Nikt Nie Jest Aniołem - Robards Karen.pdf

(1352 KB) Pobierz
KAREN ROBARDS
KAREN ROBARDS
NIKT NIE JEST ANIOŁEM
ROZDZIAŁ 1
- Zuzanno, chyba nie mówisz poważnie! Przecież nie możesz naprawdę kupić
człowieka! - ciemnobrązowe oczy Sary Jane rozszerzyły się w zdumieniu na widok
zdecydowanej miny starszej siostry. Kiedy Zuzanna tak wyglądała, nie warto było z nią
dyskutować, o czym rodzina przekonała się po wielu gorzkich doświadczeniach.
- Papa dostanie ataku.
Tę radosną przepowiednię wygłosiła piętnastoletnia Emilia, najmłodsza z czterech
sióstr Redmon. Ponad ramieniem Zuzanny przyglądała się Craddockowi. Pogrążony w
pijackim oszołomieniu mężczyzna leżał na workach z żywnością, wypełniających większą
część wozu. Z jego otwartych ust wydobywało się chrapanie tak głośne, że aż krępujące na
niezwykle ruchliwej ulicy w samym środku Beaufort. Wystawiał zabłocone buty poza
krawędź wozu, a w dłoni trzymał prawie pustą butelkę. Srebrzysta strużka śliny ściekała z
obwisłych warg w stronę worka mąki, na którym wspierał głowę.
- Papa nigdy nie dostał ataku od czegoś, co postanowiła Zuzanna. Zawsze mówi, że
ona wie najlepiej i tak jest rzeczywiście.
Siedemnastoletnia Amanda była rodzinną pięknością, z czego zdawała sobie sprawę.
Była wesoła i niesłychanie rozpieszczona, choć Zuzanna surową dyscypliną starała się
złagodzić najgorsze efekty, jakie wywierało spełnianie wszystkich kaprysów Mandy przez
każdego niemal przedstawiciela płci odmiennej. Jednak wysiłki te przy nosiły mierne
rezultaty. Mężczyźni reagowali na obecność Mandy równie naturalnie jak kwiaty odwracające
twarze ku słońcu A ona kwitła pod ich spojrzeniami. Nawet teraz, gdy uśmiechała się czule
do Zuzanny, zerkała równocześnie na trzech modnie ubranych dżentelmenów, idących
właśnie ulicą. Mandy potrząsnęła kasztanowymi lokami, by mieli co podziwiać. Jeden z
przechodniów, który reagując na zalotne spojrzenie zwolnił i dotknął kapelusza, już po
sekundzie został zmrożony do szpiku kości lodowatym spojrzeniem panny Zuzanny Redmon.
Skarcony dżentelmen pośpiesznie dołączył do przyjaciół. Czułby się urażony, gdyby
dowiedział się, że Zuzanna właściwie go nie dostrzegła. Jej reakcja była czysto odruchowa,
ukształtowana wieloletnim doświadczeniem w zrażaniu adoratorów młodszej siostry. W ciągu
dwunastu lat od śmierci matki rola groźnego smoka stała się dla niej równie naturalna jak
oddychanie.
- Przynajmniej nim tu padł, ten przeklęty typ zdążył sprzedać maciorę i prosiaki! -
Zuzanna spojrzała groźnie na Craddocka, potem zrezygnowała zdając sobie sprawę, że
93569561.001.png
niczego w ten sposób nie osiągnie. Był równie nieczuły na jej gniew jak deski, na których
leżał. Powstrzymując pragnienie, by kopnąć okute żelazem koło, Zuzanna rzuciła paczki na
wóz i sama wdrapała się tam również. Pochyliła się i sięgnęła do wypchanej kieszeni płaszcza
Craddocka, odwracając przy tyra głowę, by nie czuć zapachu whisky, unoszącego się wokół
jak niezdrowy opar. Z uczuciem ulgi znalazła to, czego szukała: gładką skórzaną sakiewkę
wypełnioną srebrnymi monetami. Zmówiła cichą modlitwę dziękczynną za to, że Craddock
nie przepił pieniędzy. Wsunęła sakiewkę do woreczka, zwisającego z jej nadgarstka.
Czy mogłabyś zejść? Gdyby ktoś zobaczył co robisz, pomyślałby, że nie masz wstydu!
Przecież nawet dotykanie takiego osobnika przekracza granice tego, co wypada, a w dodatku
twoje siedzenie sterczy w powietrzu! - Sara Jane spoglądała nerwowo na idących ulicą ludzi.
Była przerażona, że mogą spotkać kogoś znajomego, ale widziała tylko obcych, których do
sennego zazwyczaj Beaufort ściągnął spektakl rozgrywający się w tej właśnie chwili nad
brzegiem morza. Przywiezionych z Anglii skazańców sprzedawano na publicznej aukcji do
przymusowej, terminowej służby. Wydarzenie ściągnęło dziesiątki widzów. W mieście
panowała świąteczna atmosfera.
- To nasze pieniądze, gąsko, ze sprzedaży świń, które same wyhodowałyśmy!
Wolałabyś, żebym je zostawiła, a Craddock zgubił, gdy się przewróci lub, żeby je
ukradł jakiś przechodzący złodziej? - Zuzanna spojrzała na siostrę z udanym rozdrażnieniem i
zsunęła się z platformy.
Kochała dwudziestoletnią Sarę Jane, lecz odkąd ta zaręczyła się z młodym pastorem,
stała się wzorem wszelkich cnót aż czasem było to wręcz irytujące.
- Och, nie bądź taką piłą, Saro Jane! - w przeciwieństwie do Zuzanny Emilia nie
przepadała za starszą siostrą. - A poza tym ona ma rację chcąc kupić człowieka! I tak mamy
za dużo pracy, a kiedy wyjdziesz za mąż, będzie jej jeszcze więcej!
O tym nie pomyślałam. - Mandy wydawała się wstrząśnięta. Jednym z rezultatów
rozpieszczania był fakt, że trzecia z sióstr Redmon stała się po prostu leniwa. Mandy
pracowała, gdy już naprawdę nie miała innego wyjścia. Ale kiedy tylko mogła, unikała
przemęczania się.
- Ale żeby kupić ludzką istotę! To wbrew wszystkiemu, czego uczył nas papa! -
stwierdziła Sara Jane. - To popieranie niewolnictwa, a sama wiesz, co papa o tym myśli!
- Choćby był niezadowolony, nauczy się z tym żyć. To ładnie z jego strony, że
poświęca cały swój czas, pomagając różnym nieszczęśnikom, ale ktoś musi zadbać o dom.
Przyznaję, papa wykazał chrześcijańskie miłosierdzie, zatrudniając największego pijaka w
okolicy, ale same wiecie co z tego wyszło. Chociaż on, naturalnie, nic nie zauważa. Zuzanna
93569561.002.png
powstrzymała się przed lekceważącym wzniesieniem oczu do nieba.
Już dawno uznała, że nieuleczalny optymizm ich ojca, wielebnego Johna Augusta
Redmona, pastora stawiającego pierwsze kroki Pierwszego Kościoła Baptystów, był krzyżem,
który został jej przeznaczony. Ojciec nie zniżał się do twardego pragmatyzmu w sprawach tak
przyziemnych jak jedzenie i dach nad głową. Pan zaspokoi nasze potrzeby, utrzymywał
wielebny Redmon nawet w najtrudniejszych chwilach. Potem uśmiechał się słodko i z
roztargnieniem i odmawiał przejmowania się kłopotami. Denerwujący był fakt, że miał rację.
Pan - z niewielką pomocą swej ziemskiej służebnicy Zuzanny - zwykle zsyłał im to, czego
właśnie potrzebowali.
- Może wrócimy do domu i tam porozmawiamy? Zwracamy na siebie uwagę. - Sara
Jane jeszcze raz rozejrzała się niespokojnie.
Miała rację. Przechodnie, zwłaszcza mężczyźni, przyglądali się dziewczętom z
zaciekawieniem. Wścibskie istoty, pomyślała Zuzanna, mrużąc oczy. Nie zdawała sobie
sprawy, że ich czwórka stanowiła niezwykły widok, gdy tak kłóciły się na ulicy. Najbliżej
chodnika znalazła się Emilia o marchewkowo rudych włosach spływających od prostej
wstążki na czubku głowy aż do połowy pleców. Bladożółta suknia podkreślała młodzieńczą
pulchność, z której dziewczyna jeszcze nic wyrosła. Kój piegów pokrywał nos, gdyż, mimo
upomnień Zuzanny, Em nigdy nie pamiętała o kapeluszu. Była ładną dziewczyną, choć
przyćmiewała ją stojąca tuż obok Mandy. Mandy, podobnie jak Emilia, była wysoka, lecz
smukła tam, gdzie Em pozostała jeszcze pulchna. Suknia koloru zielonego jabłka podkreślała
szczupłą figurę, a obszyty koronką kapelusz był starannie dobrany, by gwarantować najlepsze
tło dla porcelanowej cery i kasztanowych loków. Jeśli nawet nie była ideałem urody kobiecej
- miała zbyt długi nos i nieco szpiczasty podbródek - i tak w Beaufort nikt bardziej od niej nie
zbliżył się do niego, i w roku pańskim 1769 stanowiła ozdobę stanu.
Sara Jane, stojąca naprzeciw Emilii, była bardziej zwyczajna, z tą spokojną urodą,
odpowiednią dla żony pastora. Miała poważne, duże oczy, zawsze starannie uczesane,
miękkie kasztanowe włosy i -choć niższa od młodszych sióstr - była równie ładnie
zbudowana. W białej sukni z różowymi dodatkami i w różowym kapeluszu wyglądała jak
zawsze czysto i apetycznie, niczym bochenek świeżo upieczonego chleba.
Zuzanna, wciśnięta między Sarę Jane i Emilię, zwracała tyle uwagi, co mała brunatna
sikorka między parą jaskrawych, tropikalnych -ptaków. Była niska, niższa nawet niż Sara
Jane, ale miała krępą budowę, podczas gdy pozostałe dziewczęta były bardziej delikatne.
Nosiła luźną sukienkę, skrojoną raczej dla wygody i skromności niż w celu uwydatnienia
figury, która, jej zdaniem, wymagała raczej maskowania. Myśląc o domowych obowiązkach,
93569561.003.png
a nie o modzie, wybrała brązowy perkal, gdyż na nim brud był najmniej widoczny.
Brzoskwiniowy kapelusz na głowie miał chronić przed jasnym majowym słońcem bardziej
oczy niż skórę, o którą niewiele się troszczyła. Zbyt szerokie rondo razem z dość luźną
wstążką pod brodą dawało niezbyt szczęśliwy efekt -twarz wydawała się równocześnie płaska
i kwadratowa. Włosy nijakiego koloru, coś między blond a kasztanowymi, zaczesywała z
wysiłkiem do tyłu i wiązała w sterczący spod kapelusza zgrabny węzeł. Były szorstkie jak
ogon konia i tak gęste, że z trudem przesuwała przez nie grzebień, a na dodatek skręcały się
niesfornie. Gdy była dziewczynką, przyprawiały ją o rozpacz, ale teraz nauczyła się z nimi
żyć. Każdego ranka atakowała je wodą i szczotką, poskramiała układając we fryzurę, która
była przynajmniej względnie porządna. Zuzanna miała ładnie wykrojone, choć nieciekawej,
orzechowej barwy oczy, długie rzęsy, mały zadarty nosek, szerokie usta o pełnych wargach i
podbródek niemal tak szeroki jak kości policzkowe. Nie była pięknością i wiedziała o tym
dobrze. Wyglądała dokładnie tak jak się czuła: dwudziestosześcioletnia kobieta, na którą nikt
nie zwracał uwagi, nie pragnąca i nie mająca nadziei na zdobycie jakiegoś mężczyzny.
- Nie pojedziemy do domu, choć masz rację, zwracamy na siebie uwagę. Wrzućcie
swoje paczki na wóz, moje drogie, i ruszamy. - Zuzanna rozejrzała się i sięgnęła po pakunki
siostry. Sara Jane cofnęła się o krok.
- Zuzanno, chyba nie mówisz poważnie! Jak mogłaś choć pomyśleć o czymś takim?
- Pewnie to siedzenie przez pół nocy przy łóżku pani Cooper, potem pobudka o świcie
tylko po to, by się przekonać, że Ben zniknął i wszystkie jego obowiązki spadły na nas, a
także perspektywa pielęgnowania Craddocka po jego kolejnym pijaństwie i wykonywania
również jego prac, przyćmiły mi umysł - odparła kwaśno Zuzanna.
Ben, o którym mówiła, był jeszcze jednym podopiecznym przygarniętym w
miłosiernym odruchu przez wielebnego Redmona. Zaraza, która wybuchła kilka lat temu,
zabrała mu ojca, a chudy chłopak znajdywał kłopoty w sposób równie naturalny, jak igła
kompasu znajduje północ. Trafił na farmę, by wyręczać dziewczęta w takich pracach jak
rąbanie drew czy rozpalanie ognia. Wykonywał je bez zarzutu przez prawie rok, po czym dwa
miesiące temu zakochał się. W rezultacie nie można było na nim polegać bardziej niż na
Craddocku.
- Wynajęcie jakiegoś uczciwego parobka ułatwiłoby nam życie, ale przecież
skazaniec to nie to samo co parobek i...
- Saro Jane, wiesz przecież, że papa nie zapłaci parobkowi tyle, ile powinien i
dlatego żaden u nas nie zostanie. Uważam, że pomysł Zuzanny jest znakomity. -
Jasnobrązowe oczy Mandy błyszczały podnieceniem.
93569561.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin