Alfred Szklarski - Złoto gór czarnych t.2 - Przekleństwo złota.pdf

(618 KB) Pobierz
Szklarscy Krystyna i Alfred – Z³oto Gór Czarnych t
Szklarscy Krystyna i Alfred – Złoto Gór Czarnych t.2(z txt)
ZŁOTO
GÓR
CZARNYCH
Trylogia indiańska
Tom II
PRZEKLEŃSTWO
ZŁOTA
Zapowiedz wyprawy wojennej
Między zachodnimi krańcami Jeziora Górnego a rzeką Missisipi, wśród tu i ówdzie upstrzonej
bagnami puszczy połyski-wało niewielkie jezioroł. Właśnie miało się ku wieczorowi. Złota-
wopurpurowe promienie zachodzącego słońca jeszcze gorzały na ciemnozielonych koronach drzew
i muskały spokojną taflę jeziora, ale w głębi boru już zapadał przedwieczorny zmrok.
Nad brzegiem jeziora leżała rozległa osada okolona fosą oraz ostrokołem, w którym liczne otwory
strzelnicze wskazywały, że mieszkańcy często zmuszani byli do obrony swego życia i mie-nia.
Osadę zamieszkiwali Indianie Wahpekute, należący do Santee Dakotów, zwanych także Dakotami
Wschodnimi. Oni to wtedy stanowili najdalej wysuniętą na wschód kontynentu Ameryki Pół-
nocnej część narodu Dakotów2, który wypierany przez Czipewe-.
* Mowa o jednym z licznych małych jezior leżących na północnym wschodzie od jeziora Mille
Lacs.
* Dakotowie nazywani byli: Dahcota, Dacota bądź Dacotah, a francuscy kupcy zwali ich Sioux -
Znienawidzeni Wrogowie, co obrażało Dakotów. Sami Dakotowie zwali siebie Dah-co-ta, czyli
Sprzymierzeni bądź Spokrew-nieni; ta nazwa najwłaściwiej określa naród Dakotów, na który
składało się siedem głównych plemion, tworzących konfederację, związek, zwany przez nich
Ocheti Shakowin, co dosłownie znaczyło „siedem ogni rady plemiennej” (ang. the Seven
Councii Fires), czyli faktycznie „Związek Siedmiu Ple-mion”. Plemiona tworzące ten związek
nigdy nie prowadziły wojen pomię-dzy sobą ani też nie wspomagały wroga występującego
przeciwko któremuś bratniemu plemieniu.
jów już uzbrojonych w broń palną zmuszony był do stopniowego przesiedlania się z krainy puszcz
i jezior na leżące na zachodzie Wielkie Równiny. Tak więc z wszystkich Dakotów jedynie Santee
Dakotowie wiedli jeszcze nadal pół osiadły tryb życia i pozostawali najdłużej na ziemiach
praojców, które wówczas rozciągały się na obszarach obecnego stanu Minnesota oraz na częściach
obydwóch Dakot. W tej sytuacji plemię Wahpekute stanowiło jakby tylną straż migrujących na
zachód Dakotów i wciąż toczyło uporczywe krwawe walki o swe ojczyste ziemie’ z napierającymi
ze wschodu Czipewejami.
Tego jednak dnia zawsze ostrożni Wahpekute zapewne czuli się bezpieczni. Wierzeje w ostrokole
stały otworem, a w osadzie, wesoły gwar głosów rozbrzmiewał wokoło.
Osada składała się z kilkudziesięciu nieregularnie rozrzuco-nych chat o kopulastych dachach.
Obszerne, okrągłe chaty bez otworów okiennych zbudowane były z ziemi i darniny. Wejścia do
chat znajdowały się bezpośrednio w ścianie bądź też wiódł do nich wąski, ziemny korytarzyk. Na
kopulastych dachach niektó-rych ziemianek leżały lekkie, przenośne, okrągłe łodzie ze skór
bizonich rozpiętych na ramach z wierzbowych prętów, czasem obok nich bieliły się także czaszki
bizonów. Przed chatami stały wysokie trójnogi lub długie tyki wbite w ziemię, na których za-
wieszone były godła i oznaki rangi oraz broń znamienitszych wojowników, a więc: skórzane tarcze
pokryte magicznymi, sym-bolicznymi rysunkami, łuki, kołczany ze strzałami, lance i zawi-niątka
ze świętymi przedmiotami.
Kobiety już powróciły z pobliskich poletek, na których upra-wiały kukurydzę, fasolę i dynie.
Smugi szarych dymów snuły się z otworów pośrodku owalnych dachów ziemianek. Wokół roz-
chodził się zapach gotowanych potraw, ponieważ wieczór był u Indian porą spożywania głównego
posiłku dnia.
Przyrządzanie jedzenia oraz wszystkie najcięższe prace gospo-darskie i domowe należały do
codziennych obowiązków starych kobiet. Toteż wszędzie rozbrzmiewały ich swarliwe, skrzekliwe
głosy. Staruchy z włosami niedbale opuszczonymi na plecy, okry-wając zaledwie strzępami skór
swe pomarszczone ciała, krzątały się niczym ruchliwe, pracowite mrówki, jednocześnie napędzając
do różnych robót młodsze niewiasty.
Mężczyźni natomiast, pozostawiwszy kobietom całą troskę o sprawy gospodarskie, zażywali
przedwieczornego wypoczynku. Wylegiwali się na skórach rozesłanych wprost na ziemi przed
chatami lub szukali schronienia w przewiewnych altankach z ga-łęzi okrytych liśćmi, specjalnie
zbudowanych przez kobiety dla nich, aby w gorące dni lata nie musieli przebywać w przegrza-
nych, dusznych ziemiankach. Jak zwykle w wolnych chwilach wypoczynku wspominali niezwykłe
przygody, grali w „mokasy-ny” bądź też bawili się ze swymi maleńkimi synami. Sławniejsi
wojownicy przysiedli obok swoich ulubionych młodych żon ob-wieszonych błyskotkami i wiedli
przyciszone wesołe rozmowy.
Gderliwe głosy staruch oraz chichoty młodych mężatek mie-szały się z nadchodzącymi z brzegu
jeziora śmiechami. To chłopcy i dziewczęta, podczas wspólnej kąpieli z młodymi kobietami w je-
ziorze, obryzgiwali się wodą wśród ogólnej wesołości. Mali chłopcy biegali tu i tam za ptakami
strzelając do nich z dziecinnych łu-ków bądź uganiali się za umykającymi przed nimi sforami na-
szczekujących kundli.
W gronie mężczyzn obserwujących grę w „mokasyny” znajdo-wało się dwóch młodzieńców,
Tehawanka i Sha’pa. Pojedyncze orle pióra wpięte we włosy z tyłu ich głów świadczyły, że byli już
wojownikami. Właśnie półgłosem wymieniali uwagi usiłując od-gadnąć, w którym mokasynie
została ukryta mała kolorowa kostka. Nagle ucichli, zaczęli nasłuchiwać. Gracze również
przerwali za-bawę, albowiem w pobliżu zabrzmiał donośny terkot grzechotki obwoływacza. Po
chwili grzechotanie ustało i rozległo się woła-nie:
„Wojownicy Wahpekute, słuchajcie! Znany, sławny wojownik Śmiały Sokół wyrusza na wojenną
wyprawę. Kto chciałby towa-rzyszyć Śmiałemu Sokołowi, niech przyjdzie dzisiaj o wschodzie
księżyca do domu Przeciętej Twarzy!”
Tehawanka i Sha’pa oraz gracze w „mokasyny” zasłuchani w słowa obwoływacza trwali bez ruchu.
Odwaga Śmiałego Sokoła była powszechnie znana. Jego niezwykły czyn wciąż jeszcze wspo-
minano podczas wieczornych gawęd, nie tylko wśród Dakotów.
Śmiały Sokół był Paunisem. Jako syn wodza zwał się swego
czasu Petalesharo. To on ocalił od niechybnej męczeńskiej śmierci
siostrę Tehawanki, Poranną Rosę. Szlachetnym czynem zyskał
uznanie oraz wdzięczność Wahpekute. Toteż na jego życzenie bez wahania przyjęli go do swego
plemienia, nadając mu jedno-cześnie nowe, zaszczytne imię Śmiałego Sokoła.
Jednak nie tylko ocalenie Porannej Rosy budziło dla niego podziw i szacunek wśród Wahpekute.
Otóż tylko on jeden w ich osadzie posiadał własnego konia, na którym zbiegł z Poranną Rosą od
Paunisów. W tym czasie Wahpekute sami jeszcze nie posiadali koni. Na niezbyt odległe łowy oraz
wyprawy wojenne chodzili pieszo, w przeciwieństwie do pobratymczych Teton i Yankton
Dakotów, którzy dawno już porzucili półosiadły tryb życia i przenieśli się dalej na zachód, na
otwarte Wielkie Rów-niny Wewnętrzne. Tam, jeszcze na długo przed pierwszym ze-tknięciem się z
białymi ludźmi, zdobyli sunka wakan, czyli tajem-nicze duże psy, jak nazywali konie, i prowadzili
nadal wolne, pełne przygód, wędrowne życie, podążając za wielkimi stadami bizonów, które stały
się ich całym źródłem utrzymania 3.
Konie od dawna fascynowały Wahpekute. One to przecież umożliwiały szybkie przenoszenie się
na większe odległości, a więc wyruszanie na dalekie, obfitsze polowania na bizony i przywoże-nie
do osady większych ilości mięsa oraz ułatwiały odbywanie wypraw wojennych po sławę i zdobycz.
Toteż pożądliwym wzro-kiem spoglądali na wspaniałego wierzchowca przywiązanego do palika
przed chatą Przeciętej Twarzy, u którego zamieszkał Śmiały Sokół po przyjęciu do plemienia
Wahpekute.
Śmiały Sokół zachęcał Wahpekute do jak najszybszego zdoby-
cia sunka wakan. Uczył ich, jak należy obchodzić się z koniem
i jeździć na nim. Wśród jego pilnych uczniów znajdował się Te-
hawanka, któremu często pozwalał dosiadać swego rumaka. Nie
dziwiło to nikogo. Śmiały Sokół zakochał się w Porannej Rosie,
siostrze Tehawanki i zamierzał pojąć ją za żonę. Wiadome także
3 Często mylnie mniema się, że pierwotne życie Indian Wielkich Równin uległo zasadniczym
zmianom dopiero po bezpośrednim zetknięciu się z Eu-ropejczykami. Tymczasem w
rzeczywistości konie i broń palna, które wprost zrewolucjonizowały sposób bytowania, zwyczaje i
rodzimą kulturę wielu plemion indiańskich, a zwłaszcza mieszkańców prerii i jej pobrzeży, właśnie
dotarły do szeregu plemion na długo przed ich bezpośrednim kontaktem z białymi. Droga
rozprzestrzeniania się koni w Ameryce Północnej wiodła z południowego zachodu w kierunku
północnym i wschodnim, a broni pal-nej - od wschodniego wybrzeża na zachód.
10
było, że Sha’pa, przyjaciel Tehawanki, również skrycie wzdychał do Porannej Rosy, lecz ocalenie
jej od niechybnej śmierci przez Śmiałego Sokoła dawało temu ostatniemu powszechnie uznawane
prawo pierwszeństwa. Gdy obwoływacz obwieszczał teraz publi-cznie zamiar Śmiałego Sokoła
wyruszenia na wojenną wyprawę, domyślano się, że odważny wojownik pragnie zdobyć cenne
upo-minki, jakie zakochany mężczyzna obowiązany był, w myśl sta-rego zwyczaju, wręczyć
rodzicom czy opiekunom wybranki, w celu okazania swego szacunku dla niej i jej rodziny.
Przygotowania poczynione przez Śmiałego Sokoła wskazywały, że podarunek mają stanowić konie
tak upragnione przez Wahpekute.
Grono mężczyzn, które przed chwilą przerwało grę w „moka-syny”, już nie myślało o zabawie.
Gracze i kibice w dalszym ciągu w skupieniu’ wsłuchiwali się w nawoływania obwoływacza, do-
chodzące jeszcze z oddali:
„... kto chciałby towarzyszyć Śmiałemu Sokołowi, niech przyj-dzie dzisiaj o wschodzie księżyca do
domu Przeciętej Twarzy!”
Tehawanka i Sha’pa wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Wolnym krokiem ruszyli ku wyjściu
z osady. Gdy wreszcie zna-leźli się w lesie, gdzie mogli rozmawiać nie słyszani przez nikogo,
Sha’pa pierwszy przerwał milczenie.
- Cóż zamierzasz, przyjacielu? - zagadnął.
Tehawanka jeszcze rozmyślał przez dłuższą chwilę, po czym powiedział:
- Pójdę do domu Przeciętej Twarzy! Śmiały Sokół zamierza zdobyć więcej sunka wakan. Ja
również chcę mieć własnego ko-nia. Czas najwyższy, aby Wahpekute wreszcie zdobyli sunka
wa-kan. Wtedy zwiększą się nasze szansę w walce z Czipewejami.
- Wydaje mi się, że mówisz słusznie, ale czy mamy to za-wdzięczać właśnie Śmiałemu Sokołowi?
- odpowiedział Sha’pa, a z głosu jego przebijała źle skrywana niechęć.
Tehawanka nieco surowym wzrokiem spojrzał na przyjaciela i rzekł:
- Dlaczego boczysz się na niego? To dzielny i szlachetny męż-czyzna! Pamiętaj, że obecnie jest on
Wahpekute!
- Słuszność jest po twojej stronie - powiedział nachmurzony Sha’pa. - Przecież on nic nie wiedział i
nadal nie wie, że zniwe-czył moje zamiary. Chodzi o Poranną Rosę...
11
- Wiesz dobrze, że zawsze ci sprzyjałem - wtrącił Tehawan-ka. - Lecz w tej sprawie decydujący
głos ma Poranna Rosa. We-dług naszych odwiecznych zwyczajów...
- Śmiały Sokół ma pierwszeństwo, ponieważ ocalił jej ży-cie narażając samego siebie! - porywczo
zawołał Sha’pa. - Nie musisz mi tego przypominać! Poza tym Poranna Rosa sprzyja Śmiałemu
Sokołowi, a to właśnie przesądza sprawę na jego ko-rzyść!
Znów szli zamyśleni przez jakiś czas. W końcu Tehawanka przerwał milczenie, pytając:
- Więc co postanawiasz?
- Spotkamy się o wschodzie księżyca u Przeciętej Twarzy - odparł Sha’pa i pospiesznie oddalił się
od przyjaciela.
Tehawanka nawet nie próbował go zatrzymać. On również pragnął w samotności jeszcze raz
przemyśleć wszystko. Zdobycie koni mogło w zasadniczy sposób zmienić losy Wahpekute.
Dziadek Tehawanki, szaman i wódz, Czerwony Pies, kilkakrot-nie wyprawiał się na zachód do
bratnich Teton Dakotów. Poznał ich nowy sposób życia. W najgłębszej tajemnicy opowiadał o nich
ukochanemu wnukowi, w którym upatrywał swego następcę. Zwierzył mu się również, dlaczego
nie przedstawił ogółowi Wah-pekute niepokojącego uroku nowego życia Teton Dakotów na sze-
rokich równinach. Otóż sędziwy szaman nade wszystko kochał kra-inę puszcz i wielkich jezior,
ziemię swych praojców i nadal pra-gnął za wszelką cenę bronić dostępu do niej wrogim
Czipewejom.
,,W tej ziemi, która jest naszą matką, spoczywają kości na-szych sławnych przodków - mawiał
Czerwony Pies. - Kto po-rzuca groby swych najbliższych, niewart jest chodzić po tej świę-tej
ziemi. Gdyby Czipewejowie tu przyszli, zbezcześciliby nasze groby! Nie mogę i nie chcę porzucić
ziemi praojców! Jak mógł-bym spojrzeć im w oczy, gdy duch mój przeniesie się do Krainy
Wiecznych i Szczęśliwych Łowów?”
Słowa dziadka zawsze wywierały wielki wpływ na młodego Te-
hawankę. Ojczystą ziemię kochał i czcił na równi z wielkim przy-
wódcą Wahpekute. Patrzył jednak inaczej na sprawę zdobycia
koni przez własne plemię. Według niego mogłoby to zwiększyć
ich szansę w walce z Czipewejami. Poza tym konie umożliwiłyby
Wahpekute odbywanie dalszych wypraw łowieckich. Sprowadze-
12
nie koni nie kojarzyło się w jego umyśle z koniecznością porzu-cenia ojczystej krainy puszcz i
jezior.
Z opowiadań szamana poznał bezkresne stepy Wielkiej Rów-niny, po których wędrowali za
stadami bizonów Teton Dakotowie i inne plemiona już posiadające konie. Przecież to właśnie
Czer-wony Pies mówił, że sunka wakan pozwalały nomadom stepów urządzać dalekie wyprawy
łowieckie oraz zabierać z odległych miejsc łowów większe zapasy żywności i skór, niż mogli to
czynić Wahpekute, używając dotąd tylko psów jako jucznych zwierząt. Konie mogły także ciągnąć
włóki z dłuższych drągów, co z kolei pozwalało na budowanie wyższych i obszerniejszych tipi
podczas dalekich wędrówek. Dzięki koniom mieszkańcy bezkresnych ste-pów zyskali możność
swobodnego, szybkiego poruszania się, co nie tylko zwiększyło szansę na pomyślne polowania,
lecz również umo-żliwiało błyskawiczne atakowanie wrogów.
Tak rozmyślając i przekonując samego siebie o konieczności zdobycia koni przez Wahpekute,
Tehawanka ostatecznie postano-wił wziąć udział w wyprawie Śmiałego Sokoła.
Puszcza była cicha i spokojna. Wiatr łagodnie szumiał w koro-nach drzew. Przez gałęzie jeszcze
przeświecały ostatnie promienie zachodzącego słońca. Niefrasobliwy świergot ptaków
przygotowu-jących się do nocnego snu świadczył, że wokół nie czaiło się jakie-kolwiek
niebezpieczeństwo.
Tehawanka szedł wolnym krokiem zasłuchany w odwieczną urokliwą pieśń prastarej puszczy. W
tej przepięknej krainie puszcz i jezior przyszedł na świat i wyrósł na mężczyznę. Ziemia, drze-wa,
zwierzęta, ptaki i wiatr przemawiały zrozumiałym dla niego językiem. Sam Tehawanka czuł się
również cząstką tej tajem-niczej krainy. Chciał zdobyć konie dla Wahpekute, aby mogli sku-
teczniej bronić tej ziemi. Czyż mogłoby być wokół tak spokojnie, gdyby jego zamiary groziły
niebezpieczeństwem? Nie, nie, tutaj sama natura słałaby mu ostrzeżenie. Idąc dalej zanosił modły
do swego Ducha Opiekuńczego, który już kilkakrotnie nawiedzał go pod postacią złocistego orła.
Uspokojony powrócił do osady. Od razu można było zauważyć
gromadki mężczyzn prowadzących ożywione rozmowy. Kobiety
również szeptały po zakamarkach. Mimo zmroku dzieciarnia ba-
13
wiła się w podchody wojenne. Wszędzie było widać niecodzienne podniecenie.
Tehawanka wszedł do najobszerniejszej w osadzie chaty, mogą-cej pomieścić kilkadziesiąt osób.
Tutaj właśnie mieszkał z sios-trą i dziadkiem - szamanem i wodzem - Czerwonym Psem. W
przeciwieństwie do gwaru panującego w osadzie, w ziemiance szamana zalegała cisza. Tehawanka
zatrzymał się, ogarnął go pół-mrok. Pomiędzy czterema centralnymi słupami podpierającymi
owalny dach ziemianki ledwo żarzyło się ognisko. Dym snuł się nad nim i pogłębiał mrok.
Tehawanka stał w progu przez dłuższą chwilę. Gdy oczy jego przywykły do mroku, rozejrzał się po
wnętrzu chaty. Obydwie żony szamana przykucnęły w kącie, natomiast Poranna Rosa i Mem’en
gwa siedziały skulone na posłaniu pod ścianą. Wszyst-kie kobiety spoglądały teraz na Tehawankę,
gestami rąk naka-zując milczenie. Młodzieniec pojął, że w tej chwili w chacie musiało dziać się coś
niezwykłego. Wytężył wzrok, szukając swego dziadka.
Przed domowym ołtarzykiem, ustawionym przy tylnej ścianie ziemianki na wprost ogniska, klęczał
sędziwy szaman. Głowę od-chylił do tyłu, jakby spoglądał w pułap, a dłonie opierał na za-winiątku
ze świętymi przedmiotami leżącym na ołtarzyku. Za-ledwie Tehawanka ujrzał nieruchomą postać
szamana, od razu pojął, dlaczego kobiety nakazywały milczenie. Szaman rozmawiał z duchami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin