Masterton Graham - Drapieżcy.pdf

(1356 KB) Pobierz
1118283134.001.png
Graham Masterton
Drapieżcy
Mały chłopczyk — śliwkę zjadł: zaraził się cholerą, trupem padł.
Chłopiec większy — gniazdo mewy: urwała się lina, żałobne śpiewy.
Pudło z farbami — dziewczynka mała: polizała pędzel, aniołkiem się stała.
Dzieci piszczą wniebogłosy: Jenkin wszystkie pożre w nocy.
Wiktoriańska rymowanka ostrzegawcza, 1887
Relacje o tym obiekcie — nie większym od dużego szczura i obdarzonym przez mieszkańców
miasteczka osobliwym mianem „Brązowego Jenkina” — wydają się przedziwnym przykładem
zbiorowego złudzenia.
W roku 1692 widziało go nie mniej niż jedenaście osób. Ostatnio pojawił się ponownie, co
poświadcza niepokojąco duża liczba świadków. Twierdzą oni, że ma długie włosy, ostre zęby i
szczurze ciało, ale jego brodaty złośliwy pysk przypomina twarz człowieka, a łapy — drobne
ludzkie ręce. Wydaje z siebie rodzaj ohydnego chichotu i potrafi mówić wszystkimi językami. Ze
wszystkich potwornych istot, które nawiedzały Gilmana we śnie, żadna nie przyprawiała go o
większe mdłości i przerażenie niż ta bluźniercza karłowata hybryda. Jej obraz pojawiał się przed
jego oczyma w formie tysiąckrotnie bardziej okropnej od wszystkiego, co będąc przy zdrowych
zmysłach mógł wyobrazić sobie na podstawie starych relacji i niedawnych plotek.
H.P. Lovecra., Zmory w Domu Czarownic
ROZDZIAŁ I
Fortyfoot House
Tuż przed świtem obudziło mnie ciche chrobotanie. Leżałem nieruchomo, nasłuchując. Chrobot.
A potem znowu chrobot-chrobot-chrobot. I cisza.
Zawieszone w oknie cienkie, malowane w kwiecisty wzór zasłony poruszała słaba, wiejąca od
morza bryza. Frędzle abażura kołysały się niczym kończyny jakiegoś dziwnego, zawieszonego u sufitu
krocionoga.
Wytężyłem słuch, ale przez dłuższy czas słyszałem tylko szum morza, znużonego jak diabli,
znużonego jak wszyscy diabli morza; i ciche szeptanie dębów.
Kolejny chrobot; ale tak stłumiony i szybki, że to mogło być cokolwiek. Wiewiórka na strychu,
jaskółka pod okapem.
Przewróciłem się na drugi bok i owinąłem obleczoną w atłasową poszwę kołdrą. Nigdy nie
spałem dobrze w cudzych domach. W gruncie rzeczy od czasu, kiedy opuściła mnie Janie, nie spałem
dobrze nigdzie.
Byłem zmordowany jak pies wczorajszą jazdą z Brighton, podróżą promem z Portsmouth, a
później rozpakowywaniem i sprzątaniem, które zajęło mi całe popołudnie.
Danny także budził się w ciągu nocy. Dwukrotnie: za pierwszym razem chciało mu się pić, za
drugim czegoś się przestraszył. Widział ponoć, jak coś przesuwało się przez jego sypialnię, coś
zgarbionego i ciemnego, ale okazało się, że był to po prostu zawieszony na oparciu krzesła jego
szlafrok.
Opadły mi powieki. Gdybym tylko mógł zasnąć. Naprawdę zasnąć, tak żeby przespać całą noc,
dzień i następną noc. Zapadłem w drzemkę i przez dłuższą chwilę śniło mi się, że jestem z powrotem
w Brighton i przechadzam się pod szarym niebem jak z fotografii — pomiędzy edwardiańskimi
tarasami z czerwonej cegły, po krzyżujących się pod ostrym kątem podmiejskich uliczkach Preston
Park. Śniłem, że ktoś wymyka się po schodkach z mojego położonego w suterynie mieszkania, ktoś
wysoki i długonogi, ktoś, kto odwraca w moją stronę spiczastą białą twarz, a potem w pośpiechu
ucieka. Człowiek-Nożyce z długimi czerwonymi nogami — szepnął mi ktoś do ucha. — On naprawdę
istnieje!
Próbowałem go gonić, ale w jakiś sposób znalazł się nagle w środku parku, za wysokim
ogrodzeniem z kutego żelaza. Jaskrawozielona trawa; zawodzące niczym porzucone dzieci pawie.
Mogłem tylko biec równolegle do niego, po drugiej stronie ogrodzenia, w nadziei że nie zniknie mi z
oczu, kiedy w końcu dotrę do bramy.
W płucach waliło mi jak młotem. Podeszwy butów klapały błazeńsko po asfaltowej ścieżce.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin