Barton Beverly - Grzech niewiedzy.pdf

(1232 KB) Pobierz
297019194 UNPDF
Beverly Barton
Grzech niewiedzy
What she doesn’t know
tłumaczył Jan Hensel
297019194.002.png
Prolog
Bluszcz oplatał komin, lgnąc do starej zwietrzałej cegły. Walący się dom stał
zaszyty w cedrowym gaju, jego zszarzałe od wiatru i deszczu drewno tylko
częściowo pokrywały resztki białej farby. Większość chałup dzierżawców zburzono
dawno temu wraz z chatami niewolników, które wzniesiono bliżej głównej
rezydencji. Została tylko ta jedna ruina, prawie zupełnie zagarnięta przez przyrodę.
Jolie podsłuchała rodzinne opowieści o tym, jak jej pradziadek Desmond ulokował
tu w latach dwudziestych swoją kochankę i że niektórzy męscy członkowie rodu
wykorzystywali to miejsce do potajemnych schadzek z kobietami lekkich
obyczajów. Dawne erotyczne grzeszki niewiele ją obchodziły, interesował ją
natomiast pewien współczesny chłopak. Maximillian Devereaux. Sandy
powiedziała jej, że jej starsza siostra Felicia oddała mu swój wianek w tym właśnie
domku. Jolie nie chciała w to uwierzyć, ale Sandy nigdy by jej nie okłamała. Były
najlepszymi przyjaciółkami, od pieluch. A Jolie podkochiwała się w Maksie od
prawie równie dawna. On oczywiście nie zwracał na nią uwagi. Była przekonana,
że traktuje ją jak dziecko, co zresztą miało swoje dobre strony, zważywszy że nie
powinna się z nim zadawać. Ale teraz miała czternaście lat. Była prawie kobietą –
zaledwie o cztery lata młodszą od Maksa.
Nieodwzajemniona miłość potrafi zaboleć – zaboleć jak diabli.
Jolie nie powinna tu być. Szpiegowanie nie należało do jej zwyczajów. Ani
kłamanie. Powiedziała mamie, że pójdzie prosto do domu Sandy, który znajdował
się o kilometr od Belle Rose. Mama nie miała nic przeciwko ich przyjaźni. Rodzina
Wellsów mieszkała w Sumarville w Missisipi od tak dawna jak Desmondowie.
Przed wojną secesyjną przodkowie Jolie po kądzieli byli właścicielami plantacji, a
potem zasilili szeregi „zubożałej arystokracji Południa”, jak mawiała ciocia
Clarice. Minęły lata, zanim Jolie zrozumiała, co to znaczy. Rodzice jej matki mogli
297019194.003.png
się pochwalić szlachetnym urodzeniem i drzewem genealogicznym sięgającym
niemal do samego Adama, ale byli biedni jak mysz kościelna. Posiadali tylko
ziemię i wielki murszejący dom.
Jednak jej matka wyszła dobrze za mąż. Przodkowie ojca dzierżawili przed laty
część plantacji, lecz pradziad Royale rozkręcił własny interes i dzięki rozważnym
inwestycjom jego syn i wnuk stali się zamożnymi ludźmi. Jolie rzadko myślała o
swoim bogactwie, chociaż zdarzało jej się usłyszeć, jak inni mówią o niej
„rozpieszczona smarkula” albo „zadzierająca nosa księżniczka”. Ale mama
zwróciła jej uwagę, że niektórzy po prostu jej zazdroszczą – bogactwa i
pochodzenia. A ciocia Clarice przypominała jej, że zawsze trzeba patrzeć, z czyich
ust pochodzi obmowa. Desmondowie oraz – jak w jej przypadku – ich potomkowie
nigdy nie przejmowali się tym, co wygadywało o nich pospólstwo.
Jolie nie potrafiła tak naprawdę wyjaśnić, co sprawiło, że wybrała tę zarośniętą
ścieżkę przez las między posiadłościami Desmondów i Wellsów, a nie wysypaną
żwirem drogę. Rozmarzyła się, choć mama uznawała to za głupią stratę czasu.
Jednak ciocia Clarice powiedziała jej, żeby fantazjowała, ile tylko może, póki jest
młoda. Jolie zastanawiała się, czy to znaczy, że gdy ludzie stają się dorośli,
przestają marzyć.
Podkradając się do domku, zastanawiała się, co zobaczy, kiedy zajrzy przez
brudną szybę do środka. Maksa z Felicią? Czy będą się kochać? Wiedziała, że
gdyby przyłapała ich razem, pękłoby jej serce i wydrapałaby Felicii te jej wielkie
brązowe oczy.
Nikt nie wiedział, co czuła do Maksa. Nawet Sandy. Nie podzieliła się swoją
najgłębszą, najmroczniejszą tajemnicą absolutnie z nikim. Gdyby mama
kiedykolwiek to odkryła...
– Ten chłopak jest taki sam jak jego matka – mawiała nieraz Audrey Royale. – A
wszyscy wiemy, że Georgette Devereaux była nowoorleańską dziwką. Nigdy nie
297019194.004.png
zrozumiem, jak udało jej się nakłonić do ślubu biednego starego Philipa i wmówić
mu, że ten bękart jest jego synem.
Jolie nie obchodziło, czy Max rzeczywiście był bękartem, a jego matka
prostytutką. Gdyby Max choć raz na nią spojrzał – naprawdę spojrzał – i zobaczył,
kogo ma tuż pod bokiem, byłaby najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem. Gdyby
Max pokochał ją tak, jak ona jego, sprzeciwiłaby się matce, żeby być z nim.
Sprzeciwiłaby się całemu światu.
Podeszła do rozklekotanych schodków prowadzących na ganek i usłyszała
śmiech. Dźwięczny kobiecy chichot mieszający się z głębszym męskim głosem.
Zastygła w bezruchu. Więc jednak ktoś był w środku. Max i Felicia? Znała Maksa
od tylu lat, a nigdy nie słyszała, żeby się śmiał. Ale jeśli uprawiał seks, może bawił
się tak dobrze, że zaczął się śmiać.
To co? Zajrzysz tam czy nie? – zapytała samą siebie. Masz dość odwagi, żeby
przekonać się na własne oczy, co się tam dzieje?
Drobnymi, niezdecydowanymi kroczkami ruszyła w stronę skrzydła domu, z
którego dobiegał śmiech. Gałązki i suche liście trzeszczały pod jej stopami, gubiąc
się w głośniejszym chórze natury. W lesistej okolicy ćwierkały ptaki, biegały
wiewiórki, pasikoniki skakały wśród źdźbeł trawy. Kiedy zbliżała się do okna po
lewej stronie, bicie serca tętniło jej w głowie. Bała się tego, co zobaczy, lecz
młodzieńcza ciekawość pchała ją do przodu i wreszcie stanęła przed oknem.
Wspięła się na palce, przycisnęła nos do pękniętej szyby i zajrzała do środka.
Zamrugała kilka razy, wytężając wzrok. Nie mogąc dostrzec niczego poza zarysami
dwóch ciał wijących się na metalowym łóżku w głębi izby, uniosła dłonie, osłoniła
oczy przed promieniami popołudniowego słońca i zajrzała ponownie.
Zaparło jej dech w piersiach. Szok, złość, zaskoczenie i rozczarowanie zlały się
w jedno, bombardując jej młody umysł i serce, a mimo to nie potrafiła oderwać
wzroku od obrzydliwej sceny. Ojciec, którego uwielbiała, ujeżdżał leżącą pod nim
297019194.005.png
nagą czarnowłosą kobietę. Jego blade pośladki unosiły się i opadały rytmicznie,
gdy gził się z tą okropną dziwką. Gorące łzy napłynęły Jolie do oczu. Jak tatuś
mógł zdradzać mamę w ten sposób? I to z tą kobietą? Z Georgette Devereaux!
Z wysiłkiem odwróciła się od okna, od widoku, którego nie zapomni aż do
śmierci, i szlochając głośno, popędziła przez las. Co robić? Nie może powiedzieć
mamie. Ale musi się komuś zwierzyć. O Boże, czy Max wie? Czy zdaje sobie
sprawę, kim jest jego matka? Nowoorleańską dziwką!
Z mętlikiem gorączkowych myśli w głowie biegła i biegła przed siebie, aż
dotarła do wysypanej żwirem drogi. Zdyszana, bez tchu w obolałych płucach,
przystanęła, żeby się zastanowić. Dokąd pójść? Do kogo się zwrócić? Do cioci
Clarice. Ona będzie wiedziała, co trzeba zrobić z tatusiem i tą okropną kobietą.
Ciocia Clarice rozumiała sprawy serca. Jolie słyszała o tym z niejednych ust. To
dlatego że starsza siostra jej matki znalazła i utraciła miłość wiele lat temu i wciąż
pozostała wierna pamięci zmarłego narzeczonego.
Kiedy doszła do kutej żelaznej bramy otwierającej się na podjazd do wzniesionej
w 1846 roku rezydencji pośrodku plantacji, zgięła się wpół i wzięła głęboki
oddech. Koniuszkami palców otarła łzy z policzków. Na wszelki wypadek, gdyby
spotkała mamę lub ciocię Lisette, musiała sprawiać wrażenie całkowicie spokojnej,
jak gdyby nic się nie stało. Ciocia Clarice wróci do domu później; była sobota, a w
soboty zamykała swój butik w mieście dopiero o szóstej.
Jolie postanowiła, że zaszyje się w swoim pokoju i nie będzie nikomu wchodzić
w drogę. Mama i ciocia Lisette prawdopodobnie w ogóle jej nie zauważą. Przez
cały tydzień darły koty; Jolie nie miała pojęcia o co, bo ilekroć widziały ją w
pobliżu, natychmiast milkły. W domu nie będzie dziś nikogo innego, może z
wyjątkiem Lemara Fuqui, ale on na pewno będzie zajęty trawnikiem. Tata pożyczył
mu pieniądze na rozkręcenie własnej firmy ogrodniczej, a w zamian za to Lemar
zobowiązał się przyjeżdżać do Belle Rose w każdą sobotę i dbać o park. Jedyną
297019194.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin