140 - Bezpieczny swiadek.pdf

(1169 KB) Pobierz
Ewa wzywa 07... nr.140 Z.Krajewska Szukalska,Z.Bohdanowicz – Bezpieczny świadek
1
959593578.001.png
Ewa wzywa 07... nr.140 Z.Krajewska Szukalska,Z.Bohdanowicz – Bezpieczny świadek
2
959593578.002.png
Ewa wzywa 07... nr.140 Z.Krajewska Szukalska,Z.Bohdanowicz – Bezpieczny świadek
CZĘŚĆ PIERWSZA REMISJA
Jan Makowicz nic miał już siły pójść do domu. Przyszedł do swojej pracowni
zaraz po skończeniu zajęć na uczelni, a teraz, po blisko dziesięciu godzinach w
niej spędzonych, zapewne nie wiedział już, w którym roku się urodził. Rysunki
dzisiaj skończone jutro trafią do kreślarki, która zawsze starannie dopieszczała
jego projekty... Trzeba pójść do domu. wykąpać się, dać co nieco do zjedzenia
Ziutkowi i położyć się choć na dwie, trzy godziny. Potem wstać, przygotować
„kocią” rybę i znowu wejść w codzienny młyn. Oddać rysunki kreślarce...
Na to wszystko Jan nie miał siły. Siedział przy stole założonym ołówkami,
farbami, kreślonymi od ręki szkicami i starannie rozrysowanymi planami.
Gdzieś wśród tej sterty papierzysk leżał oficjalny list, zawiadamiający
„Szanownego Pana Docenta”, że wygrał międzynarodowy konkurs
architektoniczny.
Dwa metry od fotela Jana, na wąskim, pojedynczym tapczanie, spał Krzysztof.
Od dwóch lat pracowali razom. Projekt, który właśnie kończyli, był jednym z
wielu, które powstały w pracowni Makowicza. Dla Krzysztofa, współautora,
mógł on stać się początkiem kariery.
Tymczasem Jan miał w nosie swój tytuł naukowy. Tak naprawdę zależało mu od
kilkunastu lat jedynie na tym, aby być zajętym. Pracował ,,do zabicia” i wymagał
tego od innych. Przynosiło to efekty, czego najlepszym dowodem był leżący na
stole list. Nie było to jego pierwsze zwycięstwo w rozlicznych konkursach, w
których brał udział.
W dużej, ciemnawej pracowni, rozświetlonej jedynie punktową lampą, której
blask padał na biurko, w ciszy nadchodzącego poranka zbliżający się do
czterdziestki Jan zastanawiał się, po co mu to wszystko było. I nie miał komu o
tym powiedzieć. Chyba że buremu, bezczelnemu kotu, który zamieszkał razem z
nim w kilka lat po śmierci żony. Nie był jednak przekonany, czy Ziutek to
pojmie.
Przyzwyczajony do pracy w nocy nie rozumiał zmęczenia, które go nagle
ogarnęło. Sięgnął do szuflady, wyciągnął opakowanie „Meprobamatu”. Połknął
jedną pastylkę, popił wystygłą herbatą. Czas obudzić Krzysztofa. Wiedział, że
tamten wstanie, razem wyjdą z pracowni, a on sam zdąży dojechać do domu,
zanim lekarstwo zacznie działać.
Wstał, potrząsnął ramieniem śpiącego i nic czekając, aż Krzysztof wstanie,
wyszedł na balkon, zostawiając za sobą szeroko otwarte drzwi.
3
Ewa wzywa 07... nr.140 Z.Krajewska Szukalska,Z.Bohdanowicz – Bezpieczny świadek
Dwa piętra niżej biegła wzdłuż nabrzeża Wisły wąska, martwa uliczka. Po obu jej
stronach tkwiły szare, bezbarwne 0 tej porze samochody, spośród których
wyróżniał się duży, jasnożółty furgon. Z sąsiedniego budynku, typowej
przedwojennej czynszowej kamienicy, wyszła lekko się chwiejąc i szeroko
rozstawiając szczupłe nogi młoda dziewczyna. Ubrana była w zapinaną na suwak
elastyczną, głęboko wydekoltowaną bluzkę i wysoko, niemal do biodra rozciętą
spódnicę. Przeszła pod jedynym oświetlonym balkonem
i już miała zanurzyć się w szarość ulicy, gdy tuż przed nią zatrzymał się jakiś
mężczyzna w jasnym, zasłaniającym twarz kaszkiecie. W pierwszym momencie
dziewczyna cofnęła się z przestrachem, ale już po chwili uśmiechnęła się
zachęcająco.
Mężczyzna coś powiedział, a ona nadal się uśmiechając skinęła głową, rozsunęła
nieco suwak bluzki i przycisnęła jego stopę swym złocisto połyskującym
pantofelkiem, a potem wyciągnęła rękę. Bezmyślnie obserwujący tę scenę Jan
dostrzegł, jak mężczyzna położył na wyciągniętej dłoni dziewczyny zwitek
banknotów, pochylił się do jej ucha i szeptem coś tłumaczył. Nagle „panienka”
odchyliła się gwałtownie i z całej siły trzasnęła go w twarz, a on szybko,
najszybciej jak umiał, sięgnął do innej kieszeni, wyciągnął garść banknotów i nie
licząc wcisnął je dziewczynie do ręki. Ta spojrzała na nic i chwilę zastanawiała
się. Potem wzruszyła ramionami, uśmiechnęła się, wzięła mężczyznę pod rękę.
Skierowali się w stronę rosnących na brzegu pobliskiej Wisły krzaków.
Siedzący na tapczanie Krzysztof półprzytomnym ruchem wetknął do ust
papierosa i sięgnął po leżącą obok popielniczki elegancką zapalniczkę
Makowicza. Obejrzał ją, a potem delikatnie odłożył z powrotem, uważając, aby
leżała dokładnie tak samo, jak poprzednio, Rozejrzał się. znalazł zapałki i
kilkakrotnie zaciągnął się dymem. Nie stać go było na takie zapalniczki, na taką
pracownię i drogi koniak, którego na wpół opróżniona butelka stała na podłodze
obok półki. Rzucił w nią zapałkami, a potem nalał sobie pełen kieliszek, wypił,
nalał ponownie, bacząc, aby nie było w nim więcej niż połowa. To samo zrobił z
drugim. Wziął obydwa i wyszedł na balkon, na którym stał Jan.
Makowicz odwrócił się, a zobaczywszy na twarzy Krzysztofa dobrze sobie znany
grymas zawiści ponownie zaczął obserwować pustą już i coraz jaśniej oświetloną
wschodzącym słońcem ulicę. Od dawna wiedział, że Krzysztof zgodził się z nim
współpracować tylko dlatego, aby ułatwić sobie karierę. Dlatego też nie
zareagował, gdy Krzysztof z kieliszkami w ręku stanął obok niego.
— Zobacz — odezwał się w przestrzeń — tam na dole od lat działa melina,
do której co chwila ktoś zachodzi po wódkę.
— Po takim dniu che ci się jeszcze obserwować pijaków? — Krzysztof podał mu
kieliszek, z którego Jan napił się odruchowo, zapominając o wcześniej przyjętym
lekarstwie.
Makowicz nie odpowiedział. Miał twarz steranego wieloma walkami boksera
4
Ewa wzywa 07... nr.140 Z.Krajewska Szukalska,Z.Bohdanowicz – Bezpieczny świadek
wagi ciężkiej. Gdyby nie to, że był przy tym niski, szczupły i z wyraźnie
zaznaczoną łysiną, można by go nawet zř. takiego wziąć. Dzisiaj, a właściwie
wczoraj, odwalił z rektorem i wiceministrem oficjalną galówkę. Ku swemu
zaskoczeniu odkrył w jej trakcie, że kierowane pod jego adresem pochwały i
gratulacje sprawiają mu autentyczną przyjemność. Trwało to jednak do chwili,
gdy zorientował się, że obaj panowie nie wychodzą poza utarte schematy
urzędowych porzekadeł. Wtedy zaczął ich oszukiwać. Rektor — jak szybko się
zorientował — oszukiwał także udając, że jest szczęśliwy, że na jego uczelni
pracuje tak wybitny naukowiec i władze wyższe to dostrzegają. Minister zaś
oszukiwał starając się ich przekonać, że w ogóle cokolwiek go to obchodzi.
Wszyscy byli bardzo sympatyczni. Mieli poczucie dobrze spełnionego
obowiązku.
Później odbyło się spotkanie w kawiarni z kolegami, z których każdy był dla Jana
miły i ujmujący, bowiem wiedział, że to właśnie pan docent będzie decydował o
tym, kto pojedzie za granicę realizować nagrodzony projekt, a kto jeszcze długie
lata będzie kupował mięso i benzynę na kartki.
— Mało dzisiaj zrobiliśmy... — odezwał się do Krzysztofa, stawiając kieliszek na
balustradzie balkonu.
— Naleję ci jeszcze — zbagatelizował tamten i zanim Makowicz zdążył coś
powiedzieć zniknął w pokoju.
Jan poczuł na twarzy pierwsze krople deszczu. To było przyjemne. Rozejrzał się
z zadowoleniem. I raptem znieruchomiał.
— Zamordował ją — powiedział po chwili, jeszcze jakby nie wierząc w to, co
zobaczył. — Morderstwo!!!
Zaalarmowana milicja zamiast, jak to sobie wyobrażał przyzwyczajony do
filmów kryminalnych Jan. przyjechać z wyciem syren w kilkanaście lub co
najmniej kilka radiowozów, zjawiła się szara nyską i fiatem z cywilną rejestracją.
Z samochodów wylazło kilku niemiłosiernie ziewających facetów, wściekłych, że
każą im łazić po nadwiślańskich krzakach. W pracowni Makowicza oficera
milicji zainteresowała przede wszystkim resztka koniaku w butelce. Starszy od
Jana o jakieś dziesięć lat, siedział na niewygodnym wysokim stołku i milcząc
przyglądał się panującemu tu bałaganowi. Jan był mu właściwie wdzięczny za to,
że nie zasypuje go pytaniami. Patrząc bezmyślnie na twarz oficera czuł łopoczące
serce, koszmarną suchość w ustach i niczym nie uzasadniony lęk przed czymś,
czego nie potrafił nazwać. „Meprobamat” z koniakiem harcowały w najlepsze w
jego organizmie. Wiedział, że gdzieś, i dawno temu, spotkał już tego człowieka.
Wiedział też, że powinien to sobie przypomnieć, ale był całkowicie zobojętniały.
Nagle spotkał się ze wzrokiem milicjanta, w którym także dostrzegł
zainteresowanie. Jakby obaj myśleli o tym samym.
— Co pan pamięta? — głos oficera był znużony, ale jednocześnie było w nim coś
z uprzejmości.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin