Lech Piotr Witold - Karim Gryf.txt

(33 KB) Pobierz
Autor: PIOTR WITOLD LECH
Tytul: Karim Gryf

Z "NF" 6/98

                                 Piotrowi "Raku" Rakowi

   Tio kiwa� g�ow�.
   - Tak, tak - m�wi� szybko, nerwowo. - Musisz go dobrze 
naostrzy�, Jen... Co by by�o, gdyby� nie za�atwi� sprawy 
jednym ci�ciem?  
   Kat milcza�. W skupieniu przyk�ada� ostrze topora do 
wiruj�cego kamiennego ko�a.  
   - Jen, a powiedz mi, prosz� - �ciszy� g�os do szeptu - 
ilu ju� ludzi zabi�e�? No ilu? Powiedz, Jen!  
   Kat u�miechn�� si� ponuro. Z pogard�.
   - Odejd�, �achmyto - wycedzi�y w�skie, okrutne usta.
   - Lubisz to, Jen? Co, Jen? - Tio wymachiwa� ju� teraz 
r�kami.  - Jeste� morderc�, Jen, wiesz, zwyk�ym draniem na 
us�ugach skurwysyna! S�yszysz! Skurwysyn na us�ugach 
skurwysyna!  
   Sprzedawcy i klienci przy straganach odwr�cili g�owy.  
Paru z nich ujrzawszy, kto jest sprawc� zamieszania, 
popuka�o si� w czo�o.  
   Rze�nik od�o�y� top�r i bezradnie roz�o�y� r�ce.  "On 
znowu fiksuje" - wrzasn�y na raz   dwie przekupki.  Gruba, 
poczciwa Dor�ha wytoczy�a si� zza stos�w warzyw i owoc�w. 
Pogrozi�a palcem szale�cowi.  
   - Tio! Jeste� niegrzeczny. Nie zwracaj si� tak do pana 
Bondara.  
   Tio odskoczy� przera�ony. Lillith by�a bardzo 
niebezpieczna. Wszyscy w Lyn o tym wiedzieli. Jako na�o�nica 
samej Nefres, gustowa�a w okrucie�stwie. Jej ulubion� 
rozrywk� by�o przygl�danie si� twarzom umieraj�cych 
skaza�c�w.  
   Tio pad� na twarz.
   - O boska! Po��danie Bog�w i najpi�kniejsza we 
wszech�wiecie! Jam tw�j niewolnik.  
   �miech wstrz�sn�� ryneczkiem Fur�uk-Nall. Dor�ha 
spurpurowia�a ze wstydu i z�o�ci. Wzi�a si� pod boki.  
   - To ty tak mi si� odp�acasz?!  Gdyby nie ja i pan 
Bondar, zdech�by� z g�odu i go�� dup� �wieci�! Wynocha st�d, 
klient�w p�oszysz!  
   Pos�ucha� skwapliwie. Lillith nigdy nie powtarza�a dwa 
razy. Szcz�cie, �e wyszed� ca�o. Biegiem wypad� z rynku w 
najbli�sz� uliczk�. Potr�ci� paru przechodni�w, ale nie 
zatrzyma� si�. Ba� si� bardzo. Bardziej ni� wczoraj. Ale 
wczoraj by� dzielnym spargizem. Dzi� zaledwie koniuchem na 
dworze Yanthuma XIII. Nie wiedzia� wprawdzie, sk�d na dworze 
Yanthuma XIII wzi�a si� Lillith, ale lepiej si� nad tym nie 
zastanawia�. Je�li si� oka�e, �e chodzi o ujawnienie spisku 
przeciwko boskiej Nefres, w kt�ry zamieszani s� najwy�si 
kap�ani �wi�tyni w Lyn, on, Aleh-Nal-Sall jest jednym z 
nich. No, ale wida� nie pozna�a go jako koniucha.  Wredna 
suka!  
   Zatrzyma� si� i rozejrza� zdumiony. Ma�a uliczka, pe�no 
na niej �mieci i rybich g��w. Niskie domy o s�omianych 
strzechach - znajome to wszystko. Fur�uk-Nall? Wodzi� 
p�przytomnym wzrokiem, rozciera� ramiona. Sallanaj i Ger... 
Zimno.  

   Ma�a, �liczna dziewczynka zbiera�a kwiaty nad brzegiem 
jeziora. Nuci�a dzieci�c� rymowank�.  
   Idzie drog� czarownik
   Przed siebie idzie sobie
   Uciekaj st�d dzieweczko
   Bo pomiesza ci w g�owie.
   - �adnie �piewasz, dziewczynko. - Tio pog�aska� j� po 
jasnych w�osach. - Da�bym ci hatyta, ale jak widzisz, jestem 
w rynsztunku bojowym, a m�j giermek, nicpo� jeden, gdzie� 
si� zapodzia�.  
   Staruszka Wera Inda u�miechn�a si� �agodnie.
   - Nie szkodzi, szlachetny rycerzu, nie szkodzi. Gdzie 
zmierzasz w tym pi�knym rynsztunku, na bitw�?  
   Tio machn�� kijem, a� zafurcza�o powietrze.
   - Oj, g�upiutka jeste�, dziewczynko. Mam tutaj pojedynek 
z panem Hunart Benim z Krogulczego Rogu. Nie s�ysza�a�, jak 
bardzo mnie zniewa�y�?  
   Staruszka roz�o�y�a r�ce.
   - Niestety, szlachetny panie, nie s�ysza�am.
   - Mniejsza z tym. Za ma�a jeste�, �eby to zrozumie�.  
   Wera Inda odwr�ci�a si�, wzi�a nar�cze chrustu i ruszy�a 
w stron� miasteczka.  
   - A nie podchod�, szlachetny rycerzu, zbyt blisko jeziora.
   - Dlaczeg� to?
   - Jeszcze ci� paskuda jaka porwie..
   - Id��e ju�, g�upia! Jestem wojownikiem!
   Staruszka westchn�a i posz�a. Odprowadza� j� wzrokiem.  
Przebieg�y ten Nemes, pomy�la�, przysy�a swoich Ayor�w 
przemienionych w niewinne dzieci. Nooo, ale teraz oni sami 
dali si� oszuka�. Nie poznali w nim Brata z Hegor. He, he, 
he, c�, ka�dy mag wie, �e mnisi Braterstwa potrafi� 
przyobleka� inne postacie.  
   Spojrza� na zamek. Stara twierdza Chition ca�kiem dobrze 
si� trzyma. Roland i zgraja jego przera�onych rycerzyk�w 
po�ami� sobie na niej z�by. On, brat Karim i kilku jego 
knecht�w w zupe�no�ci wystarczy.  
   Od strony jeziora zbli�a�a si� niewielka, rybacka ��dka.  
Macha� z niej kto� i wo�a�: 
   - Jak si� masz, Tio?! Jak twoja g�upia �epetyna?!
   Tio u�miechn�� si�. Celhil by� dobrym przyjacielem.  
Uratowa� go spod kopyt yanthumskiej jazdy w bitwie pod 
Erylim Drakon. Razem s�u�yli w cesarskich spargizach.  
Dlatego odkrzykn�� weso�o: 
   - Witaj, Celhil, stary druhu!
   ��dka przybi�a do brzegu. Ar� Nah wyskoczy� na piasek.  
Lubi� rozmawia� z miasteczkowym p�g��wkiem. Kilka chwil 
�art�w rekompensowa�o mu zrz�dzenie �ony utyskuj�cej na 
pija�stwo m�a. A poza tym odgrywa� si� troch� za dawne 
lata, gdy Tio by� zdrowym, inteligentnym m�czyzn�. Ar� Nah 
wreszcie czu� si� m�drzejszy i wa�niejszy.  
   - Co s�ycha�, p�g��wku?
   - Pami�tasz, jak uratowa�e� mnie pod Erylim Drakon? - Tio 
poklepa� go. - Jeste�my druhami.  
   Ar� Nah str�ci� jego r�k� z ramienia. U�miechn�� si� 
nieszczerze.  
   - Tylko bez �ap. Oczywi�cie, �e jeste�my druhami. Chcesz 
placka z mi�sem?  
   Tio poczu� g��d.
   - Tak, bardzo bym chcia�.
   Rybak wcisn�� mu do r�ki zawini�tko.
   - To masz.  
   Tio odwin�� p��tno. W �rodku by� stary, czerstwy 
placek... z czerwonymi robakami.  
   - No jedz. - Za�mia� si� Ar� Nah.
   - He, he, przecie� tego nie da si� je��.
   Rybak spowa�nie�.
   - Odmawiasz? - Chwyci� placek i wepchn�� do ust Tio.
   - �ryj, kretynie! No �ryj!
   �ywe, wij�ce si� robaki w gardle i na ustach. Tio chcia� 
wyplu�, ale Ar� wciska� je bezlito�nie. Zad�awi� si�.  
   - �ryj, �ryj, tuma�ski �bie, debilu, g�upku! - podnieca� 
si� rybak w�asnym okrucie�stwem.  
   Kim jest ten pysza�ek? Tio zmru�y� oczy. Zbyt d�ugo 
pozwala sobie na �arty! Thethum THOM!  
   - Aa! - Ar� Nah odskoczy�, trzymaj�c si� za d�o�. Robaki 
wgryza�y si� w cia�o. Zrywa� je szybko, ze wstr�tem, a gdzie 
oderwa�, tam puszcza�a si� stru�ka krwi. Chwil� trwa�o, nim 
ostatnia glista znikn�a w jeziorze.  
   - Co to by�o, do kro�set? - szepn��. 
   Tio ucieka� w stron� miasteczka. Ba� si� tak samo jak 
wczoraj. Na chwil� powr�ci�a przytomno��. I by�o to 
straszniejsze ni� wizje.  

   C�rka folusznika Gizeh al Maniego znikn�a ko�o po�udnia. 
Pod wiecz�r w�jt Konar� zwo�a� narad� w ratuszu.  Przybyli 
�awnicy i wielu nie proszonych, cho� wzburzonych mieszczan z 
�onami. Wojsko reprezentowa� tutejszy Bej, Orani.  
   - Nikt jej nie widzia� od po�udnia - o�wiadczy� zebranym 
Bej. - Przes�uchali�my wszystkich w miasteczku.  Dziecko 
przepad�o jak kamie� w... - urwa� zreflektowawszy si�, �e 
palnie gaf�.  
   �ona Gizeh al Maniego zaszlocha�a g�o�no. W�jt spr�bowa� 
j� uspokoi�.  
   - To by� nie mo�e, aby ona... no w jeziorze.  - Konar� 
odchrz�kn��. - Mareja ba�a si� wody. To wszyscy wiedz�. - Po 
czym zwr�ci� si� do Beja: - A wy�cie na pewno wszystkich 
wypytali?  
   - Potrafi� spe�ni� proste polecenie - obruszy� si� Bej. - 
Ja i moi ludzie od po�udnia chodzimy po mie�cie.  Pi�� setek 
i cztery osoby wypytali�my...  
   - W mie�cie jest pi�� setek i pi�� os�b - poprawi� w�jt.
   - Jak�e to? - zdziw� si� Bej.
   - Zapomnieli�cie o Tio? 
   Bej machn�� r�k�.
   - Przecie� z nim nie idzie gada�.
   - Ten cz�ek tak pomylony, �e do wszystkiego zdolny - 
wtr�ci� Ar� Nah.  
   - Prawda - przytakn�o kilka os�b.
   Zabra�a g�os Dor�ha. 
   - At, daliby�cie pok�j nieszcz�snej duszyczce.  Ch�op by� 
na schwa�, p�ki mu �ony i syna zb�je nie wyr�n�li. Nie 
pami�tacie ju�? Melancholia go taka wtedy wzi�a, �e omal 
nie umar�. Potem napatoczy� si� ten czarownik. Powiada�, i� 
go uleczy, ale dziwnie szybko wyni�s� si� z miasta. A po 
kilku dniach...  
   - Wiemy, Dor�ho, wiemy - przerwa� jej w�jt. - Tyle �e on 
ju� nie ten Tio co niegdy�. Teraz to szaleniec. A kto mo�e 
wiedzie�, co w szalonym �bie siedzi? - Po czym zwr�ci� si� 
do Beja: - Id�cie, poszukajcie go i wypytajcie.  
   - On ostatnio w stodole u starej Wery Indi sypia - 
dorzuci� Bandar.  
   Bej zakl�� pod nosem, ale skrzykn�� trzech �o�nierzy i 
poszed�.  

   Strach. Zimno.
   Sallanaj tak strasznie krzyczy! Ger wierzga n�kami na 
sznurze!  
   - Aaaaa!!! - Tio trzyma si� za g�ow�. Jak boli, bardzo 
boli!  
   Strach mija�. Oczyma pe�nymi jeszcze �ez rozejrza� si� 
woko�o. Twierdza Chition. Tak, solidne tutaj mury, a i on, 
brat Karin, czuje w sobie kipi�c� Moc. Niech no tylko 
spr�buj� go wzi�� cherlawe mirro�skie rycerzyki!  
   Wo�anie z do�u. Wychyli� si� z baszty, spojrza�.  Ch�op, 
mieszczanin i dwie kobiety. Ach, zaraz... To Olha i Ugurima, 
dw�rki wschodniej cesarzowej.  
   - Czego tu?! - krzykn��. - Jak �miecie zak��ca� spok�j 
za�ogi twierdzy wszechpot�nego Braterstwa Mocy Hegor?!  
   Bej spojrza� na �o�nierzy. Ci pokr�cili g�owami.
   - Szajbus - mrukn�� Bej. G�o�no jednak odkrzykn��: - 
Przychodzimy z zapytaniem!  
   - Czego chcecie, psy?
   Jeden z �o�nierzy zakl��.
   - Cicho by� - sykn�� Bej. - Zatnie si� i niczego si� nie 
dowiemy - zn�w zwr�ci� si� do Tio: - Zgin�a Mareja, c�rka 
folusznika Gizek al Maniego. Czy wiesz co� o tym?  
   Tio dumnie wzi�� si� pod boki.
   - My�licie, i� nie mam innych spraw na g�owie, jak 
zajmowanie si� waszymi b�kartami?  
   - Pytam tylko.
   Tio �askawie skin�� g�ow�.
   - Dobrze, pomog� wam, aby�cie s�awili zakonn� w�adz� w 
Hegorze.
   - Wi�c?
   - Milcze�!
   Tio zamkn�� oczy i trwa� w bezruchu.
   - Niestety - odezwa� si� po chwili - �adnego dziecka nie 
widzia� m�j duch wys�any na zwiady. Jedynie tego starego 
durnia Polinarcha, bezz�bnego druida, kt�ry, niechaj chwa�a 
b�dzie bogom, zleci...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin