Massin Kain - Poradnik dla grabieĹĽcy grobĂłw.txt

(75 KB) Pobierz
Autor: KAIN MASSIN
Tytuł: poradnik dla grabieżcy grobów

(A Guide for the Grave-robber)

Z "NF" 12


Dwaj mężczyni stali na wzniesieniu górujšcym nad stanowiskiem archeologicznym i sporym obozowiskiem, które wyrosło wokół niego. Okolica była lekko pofałdowana, dokoła rozcišgały się pojedyncze kompleksy lene i duże obszary pól uprawnych. W oddali, na południe od wzgórza widać było srebrnš wstęgę rzeki Tiszy. Na północy cišgnęły się grunty orne, a poród nich biegła jedyna droga prowadzšca do i z tego miejsca. Mężczyni skupiali całš uwagę włanie na drodze; cilej mówišc, obserwowali konwój ciężarówek i autobusów zbliżajšcy się do obozowiska.
- Jeste pewien, że Węgrów zadowalajš nasze wyjanienia. - Poindexter, chudy i żylasty mężczyzna z przedwczesnš siwiznš, nie spojrzał na Willa, a to, co powiedział, było nie pytaniem, lecz stwierdzeniem. Ostrzeżeniem.
- Tak, panie pułkowniku - odpowiedział ostrożnie Will. Choć był wyższy i bardziej umięniony od tamtego, zawsze mu ustępował. - Wydaje mi się, że Węgrzy wierzš, iż chcemy tylko odsłonić obóz Attyli i pozostałoci okolicznych osad.
Drugi mężczyzna prychnšł prawie z pogardš. 
- Wydaje ci się?! Już się asekurujesz, Willu?
Will poczerwieniał i był rad, że Poindexter na niego nie spojrzał. 
- Nie, proszę pana. Nie ma powodu do obaw. Ustalilimy, którzy z nich sš rzšdowymi szpiegami, i bardzo uważamy, kiedy sš blisko. Jestem pewien, że władze nam wierzš. Według nich jestemy prawdziwymi archeologami i chcemy tylko odsłonić ostatnie obozowisko Attyli. Nawet zaproponowali, że przylš nam specjalistów do pomocy w badaniu tego, co odsłonimy.
Poindexter zamiał się cicho, znów prawie z pogardš. 
- Powiedz im grzecznie, żeby się odpieprzyli. Sami sobie poradzimy. Teraz pokaż mi, co ma potwierdzać twojš teorię.
Will wzišł głęboki oddech i wskazał na odległe wzgórze. 
- Tam, proszę pana. Na tamtym wzgórzu starodrzew jest wszędzie, tylko nie z tej strony, gdzie wydobywali kamień. Kiedy po południu jest dobre słońce, nawet widać bruzdę wyrytš w ziemi przez skały, które cišgnęli nad rzekę.
- Zgadza się, widziałem twoje zdjęcia. - Poindexter skinšł nieznacznie głowš.
Will o mało co nie westchnšł z ulgš. 
- Rozkopalimy ziemię na wzgórzu i jestem głęboko przekonany, że mogę udowodnić, iż kamień był wydobywany włanie tam.
- Wystarczy, Willu. Nie wciskaj mi swoich racji na siłę. Przyjmujemy twojš teorię. Co jest nad rzekš?
Will spojrzał ze złociš na plecy Poindextera, ale nie zmienił tonu. 
- To było doć sprytne, proszę pana. Hunowie zniwelowali mały pagórek i zabudowali zagłębienie. Potem odtworzyli pagórek, żeby wyglšdał na nietknięty. Musielimy wywołać wybuchami fale sejsmiczne i użyć radaru do sondowania podziemia, ale teraz wiadomo prawie na pewno, że pod ziemiš jest jaka budowla. Naszym zdaniem włanie tam pochowali Attylę.
Poindexter gwizdnšł cicho. 
- Masa roboty z czym takim. Trzeba armii robotników.
Will skinšł głowš. 
- W tym czasie ujarzmili jakie szeć wsi. Wykorzystywali ich zapasy żywnoci i siłę roboczš, a potem zabijali wszystkich mieszkańców i równali wioski z ziemiš. Pozostałoci tych osad jeszcze tu sš, zaronięte lasem. Mylę, że po następnym zasiedleniu tej okolicy rolnicy nie potrafili oczycić gruntu z fundamentów i dlatego je zostawili. Resztki trzech osad widać nawet stšd. - Will wskazał zagajniki w połowie drogi. 
Poindexter przyjrzał się im uważnie.
- Hmm - mruknšł po chwili. - Nawet  rzucajš się w oczy, jeli człowiek wie, czego szukać. Może Węgrzy już o nich wiedzš. Wspomnij im o wioskach, ale udawaj, że pozostałoci odkryłe przypadkiem. To powinno wystarczyć, żebymy dalej byli dobrze widziani. Załatw to w cišgu następnych trzech dni. Nie mów nic o kamieniołomie; to byłoby ryzykowne.
- A gdyby sami zaczęli badać okolicę? 
Poindexter w końcu spojrzał na niego, przeszywajšc go wzrokiem. 
- Odwied ich od tego, Willu. Chcę, żeby Węgrzy skoncentrowali się na twoich poszukiwaniach i dali nam spokojnie wyledzić grób Attyli. Nasz pracodawca płaci ci bardzo duże pienišdze, żeby wszystkiego dopilnował. Udowodnij, że zasługujesz na jego pienišdze i zaufanie.
Will kiwnšł głowš z roztargnieniem, zbierał w sobie odwagę, by przedstawić swojš probę. 
- Panie pułkowniku! Bardzo chciałbym tam być, kiedy ekipa będzie wchodzić do grobowca. Gdyby pan mi to umożliwił, byłbym bardzo wdzięczny.
Poindexter pozwolił, by na moment umiech złamał linię jego ust, po czym przeniósł wzrok z powrotem na drogę, gdzie konwój ciężarówek i autobusów szybko zbliżał się do obozowiska. 
- No tak, spędziłe tu dwa lata na rozgrzebywaniu ziemi i starych legend. Wydaje mi się, że zasłużyłe, żeby być na miejscu, kiedy wreszcie dobierzemy się do koci starego Huna. Zobaczę, co da się zrobić.
- Dziękuję panu.
Poindexter zwrócił wzrok z powrotem w stronę obozowiska. 
- Załatwiłem naszej ekipie rezerwowej noclegi w hotelu o pół godziny drogi stšd. Miejmy nadzieję, że nie będziemy ich potrzebować. - Spochmurniał jeszcze bardziej. - Zobaczmy, czy autobus wydostanie się poza teren wykopalisk. - Umilkł, wpatrujšc się w obóz na dole.
Konwój włanie zjeżdżał z drogi i ciężarówki i autobusy wtaczały się między baraki i namioty w gęstych tumanach kurzu. Poindexter obserwował je bacznie, lecz tylko jego zacinięta pięć zdradzała napięcie, jakie czuł.
Korzystajšc z zamieszania, pod osłonš kurzu, jeden z autobusów odłšczył się od konwoju, minšł obozowisko i pojechał drogš w stronę rzeki. Poindexter omiótł spojrzeniem cały obóz, ale nie było żadnych oznak, że autobus został zauważony. 
- Dobra nasza, Willu. - Na ustach pułkownika zaigrał umiech. - Wydostali się poza obozowisko. Teraz mogę pojechać nad rzekę. Zawiadamiaj mnie o rozwoju sytuacji. Dopilnuj, żeby Węgrzy nie dowiedzieli się niczego o tym, co robimy naprawdę. Dobrze zrobiłe, że rozpoczšłe wykopaliska w tym miejscu, żeby odwrócić ich uwagę. Utrzymaj to stanowisko jeszcze przez jaki czas.
Odwrócili się i przeszli do terenowej toyoty Willa.

Właciwie nie ma tutaj nic prócz przemieszczajšcego się wiatła, wolno mienišcego się barwami błękitu, fioletu i fiołkowego różu. Zimnymi kolorami oderwanymi od ciepła i życia. Istoty żyjšce i czujšce nie sš przystosowane do takiego chłodu; gdyby która z nich kiedykolwiek znalazła się w tym miejscu, uznałaby, że nie ma w nim życia i nic się w nim nie zmienia.
Rzeczywicie nie ma w nim życia.
Ale jest wiadomoć.
A właciwie... wiele wiadomoci. Nie sš one wiadome siebie nawzajem - już nie. One po prostu sš. I nie sš.
Aż nagle co nimi wstrzšsa. Co z ich przeszłoci, która już nic nie znaczy, naraz zaczyna co znaczyć. Nie "znowu zaczyna co znaczyć", bo tutaj nie ma żadnego "znowu".
A jednak...

Belinda Riggnet dodała sobie odwagi, chwytajšc za poręcze swojego wózka inwalidzkiego, podczas gdy usłużne ręce wyniosły jš z autobusu i postawiły na ziemi. Rozluniła się i cicho westchnęła z ulgš. Teren wykopalisk wytršcił jš z równowagi. Nie znaczyło to, że miała co przeciwko miejscu i otoczeniu - jedno i drugie przedstawiało się interesujšco i obiecywało przyjemnš zmianę tempa życia. Jednak w miastach miała przynajmniej więcej udogodnień dla wózków inwalidzkich. Ludzie z ekipy, która jej towarzyszyła, bardzo uważali, ale Belinda i tak zwykle była niespokojna i zawsze obawiała się, że kiedy przypadkiem zrzucš jš do krypty.
Teraz, gdy jej wózek stał już bezpiecznie na ziemi, rozejrzała się wokół.  Dobiegł jš warkot silnika i obróciła wózek w samš porę, by zobaczyć, jak zakurzonym, wyboistym traktem nadjeżdża terenowy samochód i zatrzymuje się obok autobusu. Gdy z pojazdu wyłoniła się szczupła postać Poindextera, Belinda musiała stłumić w sobie dreszcz. Co w tym człowieku sprawiało, że czuła się nieswojo. Zresztš nie tylko ona. Pułkownik nigdy nie podnosił głosu i Belinda nigdy nie usłyszała od niego ostrych słów, ale ludzie bali się go.
Toyota zawróciła i po chwili  znikła z pola widzenia. Autobus pojechał za niš i ludzie Poindextera zostali w lesie sami.
Belinda przybrała obojętny wyraz twarzy, przygotowujšc się na badawcze spojrzenie Poindextera. Prawdopodobnie robił to tylko z pobudek wynikajšcych ze szkolenia wojskowego, ale zawsze najpierw przychodził jš przywitać, a dopiero potem zabierał się za inne sprawy.
- Dzień dobry, Belindo - powiedział, podchodzšc do niej. Nawet jego niedbały krok kojarzył się jej z wężem gotowym do ataku. - Cieszę się, że dotarła na miejsce bez kłopotów. Nie martw się, rozbijemy obóz raz-dwa i zaraz będziesz miała wszystkie wygody jak w domu.
- Dziękuję, panie pułkowniku. - Belinda cieszyła się w duchu, że już nie zbiera się jej na jškanie, kiedy z nim rozmawia. - To urocze miejsce.
Poindexter zmarszczył brwi i rozejrzał się dookoła. 
- Tak, ma swoje dobre strony. Nie jest tak eksponowane, jak te wszystkie miejsca, gdzie zwykle nas wysyłajš. Chyba będziemy mogli pracować mniej nerwowo. - Popatrzył na niš. - No dobrze, skoro u ciebie wszystko w porzšdku, to zajmę się innymi sprawami. Już znalelimy wejcie do krypty i szykujemy dla ciebie specjalny podjazd. Bšd gotowa jutro. Przylę ci Hansa do pomocy.
- Dziękuję. - Zmusiła się do słabego umiechu, najlepszego, na jaki mogła się zdobyć. Jednak pułkownik już go nie zobaczył, bo już szedł w stronę Chalmersa, swojego asystenta. Belinda włšczyła elektryczny napęd silnikowy swojego wózka inwalidzkiego i zaczęła przemieszczać się w kierunku obozu, forsujšc silnik na miękkim podłożu.

"Specjalny podjazd" był nierównš cieżkš wyrytš w stromym brzegu rzeki. Miejscami wyłożono jš deskami, by ułatwić Belindzie przejazd, ale takie luksusy zawsze ograniczano do minimum. Prace wykopaliskowe Poindextera cechowała przede wszystkim niewidocznoć. Gdyby tereny robót zostały odkryte, pułkownikowi i jego ludziom groziłoby długoletnie więzienie, dlatego miejsca te były zawsze bardzo starannie kamuflowane.
Belinda ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin