Clancy Tom - Polowanie na Czerwony Październik.pdf

(1671 KB) Pobierz
Clancy Tom - Polowanie na Czerw
Tom Clancy
Polowanie na „Czerwony
Październik”
(The hunt for Red Oktober)
Przekład Dorota i Krzysztof Murawscy
Data wydania oryginalnego 1984
Data wydania polskiego 2003
 
Ralphowi Chathamowi,
Kapitanowi okrętów podwodnych, który powiedział prawdę, oraz wszystkim
marynarzom spod znaku delfina.
 
Wszystkie postaci w tej książce, z wyjątkiem Siergieja Gorszkowa. Jurija
Padorina, Olega Pieńkowskiego. Walerego Sablina, Hansa Toftego i Grenville’a
Wynne’a, są fikcyjne, a wszelkie podobieństwo do osób żyjących bądź zmarłych jest
wyłącznie przypadkowe. Nazwiska, wydarzenia, dialogi i opinie są wytworem
wyobraźni autora, który nie zamierzał prezentować poglądów Marynarki Wojennej
Stanów Zjednoczonych ani żadnej innej organizacji czy agendy jakiegokolwiek
rządu.
 
Dzień pierwszy
PIĄTEK, 3 GRUDNIA
„Czerwony Październik”
Kapitan pierwszej rangi radzieckiej marynarki Marko Ramius ubrany był
odpowiednio do arktycznych warunków, jakie panują zwykle w Polarnym - bazie
okrętów podwodnych Floty Północnej. Miał na sobie pięć warstw wełnianej odzieży i
sztormiak. Brudny holownik obrócił okręt na północ, dziobem do wyjścia. Hangar
skrywający „Czerwony Październik” nie różnił się teraz niczym od wielu innych
wypełnionych wodą betonowych gniazd, zbudowanych specjalnie po to, żeby
zapewnić schronienie okrętom podwodnym wyposażonym w rakiety strategiczne. Na
nabrzeżu grupa marynarzy i dokerów żegnała odpływających z typowo rosyjską
powściągliwością - bez zbędnych gestów i wiwatów.
- Kamarow, mała naprzód! - polecił Ramius.
Holownik zszedł im z drogi i kapitan obejrzał się, by rzucić okiem na
spienioną wodę, którą wprawiały w ruch dwie śruby z brązu. Dowódca holownika
pomachał na pożegnanie. Ramius odpowiedział tym samym gestem. Holownik miał
proste zadanie; wykonał je szybko i sprawnie. „Czerwony Październik”, okręt klasy
Typhoon , o własnych siłach ruszył farwaterem w stronę Zatoki Kolskiej.
- Jest „Purga”, towarzyszu kapitanie.
Grigorij Kamarow wskazał na lodołamacz, który miał wyprowadzić ich na
pełne morze. Ramius skinął głową. Dwie godziny potrzebne na przebycie zatoki
wystawiały na próbę nie tyle jego umiejętności, co cierpliwość. Wiał zimny północny
wiatr, jedyny rodzaj wiatru spotykany w tej części świata. Późna jesień okazała się
zadziwiająco łagodna i w rejonie, gdzie pokrywę śnieżną zwykle mierzy się na metry,
prawie nie padało. Jednakże przed tygodniem u wybrzeży Murmańska rozszalał się
sztorm, który przyniósł krę z arktycznego paku. Obecność lodołamacza nie była więc
tylko czczą formalnością. „Purga” miała oczyścić drogę z lodu, który mógł wpłynąć
nocą do zatoki. Flocie radzieckiej nie wyszłoby na dobre, gdyby jej najnowszy
rakietowy okręt podwodny został uszkodzony przez dryfującą bryłę zamarzniętej
wody.
Chłostana przez wiatr woda przelewała się przez obły dziób okrętu, wdzierała
na płaski pokład rakietowy przed strzelistym czarnym kioskiem. Powierzchnię morza
 
pokrywała warstwa ścieków okrętowych, które nie mogąc wyparować w tak niskiej
temperaturze, tworzyły czarny pierścień na skalnych ścianach zatoki przypominający
ślad po kąpieli niechlujnego olbrzyma. Trafne porównanie, pomyślał Ramius.
Radzieckiego olbrzyma też nie obchodzi, że kala powierzchnię ziemi. Ramius już
jako chłopiec wyuczył się żeglarskiego fachu na przybrzeżnych łodziach rybackich i
dobrze wiedział, na czym polega życie w harmonii z przyrodą.
- Jedna trzecia naprzód - polecił. Kamarow powtórzył rozkaz przez telefon na
mostku. „Październik” zbliżył się do rufy „Purgi”, jeszcze bardziej wzburzając
powierzchnię wody. Kapitan - porucznik Kamarow, nawigator, poprzednio służył
jako pilot portowy, obsługując duże okręty cumujące po obu stronach zatoki. Dwaj
oficerowie czujnie się przyglądali potężnemu lodołamaczowi trzysta metrów przed
nimi. Na rufie „Purgi” stało kilku marynarzy, wśród nich nawet kuk w białym
fartuchu. Przytupywali z zimna, ale chcieli zobaczyć, jak „Czerwony Październik”
wypływa w swój pierwszy rejs bojowy. Zresztą marynarze zdobędą się na wszystko,
byleby przerwać monotonię służby.
W normalnych warunkach Ramius byłby wściekły na taką eskortę - zatoka
była dostatecznie głęboka i szeroka - ale nie dzisiaj. Lodu nigdy nie można
bagatelizować, a tym razem musiał pamiętać o ważniejszych sprawach.
- A więc, kapitanie, znów wypływamy w morze, by służyć rodinie i bronić jej
przed wrogiem! - odezwał się kapitan drugiej rangi Iwan Jurijewicz Putin, jak zwykle
bez pozwolenia wychylając głowę z włazu i niezgrabnie, niczym szczur lądowy,
wspinając się po szczeblach.
Na mikroskopijnym mostku i tak ledwo starczało miejsca dla kapitana,
nawigatora i milczącego obserwatora. Putin był zampolitem, oficerem politycznym.
Wszystko, co robił, służyło rodinie , które to słowo ma dla każdego Rosjanina
znaczenie mistyczne i, na równi z W. I. Leninem, zastępuje członkom partii
komunistycznej Boga.
- Właśnie - odparł Ramius z udawanym entuzjazmem. - Dwa tygodnie na
morzu. Jak dobrze nareszcie wyjść z doku. Miejsce marynarza jest tu, a nie na lądzie,
wśród chmar biurokratów i robotników w brudnych buciorach. No i będzie nam
ciepło.
- A jest wam zimno? - zapytał Putin z niedowierzaniem.
Ramius po raz setny pomyślał, że Putin to ideał oficera politycznego. Zawsze
mówił za głośno, śmiał się zbyt sztucznie. Ani przez chwilę nie pozwalał nikomu
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin