BuĹ'yczow Kir - KocioĹ'.txt

(22 KB) Pobierz
Autor: KIR BU�YCZOW
Tytu�: kocio�

Z "NF" 4


Kiedy� w Wieriowkinie nie by�o przemys�u ci�kiego. Je�eli nie bra� pod uwag� warsztat�w mechanicznych numer 1, ulokowanych w murowanym baraku, w kt�rym przed rewolucj� znajdowa�a si� parowa ku�nia Innokientjewa.
W 1976 roku w procesie uprzemys�awiania okr�gu tulskiego warsztaty otrzyma�y status zak�adu przemys�owego i znaczne �rodki na rozszerzenie i modernizacj� produkcji. Za �rodki te obok baraku wzniesiono trzypi�trowy budynek administracyjny; powsta� te� kwietnik z nasturcjami.
Od pierwszych chwil istnienia fabryka przynosi�a straty. Zam�wienia zdobywano w ca�ym okr�gu, wysy�ano emisariuszy nawet do Republiki Ka�muckiej. A ju� pierwsze chwile pierestrojki spowodowa�y, �e kryzys w zak�adzie nabra� cech dramatu.
Fabryka zdecydowa�a si� na odwa�ne kroki. Zwolniono jednego str�a i sprz�taczk�. Nie uratowa�o to sytuacji. Nadal nie by�o z czego wyp�aci� pensji pracownikom.
�smego lutego ubieg�ego roku do gabinetu dyrektora fabryki Niko�aja Pantelejmonowicza wszed� taki szybki, zr�czny, niewysoki facecik z obliczem w odcieniu zieleni, w czarnym i nowiutkim, ale wymi�tym garniturze, w nasuni�tym na uszy kapeluszu i wysokich butach na wysokim r�wnie� obcasie.
Cz�owiek �w usiad� na krze�le przy dyrektorskim biurku, kapelusza nie zdj�� i od razu chwyci� byka za rogi:
- Potrzebujecie zam�wienia? Gwarantuj� zap�at�.
- Prosz� bez �art�w - odezwa� si� Niko�aj Pantelejmonowicz, cz�owiek oci�a�y w ruchach, ze sk�onno�ci� do tycia. Nie zna� si� na �artach i dlatego nie lubi� ich, podejrzewaj�c otoczenie, �e zamierza z niego zakpi�.
- Ja nigdy nie �artuj� - zapewni� dyrektora �wawy klient. Jego palce nieprzyjemnie porusza�y si� po blacie biurka, jakby dwa wielkie paj�ki szykowa�y si�, �eby skoczy� na dyrektora.
- Czego pan chce? - Dyrektor stara� si� nie patrze� na r�ce klienta.
- Kocio�. Naszej firmie potrzebny jest du�y kocio�.
- Jak� firm� pan reprezentuje? - zapyta� dyrektor.
Ach, jak ten klient mu si� nie podoba�!
�wawy po�o�y� na biurku teczk�, dot�d spoczywaj�c� na jego kolanach, wyj�� z niej p�ask� pomara�czow� paczk�. A z niej wyj�� plik dokument�w, z��czonych zagranicznym klipsem.
Dyrektor zacz�� kartkowa� dokumentacj�, nic podejrzanego w niej nie widzia�, ale jednocze�nie nie dowierza� tym papierom.
Przeni�s� wzrok na klienta. Nie, to nie Rosjanin i nawet nie �yd. Najprawdopodobniej przyjecha� z P�nocnego Kaukazu. Jeszcze gorzej.
- Prosz� si� nie niepokoi� - odpowiedzia� na my�li dyrektora �wawy. - Pochodzimy z Wo�ogdy, ludzie spokojni, na Kaukazie nie byli�my nawet na urlopie.
Dyrektor odsun�� paczk� dokument�w.
- To nie nasz profil - o�wiadczy�. - Nie damy rady.
- Dlaczego? -  W oku �wawego b�ysn�y czerwone ogniki.
- Z materia�em stoimy kiepsko - powiedzia� Niko�aj Pantelejmonowicz. - P�ynno�� kadr... I sporo zam�wie�. Nie damy rady. - Jednocze�nie pomy�la�: "Jakby go przep�dzi� z gabinetu? Pod jakim pretekstem? Zachowuje si� uprzejmie, ma spraw�..."
- ��esz, Kola. - Klient zacz�� m�wi� bezczelnym tonem, jak stary, ale niedobry znajomy. - Nie masz, Kola, �adnych zam�wie�. A nasze zam�wienie ci� uratuje. W innym przypadku jak zdob�dziesz pieni�dze na wyp�aty? Z w�asnej kieszeni dasz?
- Jeden kocio� nie uratuje zak�adu.
- Zrozum, �woku - �wawy pochyli� si� nad biurkiem, pachnia�o od niego spalenizn� - zrozum, b�cwale, �e nasz kocio� to tylko pocz�tek wsp�pracy. Je�li wszystko p�jdzie dobrze, gwarantuj� ci zam�wienie na trzysta kot��w. Trzysta.
Dyrektor wzdrygn�� si�. Czu�, �e przybysz nie k�amie i z tego powodu zrobi�o mu si� strasznie.
Najlepiej by by�o go przep�dzi�, ale sytuacja ekonomiczna zak�adu nie pozwala�a.
Dyrektor patrzy� na dokumenty. Formularze w porz�dku, litery wypuk�e. Wsz�dzie napis: "Trust I.N.F.Erno Sp�ka z o. o.". Adresu nie by�o, tylko numer faksu i adres poczty elektronicznej.
- Co to znaczy "I.N.F.Erno"? - zapyta� Niko�aj Pantelejmonowicz.
�wawy u�miechn�� si� kpi�co. U�miech by� wstr�tny, nieszczery, n� wbity w plecy, a nie u�miech.
- Jak za du�o b�dziesz wiedzia�, to do nas trafisz - o�wiadczy�.
W tym momencie dyrektor skojarzy� z jakiego resortu przyby� �artowni�. A gdy skojarzy� - uspokoi� si�. Zawsze to lepiej mie� do czynienia z powa�nym partnerem.
- Musimy pomy�le� - powiedzia� z ulg�. A w duchu doda�: "Towarzyszu inspektorze".
- My�l. A p�ki b�dziesz my�la�, my twoje zam�wienie przeniesiemy do Aleksina. U nas raz dwa. Nasza firma ma tak� reputacj�, �e ka�dy chce zaspokoi� nasze ��dania.
- Do Aleksina - prychn�� dyrektor. - Oni nawet kubka nie s� w stanie wyklepa�.
- Zmusimy ich - warkn�� �wawy. - My�l do jutra. Sprawdzaj.
 Odwr�ci� si� i wyszed� z gabinetu, nie po�egnawszy si� nawet. Po�a jego marynarki z ty�u poruszy�a si� i zacz�a stercze�. Jakby �wawy mia� tam ogon, kt�rym wymachiwa� z niecierpliwo�ci.
 Dyrektor wykr�ci� numer wojew�dztwa i zacz�� sprawdza�, co to za "I.N.F.Erno", gdzie ma siedzib�, jak stoj� z finansami. I tak dalej.
Dowiedzia� si� niewiele, ale i w tym nie by�o niczego z�ego czy podejrzanego. Dokumenty w porz�dku, rachunek w banku jest, i zawarto�� powa�na, a to, �e firma utajniona, to si� zdarza.
W sumie - gdziekolwiek si� dyrektor zwr�ci�, radzono mu: decyduj sam. Skoro dosta�e�, bracie, od w�adz swobod� dzia�ania - wyci�gaj przedsi�biorstwo z przer�bli.
Zgoda nios�a z sob� niebezpiecze�stwo. Fabryka nie mia�a do�wiadczenia w wykonywaniu du�ych kot��w. Ale sytuacja jej by�a krytyczna. A tymczasem s�uchy o zam�wieniu rozpe�z�y si� po zak�adzie. Kadra kierownicza ustawi�a si� szeregiem w dyrektorskim korytarzu. Robotnicy stali pod bram� cichej hali produkcyjnej.
Dyrektor nic nikomu nie powiedzia�. Przeszed� mi�dzy szeregami kadry i wsiad� do samochodu.

W nocy dyrektorowi przy�ni�y si� dwa sny.
W pierwszym pojawi�a si� nieboszczka mama. "Kola, go��beczku" - m�wi�a, pochylaj�c si� nad dyrektorem jak nad ma�ym ch�opcem. "Nie zgadzaj si�. Lepiej siedzie� z wyci�gni�t� r�k� pod ko�cio�em, ni� s�u�y� wrogowi rodu ludzkiego. Sam diabe� ci� odwiedzi�! Odm�w mu!"
Potem w sennych majakach pojawi� si� jego wuj Sawielij, znany w swoim czasie bydlak i donosiciel.
"Koluszka!" - krzycza�. "Nie zgadzaj si�. Ucierpimy na tym!"
"Kto my?" - spyta� dyrektor wuja.
Wuj by� straszliwie chudy, mia� na twarzy �lady oparze� i pobicia. "Pomy�l, a staniesz po mojej stronie. W jednym szeregu".
Potem pojawi� si� u�miechni�ty kpi�co zielony pysk �wawego klienta.
"Przedstawienie sko�czone" - o�wiadczy� pysk. "Nie masz prawa stawia� interesu prywatnego ponad spo�ecznym".
W tym momencie dyrektor obudzi� si� - g�owa trzeszcza�a, jakby w og�le nie spa�.
- Co ci jest? - zapyta�a �ona.
- Odczep si�.
- S�siadka powiedzia�a mi, �e masz du�e zam�wienie pa�stwowe.
- Ha, gdyby to by�o pa�stwowe!
- Cieszysz si�?
- Wierzysz w diab�a, Masza? Co? W diab�a, w tamten �wiat?
- Prze�egnaj si�, bo jeszcze biedy napytasz! Przecie� my jeste�my niewierz�cy!
- A jak my�lisz, moja mama gdzie po �mierci mog�a trafi�?
- Twoja mama by�a dobrym cz�owiekiem. Na pewno jest w raju.
- A wujek Sawielij?
- No, ten to z pewno�ci� w piekle.
- To dlaczego oboje s� zgodnie przeciwko zam�wieniu?
- Czekaj, czy ty nie masz aby gor�czki?
Dyrektor nie wdawa� si� w wyja�nienia, wsta�, ubra� si� i po�pieszy� do wrz�cej z podniecenia fabryki.

Gdy o dziesi�tej w gabinecie pojawi� si� �wawy, ca�y zarz�d fabryki pods�uchiwa� pod drzwiami.
Dyrektor by� sam. Zamierza� zada� klientowi pytania, kt�re zadaje si� tylko sam na sam. Klient to rozumia�. Nawet nie pyta� - zdecydowa� dyrektor czy nie. Zacz�� rozmow� z innej strony:
- Pa�ska mama jest �le poinformowana. Jest manipulowana. Znajduje si� daleko od nas, reali�w nie zna i zna� nie mo�e.
- A wuj? - szepn�� dyrektor.
- Przecie� pan wie, jaka z niego by�a szuja. - �wawy  zdj�� kapelusz. - Gor�co tu u pana.
Pod kapeluszem mia� k�dzierzawe w�osy, jak Puszkin na portretach. Wystawa�y z nich niewielkie matowe ro�ki.
"Nawet si� nie maskuje" - z rozdra�nieniem pomy�la� dyrektor. "Bezczelny".
Z ukosa zerkn�� na drzwi. Dr�a�y i trzeszcza�y pod naporem pods�uchuj�cych.
- Dokumenty s� w porz�dku - powiedzia� diabe�. - Mamy do�wiadczenie.
- Ale dlaczego m�j wujek oponuje? 
- Dlatego, �e mamy w tej chwili straszliwy niedob�r kot��w. Wszystko si� dekapitalizuje, psuje. Kot�y s� przepe�nione do maksimum, ale i tak jeste�my w stanie jednocze�nie obs�u�y� nie wi�cej ni� siedem-osiem procent klienteli. A oni ca�e tygodnie siedz� w zimnie, czekaj� na swoj� kolej. I boj� si�, �e dla wszystkich wystarczy kot��w. Tak wi�c perspektywy tw�j zak�ad ma wspania�e.
W tym momencie drzwi run�y i do gabinetu wpad�a ksi�gowo��, dzia� g��wnego technologa, plani�ci - same zainteresowane osoby.
Dyrektor rzuci� przestraszone spojrzenie na diab�a, ale ten ju� siedzia� w kapeluszu i pu�ci� do dyrektora oko, jak konspirator do konspiratora.
- Dobrze, �e�cie wpadli, towarzysze. - Dyrektor usi�owa� si� u�miechn��. - Prosz� siada�. Zacznijmy rozmowy w sytuacji samowystarczalno�ci gospodarczej. Aktualnie nasz klient przedstawi warunki co do wyrobu. B�dziemy zastanawia� si� razem.
Zastanawiali si�, przygl�dali dokumentacji technicznej. Wed�ug projektu pierwszy kocio� mia� si�ga� dwunastu metr�w �rednicy, tam w "I.N.F.Erno" wszystkie kot�y maj� standardowe wymiary. Ale wysoko�� mia�a by� niewielka. P�tora metra. Dziwny kocio�.
- Po co wam takie? - zainteresowa� si�  g��wny technolog.
- �eby g�owy wystawa�y - uprzejmie odpowiedzia� �wawy.
- Grzesznik�w gotujecie, czy co? - Technolog za�mia� si� ze swego �artu.
- W�a�nie - roze�mia� si� w odpowiedzi �wawy. - G��bsze nie mog� by�, bo si� potopi�.
Dyrektor popatrzy� na swoich wsp�pracownik�w, ale nikt poza nim si� nie wystraszy�. Jedni si� u�miechali, inni, ci bez poczucia humoru, czekali, kiedy rozmowa nabierze znowu cech rzeczowej dyskusji.
- A jak poradzicie sobie z transportem? - zapyta� dyrektor. - Dwana�cie metr�w. Spawane.
- Damy sobie rad�. - �wawy nie mia� w�tpliwo�ci.
Potem wszyscy m�wili ju� na temat. 
G��wny technolog propon...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin