Woon Yvonne - Piękni i Martwi 1 - Piękni i martwi.pdf

(1250 KB) Pobierz
1118788065.001.png
Piękni i Martwi
Yvonne Woon
Przekład
Ewa Skórska
1
A jeśli kiedy taki czy jakikolwiek inny człowiek przypadkiem znajdzie swą drugą połowę, wtedy
nagle dziwny na nich czar jakiś pada, dziwnie
jedno drugiemu zaczyna być miłe, bliskie, kochane, tak że nawet na krótki czas nie chcą się
rozdzielać od siebie. I niektórzy życie całe pędzą tak przy
sobie, a nie umieliby nawet powiedzieć, czego jedno chce od drugiego. Bo chyba nikt nie
przypuści, żeby to tylko rozkosze wspólne sprawiały, że im
tak dziwnie dobrze być, za wszystko w świecie, razem. Nie. Ich obojga dusze, widocznie, czegoś
innego pragną, czego nie umieją w słowa ubrać, i
dusza swe pragnienia przeczuwa tylko i odgaduje.
Platon Uczta przeł. Władysław Witwicki
2
Prolog
Nie wiedziałam o śmierci nic, dopóki nie zaczęłam się uczyć filozofii. To wtedy poznałam prawdę o
Kartezjuszu,
o cywilizacji starożytnej Grecji i Rzymu, o mojej własnej przeszłości. Moja mama często mawiała,
że materia
nigdy nie umiera i nigdy się nie rodzi, że jedynie się przekształca. Znała mnóstwo starych teorii, które
kazała mi
powtarzać, zupełnie jakby próbowała przekazać mi coś ważnego o świecie, ale nie potrafiła znaleźć
właściwych
słów. Nie zastanawiałam się nad tym aż do chwili, gdy moi rodzice umarli, ale wtedy było już za
późno na
zadawanie pytań. Dopiero później, gdy znalazłam się w Akademii Gottfrieda, zaczęłam rozumieć,
kim jestem i
co jest moim przeznaczeniem. Pozwólcie jednak, że najpierw opowiem o szczególnych
okolicznościach śmierci
moich rodziców. To właśnie ich śmierć zapoczątkowała łańcuch niesamowitych wydarzeń, które
doprowadziły
mnie do miejsca, w którym teraz jestem. Podczas pierwszego roku w Akademii Gottfrieda
zrozumiałam jedno:
czasem trzeba obejrzeć się za siebie, by zrozumieć to, co niesie przyszłość.
Spotkanie w środku lasu
Moi rodzice zmarli pewnego gorącego sierpniowego dnia. Akurat skończyłam szesnaście lat i razem
z moją
przyjaciółką Annie wymknęłyśmy się do Santa Rosa, żeby to uczcić. Pojechałyśmy jej samochodem i
spędziłyśmy całe popołudnie na Buzzard's Point Beach. Opalałyśmy się, przeglądałyśmy czasopisma
i spacerowałyśmy
po molu. Koło piątej po południu, gdy zaczął się przypływ, spakowałyśmy ręczniki i zaczęłyśmy się
zbierać do
domu, żeby zdążyć przed powrotem rodziców z pracy.
Prowadziła Annie, jej długie jasne włosy rozwiewał wiatr, gdy jechałyśmy wzdłuż Prairie Creek
Drive, malowniczą drogą, która zaczynała się na wybrzeżu i biegła w głąb lądu między sekwojami.
Annie nie chciała
jechać przez park narodowy, gdzie droga się zwężała i stawała bardziej mroczna, przyprawiając ją o
dreszcze.
Nie wiedzieć czemu czułam, że właśnie tędy powinnyśmy jechać. Po dziesięciu minutach zapewnień,
że to
najszybszy sposób dostania się do Costa Rosa, Annie skapitulowała.
- Kiedy spotkasz się z Wesem? - zapytała, poprawiając okulary przeciwsłoneczne.
Wes chodził do ostatniej klasy
Wysoki, błyskotliwy, uśmiechnięty, był kapitanem drużyny i jedynym chłopakiem w naszym liceum, z
którym warto się było umówić. Niestety, wszystkie inne dziewczyny były tego samego zdania. Ciągle
kręciły się
obok niego, chichocząc i próbując zwrócić jego uwagę. Nigdy w życiu nie zrobiłabym czegoś
takiego! Po
pierwsze dlatego, że według mnie to było żałosne, a po drugie - zwyczajnie nie miałam czasu.
Miałam treningi
lacrosse'a, naukę i pracę w weekendy. Wprawdzie byłam dość lubiana, ale nigdy nie należałam do
ludzi zbyt
towarzyskich. Ostrożnie dobierałam przyjaciół, stawiając raczej na jakość niż na ilość, poza tym
skupiałam się
głównie na pracy albo czytaniu i nie obchodziły mnie imprezy. Byłam przekonana, że Wes nawet nie
wie, jak
mam na imię. Gdy zaproponował mi spotkanie, dosłownie mnie zatkało.
- Chyba w sobotę. Ale powiedział, że jeszcze zadzwoni, a jest już czwartek. Może się rozmyślił?
Annie przewróciła oczami.
- Nie wygłupiaj się. Zadzwoni na bank.
Miałam nadzieję, że tak właśnie będzie. W weekendy pracowałam na targu przy stoisku z owocami.
Wes
zatrzymał się przed nim dwa tygodnie temu i poprosił, żebym pomogła mu wybrać jabłka dla mamy.
Nerwowo
przeczesując włosy, przyznał się, że nie zna się na owocach, jest tyle odmian jabłek.. Gdy potem
zapytał, czy nie
poszłabym z nim do kina, z wrażenia upuściłam torbę, a jabłka rozsypały się na ziemię przy naszych
nogach.
Po naszej randce mogłam już myśleć tylko o jednym: o pocałunku w ciemnościach i jego ustach o
smaku
popcornu i soli.
Odsunęłam od siebie te myśli i wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, czy on mnie w ogóle lubi - westchnęłam. Nie chciałam robić sobie zbyt dużych nadziei.
- Moim zdaniem jesteście dla siebie stworzeni -oznajmiła Annie, odchylając się na oparcie
siedzenia.
- Dzięki, An. - Uśmiechnęłam się i podgłośniłam radio.
Obydwie podkochiwałyśmy się w Wesie od wieków, ale Annie nigdy nie pozwoliłaby, żeby to
wpłynęło na
naszą przyjaźń. Annie była śliczna, skromna, urocza i miła - trudno było jej nie lubić. Za to ja byłam
impulsywna, chuda i niezgrabna - typowy mól książkowy marzący
0 tym, żeby być taką jak bohaterki książek i przestać wygadywać nieodpowiednie rzeczy w
nieodpowiedniej
chwili. Miałam szare oczy, duże i dzikie, gęste brązowe włosy
1grzywkę, która początkowo wydawała się dobrym pomysłem, ale gdy wyszłam od fryzjera, zaczęła
żyć
własnym życiem. Wolałam być na dworze niż w domu, biegać, niż chodzić, i w efekcie moje kolana
zawsze były
pozalepiane plastrami, a policzki opalone i piegowate.
Droga zwężała się, skręcając gwałtownie i niespodziewanie, gdy jechałyśmy coraz bardziej na
północ, zagłębiając się w las sekwoi. Moje mokre włosy powiewały na ramionach, a ja
rozczesywałam je palcami, susząc w
ciepłym kalifornijskim wietrze. Wzdłuż drogi rosły wiekowe drzewa, słońce zachodziło, a niebo
nabierało
złowieszczej czerwonej barwy. Tego lata pogoda była dziwna, nieprzewidywalna, po całym dniu
pięknej pogody na horyzoncie pojawiały się chmury.
Annie zwolniła na zakręcie. Auto pachniało kremem do opalania i aloesem, właśnie sprawdzałam w
lusterku, gdzie się opaliłam, gdy spostrzegłam samochód. To był podrdzewiały biały dżip z
bagażnikiem na
dachu, zaparkowany na poboczu, pod drzewami.
Usiadłam prosto.
- Zatrzymaj się - powiedziałam.
- Co?
- Zatrzymaj się!
Annie zaparkowała obok dżipa, gdy ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem.
3
Zgłoś jeśli naruszono regulamin