Zelazny Roger - Opowieści komiwojażera.pdf

(80 KB) Pobierz
Roger Zelazny
Roger Zelazny
„Opowieść sprzedawcy”
Dobrze, że zaplanowałem pozostawienie Merlina w Kryształowej Grocie na
dłuższą chwilę. Dobrze, że nie pozostał tam na cały ten czas. Gdy
przerwałem naszą atutową konwersację, przewracając kopnięciem szklankę
mrożonej herbaty i wykrzykując „Cholera! Rozlałem...”, przewracałem w
sprawnej ręce Atuty Zguby.
Las Złomu. Niezły szkic, jednakże nie ważne było co przedstawiał. Dlatego
kazałem Merlinowi ułożyć wachlarz z kart koszulkami do góry i wyciągnąłem
jedną losowo. Było to na pokaz, aby zmylić Wzorzec. Wszystkie z nich
prowadziły do miejsc na splunięcie od Kryształowej Groty, co było od
samego początku prawdziwym powodem ich powstania. Na celu miały tylko
wciągnąć Merlina w orbitę Groty, aby system alarmowy błękitnego kryształu
ostrzegł mnie. Plan był taki, żebym przybył jak najszybciej i znalazł
sposób na uwięzienie go.
Niestety, nie otrzymałem wiadomości, kiedy wyciągnął Sfinksa, aby uciec
mojej mamie. Jej neurotoksyny zablokowały niezbędny sygnał z jego systemu
nerwowego – kolejny przypadek, kiedy pokrzyżowała moje plany, nawet bez
starania się. Na dłuższą metę, nie miało to znaczenia. I tak złapałem tam
Merlina. Tylko...wszystko się po tym zmieniło.
-Luke! Ty głupcze! – zagrzmiała poprzez mnie wiadomość Wzorca, niczym
kończący numer na koncercie rockowym. Lecz Las Złomu stał się wyrażniejszy
i wyatutowywałem się, nim Wzorzec zrozumiał, że to herbata została na
niego wylana, a nie krew.
Podniosłem się kiedy Wzorzec rozmywał się i ruszyłem do przodu przez
zardzewiałe krzaki pił tarczowych, las powykręcanych bel i podłoża
potłuczonych butelek w radosnych kolorach. Zacząłem biec, a krew kapała z
przeciętej lewej dłoni. Nawet nie zatrzymywałem się by ją przewiązać. Gdy
tylko Wzorzec otrząśnie się z szoku i odkryje, że nie jest uszkodzony,
zacznie skanować Cienie za mną i pozostałymi. Oni będą bezpieczni w
rejonie drugiego Wzorca, a więc pozostałem ja. Ściany Kryształowej Groty
potrafią zablokować każde nadnaturalne zjawisko, przeciw któremu byłem w
stanie ją przetestować i miałem przeczucie, że osłonią mnie przed
sondowaniem Wzorca. Problemem było tylko dotarcie tam, nim przetasuje
1
Cienie aż do tego miejsca.
Zwiększyłem szybkość. Byłem w formie. Mogłem biec. Mijałem rdzewiejące
samochody i zwoje sprężyn łóżkowych, potłuczone dachówki, rozbite
skrzynie… Pośród alejek popiołów, za ścieżkami kapsli i nakrętek…
Czuwając. Oczekuję. Oczekuję aby świat przekoziołkował i zafalował, aby
usłyszeć głos Wzorca ogłaszający: „Mam cię!”
Wyszedłem z zakrętu i dojrzałem fragment czegoś błękitnego w oddali. Las
Złomu – rezultat starożytnego Sztormu Cienia – zakończył się gwałtownie,
gdy wkroczyłem na pochyły stok, zostając zastąpiony przez przestrzenie
leśne o normalnym zróżnicowaniu.
Usłyszałem kilka ptasich śpiewów kiedy przechodziłem i bzyczenie owadów,
ponad jednostajnymi uderzeniami moich stóp o ziemię. Niebo całe było
zakryte chmurami, ale biegnąc nie mogłem nic powiedzieć o temperaturze czy
też wietrze. Błyszczący wzgórek błękitu powoli rósł. Utrzymywałem tempo. W
tej chwili pozostali powinni być już bezpieczni, jeśli w ogóle im się
udało. Diabli! Im już równie dobrze może nie grozić żadne
niebezpieczeństwo. Zaledwie chwila w tym strumieniu czasu była znacznie
dłuższym momentem w głównym nurcie. Mogą sobie siedzieć w kółku, zajadając
i dowcipkując. Nawet mogą ucinać sobie drzemkę. Połknąłem przekleństwo,
aby zaoszczędzić oddech. Może to również oznaczać, że Wzorzec miał więcej
czasu na poszukiwania niż się mogło wydawać...
Większa, coraz większa, błękitna grań. Postanowiłem sprawdzić jak się ma
mój końcowy sprint. Wrzuciłem wyższy bieg i przytrzymałem go.
Ziemia i powietrze wibrowały od, jakby mogło się zadawać, huku grzmotu.
Mogła to być reakcja zirytowanego tworu, na to iż w końcu mnie odnalazł.
Mógł to być równie dobrze huk grzmotu.
Nie przestawałem przebierać nogami i chwile potem hamowałem, aby nie
rozbić się o kryształową ścianę. Nie było jeszcze piorunów. Zacząłem
zdzierać sobie dłonie i palce u nóg, gdyż nigdy wcześniej nie próbowałem
wspinaczki tą stroną. Jednocześnie moje płuca pracowały niczym miechy, a
lekki deszcz, który zaczął padać, mieszał się z moim potem. Zostawiałem
krwawy ślad na kamieniu, ale wkrótce powinien zostać zmyty.
Osiągając szczyt, pospieszyłem do wejścia na czworaka, wrzuciłem wpierw
nogi, zawisłem, potem puściłem się i spadłem do mrocznego wnętrza, pomimo
iż obok była drabinka. Najważniejszy był pośpiech. Dopóki nie stanąłem
wewnątrz tego cienistego błękitu, wciąż dysząc, nie czułem się
bezpiecznie. Jak tylko zaczerpnąłem powietrza, pozwoliłem sobie na śmiech.
Udało mi się. Uciekłem Wzorcowi.
Chodziłem po komorze, uderzając się po udach i waląc w ściany. Czułem się
dobrze po odniesionym zwycięstwie i miałem ochotę to opić. Pospieszyłem do
drabiny, zlokalizowałem butelkę wina, otworzyłem ją i napiłem się. Potem
udałem się do bocznej jaskini, w której wciąż znajdował się śpiwór.
Usiadłem na nim i nie przestawałem chichotać, w trakcie gdy w umyśle
2
odtwarzałem nasze doświadczenia przy Pierwotnym Wzorcu. Moja lady Nadya
była taka wspaniała. Tak samo Merlin, jeśli o to chodzi. Teraz…
Zastanawiałem się czy Wzorzec będzie nadal urażony. To znaczy, ile musi
minąć czasu abym mógł opuścić to miejsce, bez uczucia ciągłego zagrożenia?
Nie umiałem powiedzieć. Niestety. Jednakże, Wzorzec musiał za długo
istnieć w pobliżu tych ludzi, którzy przebywają blisko jego posiadłości,
tzn. Amberytów, i może zachowywać się w sposób tak podobny do nich. Czyż
nie? Pociągnąłem kolejny łyk. Mogę tu trochę posiedzieć.
Użyje czaru, aby zmienić swój wygląd – zdecydowałem.
Kiedy opuszczę to miejsce, będę miał ciemne włosy i brodę (na zaczątkach
prawdziwej), szare oczy, prosty nos, wyższe kości policzkowe i mniejszy
podbródek.
Będę wyższy i znacznie chudszy. Zamienię swoje zwyczajowe jasne na ciemne
ubrania. Również nie będzie to lekki, kosmetyczny czar. Musi być silny, z
głębią i sensem.
Dumając nad tym, wstałem i poszedłem po jedzenie.
Znalazłem puszkowaną wołowinę i suchary. Użyłem pomniejszego czaru i
podgrzałem puszkę zupy. Nie, nie było to pogwałcenie fizycznych praw tego
miejsca. Kryształowe ściany blokują wysyłanie na i z zewnątrz, a moje
czary przybyły tu razem ze mną i funkcjonowały wewnątrz.
Jedząc znów pomyślałem o Naydii, Merlinie i o Coral. Cokolwiek się z nimi
działo, złego lub dobrego, czas działał na ich korzyść. Nawet jeśli
pozostałbym tutaj na krótką chwilę, rozwój wydarzeń tam w domu byłby
niezmierzony przy obecnym upływie czasu tutaj. A jakiej linii czasu
trzymał się Wzorzec? Wydaje mi się że wszystkich, na swój sposób, ale
czułem, że w szczególności jest ściśle powiązany z głównym nurtem
przepływu w Amberze. Tak naprawdę, to byłem niemal pewien tego, ponieważ
to właśnie tam rozgrywała się akcja. Więc jeśli chciałem szybko zacząć
działać, to mogłem pozostać tutaj tylko tak długo, aby moja dłoń zagoiła
się.
Ale tak naprawdę, jak bardzo Wzorzec mógł chcieć mnie dopaść? Jak ważny
dla niego byłem? Kim byłem z jego punktu widzenia? Król pomniejszej krainy
w Złotym Kręgu. Zabójca jednego z książąt Amberu. Syn człowieka, który
miał zamiar niegdyś zniszczyć go… Wzdrgnąłem się na tą myśl, ale z drugiej
strony Wzorzec pozwolił mi żyć całe moje życie, bez żadnego odwetu za
działania taty. Zaś mój udział w obecnych interesach był minimalny.
Coral była jego głównym celem, potem Merlin.
Być może byłem ultra-ostrożny. Najprawdopodobniej zostałem odsunięty od
jego głównych rozważań w momencie, w którym znikłem. Jednak nadal nie
miałem zamiaru wychodzić stąd bez tego przebrania.
Skończyłem jeść i dokończyłem wino. A co będzie jak stąd wyjdę? Czym się
dokładnie zajmę wtedy?
3
Wiele możliwości przetoczyło mi się w głowie. Poza tym zacząłem ziewać, a
śpiwór wyglądał całkiem nieźle.
Niebieską falą zajaśniała błyskawica poprzez ściany. Potem nadszedł grom,
niczym nadpływające jutro. Jutro będę planował…
Wczołgałem się do wewnątrz i ułożyłem się. Chwilę później, już mnie nie
było.
Nie mam pojęcia jak długo spałem. Gdy wstałem wykonałem kilka pompek, aby
wypracować odruchy wykonałem serię energicznych, rutynowych ćwiczeń,
umyłem się, po czym zjadłem przyjemne śniadanie. Poczułem się znacznie
lepiej niż poprzedniego dnia, a moja dłoń już zaczęła się goić.
Potem usiadłem i wpatrywałem się w ścianę, prawdopodobnie przez godziny.
W jakim kierunku skierować swoje działania?
Mógłbym pospieszyć do Kashfy i królowania, mógłbym wyruszyć za
przyjaciółmi, lub zniknąć z widoku i prowadzić dochodzenie, dopóki nie
dowiedziałbym się co się dzieje. To była kwestia przydzielenia
priorytetów. Co jest najważniejszą rzeczą, jaką mógłbym zrobić dla
wszystkich zainteresowanych? Myślałem nad tym aż do pory obiadowej i znów
jadłem.
Po tym wziąłem bloczek oraz ołówek i zacząłem przypominać sobie pewną
panią, szczegół po szczególe. Majstrowałem przy tym całe popołudnie, aby
skrócić, dopóki nie uznałem że mi się udało. Kiedy dałem sobie spokój na
obiad, miałem już wszystkie jutrzejsze działania zaplanowane.
Następnego poranka moja rana w znacznym stopniu znikła, a ja wyczarowałem
sobie lustro na gładkiej powierzchni ściany. Używając lampy olejnej, aby
nie marnować czaru oświetlenia, wyczarowałem wysoką, ciemną postać,
nakładając wszystkie te orle rysy na swoje naturalne, dopełniając je
brodą. Spojrzałem na swe dzieło i stwierdziłem, że jest dobrze zrobione.
Potem przemieniłem ostatnim czarem wygląd swoich ubrań, aby dopełnić
nowego mnie.
Powinienem załatwić sobie prawdziwe ubrania tak szybko jak to możliwe.
Nie ma sensu marnować dużej mocy na coś tak trywialnego. Zrobiłem to
wszystko jako pierwszą rzecz, gdyż chciałem nosić przebranie cały dzień,
aby przesiąknęło i żebym mógł zobaczyć czy nie ma jakiś ukrytych wad w
moim dziele. Potem postanowiłem się przespać w nim, z tego samego powodu.
Tego popołudnia znów wziąłem bloczek. Przestudiowałem dzieło dnia
poprzedniego, po czym przewróciłem na czystą stronę i wykonałem Atut. Był
w sam raz.
Następnego poranka, po rutynowych zajęciach, przejrzałem się w lustrze
raz jeszcze. Byłem usatysfakcjonowany. Zainstalowałem drabinę, aby wyjść z
jaskini. Był wilgotny, zimny poranek, z kilkoma prześwitami błękitu
pomiędzy chmurami. Może znów padać. Ale co mnie to do cholery obchodzi?
Właśnie spadałem stąd..
Sięgnąłem po mój szkicownik i zatrzymałem się. Przypomniałem sobie o
4
innych Atutach, którymi zajmowałem się przez lata i o jeszcze jednej
sprawie. Wyciągnąłem talię kart. Otworzyłem i zacząłem powoli je
przeglądać, dopóki nie doszedłem do najsmutniejszej – przedstawiającej
ojca. Zatrzymałem tą kartę ze względu na sentyment, a nie użyteczność.
Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałem, ale nie wyciągnąłem jej aby
powspominać. Zrobiłem to ze względu na przedmiot, który miał u boku.
Skoncentrowałem się na Werewindle, ze wszech miar magicznym mieczu, w
jakiś sposób powiązanym z Greyswandir’em Corwina.
Przypomniałem jak Merlin opowiadał mi, jak jego ojciec przywołał
Greyswandira do siebie w Cieniu, zaraz po ucieczce z lochów Amberu. Była
jakaś specjalna więź pomiędzy nim, a bronią. Zastanawiałem się. Skoro czas
mnie gonił, a nowe przygody czekały na mnie, byłoby chyba właściwe
zmierzyć się z rzeczami odpowiednio przygotowanym we właściwe żelazo.
Chociaż tata nie żył, Werewindle jakoś żył. Więc choć nie mogłem dosięgnąć
ojca, mogłem w jakiś sposób sięgnąć ostrza, który wedle ostatnich
raportów, był gdzieś w Dworcach Chaosu?
Skupiłem swoją uwagę na nim, przywołując w myślach. Wydało mi się, że coś
poczułem. A kiedy dotknąłem miejsca na karcie gdzie się znajdował,
poczułem zimno. Sięgnąłem. Dalej, mocniej. Wtedy nadeszła przejrzystość i
bliskość oraz uczucie chłodnej, obcej inteligencji skupionej na mnie.
-Werewindle – powiedziałem cicho.
Jeśli istnieje echo przy braku pierwotnego dźwięku, to właśnie to
usłyszałem.
-Synu Branda – doszedł mnie pogłos.
-Mów mi Luke.
Nastąpiła cisza. Potem:
-Luke – doszedł pogłos.
Sięgnąłem przed siebie, złapałem i przeciągnąłem. To była pochwa.
Sięgnąłem po raz kolejny.
Trzymałem go w swoich dłoniach i przyciągałem. Pływało niczym płynne
złoto dookoła zdobienia, jakie było na nim wyryte. Podniosłem go,
wyciągnąłem przed siebie i wykonałem cięcie. Wyglądał nieźle. Wyglądał
perfekcyjnie. Czuło się wyjątkowa moc leżącą za każdym jego ruchem.
-Dzięki – powiedziałem, a echo śmiechu przyszło i odeszło.
Podniosłem szkicownik i otworzyłem na właściwej stronie, mając nadzieję,
że to dobry moment na rozmowę. Spoglądałem na delikatne rysy kobiety, jej
nieostre spojrzenie, które w jakiś sposób wskazywało głębię i szerokość
jej wizji.
Po kilku chwilach strona stała się zimna pod moim dotykiem, a szkic
nabrał wrażenia trójwymiarowości, wydawało się że lekko się poruszył.
-Tak? – doszedł mnie jej głos.
-Wasza Wysokość – powiedziałem. – Jakkolwiek odbierasz te rzeczy,
chciałbym abyś wiedziała, że moja zmiana wyglądu jest zamierzona. Miałem
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin