum, że nie zamierzam jej budzić.

Myśl o maleńkiej, zapłakanej Louisie zabolała go tak mocno, że przez moment nie potrafił wykrztusić ani słowa. Zacisnął palce na słuchawce, próbując odzyskać panowanie nad sobą. Dawn była złą matką, tylko od czasu do czasu zasypywała córkę prezentami i nie szczędziła jej dowodów czułości, po czym zaniedbywała ją całkowicie. Louisa jednak bardzo ją kochała i z pewnością nie może pogodzić się z jej śmiercią. To on powinien trzymać w tej chwili w ramionach swoje dziecko i tulić je do snu. Nagle poczuł, że szczerze nienawidzi Sereny.

Jednak kiedy przemówił, jego głos nie zdradził targających nim uczuć. Na tyle odzyskał równowagę, by postarać się o odrobinę dyplomacji.

– Sereno, wiem, co myślisz. Uważasz, że postępujesz właściwie, z pewnością jednak zdajesz sobie sprawę, że w tej chwili Louisa potrzebuje właśnie mnie. Kto może pocieszyć ją lepiej niż jej własny ojciec?

Cisza w słuchawce trwała bardzo długo.

– Sereno?

– Jestem. Przykro mi, ale nie zgadzam się z tobą.

Dawn oddała córkę pod moją opiekę. Musiałam przyrzec, że się nią zajmę.

– Myślę, że jej ojciec ma także coś do powiedzenia w tej sprawie – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Dawn sporządziła testament, w którym przekazała mi wyłączną opiekę nad Louisa. Ona zostanie u mnie, Carlo. Dałam słowo.

– Co właściwie powiedziała ci Dawn?

– Wiesz dobrze, co. Miałeś zamiar wyrzucić ją z domu, rozwieść się z nią. Już nigdy nie zobaczyłaby Louisy.

– Sereno...

– Nie mogę tego pojąć. Jakim trzeba być potworem, by grozić własnej żonie czymś tak okropnym? Wiem jedno. Cieszę się, że zdążyła uciec. Błagała, abym zatrzymała Louisę przy sobie i zamierzam to zrobić. Nie szukaj jej, Carlo. I tak jej nie znajdziesz – Serena urwała gwałtownie, Carlo dosłyszał drżenie w jej głosie.

– Nie ma sensu mówić o tym w tej chwili – oznajmił szorstko. – Przedyskutujemy to na miejscu.

– Przyjeżdżasz tu? – spytała z lękiem.

– Oczywiście – rzucił ostro, po czym dodał z lodowatą ironią: – Nawet taki potwór jak ja ma dość przyzwoitości, by przyjechać na pogrzeb własnej żony.

– Usłyszał, jak Serena gwałtownie wciąga powietrze.

– Czy byłabyś tak uprzejma i powiedziała mi, na kiedy go zaplanowano?

– Na przyszły wtorek – podała mu godzinę i miejsce.

– Dziękuję. Sprawdzę to.

– Czyżbyś sądził, że cię okłamuję? – spytała z furią.

– Sama zaczęłaś tę wojnę. Nie miej do mnie pretensji, że traktuję cię jak wroga.

Gwałtownie odłożył słuchawkę. Jego twarz stężała z wściekłości, poza tym jednak nie okazywał szarpiących nim uczuć. Już dawno nauczył się samokontroli, cecha ta bowiem była niezbędna dla kogoś, kto prowadził samochód wyścigowy, kierował wielką firmą i żył u boku niewiernej żony. Serena jednak potrafiła wyprowadzić go z równowagi. Choć od ich pierwszego spotkania dzieliło go pięć lat i tysiąc mil, myśl o niej wciąż nie dawała mu spokoju. Rozmowa z nią tylko pozornie była pełna napięcia i wrogości, oboje maskowali tylko inne uczucia – uczucia, do których nie chcieli się przyznać.

Wstał, podszedł do okna i spojrzał na ruchliwą Via Venetto. Dawn bardzo lubiła tę ulicę, pełną drogich sklepów i restauracji. Uwielbiała zresztą całe to wspaniałe, beztroskie życie, które zapewniał jej majątek męża.

Pieniądze pochodziły z Valetti Motors, dzieła legendarnego włoskiego kierowcy wyścigowego, Emilia Valettiego, sześciokrotnego medalisty Mistrzostw Świata Formuły 1, a następnie założyciela firmy, która miała zapewnić sławę jego nazwisku. Produkował w niej eleganckie, supermodne samochody sportowe, kupowane przez bogaczy za ogromne pieniądze. Poza tym budował też samochody wyścigowe, które brały udział w zawodach, często z powodzeniem.

Carlo wychował się w domu zdominowanym przez ojca. Sam również został kierowcą wyścigowym i przez kilka lat prowadził przyjemne, barwne życie. Był atrakcyjnym chłopcem, wysokim, szczupłym i silnym, z ciemnymi włosami i oczami, o dostatecznie pogodnym usposobieniu, by sprawiać wrażenie lekkoducha. W istocie nigdy nie był lekkomyślny, teraz zaś, po latach pełnych trosk i kłopotów, jego twarz stała się posępna. Miał trzydzieści dwa lata, lecz ciągłe zmartwienia zdążyły już wyżłobić gorzkie zmarszczki w kącikach jego oczu, a zmysłowe usta wykrzywiał cyniczny grymas.

W wieku dwudziestu dwóch lat poznał Dawn Fletcher, która była od niego o rok starsza. Pojechał do Monzy, na Grand Prix Włoch, ona również zjawiła się tam u boku innego kierowcy. Weszła do boksu, w którym przygotowywano samochód Carla, i natychmiast przeprosiła za pomyłkę. Oszołomiła go jej uroda, żywotność i elegancja. Po upływie niecałego miesiąca byli już małżeństwem.

Brakowało mu dojrzałości, aby przejrzeć zamiary tej sprytnej, wyrachowanej kobiety. Jej „pomyłka" nie była przypadkiem. Dawn z rozmysłem postanowiła poznać i usidlić dziedzica fortuny Valettich. Carlo wiedział o tym, bowiem po latach, podczas jednej z ich gwałtownych kłótni, sama mu o tym powiedziała. Czasami w złości Dawn zapominała o wyrachowaniu.

Niedługo potem umarł jego ojciec i Carlo musiał porzucić wyścigi, by zająć się firmą. To, co zastał, przeraziło go. Za błyszczącą fasadą Valetti Motors kryła się ruina. Działalność handlowa istniała tylko po to, by umożliwić ojcu uczestnictwo w rajdach. Przez lata Emilio Valetti lekkomyślnie wyrzucał pieniądze na swą ulubioną rozrywkę, zupełnie nie przejmując się niebezpiecznym zachwianiem równowagi finansowej firmy. Carlo rozpoczął twardą kampanię, ograniczającą marnotrawstwo. Wtedy właśnie narodziła się jego reputacja bezwzględnego skąpca. Nie dbał o to. Przeciwnie, czasem pomagało to przekonać banki, aby udzieliły mu sporych pożyczek, koniecznych do utrzymania przedsiębiorstwa. Nagle bardzo szybko musiał dorosnąć i wtedy utracił nawet to niewielkie uczucie, jakim darzyła go żona. Dawn poślubiła chłopca, po czym niespodziewanie znalazła się u boku spiętego, poważnego mężczyzny. Nie kochała go dość mocno, by wspomóc go w jego walce, szybko więc znudziła się młodym mężem. Kiedy prosił, by nieco ograniczyła wydatki, wpadała w furię.

Jedynie Louisa nadawała sens jego życiu. Uwielbiał tę małą istotkę od momentu jej narodzin, a przez następne trzy lata jego miłość stała się jeszcze silniejsza.

Pewnego dnia, po szczególnie ostrej dyskusji na temat ogromnych długów Dawn i jej zamiłowania do hazardu, Carlo wrócił do domu i stwierdził, że obie zniknęły. Znalazł liścik od Dawn, w którym pisała, że wyjechała do Anglii odwiedzić rodzinę. Wiedział, że wraz z młodszą kuzynką zostały wychowane przez dziadków, lecz Dawn nie była specjalnie związana z rodziną. Nigdy ich nie odwiedzała, nie zapraszała też nikogo do Włoch, toteż ta nagła ucieczka, bez uprzedzenia, zaniepokoiła go. Dawn dawała mu w ten sposób do zrozumienia, że jeśli będzie robił jej jakiekolwiek wymówki, pozbawi go możliwości widywania się z córką. Mogła i potrafiła to zrobić. Natychmiast wyruszył do Anglii, do Delmer, gdzie mieszkali jej krewni.

Senne miasteczko leżało w samym sercu angielskiej równiny, otoczone łagodnymi wzgórzami. W innych okolicznościach Carlo mógłby zachwycić się atmosferą spokoju i pięknem okolicy, teraz jednak z irytacją przyjął fakt, że pociąg zatrzymywał się w odległości trzydziestu kilometrów od celu jego podróży. Musiał wypożyczyć samochód i oczywiście zabłądził.

Wreszcie dotarł na miejsce, wyczerpany i zły, by ujrzeć Dawn wyciągniętą na hamaku w ogrodzie obok wielkiego, starego domu. Jego żona uniosła wzrok i uśmiechnęła się, nie do niego jednak, lecz ciesząc się z własnej przebiegłości – tak łatwo zwabiła go przecież do Anglii.

– Kochanie, myślałam, że już nigdy się nie zjawisz  –  powiedziała.

– Gdzie jest Louisa? – spytał natychmiast.

Dawn wzruszyła ramionami.

– Przypuszczam, że Serena gdzieś ją zabrała.

– Przypuszczasz?! Nie wiesz nawet, gdzie jest twoja córka, i zupełnie się tym nie przejmujesz?

– A powinnam? Jeśli nie jest z Serena, to pewnie siedzi u dziadków. Wszyscy ją uwielbiają.

– Wszyscy, oprócz jej matki – stwierdził ponuro.

– Jesteś niesprawiedliwy. Wczoraj spędziłam bardzo męczący dzień kupując jej ubrania w uroczym dziecięcym butiku. A ona, zamiast się ucieszyć, zaczęła płakać i narzekać, aż w końcu musiałam odprowadzić ją do domu.

– Ona ma trzy lata – przypomniał jej Carlo. – Nie nauczyła się jeszcze, że drogie stroje dają szczęście i mam nadzieję, że nigdy nie będzie tak uważać.

Dawn jęknęła.

– O Boże, tylko nie to. Kolejna kłótnia o moje rachunki.

– Nie przyjechałem tu, żeby się kłócić. Chcę zabrać Louisę i wrócić prosto do domu – oświadczył twardo.

– To byłoby bardzo nieuprzejme i okrutne w stosunku do moich dziadków. Nie sądzę jednak, abyś się tym przejmował – stwierdziła omdlewającym tonem.

– Nie mam zamiaru być nieuprzejmy... – zaczął, lecz urwał na widok Louisy, wyłaniającej się spomiędzy drzew niewielkiego zagajnika, sąsiadującego z ogrodem. Oniemiały ze szczęścia rozłożył ramiona, a ona z radością podbiegła do niego. Przez moment zapomniał o wszystkim tuląc ją do siebie i napawając się dźwiękiem jej głosu.

– Na miłość boską! – wykrzyknęła Dawn z rozpaczą i odciągnęła od niego dziecko. – Ta śliczna nowa sukienka. Kosztowała majątek, a popatrz tylko na nią! – zaczęła otrzepywać materiał z suchych skrawków liści i trawy, ze złością spoglądając na dziewczynkę.

Uśmiech dziecka zniknął.

– Zostaw ją w spokoju  –  powiedział Carlo.  –  Czy to ważne, jak wygląda? Przecież się bawi.

W tym momencie z zagajnika wyłoniła się młoda kobieta, nie! raczej dziewczyna. Jej miękkie, brązowe włosy były niedbale upięte. Miała na sobie spłowiały bawełniany podkoszulek i stare dżinsy, obcięte tuż poniżej kolan, odsłaniające szczupłe, opalone łydki i bose stopy. Choć nie było w nim nic z poety, Carlo pomyślał nagle, że nieznajoma przypomina leśną nimfę.

– O, jesteś – zawołała i Louisa podbiegła do niej.

– Czemu mi uciekłaś, małpeczko?

– Widzisz, mówiłam ci, że Serena się nią zajęła – stwierdziła Dawn.

– Jak widać, nie do końca – odparł zimno Carlo i podniósł się uprzejmie, aby powitać kuzynkę żony.

– Sereno, kochanie, to mój okropny mąż – powiedziała figlarnie Dawn. – Zdołał jakoś, na pięć minut, oderwać się od pracy i odszukał mnie tutaj.

Serena nie roześmiała się. Podała Carlowi rękę, on zaś ujął ją i poczuł prawdziwy wstrząs dotykając tej miękkiej dłoni. Ona tymczasem wolną ręką odgarnęła niesforny kosmyk włosów, który opadł jej na twarz. Przywitała go z powagą, a jej zielone oczy zmierzyły go od stóp do głów, jakby poddając ocenie. To badawcze spojrzenie zirytowało Carla. Przywykł, że to on ocenia ludzi.

– I co? – spytał zimno. – Czy sądzisz, że jestem okropny?

Sam nie wiedział, czemu zadał jej to pytanie – wymuszone żarty były obce jego naturze. Zmieszanie Carla jeszcze wzrosło, gdy dziewczyna puściła jego dłoń i stwierdziła cicho:

– Nie jestem pewna.

Zdawał sobie sprawę z tego, że zachował się niezręcznie, wyjaśnił więc krótko:

– Moja żona zapewniła mnie, że Louisa jest bezpieczna w twoim towarzystwie. Nie spodziewałem się, że ujrzę ją samą, bez opieki.

Nagły rumieniec, który pokrył jej policzki, przypomniał mu swą barwą kwiat dzikiej róży.

– Przepraszam – powiedziała lekko schrypniętym głosem. – Zatrzymałam się, żeby obejrzeć pewną roślinę, a kiedy się odwróciłam, Louisa zniknęła.

– Dzieci w tym wieku mają taki zwyczaj. Dlatego potrzebują opieki. – Miał ochotę wymierzyć sobie policzek za te ostre słowa.

– Powiedziałam już, że jest mi przykro – zaprotestowała. – To prywatny lasek, jest dokładnie ogrodzony. Nie zdołałaby odejść zbyt daleko. – Wzięła Louisę na ręce. – Chodź, zobaczymy, czy nie zostało gdzieś trochę lodów.

Odeszła bez słowa, a Carlo przeklinał w duchu własną niezręczność. Dawn z niezwykłą przyjemnością obserwowała całą scenkę.

Jej dziadkowie, Liz i Frank, wyszli z domu i powitali go z wylewną serdecznością. Natychmiast polubił staruszków i zrozumiał, że jego rychły wyjazd z Louisa, jak to wcześniej zaplanował, będzie niewykonalny.

– Musisz zostać na ślubie Sereny – stwierdziła entuzjastycznie Liz i Carlo przyjął zaproszenie, zanim zdążył zastanowić się nad tym, co robi.

Podczas kolacji jego wzrok powędrował ku Serenie, która zdawała się nie zwracać na niego najmniejszej uwagi. Przebrała się do posiłku w zwiewną hinduską muślinową suknię ozdobioną zielonym wzorem, w której jeszcze bardziej przypominała leśną nimfę. Z twarzy była nieco podobna do Dawn, lecz o ile jej kuzynka zawdzięczała swą urodę rękom kosmetyczek i najlepszych masażystów, Serena była całkowicie naturalna. Jej loki, spłowiałe od słońca, przetykane naturalnymi jaśniejszymi pasmami, były tak jedwabiste, że żadna spinka nie utrzymałaby ich zbyt długo w porządku. Carlo przyglądał się, zafascynowany, jak zbuntowany kosmyk wciąż uparcie opadał na jej delikatny policzek. Po chwili uświadomił sobie, co robi i poczerwieniał z zakłopotania.

Po kolacji natknął się na nią na ganku. Uznał, że to doskonały moment, by zakopać topór wojenny i rozpoczął rozmowę, wspominając ojej bliskim małżeństwie.

– Andrew przyjedzie tu za parę dni – powiedziała.

– Z przyjemnością go poznam – odparł uprzejmie.

– Czy mieszka daleko stąd?

– Nie, pochodzi z naszego miasteczka, ale właśnie pojechał po towar. Jest właścicielem sklepu z narzędziami.

Carlo przypomniał sobie zapyziały sklepik, który minął po drodze i stwierdził bez zastanowienia:

– Nie zamierzacie chyba utrzymywać się wyłącznie z tego sklepu?

– Andrew uważa, że istnieją ważniejsze sprawy niż handel – wyjaśniła stanowczo. – A ja podzielam tę opinię.

Teraz już wiedział, co Dawn o nim naopowiadała.

– Mam nadzieję, że będziecie bardzo szczęśliwi – oświadczył oficjalnym tonem i wrócił do domu.

Co za nieuprzejme stworzenie! pomyślał. Później jednak, kiedy wszedł na górę, aby choć spojrzeć na Louisę, usłyszał ciche głosy dochodzące z pokoju dziecka. Przystanął w drzwiach i zajrzał do środka. Serena siedziała na łóżku Louisy, tuliła ją do siebie i szeptała coś do jej ucha, jakby dzieląc się jakimś sekretem. Louisa była wyraźnie szczęśliwa w jej ramionach. Tak bardzo pasowały do siebie! Nigdy nie widział, aby Dawn przytuliła córkę w ten sposób.

Ku swemu zdumieniu stwierdził, że wizyta w domu dziadków Dawn sprawia mu przyjemność. Dom Fletcherów stanowił prawdziwe rodzinne gniazdo, a starsi państwo powitali Carla z otwartymi ramionami. Wzruszyła go czułość, okazywana sobie nawzajem przez Liz i Franka. Zupełnie nie kryli się ze swymi uczuciami. Mieli już po siedemdziesiątce, ale przepełniająca ich miłość nie wygasła, toteż obdzielali nią każdego, kto pojawił się w ich niewątpliwie szczęśliwym domu.

W dzień po przyjeździe Carla wszyscy udali się na potańcówkę w ratuszu. Carlo, biorący udział w tańcach, całą uwagę skupił na opanowaniu nie znanych mu kroków, nie chcąc okazać się niezgrabiaszem.

– Nie krzyw się. To nie moja wina – usłyszał czyjś figlarny głos. Uniósł wzrok i ujrzał Serene, tańczącą naprzeciw niego. W jej oczach lśniły wesołe iskierki.

– O co ci chodzi? – spytał ostro.

– Strasznie się krzywisz.

– To koncentracja. Nigdy przedtem nie tańczyłem czegoś takiego.

–  Nikt nie zwróci uwagi, jeśli popełnisz kilka omyłek.

– Nie mam zamiaru się mylić.

W tej samej chwili zderzył się z żoną pastora, rosłą, roześmianą kobietą. Oboje kurczowo wczepili się w siebie, podczas gdy Serena aż zgięła się ze śmiechu. Carlo poczuł się urażony w swej godności. Nagle jednak spostrzegł, że również się śmieje. Wesołość innych udzieliła się również jemu. Gdy muzyka ucichła, wyplątał się z ramion swej partnerki, przeprosił i pozwolił, by Serena zaprowadziła go do zaimprowizowanego baru. Oboje zamówili zimne drinki i wyszli na świeże powietrze.

Dziewczyna nadal chichotała.

– Opowiem o tym Louisie – uprzedziła. – Następnym razem, gdy się pokłócicie, będzie mogła wyobrazić sobie swego ojca w objęciach biednej pani Brady.

– Nigdy się z nią nie kłócę – odparł zgodnie z prawdą.

– O tak, oczywiście – zaśmiała się. – Założę się, że nieszczęsne maleństwo musi robić wszystko dokładnie tak, jak jej każesz.

Już miał zaprotestować, ale kilkuosobowa orkiestra znów zaczęła grać walca. Zatańczyli go razem i Serena była niczym promień wiosennego słońca w jego ramionach. Poczuł ból, ściskający mu serce. Nie pojmował dlaczego, lecz gdy muzyka ucichła, przeprosił gwałtownie i odszedł. Nie tańczył już więcej z Sereną tego wieczoru i przed pójściem spać przezwyciężył pokusę, by stanąć pod drzwiami Louisy i sprawdzić, czy dziewczyna wymienia szeptem sekrety z jego córką.

Fletcherowie umieścili jego rzeczy w pokoju Dawn, a on nie mógł im wyznać, że w domu sypiają osobno. Tej nocy wyłoniła się z łazienki, ubrana w przejrzystą nocną koszulę z głębokim dekoltem. Jej strój oraz ciężkie, duszące perfumy wyjaśniały wszystko. Najwyraźniej postanowiła okazać mu, że może go mieć, kiedy tylko zechce. Zamiary Dawn były jednak zbyt oczywiste i duma Carla nie pozwoliła mu na poddanie się.

Odwrócił się, aby wyjrzeć przez okno i ujrzał smukłą, młodzieńczą postać, wędrującą przez ogród. Włosy dziewczyny spływały swobodnie na ramiona. Nagle odrzuciła głowę i szeroko rozłożyła ręce, witając księżyc. Miała zamknięte oczy. Znajdowała się w tej chwili w swym własnym intymnym świecie, gdzie nie istniał nikt, poza nią samą. Przez sekundę Carlo poczuł się dziwnie samotny.

Narzeczony Sereny, Andrew, od momentu swego pojawienia się w domu Fletcherów okropnie denerwował Carla. Mimo że był to młody, spokojny człowiek, który nikomu się nie narzucał, miał w sobie coś niesłychanie irytującego.

Andrew z naiwną dumą szczycił się swym marnym sklepikiem i położonym nad nim mieszkaniem, gdzie już wkrótce miał zamieszkać wraz ze swoją ukochaną. Najwidoczniej nie widział w tym nic złego, lecz dla Carla sama myśl o Serenie żyjącej w tym małym miasteczku była równie przykra, jak widok dzikiego ptaka zamkniętego w klatce. Kilka razy podejmował temat interesów i zawsze zdumiewał go zachwyt, z jakim Andrew wsłuchuje się w jego słowa. Kąśliwe uwagi Carla zupełnie do niego nie docierały. Nie umknęły jednak uwagi Sereny. Kiedyś usłyszał, jak rozmawiali na boku.

– Nie mogę pojąć, dlaczego go nie lubisz, kochanie – protestował Andrew. – To bardzo uprzejme z jego strony, że udziela mi rad.

– On ci wcale nie pomaga – odparła zapalczywie – tylko traktuje cię jak głup... naśmiewa się z ciebie.

– Nonsens. Czemu miałby to robić?

„Czemu miałby to robić?" To pytanie coraz bardziej niepokoiło Carla, nie chciał jednak szukać na nie odpowiedzi. Za bardzo się bał.

Pewnego dnia niespodziewanie wszedł do salonu i zastał tam Serenę odzianą we wspaniałą suknię ślubną. Otaczał ją wianuszek pełnych podziwu przyjaciółek.

– Widzisz, mówiłam, że będzie dobra – powiedziała Dawn. – Wyglądasz w niej cudownie.

Carlo domyślił się, kto wybrał tę wyrafinowaną kreację i w duchu zapłonął oburzeniem i niechęcią. Lśniący biały atłas i koronki, błyszczący diadem na głowie – to wszystko nie pasowało do Sereny, która powinna pójść do ślubu w skromnej sukni, z dzikimi różami we włosach i jednym, samotnym kwiatem w dłoni.

– To nasz ślubny prezent – poinformowała go Dawn. – Kosztowała majątek, ale jest prześliczna, prawda, kochanie?

Jak zwykle postawiła go w sytuacji bez wyjścia.

– Stroje to twoja działka – odparł szybko. – Ja się nie wtrącam – usłyszał, że jego głos brzmi wyjątkowo nieprzyjemnie i rumieńce na twarzy Sereny tylko to potwierdziły. Była wyraźnie zakłopotana.

– Nie mogę tego przyjąć – powiedziała pospiesznie.

– Poza tym nasz ślub będzie bardzo cichy i skromny.

– Bzdura, musisz ubrać się stosownie do okazji – nalegała Dawn. – Obie z Louisa też będziemy wystrojone.

– Obie? – powtórzył wbrew własnej woli Carlo.

– Ja mam być świadkiem, a Louisa druhną.

– Jest za mała – oznajmił stanowczo. Ale Louisa pociągnęła go za rękę.

– Mam taką śliczną sukienkę, tatusiu – zwierzyła się radośnie.

Wzruszył ramionami. Nieprzyjaciel stanowczo przewyższał go liczebnie.

– Oczywiście, jeśli tak bardzo tego chcesz – odwrócił się, marząc o tym, by uciec jak najdalej od Anglii i tego nieokreślonego „czegoś", coraz bardziej zagrażającego jego dalszej spokojnej egzystencji.

Poczuł, jak czyjaś dłoń dotyka jego ramienia. Odwrócił się i ujrzał młodą, krępą kobietę o miłej, przeciętnej twarzy i płomiennorudych włosach.

– Jestem Patricia – oznajmiła. – Chciałam tylko powiedzieć, że będę miała oko na Louisę i zabiorę ją stamtąd, gdyby poczuła zmęczenie al...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin