Bunch Chris & Cole Allan - Sten 4 - Flota przeklętych - Chris Bunch.pdf

(1225 KB) Pobierz
1080497271.001.png
Allan Cole & Chris Bunch
Flota Przeklętych
czwarty tom cyklu Sten
Przekład Radosław Januszewski
Data wydania polskiego 1997
Dla oskarżonych współspiskowców:
Owena Locka, Shelly Shapiro i Russa Galena
Księga pierwsza
W BITEWNYM SZYKU
Rozdział pierwszy
Krążownik Tahnów okrążył umierające słońce. Kurs został już ustalony. W ciągu kilku godzin okręt
miał osiąść na szaro-białej powierzchni Fundy, czyli na największym ciele niebieskim w Systemie
Erebusa.
Prawdopodobnie żadna istota nie chciałaby się wybrać do Erebusa z własnej woli. Niemal wygasłe
słońce rzucało słabe, bladożółte światło na kilka pokiereszowanych kraterami satelitów. Zasoby
mineralne tych ogołoconych planetek nie wystarczyłyby na utrzymanie jednego górnika. W Erebusie
można było marzyć tylko o rychłej śmierci.
Lady Atago z niecierpliwością przysłuchiwała się prowadzonym przez radio pogaduszkom między
załogą jej statku a głównym centrum komunikacyjnym na Fundy. Niedbałe i rozlazłe wypowiedzi
osób z tamtej strony ostro kontrastowały z wartkim potokiem uporządkowanych słów płynącym z ust
jej ludzi. Ten wyraźny dysonans drażnił Tahnijkę.
Fundy zbyt długo pozostawała bez nadzoru.
Lady Atago była wysoką kobietą. Górowała wzrostem nad wieloma swoimi oficerami. Na pierwszy
rzut oka wydawała się egzotyczną pięknością. Miała drugie, faliste, ciemne włosy, wielkie czarne
oczy i zmysłowe usta. Wyróżniała ją szczupła, niezwykle kształtna sylwetka. Atago świetnie
wyglądała w uniformie, który teraz nosiła: ciemnozielony płaszcz, czerwona bluza mundurowa i
zielone, obcisłe spodnie.
Jednak podczas dokładniejszej obserwacji lady Atago, ulatniały się wszelkie myśli o pięknie, a po
plecach przebiegał zimny dreszcz. Stało się oko w oko z członkinią tahnijskiej rodziny królewskiej.
Skinienie głowy tej damy decydowało o ludzkich losach, a większość decyzji budziła grozę.
Gdy statek wszedł na orbitę, spojrzała na kapitana, który właśnie nadzorował działania załogi.
- Już wkrótce, pani.
- Będzie mi potrzebna jedna kompania - powiedziała i odwróciła wzrok, pozwalając kapitanowi
odejść. Myślała o tych niezdyscyplinowanych durniach oczekujących jej na Fundy.
Wielki statek przysiadł na lodzie o jakieś pól kilometra od budynków portowych. Maszyny przestały
pracować. Kadłub przysłoniła szara powłoka nawiewanego przez ostry wiatr deszczu ze śniegiem.
Powierzchnia Fundy była pokryta głównie lodem i czarną skałą. To miejsce nie nadawało się do
realizacji jakiegokolwiek przedsięwzięcia, a jednak miało spełnić niezwykle ważne zadanie.
Tahnijczycy przygotowywali się do wojny przeciwko Imperatorowi. Odpowiednie zaś wykorzystanie
Erebusa stanowiło podstawę ich planu. W wielkiej tajemnicy zmienili planety dogasającego słońca
w ogromną stocznię międzyplanetarnych okrętów wojennych.
Erebus był tak odległy i odstręczający, że prawdopodobieństwo odkrycia przez Imperatora idących
pełną parą zbrojeń było nieomal równe zeru. Dlatego wybrano ten system, aby budować, wyposażać,
przezbrajać tysiące statków.
Lady Atago widziała niektóre oznaki tych wysiłków, kiedy jej krążownik wszedł na orbitę Erebusa.
Małe, silne holowniki ciągnęły długie na setki kilometrów eszelony pustych skorup. Z tego budulca
powstaną potężne okręty bojowe, które po przetransportowaniu na ląd zostaną uzbrojone. Na
wszystkich planetach wzniesiono ogromne fabryki. Nocne niebo rozświetlała łuna bijąca od pieców
hutniczych.
Tahnijczycy ściągnęli na Erebus wszystkich robotników, których udało im się zmobilizować. Nie
wzgardzili nawet tymi o niedostatecznych kwalifikacjach. Właśnie niska jakość siły roboczej
stanowiła jeden z powodów skoncentrowania produkcji na planetach a nie w kosmosie. Praca w
głębokiej próżni wymaga fachowej wiedzy, a przy tak wielkich zbrojeniach zgromadzenie
odpowiedniej liczby specjalistów nie było możliwe. Poza tym, umieszczenie fabryk w przestrzeni
kosmicznej to niezwykle kosztowne przedsięwzięcie, w tahnijskim skarbcu pozostały już ostatnie
miedziaki.
Mieszkańcy Tahnu chcieli więc mieć możliwie dużo statków za najniższą cenę. Wszelkie awarie i
nieszczęśliwe wypadki przy pracy, pozostawały problemem poszczególnych załóg.
Ale Tahnijczycy należeli do rasy zajadłych wojowników.
Lady Atago zatrzymała się na chwilę przy rampie. Kobietę otaczał doborowy oddział uzbrojonych po
zęby żołnierzy. Członkowie straży przybocznej wyróżniali się nie tylko doskonałymi umiejętnościami
wojskowymi, ale także słusznym wzrostem. W ich otoczeniu lady Atago wydawała się niska.
Przenikliwe zimno sprawiało, że żołnierze przestępowali z nogi na nogę, ale Atago nawet nie zapięła
płaszcza termicznego.
Z niechęcią patrzyła na odległe budynki portowej centrali. Dlaczego wylądowali tak daleko?
Niekompetentni durnie.
Lady Atago zaczęła z determinacją brnąć przez śnieg, oddział podążał za swą podopieczną. Skórzane
pasy poskrzypywały, a buty przebijały oblodzoną warstewkę na białej pokrywie. Nie opodal
przemykały z rykiem wielkie grawisanie. Ciągnęły ładunek części i zapasów. Na niektórych
pojazdach siedzieli przycupnięci ludzie. Jechali do pracy albo wracali do domu po zmianie w jednej
z fabryk dymiących i parskających ogniem na obrzeżach portu.
Lady Atago nie odwracała głowy, żeby przyglądać się tym niezwykłym scenom. Po prostu kroczyła
przed siebie, póki nie dotarła do budynków.
Wartownik warknął coś z budki przed głównym wejściem. Zignorowała go i przeszła obok, a jej
gwardia przyboczna uniosła broń, żeby położyć kres wszelkim wątpliwościom stojącego na straży
mężczyzny. Stukali głośno obcasami, idąc wzdłuż długiego korytarza, który wiódł do centrum
administracyjnego. Gdy skręcili za róg, zobaczyli przysadzistego osobnika, który prawie biegł na ich
spotkanie, w pędzie poprawiając admiralską tunikę. Lady Atago stanęła i z niesmakiem spojrzała na
spoconą, zaczerwienioną twarz gospodarza.
- Lady Atago - wybełkotał. - Przepraszam. Nie miałem pojęcia, że zjawi się pani tak szybko i...
- Admirał Dien? - zapytała wchodząc mu w słowo.
- Tak, o pani?
- Będzie mi potrzebne pańskie biuro - stwierdziła i poszła dalej.
Dien, potykając się, ruszył za dostojnym gościem.
Lady Atago siedziała w milczeniu, przeglądając dane komputerowe. Dwaj strażnicy stali przy
drzwiach z bronią gotową do strzału. Inni rozstawili się strategicznie w wielkim biurze admirała.
Kiedy weszła do gabinetu, rozejrzała się błyskawicznie. Lekkim grymasem wyraziła to, co
pomyślała: bardzo tu nie po tahnijsku.
Wczytywała się w raporty, a z ust Diena płynął potok usprawiedliwień.
- O, tutaj... tutaj... widzi pani. Burza. Straciliśmy dzienną produkcję. A te dane! Musieliśmy wyrąbać
materiałami wybuchowymi nowe lądowiska dla frachtowców. Plany były napięte do granic, o pani.
Niebo aż czerniało od statków. A my nie mieliśmy wystarczającej ilości...
Przerwał nagłe, gdy wyłączyła komputer i zniknął obraz. Przez długą chwilę wpatrywała się w
przestrzeń. Wreszcie wstała, odwróciła się do admirała i rzekła:
- Admirale Dien, w imieniu lorda Fehrle i Wysokiej Rady Tahnów, odbieram panu dowództwo.
Twarz Diena nagle zbielała tak bardzo, że lekarz na ten widok z pewnością wpadłby w przerażenie.
Atago poszła do wyjścia. Przed nią ruszył jeden z żołnierzy.
- Pani, zaczekaj, proszę - wystękał Dien.
Zrobiła pół obrotu i lekko uniosła piękną brew.
- Tak?
- Czy pozwolisz mi przynajmniej... Hm, czy mogę zachować broń boczną?
Zastanawiała się przez moment.
- Chodzi o honor?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin