Elliot Jason - Network.pdf

(1769 KB) Pobierz
JASON ELLIOT
NETWORK
The Network
Tłumaczenie
Grzegorz Ciecieląg
1075902168.001.png
Należy rozważać, czym jest przyczyna obnażona
z osłony, jakie są cele działań, czym jest ból,
czym rozkosz, czym śmierć, czym sława, kto sam
jest sprawcą własnego niepokoju, jak nikt nikomu
nie staje w drodze, jak wszystko polega na sądzie!
Marek Aureliusz, Rozmyślania
(tłum. M. Reiter, Państwowy
Instytut Wydawniczy, Warszawa 1997)
CZĘŚĆ I
KWIECIEŃ 2001
HEREFORDSHIRE, ANGLIA
PIĘĆ MIESIĘCY PRZED 11 WRZEŚNIA
Rozdział 1
Na krótką chwilę opanowuje mnie złudzenie, że wykonałem swoje zadanie i mogę
wreszcie odpocząć, wolny od wszelkich zagrożeń i niepewności. Mam otwarte oczy, ale nie
obudziłem się i moje zmysły pozostają w stanie zawieszenia, schwytane przez dziwny sen,
który nie podporządkowuje się zasadom czasu i przestrzeni. Nie odczuwam zimna ani bólu.
Wpatruję się w rozciągający się nade mną przestwór nieba, pozbawiony wyrazu tak bardzo,
jak tylko można się tego spodziewać po kwietniowym poranku w Anglii. W samym centrum
hipnotyzującej bieli unosi się samotny jastrząb.
Dostrzegam jedynie jego odosobnioną na tle nieba sylwetkę, ale mój umysł nie stara
się umiejscowić tego obrazu w obrębie żadnej skali ani w żadnym kontekście. Zawieszony
nade mną, jakby schwytany w sidła mojego wzroku, zdaje się zaprzeczać grawitacji i
zasadom dynamiki. Jego ciało jest w ciągłym ruchu, ale głowę ma nieruchomą, niczym
strzelec wyborowy, pozostając w idealnej równowadze z niewidzialnym strumieniem, którym
płynie. Owiewający jego skrzydła wiatr sprawia, że lotki drgają i trzepocą, a klinowaty ogon
przecina powietrze z niemożliwą do określenia prędkością i precyzją. Przednia krawędź
skrzydła jest ustawiona skośnie niczym w myśliwcu, przypominająca ostrze włóczni głowa
ma opływowy kształt, zaś dziób przywodzi na myśl wzniesiony wysoko nad ofiarą bułat.
Każda linia ciała i każdy ruch podkreślają piękno i zabójczą sprawność tego
drapieżnego ptaka. Przez moment mam wrażenie, że zjednoczyłem się z jego duchem i czuję
to samo, co on. Ale wszystko nabiera kształtów jedynie w obcym, wolnym od myśli języku,
bowiem zauroczył mnie krążący nad moją głową kształt, a umysł nie miał jeszcze możliwości
dojść do głosu.
Nagle, szybciej niż ludzkie oko jest w stanie zarejestrować, obniża lot o kilka metrów,
gwałtownie zatrzymuje się, rekompensując uderzeniami skrzydeł utratę prędkości i ponownie
zawisa w powietrzu. Powtarza ten proces podczas wznoszenia, próbując dokładniej przyjrzeć
się swojej ofierze, ukrytej w poszyciu lasu. Zafascynowany, obserwuję ten perfekcyjny,
podniebny balet, aż słyszę nierówno niesiony przez wiatr krzyk jego partnerki.
Przenikliwe wezwanie powtarza się, po czym przycicha i milknie. Czar pryska.
Słyszę, jak ktoś gwałtownie chwyta powietrze niczym przychodzące na świat dziecko
- i zdaję sobie sprawę, że to ja sam, a wraz z oddechem powracają zmysły i ich brzemię. W
nagłym przypływie strachu dźwigam ciało do pozycji siedzącej, wracając do świata i jego
koszmarów. Ręce spuchły mi od zadrapań i cierni, a w każdym mięśniu czuję ból wywołany
zmęczeniem. Zrywam się na równe nogi, odrzucając na bok liście paproci, którymi
przykryłem się w swoim zaimprowizowanym łóżku - błotnistej dziurze po buku wyrwanym z
korzeniami - i głośno przeklinam. Złamałem jedną, jedyną zasadę: nigdy się nie zatrzymuj.
Zastanawiam się, jak długo spałem. Nie za długo, jeśli wziąć pod uwagę jak bardzo
jestem wyczerpany. W świetle półksiężyca biegłem, maszerowałem, słaniałem się na nogach,
brnąłem i czołgałem się. Jestem brudny i przemarznięty, ale cieszę się, że mam chociaż kurtkę
chroniącą mnie przed największym z zagrożeń - przenikliwym wichrem. Macam dłonią po
kieszeniach i przypominam sobie, że zabrano mi wszystko, co przy sobie miałem, nie ma
więc sensu wracać do samochodu, nawet jeśli wiedziałbym, jak do niego trafić. Wzdrygam
się na wspomnienie swojego uprowadzenia. Doszło do niego ledwo wczoraj, ale teraz, po
długiej, okropnej nocy wydaje się, że minęły już całe lata.
Wracałem do domu po weekendowym spotkaniu z H, poświęconym w przeważającej
części improwizowanym ładunkom wybuchowym i sposobom ich odpalania. H twierdzi, że
nawet jeśli nigdy nie mielibyśmy okazji z nich skorzystać, i tak jest to przydatna umiejętność
- powtarza praktycznie przy każdym naszym spotkaniu. Pokazuje mi, jak zbudować
urządzenie pobudzające - reagujące na wstrząs - gdy mamy pod ręką dwa wygięte w
podkówkę gwoździe; jak klamerką do bielizny zamknąć obwód aktywowany przez
pociągniecie drutu-potykacza i jak z dwóch kawałków starej szuflady i cienkiej miedzianej
uszczelki wykonać pokrywę naciskową pozwalającą zdetonować dowolny ładunek.
Zapoznaje mnie również z nowocześniejszymi wynalazkami, które wykorzystują telefon
komórkowy do odpalenia jednego lub wielu obwodów zapłonu - operację tę można wręcz
niepokojąco łatwo zainicjować, wykonując jedno połączenie z dowolnego miejsca na świecie.
To przydatne umiejętności, jak sam mówi.
Niczego nie podejrzewając, zatrzymałem się po paliwo na peryferiach Hereford, gdzie
H, w przerwach między częstymi wyprawami do afrykańskich republik, o których rzadko się
słyszy, przekazuje takie i podobne umiejętności swoim protegowanym z Pułku. Jestem
wymęczony po nocy spędzonej w przejmującym zimnie na zboczu masywu Black Mountains
i nie mogę się pochwalić specjalną rześkością umysłu. Nawet po tych wszystkich
prowadzonych przez H spotkaniach poświęconych bezpieczeństwu, nie przyszło mi do głowy,
żeby sprawdzić, czy ktoś mnie śledzi - to wyjaśnia moje zaskoczenie i złość w chwili, gdy
wysiadłem z samochodu, a tuż przede mną zatrzymał się czarny range rover.
Kierowca zostaje w środku, ale przez tylne drzwi wychodzi dwóch krótko
ostrzyżonych, wąsatych, niezobowiązująco ubranych mężczyzn. Jeden z nich zwraca się do
mnie po imieniu pozbawionym akcentu głosem, prosząc, żebym do niego dołączył. Nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin