McMahon_Barbara_Kronika_towarzyska.pdf

(540 KB) Pobierz
5026882 UNPDF
Barbara McMahon
Kronika towarzyska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Molly nerwowo przemierzała zatłoczony chodnik przed
hotelem „Magellan" na Union Sąuare. W głowie miała
kompletny mętlik. Była spóźniona, jednak - chociaż zda­
wała sobie sprawę, że zachowuje się jak ostatni tchórz -
zupełnie nie miała ochoty na udział w przyjęciu. Niestety,
jej nieobecność wywołałaby kolejną falę plotek. Od trzech
miesięcy była najbardziej obgadywaną osobą w firmie i nie
zniosłaby kolejnych współczujących spojrzeń kolegów.
Do krawężnika podjechała taksówka. Kiedy portier
w hotelowej hberii otworzył drzwiczki, Molly rozpoznała
Harolda Sattena, jednego z dyrektorów w Zentechu, gdzie
pracowała.
- Cześć, Molly. - Niestety, Harold także ją dostrzegł.
- To tutaj, prawda?
- Na dwudziestym piątym piętrze - odparła, witając
uśmiechem jego żonę.
- Idziemy? - zaproponował.
- Czekam na kogoś. - Zaskoczyło ją, że tak gładko uda­
ło jej się skłamać.
- O... Myślałem, że przyszłaś sama.
Zaklęła w myślach, z trudem powstrzymując grymas nie­
chęci. Cholera! Czy cały świat wie o jej niefortunnym roman­
sie? Jasne, że tak! Już Brittany tego dopilnowała. „Biedna Mol-
ly!" - powtarzała każdemu, kto chciał jej słuchać. „Nawet
do głowy mi nie przyszło, żeby wchodzić między nią a Ju-
stina. Po prostu zakochaliśmy się w sobie, ot co."
- Nie, jestem umówiona - powtórzyła, udając, że wśród
przechodniów wypatruje znajomej twarzy.
- W takim razie do zobaczenia na górze - odparł Harold
i skinął głową.
Odprowadzała ich wzrokiem, nie przestając się uśmie­
chać. Udział w przyjęciu był służbowym obowiązkiem.
W każdym innym przypadku sprawiłoby jej to ogromną
przyjemność. Ostatecznie to właśnie dzięki jej projektowi
podpisano korzystny kontrakt z wielkim japońskim koncer­
nem Hamakomoto Industries. Szefem zespołu był Steve Po-
wers, ale to śmiałe pomysły Molly zadecydowały o sukce­
sie. Nic dziwnego, że rozwścieczyła Brittany. Od siedmiu
lat pracowały razem w dziale graficznym Zentechu, ale Brit­
tany uwzięła się na Molly od pierwszego spotkania. A teraz
jeszcze odbiła jej Justina.
Uroczyste przyjęcie zaczęło się dziesięć minut temu. Na
imponującej liście gości znaleźli się przedstawiciele prasy,
mediów, wszyscy ważni i wpływowi obywatele San Fran­
cisco.
A wśród nich Justin Morris... i Brittany.
Znów podjęła swój spacer, rozmyślając gorączkowo. Może
upaść i symulować skręcenie kostki? Spojrzała z niesmakiem
na zakurzony chodnik. Nie, to kiepski pomysł, uznała.
Albo udawać, że się zaręczyła, tylko narzeczony nie zdą­
żył dojechać na przyjęcie.
Żałosne! Była chyba jedyną kobietą w San Francisco,
która nie miała z kim przyjść na służbową imprezę.
Przed czterema miesiącami planowała wesele, a w tym
czasie Justin spotykał się już z Brittany. Marzenia Molly
rozwiały się jak dym.
Nie chciała występować w roli porzuconej, odstawionej
na boczny tor dziewczyny.
Jednak w tej chwili należało pojawić się na przyjęciu
i udawać, że życie jest piękne. Stanąć twarzą w twarz z Ju-
stinem i jego piękną dziewczyną i robić dobrą minę do złej
gry. Wzięła głęboki oddech i skierowała się do wejścia.
Rozejrzała się jeszcze raz wokół, jakby spodziewając
się cudu. Niestety, będzie musiała pójść sama, chyba że
zaciągnie na górę kogoś zupełnie obcego. Czas więc wło­
żyć na palec pierścionek i przygotować się do odegrania
rob.
Ogarnęła ją nagła irytacja. Gdyby Justin był dobrym
kolegą, zrezygnowałby z dzisiejszego przyjęcia. Przecież
to ona miała być gwiazdą wieczoru. I będę, postanowi­
ła. Z dumnie podniesioną głową wkroczyła do wytwornego
holu i wówczas dostrzegła dyskretny szyld. „Magełlan's
Pub". O, właśnie tego jej teraz potrzeba. Wypije coś dla
kurażu.
Weszła do środka i rozejrzała się po słabo oświetlonym
wnętrzu. Najwyraźniej była jeszcze zbyt wczesna pora, bo
tylko przy jednym stoliku siedziało dwoje młodych ludzi.
Trzeci gość, samotny mężczyzna, stał pogrążony w rozmo­
wie z barmanem.
Podeszła do błyszczącego, wyłożonego mahoniem baru
i z pewnym trudem wdrapała się na wysoki stołek. Barman
przerwał rozmowę i ruszył w jej kierunku.
- Na co ma pani ochotę?
- Poproszę o dżin z tonikiem. Nie, chwileczkę, nie zno­
szę dżinu. Może być burbon. Nie, tego też nie lubię. Albo
kieliszek chardonnay - rozważała głośno. - Chociaż to
pewno nie wystarczy. A gdyby tak rum z colą? Nie, to zwy­
kle piłam z Justinem. Fatalne skojarzenia. Niech to diabli!
- Więc jaki ma być ten drink? - spytał barman.
- Najlepiej duży, ciemny i niebezpieczny - oznajmiła
posępnie. Rzuciła okiem na zegarek. Wpół do piątej. Jeśli
nie chce zbłaźnić się do końca, powinna się pospieszyć.
- Nie wystarczy jasny i uprzejmy? - zasugerował.
- Co? - Podniosła wzrok i zobaczyła błyszczące nie­
bieskie oczy pod szopą jasnych włosów.
- Nie. Albo ciemny i niebezpieczny, albo żaden. Jednak
wezmę rum z colą. - Trudno, by z powodu Justina unikała
ulubionego drinka.
- Kłopoty? - Barman patrzył na nią spod oka.
- Czy wszyscy, którzy tu przychodzą, mają jakieś pro­
blemy?
- Tylko ci, którzy wpadają o czwartej po południu. -
Postawił szklankę na podstawce. - Przy okazji robię tu też
za psychologa.
- Aha... - Pociągnęła łyk ze szklanki. Ciekawe, ile mu­
siałabym wypić, żeby dodać sobie odwagi, zastanawiała się.
Tak czy inaczej poprzestanie na jednym drinku. Nie może
przecież pójść na przyjęcie wstawiona.
Ponownie spojrzała na zegarek. Robiło się coraz później.
Być może wszyscy już ją wzięli na języki. Brittany z pew­
nością nie próżnuje.
- Czeka pani na swojego towarzysza? - dopytywał się
barman.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin