1903 Gloger XZygmunt Dolinami rzek, Opis podrozy....pdf

(1856 KB) Pobierz
Dolinami rzek...
Zygmunt Gloger: Dolinami rzek
1
Zygmunt Gloger
Dolinami rzek. Opis podróży wzdłuż Niemna, Wisły
i Bugu.
Warszawa 1903
Przygotowanie tekstu: Helena Draganik
Opracowanie: Marek Adamiec
Uniwersytet Gdański
Instytut Filologii Polskiej
Gdańsk 2002
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Gdańsk 2002
14081071.001.png
Zygmunt Gloger: Dolinami rzek
2
SPIS TREŚCI
NIEMEN
Przedmowa Elizy Orzeszkowej
Niemen
W 27 lat później. (Dzienniczek podróży po Niemnie od Kowna do Jurborga).
WISŁA
Teofil Lenartowicz Do Wisły
Wisła
W ćwierć wieku
BUG
Oda do rzeki Bugu
Bug
BIEBRZA
Biebrza
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Gdańsk 2002
Zygmunt Gloger: Dolinami rzek
3
Niemnie, domowa rzeko moja! gdzie są wody,
Które niegdyś czerpałem w niemowlęce dłonie,
Na których potem w dzikie pływałem ustronie,
Sercu niespokojnemu szukając ochłody?
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Niemnie, domowa rzeko, gdzież są tamte zdroje,
A z nimi tyle szczęścia, nadziei tak wiele?
Kędy jest miłe latek dziecięcych wesele?
Adam Mickiewicz
PRZEDMOWA
Z Grodna do Kowna. Ośm dni podróży »żeglarskim szlakiem Jagiełły«. Czas tak krótki i szlak
niedługi, dostarcza nam przecież mnóstwa wrażeń i tłumu widoków. Jak to? Nie nad Renem, nie
w saskiej Szwajcaryi, nie w południowej Francyi, lecz po tym skromnym naszym Niemnie płynąc,
doświadczyć możemy mnóstwa wrażeń i spotykać tłum widoków! A tak, dla wielu, niestety, rzecz
ta wyda się niespodziewaną i niemal nieprawdopodobną, jednak jest ona zupełnie prawdziwą.
Podróżując z p. Glogerem, zwiedzamy stare i w dziejach znane miasteczka, przechadzamy się po
kwiecistych łąkach i ciemnych, jodłowych borach, po resztkach puszcz odwiecznych, w których
niegdyś rozlegały się trąby monarszych polowań, które Sarbiewski już opiewał:
»Wre szczera ochota,
Od szczekania brytanów rozlega się puszcza,
Usta spaliła spiekota.....«
Zaznajamiamy się z nadwodną ludnością orylów, prowadzących po Niemnie baty i wiciny,
poznajemy jej odrębne cechy, zarobki, sposób życia, narzędzia, któremi pracują. Tu drogę nam
zastępują z wód wyłaniające się ogromne kłody czarnych dębów, tam wody te wrą i szumią na
potężnych »rapach«, z których każda nosi oddzielną, często charakterystyczną i malowniczą nazwę,
jako to: Most dyabelski, Bicze, Biczęta, Gog, Kocioł, Szklanka i t. d. Bardzo ciekawym jest fakt,
o którym w czasie przebywania rap opowiada p. Gloger, że dzieło oczyszczania i przyspasabiania
do żeglugi Niemna przedsiębranem było już za Zygmunta Augusta przez Mikołaja Tarłę ze
Szczekarzowic, chorążego przemyskiego i, że ziemianie litewscy tak dobrze rozumieli podówczas
ważność rozpoczynającej się roboty (dodajmy też, że tak wysoko pracę cenili), iż zamierzali Tarle
wznieść pomnik kamienny, gdyby jej dokonał. Lecz dokonaną ona nie została ani wtedy, ani
następnie za Stanisława Augusta, który, zachęcony przez Tyzenhauza, oczyszczenie Niemna
z głazów poruczył Komisyi skarbowej, a specjalnie biegłemu w matematyce i mechanice Franc.
Narwojszowi, Jezuicie, proboszczowi grodzieńskiemu. Przez trzy lata z pomocą sprowadzonych
z Anglii nurków, Narwojsz pracował i pracy całkowicie dopełnić nie zdołał, wskutek czego znowu
pomnik dla niego zamierzony i już w nadpis Krasickiego zaopatrzony nigdy nie stanął.
Jedną z najciekawszych stron podróży po Niemnie, stanowią mistrzowsko malowane wnętrza
nadbrzeżnych karczem, chat chłopskich, domków mieszczańskich. W tych siedliskach ludzkich,
wnajrozmaitszy sposób budowanych, meblowanych iozdabianych, spotykamy też ludność
rozmaitą: Rusinów, Litwinów, Tatarów i t. d. Jednak co do tej rozmaitości szczepów, jeden kawał
ziemi zamieszkujących, p. Gloger czyni bardzo trafną uwagę, iż nie jest ona tak absolutną, jakby się
to zrazu zdawać mogło. »Mieszanie się ludności we wszystkich prowincjach i warstwach odbywało
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Gdańsk 2002
Zygmunt Gloger: Dolinami rzek
4
się ciągle, w tysiączny sposób (napady wojenne, osiedlanie jeńców wojennych, porywanie niewiast,
kolonizacje, małżeństwa i t. d.) a na przestrzeni (pomiędzy Dnieprem, Dźwiną i Karpatami) niema
dziś podobno człowieka, któryby w długiej linii zapomnianych wiekami przodków nie otrzymał
krwi ze wszystkich prowincyi i plemion«. Wiekowe mieszanie się plemion nie spowodowało
zatarcia się różnic językowych, ani wielu innych cech prowincjonalnych, lecz może im ono ułatwić
zgodne pożycie wspólne. W ogóle »podróż po Niemnie« nasuwa uwagę, że umysły podróżników
dzielą się na dwa rodzaje: jedne dlatego, aby wzruszenia i ciekawości doświadczyć, a z kolei
czytelnikom ich udzielić, potrzebują widoku rzeczy rzadkich, ogromnych, nowością lub
wspaniałością swoją uderzających wyobraźnię, porównać zaś je można do wód leniwych, które
przez silne tylko uderzenia w ruch wprawionemi być mogą. Umysły zaś drugiego rodzaju
w otoczeniu na pozór najzwyklejszem i powszedniem, wśród zjawisk, które innym wydają się stare
i nieme, wynajdują i krzeszą dla myśli i dla fantazyi obfite źródła wiedzy i piękności. Są to
instrumenty o strunach licznych i tak wysubtelnionych, że najlżejsze dotknięcie wystarcza, aby
śpiewały.
Do tych drugich umysłów, niepotrzebujących cudów ani gromów, aby język życia ludzi i rzeczy
rozumieć, należy pan Gloger. Podróż jego posiada ten lot myśli i to serdeczne ciepło, które
zdradzają uczonego, ukazując w nim poetę. Zakończenie zaś jej chętnie i głęboko wyryłabym
w umyśle każdego dorastającego młodzieńca.
Eliza Orzeszkowa.
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Gdańsk 2002
Zygmunt Gloger: Dolinami rzek
5
NIEMEN
Świst pary przerwał mi pasmo mych myśli ze świata przeszłości. Wyjrzałem przez okno wagonu.
Był jasny, tchnący świeżością wiosny i chłodem rosy poranek. Tylko tuman gorzkiego dymu
lokomotywy, cisnąc się przez otwarte okno, nie wiem dlaczego, przypomniał mi z koncertu nad
koncertami:
»Jak zgrzyt żelaza po szkle: przejął wszystkich dreszczem
»I wesołość pomieszał przeczuciem złowieszczem!«
Dojeżdżaliśmy do Grodna. Pociąg nasz, niby ptak prujący powietrze, przebiegał po wyniosłym
moście nad masztami wicin litewskich. W dole wił się w głębokim jarze płowy Niemen, a kilka
secin białych drewnianych domków piętrzyło się na urwistych i stromych wybrzeżach rzeki.
Wieżyce siedmiu świątyń wybiegły nad stary gród Erdziwiłła i Witolda, jako wybiega duch idei ku
wyżynom i panuje nad poziomym zgiełkiem mrowiska ulicznego. Ale kto chce lubować się
pięknymi widokami przyrody i odetchnąć wonią drzew i ziół, niech nie siada na wóz ciągnięty
stalowym Pegazem berlińskiej masztarni Borsiga i pędzony piekielną siłą wrzątku. Na szczęście
byłem u kresu niewolniczej podróży kolejowej, bo pociąg nasz, przebywszy szybko most na
Niemnie i ogromny przekop góry miejskiej, stanął przed dworcem grodzieńskim.
We drzwiach ciasnego budynku panował tłok straszliwy, ponieważ dwa przeciwne sobie prądy
spieszących się ludzi usiłowały energicznie wywalczyć sobie pierwszeństwo. Sala ogólna wrzała
zgiełkiem wielojęzycznym i napełniona była powietrzem, z którego nawet człowiek głuchy
i niewidomy mógłby odgadnąć obecność kilku narodowości.
Dniem pierwej przybył do Grodna towarzysz naszej dalszej podróży, mój krewny Gustaw J. dla
najęcia lub kupna łódki do zamierzonej żeglugi po Niemnie. Wiedząc, którym pociągiem przybędę,
wysłał na kolej faktora hotelowego (we wszystkich hotelach grodzieńskich usługują żydkowie), aby
mnie zawiadomić, gdzie mam zajechać. Usłużny cicerone, choć mnie nigdy nie widział, ale
z rysopisu poznał od razu i wymieniwszy moje nazwisko, uważał mnie już za własność hotelową.
Despotycznie usadził moją osobę do blaszanej, haniebnie trzęsącej, brzęczącej i zabłoconej,
jednokonnej dryndulki, w której siedział już jakiś dość gruby o rudych, sumiastych wąsach
jegomość. A że i ja nie należałem nigdy do ludzi wiotkich, więc przy wsiadaniu wyraziłem
wątpliwość, czy pomieścimy się obydwa. Żydek zapewnił, że na taką doróżkę grodzieńską zabiera
często nie dwóch, ale pięciu pasażerów. Więc objąwszy pozytywną kibić rudego szlachcica, jak
Budrys »laszkę synowę«, żeby nie zlecieć do rynsztoku, podążyłem do hotelu na ulicę Brygidzką,
gdzie ciągnęła nas dość szybko chuda i wierzgająca, bo smagana ciągle po kościach przez
nielitościwego woźnicę wielka szkapa.
Od dworca do hotelu Gwirca podążaliśmy przez przedmieście Horodnicę, gdzie, za czasów
Stanisława - Augusta, Antoni Tyzenhauz, podskarbi nadworny litewski, założył całe miasteczko
fabryczne. Typowe z XVIII wieku murowane domki dla fabrykantów, powznoszone szczytami do
ulicy, jak wszystkie domy starych wiosek naszych dotąd przypominają tutaj głośnego w swoim
czasie Tyzenhauza.
Krewniaka mego zastałem w wielkim kłopocie. Przez cały dzień szukał na wybrzeżach Niemna
łódki do kupienia lub najęcia i nie znalazł ani na lekarstwo. Były tylko wiciny ogromne i baty nie
wiele od nich mniejsze, ale czajki ani jednej. Faktor hotelowy przekładał mu wymownie, że do
Kowna daleko prędzej i wygodniej, a co najważniejsza, daleko taniej zajedzie koleją niż wodą,
a widząc upór podróżnego posądzał go o zboczenie umysłowe lub o jakiś cel tajemniczy
z interesem kontrabandy połączony. Gdy zobaczył i drugiego towarzysza przybyłego z takim
samym uporem, utwierdził się w mniemaniu swego ostatniego podejrzenia. Nie zadaliśmy sobie
trudu wyprowadzić z błędu usłużnego faktora i to nam dopomogło, że w godzinę znalazła się już
czajka do nabycia za rubli 10.
Potrzebowaliśmy wioślarza, więc nasz opiekun hotelowy przytrzymał zaraz na ulicy jakiegoś flisa,
szukającego w mieście zarobku i przyprowadził do umowy. Flis był to człowiek średniego wzrostu
Wirtualna Biblioteka Literatury Polskiej
Gdańsk 2002
Zgłoś jeśli naruszono regulamin