Z płotki rekin.pdf

(68 KB) Pobierz
Z płotki rekin
Z płotki
rekin
Juliusz Ćwieluch
Krzysztof Klicki, milioner i właściciel Korony Kielce, odniósł sukces, bo stawia na
podobnych do siebie. Chłopaków znikąd, którzy lubią i potrafią wygrywać.
Prezes Klicki lubi ryby. Lubi na nie patrzeć. Najbardziej na te drapieżne. Akwariów w firmie
jest kilka. Największe zajmuje spory kawał ściany w gabinecie prezesa. 20 mieniących się
złotem piranii tak naprawdę uaktywnia się w czasie karmienia. A że są na diecie, widok jest
podobno spektakularny. Wcześniej w akwarium pływały dwa rekiny, ale nie spełniły
oczekiwań prezesa, bo były ospałe i ciągle chorowały. No i nie potrafiły cieszyć się ze
zdobyczy tak jak piranie. A Krzysztof Klicki ceni sobie zdobywanie. Firmę o rocznych
przychodach 2,6 miliarda złotych stworzył od podstaw, chociaż zaczynał jako płotka. I
walczył z rekinami.
Wszystkie dzieci marzą o „Kiełbasie”
Jak na prawie miliardera 44-letni Krzysztof Klicki żyje skromnie. Można go spotkać na
zakupach w Realu. Pierwszy nieużywany samochód kupił jakieś osiem lat temu. Teraz ma
czarne porsche cayenne i srebrne 911 turbo. Nie są to najdroższe auta, jakie jeżdżą po
Kielcach. Nawet helikopter kupił jako drugi. Niewielu zauważyłoby ten biznesowy sukces,
gdyby nie olśniewające osiągnięcia Kolportera Korony Kielce – klubu piłkarskiego, który
przez prawie 30 lat balansował pomiędzy II i III ligą. A po tym, jak kupił go Klicki, Korona
została liderem I ligi. Kiedy w sierpniu 2002 roku obiecywał, że klub będzie w ekstraklasie,
ludzie pukali się w czoło. Teraz całe miasto żyje „ko- ronką”. A odkąd mecze można
oglądać na najnowocześniejszym stadionie w Polsce, pojawianie się na trybunie to rytuał.
Stadion otwarto siedem miesięcy temu i wkrótce potem trzeba było powiększyć sektor
rodzinny.
W 200-tysięcznym mieście na mecze regularnie przychodzi około 10 tysięcy ludzi.
Wcześniej – tysiąc. Zmieniło się, bo i stadion ładny, i bezpieczeństwo pełne. Kibic, który w
nerwach rzucił własny telefon na murawę boiska, dostał dwuletni zakaz stadionowy. Kiedy
gra Kolporter, on idzie zameldować się na komisariat. A kiedy żyleta wykrzykiwała
rasistowskie okrzyki pod adresem jednego z piłkarzy, klub złożył doniesienie na własnych
kibiców – wydarzenie bez precedensu w polskiej piłce. Wejściówki są imienne, stadion
obserwuje ponad 40 kamer, a ludzie przychodzą się kulturalnie bawić.
Ale znawcy piłkarstwa najbardziej chwalą Klickiego za myślenie perspektywiczne. – Kiedyś
przy klubie szkoliła się setka dzieciaków. Odkąd przejął klub, trenuje ponad 400 dzieci –
mówi Wojciech Lubawski, prezydent Kielc. W Kielcach ksywa „Kiełbasa” nie kojarzy się już
z mafią, ale sukcesami, jakie odnosił na boisku Grzegorz „Kiełbasa” Piechna.
Krzysztof Klicki widzi to tak: – Dzieci obserwują sukcesy piłkarzy i chcą iść w ich ślady.
1
10906737.006.png 10906737.007.png 10906737.008.png 10906737.009.png 10906737.001.png
Nawet jeśli nie zostaną wielkimi piłkarzami, nauczą się rywalizacji. No i będą zdrowsze.
Happy end po kielecku
Majątek Klickiego szacuje się na ponad 800 milionów złotych. Żyje w wojewódzkim mieście
o rocznym budżecie 600 milionów. – Normalny chłopak. Wcale mu wielka warga od tych
pieniędzy nie urosła. Przychodzi do nas grać w siatkę. Mówię mu kiedyś: „Krzysiu, szkole
by się trochę farby przydało”. Następnego dnia sam przywiózł. On jest chłopak z Kielc. A
tutaj obowiązuje zasada: ja cię znam, ty mnie znasz, to co się będziemy kiwać – mówi
Marek Kaszyński, nauczyciel wychowania fizycznego z V Liceum Ogólnokształcącego
imienia Piotra Ściegiennego, gdzie uczył się Klicki.
Pierwsze lata życia najstarszy syn Sławomira i Teresy Klickich spędził na Czarnowie.
Mieszkańcy tamtej dzielnicy byli nie tylko solą Kielc, ale i solą w oku Milicji Obywatelskiej.
Żeby nieco spacyfikować dzielnicę, wybudowano tam bloki dla funkcjonariuszy UB.
Skończyło się na tym, że trzeba było je ogrodzić płotem. A dzielni ubecy wracali po pracy
tylko parami. Pod koniec lat 60. Kliccy przeprowadzili się do bloków na Kieleckim Osiedlu
Mieszkaniowym. Niewysoki, raczej szczupły chłopak i tam nie miał zbyt lekko. –
Łobuzować, nie łobuzował. Ale o swoje umiał się upomnieć – wspomina Sławomir Klicki,
który musiał podołać wychowaniu trzech synów.
Teraz wiele osób chętnie opowiada, że dostrzegali geniusz już w młodym Krzyśku. Ale tak
naprawdę w młodości najbardziej wyróżniał się na lekcjach WF. – Grał ofensywnie,
czasem nawet bardzo ofensywnie. Charakter wyrobił sobie na biegach przełajowych.
Ciemno w oczach, sucho w gębie, nogi jak kołki, a musisz biec dalej. To uczy twardości –
wspomina Kaszyński. Na boisku wykuwał się żelazny skład menedżerski przyszłej firmy. –
Razem z Krzyśkiem studiowaliśmy fizykę w kieleckiej Sorbonie, czyli Wyższej Szkole
Pedagogicznej. Obaj graliśmy w reprezentacji uczelni. On oczywiście w ataku – wspomina
Wiesław Tkaczuk, który w Kolporterze zaczynał jako kierowca, a obecnie zarządza siecią
tysiąca saloników prasowych i pierwszoligowym klubem Kolporter Korona Kielce. Tkaczuk
ściągnął do firmy innych kolegów: Grzegorza Fibakiewicza, który jest teraz prezesem
Kolportera SA, Jarosława Ambroziaka, obecnie prezesa Kolportera Info, Daniela Sztobryna
zarządzającego Kolporterem Development. W Kolporterze są od początku jego istnienia i
zaczynali od samego dołu. – Od kilku lat to oni prowadzą biznesy, negocjują kontrakty,
marże. W każdym z nich widać rękę Krzyśka. Twardzi, ale raczej nie faulują – mówi jeden
z kontrahentów Kolportera.
Opel, który nie był maluchem ani polonezem
– Krzysiek nie zaczynał od żadnego poloneza czy malucha, jak to piszą. Tylko od mojego
opla kadeta. Wersja trzydrzwiowa, kolor pomarańczowy, stan techniczny mocno
przechodzony – wspomina Sławomir Klicki, który w Kolporterze pełni funkcję doradcy
prezesa, czyli syna.
Pierwsze pieniądze Krzysztof zarobił sam. Miał silną motywację, bo ożenił się zaraz po
2
10906737.002.png
liceum i na zbytnią pomoc rodziców liczyć nie mógł. Studia zaczął na Politechnice
Świętokrzyskiej. Z czasem coraz rzadziej pojawiał się na zajęciach. Większość czasu
spędzał w pracy. Pod koniec lat 80. pracowici studenci mogli mieć naprawdę duże
pieniądze. Żeby ograniczać inflację, rząd wprowadził podatek od ponadnormatywnych
wynagrodzeń, słynny popiwek. Uciekając przed zabójczym podatkiem, firmy zlecały prace
podwykonawcom. A najłatwiej było zatrudnić studentów. – Sporo zleceń przejmował
Krzysiek, bo nie zawalał terminów i firmy chwaliły go za jakość – wspomina Arkadiusz
Karch, jeden z szefów biura pośrednictwa pracy Student Serwis. Klicki kopał doły, mył
pociągi, malował na wysokości. Kończył wszystkie możliwe kursy, od pilarza do spawacza.
W 1985 roku przeniósł się na fizykę w WSP. Formalnie studia skończył już jako milioner 17
lat później.
Pod koniec lat 80. wyjechał do Wiednia, gdzie pracował przy obsłudze centrali
telefonicznej. Przywiózł stamtąd dwa pomysły. Przez jeden o mało nie zbankrutował, drugi
uczynił go bogaczem. Najpierw postanowił zostać wydawcą. Wzorując się na
wiedeńczykach, chciał podpowiadać kielczanom, jak spędzić weekend. Uwzględniając
różnice pomiędzy metropoliami, oprócz oferty dwóch działających w Kielcach kin i jednego
teatru zamieszczał również lokalne informacje ekonomiczne – na przykład ceny warzyw na
bazarze. Kącik wędkarski zapełniał ojciec. Tygodnik nazywał się „Weekend”. Pogrzebał go
słaby kolportaż. W związku z tym resztkę pieniędzy Klicki wyłożył na rozkręcenie firmy
kolportażowej. I tutaj przydał się drugi pomysł podpatrzony w Wiedniu. Skoro rano kupuje
się gazetę i bułkę, to dlaczego nie sprzedawać ich w jednym miejscu? To proste
spostrzeżenie przemeblowało sprzedaż prasy w Polsce.
Nie wpuszczajcie tu tego małego
Początki wcale nie były kolorowe. Po kilku wpadkach z nieuczciwymi kolporterami
wydawcy nie dawali gazet, jeśli się za nie wcześniej nie zapłaciło. Niektórzy nie chcieli
nawet rozmawiać z człowiekiem, który zamierzał sprzedawać po 200 egzemplarzy.
Na pierwszy ogień poszła „Gazeta Wyborcza”, bo świeżo otwarty w Kielcach oddział
musiał stoczyć ciężką walkę z lokalnymi dziennikami od lat obecnymi na rynku. – To był
straszny stres: uda się sprzedać czy się nie uda. A jednocześnie Krzysiek stawał na
głowie, żeby mieć jak najwięcej tytułów, bo on od razu miał wizję stworzenia ogólnopolskiej
sieci – wspomina Wiesław Tkaczuk.
Klicki zatrudnił go jako szefa kierowców i kierowcę w jednej osobie. Pracując od rana do
wieczora, Tkaczuk zarabiał mniej niż podlegli mu ludzie. Klicki obiecywał, że przyjdzie
jeszcze czas na odcinanie kuponów. I słowa dotrzymał. Za to Tkaczuk nawet zimą dba o
piękną opaleniznę, żeby maskować szramę na czole. W firmie żartują, że to blizna
wojenna. Przysnął za kierownicą malucha, kiedy wiózł gazety z Warszawy. Zamiast
pojechać od razu do szpitala, najpierw rozwiózł nakład.
Pierwszym tygodnikiem, który kolportowali, był „Szaman”. Tytuł raczej szmatławy, ale
chodliwy. Kokosy zrobili na „Skandalach”. Całe pieniądze szły na inwestycje, bo Klicki
widział za dużo bankructw, żeby samemu zaciągać kredyty. Kolejne biura wynajmowano w
starych magazynach albo w nieczynnym przedszkolu. – Pojechałem kiedyś do ich siedziby.
3
10906737.003.png
Okazało się, że to jakiś barak ochlapany farbą. W branży się z nich śmiali – wspomina
jeden z ludzi, którzy robili interesy z Kolporterem. Wspólnikiem w firmie został Włodzimierz
Owczarek, również kolega z boiska. Klicki był od wizji i jej realizacji, a Owczarek od
kontaktów na zewnątrz. – Trochę jak zły i dobry policjant. Włodek był czaruś. Krzysiek
raptus. W czasie negocjacji potrafił nieźle wkurzyć. Zdarzało się, że firmy zastrzegały, że z
„małym” nie chcą rozmawiać – wspomina człowiek z branży.
W 1995 roku zarząd postanowił uczyć się angielskiego. – Po dwóch miesiącach daliśmy
sobie spokój. Nawet jak udało się nam przyjść, to nigdy nie odrobiliśmy lekcji, bo ciągle coś
załatwialiśmy albo podpisywaliśmy jakieś kontrakty – wspomina Arkadiusz Karch, który do
1999 roku zasiadał w zarządzie Kolportera.
Pierwsze 10 lat rozkręcania firmy to czas ukradziony rodzinie. Jak już był wolny weekend,
to Klicki jechał w góry albo organizował wypad na Mazury. Oprócz rodziny zabierał
najbliższych współpracowników. Rozmowy oczywiście obracały się wokół firmy. – Mirka
całkowicie poświęciła się wychowaniu trzech córek. Było jej łatwiej, bo Krzysiek jest w niej
szalenie zakochany i to widać – mówi jeden ze znajomych Klickich.
Czterometrowy salon
Kolporter przejmował kolejne punkty konkurencji, a nawet całe firmy, jak w 2002 roku,
kiedy kupili Jard-Press. Stawiali na samowystarczalność. – Pierwsze biurka dla prezesów
powstały w warsztacie, który sam rozkręcałem. Projekty były nasze, robota ręczna, metoda
chałupnicza – wspomina Sławomir Klicki. Część tamtych biurek służy w firmie do dziś.
Ludzie z Kolportera patrzyli perspektywicznie. Kiedy pojawiły się komórki na karty,
Kolporter wszedł w dystrybucję zdrapek. Teraz jest potentatem.
Klicki wyciągał wnioski z faktów, koło których inni przechodzili obojętnie. Wszystkie
badania mówiły, że Polacy lubią oglądać towar. Menedżerowie odnosili to do produktów
spożywczych, a on przełożył na gazety. Zaczęli tworzyć sieć saloników prasowych. –
Całkowicie nas ubiegli, zdobyli najlepsze lokalizacje. Po firmie chodził żart: ile metrów ma
salon Klickiego? Cztery, bo te saloniki rzeczywiście nie były duże. Ale ludzie polubili w nich
kupować – mówi były pracownik Ruchu.
Kolporter to obecnie 11 różnych spółek, które łączy jeden właściciel. Chociaż firma
sprzedaje około 900 milionów gazet rocznie, zyski cały czas spadają, bo firma wchodzi w
coraz to nowe gałęzie. – Zdywersyfikujemy się branżowo i geograficznie – zapowiada
prezes holdingu. Niedawno zarejestrowana została spółka Kolporter Ukraina. Moment jest
idealny, bo liczba sprzedawanych tam gazet lawinowo rośnie. Na dodatek Ukraińcy
zwariowali na punkcie komórek. A przecież ktoś im musi sprzedawać karty prepaidowe.
Mówi się o inwestycjach w Chinach. W zeszłym tygodniu Kolporter Expo, jedno z
najmłodszych dzieci holdingu, kupił w Sosnowcu 15 hektarów, na których ma powstać
drugie pod względem wielkości centrum targowe w Polsce. Szefem spółki jest Tomasz
Raczyński, który wcześniej prezesował Targom Kielce. A jeszcze wcześniej chodził do
tego samego liceum co Krzysztof Klicki. Kolporter Condite dwa tygodnie temu zawiesił
wiechę na dachu 10-piętrowego budynku zwanego Kolporter Tower. Dziewięć pięter
będzie sercem firmy. Całe 10. będzie należało do głowy. Klicki będzie tam miał
4
10906737.004.png
gigantyczny gabinet z piękną panoramą Kielc. Już wiadomo, gdzie stanie stół do snookera
i siłownia. Nie wiadomo tylko, gdzie zostanie umieszczone akwarium, bo prezes jeszcze
nie zdecydował, co tym razem będzie w nim pływało.
Juliusz Ćwieluch
42/2006
5
10906737.005.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin