Garwood Julie - Oblubienica.PDF

(1244 KB) Pobierz
632828144 UNPDF
Kiedy doślub
a mężczyźni tr;
miejsca na
do chodzi, bo taka jest wol
ny jak swoją własność, nie i
cia i namiętności A jednak
iiążki przed żoną! 1 tak kupi sobit
Twardy i nieprz^ępny wojownik, Alec Tinkey,
na którym ciąży podejrzenie, że przyczynił się do
śmierci żony,-MMj>lewskiego rozkazu żeni się
z piękną i niewinną Angielką, Jamie. Nowo
poślubiona okazuje się jednak dziewczyną
z charakterem i postanawia zdobyć nie tylko
męża, ale i szacunek poddanych. Zadanie nie jes
proste, zwłaszcza kiedy się okazuje,
że ktoś czyha na jej życie.
<^i$r^
Julie Garwood, obok Amandy Quick i Jude Deveraux,
należy do czołówki autorek romansów historycznych.
Niemal wszystkie jej książki trafiają na czoło listy
bestsellerów „New York Timesa", osiągając w sam
tylko Stanach kilkumilionowe nakłady.
m$^
Nakładem Wydawnictwa Da Capo uk:
•: ..Podarim.
., Montat
•łka", ..Nagroda" i .. Tajemnica" Julie Clarw
!.~^_
Już wkrólee kolejną powieść tej autorki
ISBN 83-8661 1-27-8
TC
HOK3
632828144.005.png 632828144.006.png 632828144.007.png 632828144.008.png 632828144.001.png 632828144.002.png 632828144.003.png 632828144.004.png
Tytuł oryginału
THE BRIDE
Copyright © 1988 by Julie Garwood
Koncepcja serii
Marzena Wasilewska
Prolog
Redaktor
Mirosław Grabowski
Ilustracja na okładce
Robert Pawlicki
Szkocja, 1100
Projekt okładki
FELBERG
Okończyło się czuwanie przy zwłokach.
Żona Aleca Kincaida spoczęła wreszcie w grobie. Niebo było chmurne,
podobnie jak twarze nielicznych członków klanu, którzy zebrali się wokół
miejsca pochówku na szczycie stromego wzgórza.
Helenę Louisę Kincaid złożono w nie poświęconej ziemi. Że młoda
małżonka potężnego lairda targnęła się na życie, musieli ją chować poza
chrześcijańskim cmentarzem. Kościół nie mógł dopuścić, by naznaczone
grzechem śmiertelnym szczątki znalazły się na pobłogosławionym terenie,
gdyż czarna dusza jest jak zgniłe jabłko; nie wolno przymykać oczu na
zepsucie, jakim zagraża wszystkiemu wokół.
Padał rzęsisty deszcz. Zawinięte w przemoczony czerwono-czamo-wrzo-
sowy kilt Kincaidów ciężkie ciało z trudem umieszczono w sosnowej
trumnie. Alec Kincaid sam to uczynił, nie pozwalając nikomu dotknąć
zmarłej.
Staruszek ksiądz, ojciec Murdock, stał z dala od innych, nieswój, że nie
może dokonać należytego obrządku. Nad ciałem samobójcy nie odmawia się
modlitw. Jakąż mógł ofiarować pociechę żałobnikom, skoro każdy z nich
wiedział, że Helena pójdzie prosto do piekła? Kościół przypieczętował jej
żałosny los. Ogień wiekuisty. Nie masz innej kary dla tego, kto sam odbiera
sobie życie.
Skład i łamanie
pmssomEii]
Milanówek, tel./fax 755 8414
For the Polish translation
Copyright © 1995 by Ewa Mikina
For the Polish edition
Copyright © 1995 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-86611-27-8
Printed in Germany
by ELSNERDRUCK - BERLIN
5
JUUE GARWOOD
Nielekko mi. Stoją obok kapłona, z twarzą zasępioną jak twarze pozostałych.
I ja się modłę, lecz nie za Helenę. Nie, składam Bogu dzięki, że skończyło się
wreszcie udręczenie. Długo umierała, trzeba mi było znieść trzy dni męczarni
i niepewności, ale ona przez cały ten czas wypełniony modlitwami ani razu nie
otworzyła oczu i nie przemówiła, by wyjawić prawdę.
Młoda żona Kincaida, konając, przysporzyła mi wielu cierpień. Specjalnie
to zrobiła, żeby przyczynić mi skrytej zgryzoty. Moja ręka położyła wreszcie
kres mękom, przy pierwszej sposobności zarzucając jej hit Kincaidów na
twarz. Nie trwało to wcale długo, a ona, osłabiona, nawet się za bardzo nie
szarpała.
Boże, cóż to była za ulga. Ręce pociły mi się ze strachu, że mnie ktoś
odkryje, ale podniecenie dodawało sil.
Mord! Och, chce mi się w głos krzyczeć o moim występku! Ma się rozumieć,
nie rzeknę słowa ani nie ośmielę się okazać radości.
Patrzę na Aleca Kincaida. Stoi nad ziejącą w ziemi jamą, dłonie ma
zaciśnięte, pochylił głowę. Nie wiem, czy jest zagniewany, czy zasmucony
grzeszną śmiercią żony. Trudno odgadnąć, co się dzieje w jego głowie. On
nigdy nie okazuje uczuć,
Nie dbam, co teraz myśli. Z czasem pogodzi się z jej odejściem. 1 mnie też
potrzeba czasu, nim upomnę się o należne mi miejsce.
Ksiądz raptem kaszle. Suchy, nieprzyjemny dźwięk sprawia, że teraz
zwracam oczy ku starcowi. Wygląda, jakby miał się zaraz popłakać. Wpatruję
się w niego tak długo, aż się wreszcie opanowuje. Zaczyna potrząsać głową.
Wiem, co myśli, ma to wypisane na twarzy, tak by każdy mógł dojrzeć.
Niewiasta Kincaida okryła ich wszystkich sromotą.
Boże, dopomóż, by się nie roześmiać.
Rozdział 1
Anglia. 1102
Mówili, że zabił swoją pierwszą żonę.
Ojczulek powiedział, że widać sama się dopraszała. Cóż za niefortunna
uwaga, wygłoszona w obecności córek. Ledwie baron Jarnison wyrzekł te
słowa, zdał sobie sprawę z popełnionej niezręczności. Natychmiast, ma się
rozumieć, przeprosił za tę kwaśną opinię.
Trzy z jego czterech córek, dając pełną wiarę pogłoskom tyczącym Aleca
Kincaida, nie widziały żadnego uchybienia w ojcowskiej uwadze. Bliźniaczki
Agnes i Alice płakały w głos i jak zwykle jednocześnie. Już taki miały irytujący
zwyczaj. Łagodna zwykle Mary chodziła niespokojnie wokół stołu w wielkiej
sali. Gdy ojciec topił wyrzuty sumienia w piwie, raz po raz wtrącała między
zawodzenia bliźniaczek swoje trzy grosze, paplając o okropieństwach zasłysza­
nych na temat wojownika z gór, który już za tydzień miał zjechać do ich domu.
Rozmyślnie czy nie, doprowadziła bliźniaczki do stanu histerii. I diabłu nie
stałoby cierpliwości.
Ojczulek próbował bronić Szkota. Nie spotkał go nigdy dotąd, słyszał tylko
wrogie pogłoski o jego czarnym charakterze, czuł się przeto w obowiązku
stanąć po jego stronie.
Na próżno.
Córki ani słuchały jego słów, co nie było dlań niespodzianką. Czknął,
mruknął; jego anioły nigdy nie zważały na opinie ojca.
7
JULIE GARWOOD
OBLUBIENICA
Zawsze ogarniała go zupełna bezradność, kiedy popadały w podniecenie,
ale aż do dzisiaj nie przejmował się, nie potrafiąc ich uciszyć. Teraz wszak
powinien koniecznie opanować sytuację. Nie mógł wyjść na głupca w oczach
nieproszonych gości, choćby byli to tylko Szkoci, a głupcem go nazwą, jeśli
nie zmusi córek do posłuszeństwa.
Pociągnąwszy trzeci łyk piwa, zebrał cały swój spryt. Walnął pięścią
w stół, chcąc przywrócić spokój, po czym obwieścił, że cała ta gadanina
o zbrodni to wierutne bzdury.
Kiedy jego słowa nie wywarły żadnego wrażenia, wpadł w prawdziwy
gniew. W porządku, osądził, jeśli jest w pogłoskach prawda, kobieta Szkota
musiała zasłużyć sobie na ten marny los. Pewnie zaczęło się od zdrowego
lania, ot, ciut za mocne spadły na nią razy.
To wytłumaczenie wydało się baronowi Jamisonowi nie pozbawione sensu.
Córki zaczęły słuchać z uwagą, ale i z niedowierzaniem. Nie to chciał
osiągnąć. Drogie anioły wpatrywały się weń ze zgrozą, jakby zobaczyły
wielką kapkę wiszącą mu u nosa. Zrozumiał, że mają go za głupca, wpadł
w pasję i ryknął, że nieszczęsna niewiasta przebrała widać miarę, a one, jego
krnąbrne córki, winny wziąć to sobie do serca.
Baron darmo silił się obudzić w niepokornych bojaźń wobec Boga i ojca.
Bliźniaczki znów podniosły rwetes. Głowa go rozbolała od tych wrzasków.
Zatkał uszy, po czym zacisnął powieki, by nie widzieć słanych mu przez Mary
jadowitych spojrzeń. Osunął się w krześle, kolanami prawie dotykał podłogi.
Głowę pochylił, odeszła go cała przebiegłość. Zrozpaczony kazał wiernemu
słudze, Hermanowi, sprowadzić najmłodszą córkę.
Siwy starzec z ulgą pospieszył spełnić polecenie, kiwając wielekroć głową,
nim opuścił salę. Baron gotów był kląć się na święty krzyż, że usłyszał, jak
Herman mruczy, że czas po temu najwyższy.
Nie minęła chwila, a najmłodsza latorośl pojawiła się pośród zamieszania.
Baron Jamison natychmiast wyprostował się w krześle. Posłał Hermanowi
spojrzenie mówiące, że dobrze słyszał wymruczaną przezeń przyganę, po
czym rozchmurzył się i westchnął z ulgą.
Już jego Jamie zrobi tu porządek.
Zdał sobie prawe, że nawet się uśmiecha, bo też musiał przyznać, że nie
sposób się dąsać, gdy Jamie jest w pobliżu.
Taka czarowna, tak słodko na nią spoglądać, że człowieka od razu
odchodziły wszelkie troski. Jej wzięcie było tak władcze jak postać. Jamie
odziedziczyła urodę po mateczce. Długie kruczoczarne włosy, fiołkowe
oczy jak u ojczulka w wiośnie życia, liczko niepokalane jak dusza czysta.
Chociaż baron twierdził wszem i wobec, że kocha wszystkie córki,
w skrytości to Jamie napawała go prawdziwą dumą i radością. Fakt
zadziwiający, zważywszy, że na dobrą sprawę nie był jej ojcem. Druga żona,
matka Jamie, zamieszkała pod jego dachem tuż przed rozwiązaniem.
Mężczyzna, od którego poczęła, zginął w bitwie ledwie miesiąc po tym, jak
wzięli ślub i zlegli w łożu.
Baron przyjął dziewczynkę, nikomu nie dozwalając mówić o niej jako
o przyrodniej córce. W chwili gdy pierwszy raz wziął ją na ręce, uznał za
własną.
Jamie była najmłodszym i najcudniejszym z jego aniołów. Bliźniaczki,
podobnie jak Mary, odznaczały się spokojną urodą, jaka dojrzewa powoli i nie
raica w oczy, ale dość było raz spojrzeć na Jamie, a człowiekowi dech
zapierało. Podług przesadnych słów ojczulka jeden jej uśmiech potrafił
rycerza wysadzić z siodła.
Między siostrami nie było przyziemnej zazdrości. Agnes, Alice i Mary
instynktownie lgnęły do najmłodszej, szukając u niej rady w sprawach
wszelkiej wagi niemal tak często, jak czynił to ich ojciec.
Jamie rządziła całym domem. Od dnia śmierci mateczki wzięła na siebie ten
ciężar. Wcześnie objawiła, jakie ma zalety, baron zaś mając zamiłowanie do
porządku, ale żadnych talentów, by go zaprowadzić, z ulgą zdawał się na nią
we wszystkim.
Nigdy go nie zawiodła. Taka z niej była roztropna, nie przysparzająca
kłopotów córka. Od śmierci mateczki ni razu nie zapłakała. Agnes i Alice,
które roniły łzy z byle powodu, powinny się uczyć od siostry dyscypliny
- myślał baron. Szczęściem ratowała je uroda, niemniej współczuł panom,
którym pewnego dnia przyjdzie okiełznać jego pobudliwe córy.
9
8
JUUE GARWOOD
OBLUBIENICA
Najbardziej trapił się Mary. Choć nigdy na głos nie wypowiedział słowa
przygany, wiedział, że ponad zwykłą miarę samolubna, przedkłada zawsze
własne interesy nad dobro sióstr, ale jeszcze większym grzechem było, iż
wynosiła się nawet nad swojego ojczulka.
Tak, Mary była utrapieniem, a przy tym stworzeniem skłonnym do
niecnoty. Cieszyło ją wywoływanie niesnasek. Baron w głębi serca podejrzewał,
że Jamie żywi wobec niej uczucia, które nie przystoją damie, ale nie
wypowiedział nigdy głośno tej myśli; z lęku, że może stracić laski swojej
najmłodszej.
Prawda, że była jego ulubienicą; nie pozostawał przecież ślepy na jej
wady. Choć rzadko dawała mu upust, temperament miała taki, że zdolna by
rozpalić pożar w puszczy. Była też uparta. Po mateczce odziedziczyła dar
uzdrawiania, jakkolwiek zabraniał tych praktyk. Nie, nie podobało mu się
to wcale, gdy zajmowała się chłopami i czeladzią, miast dbać o jego
wygody. Często pośrodku nocy wyciągano ją z łóżka, by opatrzyła ranę od
noża albo pomogła sprowadzić na świat nowe życie. Nocne posługi zbyt
mu nie wadziły, bo zwykł już smacznie spać o tej porze, ale w dzień srożył
się bardzo, szczególnie gdy obiad się spóźniał, bo córka akurat była przy
chorym czy rannym.
Westchnął boleśnie na tę myśl i raptem zdał sobie sprawę, że bliźniaczki
zaprzestały głośnych zawodzeń. Jamie już uśmierzyła burzę. Skinął na sługę,
by napełnił kielich, i usiadłszy wygodniej, patrzył na te czary.
Agnes, Alice i Mary pofrunęły do siostry, gdy tylko pojawiła się w sali,
jedna przez drugą próbując wyłożyć własną wersję opowieści.
Jamie nic z tego nie mogła zrozumieć.
- Siądźmy koło ojczulka za stołem - rzekła niskim głosem. - Roz­
ważymy rzecz, jak przystało w rodzinie - dodała z przymilnym uśmie­
chem.
- Tym razem to rzecz bardzo poważna - jęknęła Alice, ocierając łzy
w kącikach oczu. - Nie sądzę, byśmy doszły do jakich wniosków. Jamie,
naprawdę nie sądzę.
- Ojczulek tym razem przesolił - mruknęła Agnes. Wyciągnęła stołek spod
stołu i usiadła, posyłając ojcu naburmuszone spojrzenie. - Jak zwykle on
wszystkiemu winien.
- To nie moja wina - poskarżył się baron. -1 przestań się na mnie boczyć,
panienko. Posłuszny jestem swojemu królowi, ot co.
- Nie sroż się, papo - upomniała go Jamie, poklepując po dłoni, po czym
zwróciła się do Mary: - Ty zdajesz się najspokojniejsza. Agnes, przestań
zawodzić, chcę wreszcie usłyszeć, w czym rzecz. Mary, mów, co zaszło.
- Wszystko przez to pismo od króla Henryka - odrzekła Mary. Zamilkła,
odrzuciła loki na plecy i złożyła dłonie na blacie stołu. - Nasz król
zagniewany jest na ojczulka.
- Zagniewany? Mary, czysta pasja go zdjęła - wtrąciła Alice.
Mary skinęła głową.
- Ojczulek nie posłał danin - oświadczyła i zerknęła nań z wyrzutem.
- Król wystawił go na pośmiewisko.
Bliźniaczki zgodnie rzuciły mu pełne potępienia spojrzenia.
Jamie westchnęła ciężko.
- Mów dalej, Mary - zażądała. - Niech dowiem się wszystkiego.
- A że król ma za żonę tę Szkotkę... Jakże jej na imię, Alice?
- Matylda.
- Prawda, Matylda. Dobry Boże, jakże mogłam zapomnieć, jak zwą naszą
królową.
- Bez trudu pojmuję, dlaczego zapomniałaś *• rzekła Agnes. - Ojczulek
nigdy nie zabiera nas na dwór, a i u nas nikt znaczny nie bywa. Żyjemy jak
trędowate na tym odludziu, gdzie diabeł mówi dobranoc.
- Agnes, to nie ma nic do rzeczy - oświadczyła Jamie zniecierpliwionym
głosem. - Mary, mów dalej.
- I teraz król Henryk uważa, że wszystkie powinnyśmy pójść za Szkotów
- stwierdziła Mary.
Alice pokręciła głową.
- Nie, Mary, nie wszystkie, jedna tylko, a ten barbarzyńca ma wybrać
która. Boże, co za upokorzenie.
- Upokorzenie? Toż to pewna śmierć, Alice. Jeśli ten człowiek zabił
II
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin