Warren Tracy Anne - Miłosny fortel (Miłosna pułapka 02).pdf

(1164 KB) Pobierz
(Microsoft Word - WWW mi\263osny fortel)
Tracy Anne Warren
MIŁOSNY FORTEL
1
Irlandia, czerwiec 1817
Lady Jeannette Brantford wydmuchała nos w chusteczk ħ . Zło Ň yła starannie kawałek jedwabiu z rz Ģ dkiem wyhaftowanych
konwalii i wytarła dwie Ļ wie Ň e, spływaj Ģ ce po policzkach łzy.
Powinnam wreszcie przesta ę płaka ę , upomniała si ħ w my Ļ lach. Ta niezno Ļ na m ħ ka musi si ħ sko ı czy ę .
Podczas podró Ň y morskiej wydawało jej si ħ , Ň e panuje nad uczuciami. Poddała si ħ okrutnemu losowi. Jednak tego ranka, kiedy
wsiadła do powozu zmierzaj Ģ cego do maj Ģ tku kuzynostwa, na nowo przyjrzała si ħ swemu poło Ň eniu. ĺ wiadomo Ļę , Ň e znalazła si ħ w sytuacji
bez wyj Ļ cia, przygniotła j Ģ niczym głaz, którymi usiana była dzika irlandzka kraina.
Jak rodzice mogli zrobi ę mi co Ļ takiego? - j ħ kn ħ ła w duchu. Jak mogli by ę tak okrutni, Ň eby zesła ę mnie do tej zapomnianej przez
Boga głuszy? Wielkie nieba, nawet Szkocja byłaby lepsza. Ma przynajmniej t ħ zalet ħ , Ň e le Ň y tu Ň obok Anglii. Podró Ň do Szkocji byłaby
długa, ale Irlandi ħ dzieliło od domu całe morze!
Jednak mama i papa okazali si ħ nieugi ħ ci, za nic nie chcieli odst Ģ pi ę od decyzji zesłania jej tutaj. Po raz pierwszy w ci Ģ gu dwu-
dziestu jeden lat swojego Ň ycia nie zdołała ich ułagodzi ę pro Ļ bami, przymilaniem si ħ ani płaczem.
Nie miała nawet przy sobie swojej wypróbowanej pokojówki, Jacobs, która w tej sytuacji mogłaby uczyni ę jej Ň ycie
zno Ļ niejszym. Nawet je Ň eli oszukała Jacobs co do swojej to Ň samo Ļ ci, kiedy zeszłego lata postanowiły z Violet zamieni ę si ħ rolami, nie
usprawiedliwiało to dezercji. A fakt, Ň e rodzice Jeannette ukarali j Ģ za ten skandal wygnaniem do Irlandii, nie stanowił wystarczaj Ģ cego
powodu, Ň eby Jacobs poszukała sobie innego pracodawcy. Gdyby naprawd ħ była oddan Ģ słu ŇĢ c Ģ , nie wahałaby si ħ towarzyszy ę swojej pani.
Jeannette wytarła kolejn Ģ łz ħ i spojrzała na siedz Ģ c Ģ naprzeciwko now Ģ pokojówk ħ , Betsy. Chocia Ň miła i łagodna, była zupełnie obca. W
dodatku brakowało jej do Ļ wiadczenia. Musiała si ħ jeszcze wiele nauczy ę o zajmowaniu si ħ strojami, układaniu włosów i najnowszej modzie.
Jacobs miała to wszystko w małym palcu.
Jeannette westchn ħ ła.
Och, có Ň , przyuczenie Betsy da jej jaki Ļ cel w nowym Ň yciu. Na my Ļ l o „nowym Ň yciu” w jej oczach znowu si ħ zakr ħ ciły łzy.
Sama. Była tak rozpaczliwie samotna.
Powóz zatrzymał si ħ gwałtownie. Zsun ħ ła si ħ z ławki, o mało nie spadaj Ģ c na podłog ħ w obłoku spódnic.
Złapała j Ģ Betsy, albo raczej podtrzymały si ħ nawzajem i usadowiły z powrotem na swoich miejscach.
- Wielkie nieba, co to było? - Jeannette poprawiła kapelusz, który zsun Ģ ł si ħ jej na oczy.
- Wygl Ģ da na to, Ň e w co Ļ uderzyli Ļ my, milady. - Betsy si ħ odwróciła, Ň eby popatrze ę na ponury krajobraz za oknem. - Mam
nadziej ħ , Ň e to nic powa Ň nego.
Powóz zakołysał si ħ , kiedy wo Ņ nica i lokaje zeskoczyli na ziemi ħ ; na zewn Ģ trz rozległy si ħ m ħ skie głosy.
Jeannette zgniotła chusteczk ħ w dłoni. A niech to. Co si ħ znowu stało? Jakby nie do Ļę było kłopotów.
W chwil ħ Ņ niej w oknie ukazały si ħ pomarszczona twarz i przygarbione ramiona wo Ņ nicy.
- Przykro mi, milady, chyba utkn ħ li Ļ my.
Jeannette uniosła brwi.
- Co masz na my Ļ li?
- To ta pogoda, milady. Deszcz zmienił drog ħ w trz ħ sawisko. Trz ħ sawisko? Wsysaj Ģ ce wszystko bagna? Stłumiła j ħ k i sił Ģ woli
powstrzymała dr Ň enie warg.
- B ħ dziemy próbowali z Jemem i Samuelem ruszy ę powóz - ci Ģ gn Ģ ł wo Ņ nica - ale to mo Ň e potrwa ę . Czy zechciałaby pani wy-
si ĢĻę , podczas gdy my...
Rzuciła mu tak zaszokowane spojrzenie, Ň e a Ň umilkł.
Czy temu człowiekowi brakuje pi Ģ tej klepki? A mo Ň e jest Ļ lepy? Czy nie widzi jej pi ħ knej, jasnoczerwonej sukni podró Ň nej? Ani
modnych skórzanych trzewików, które kazała specjalnie ufarbowa ę na ten sam kolor przed wyjazdem z Londynu? Najwidoczniej brak mu
rozs Ģ dku i wyczucia stylu. A mo Ň e zbyt surowo go oceniała? Jaki m ħŇ czyzna zna si ħ , ostatecznie, na damskiej modzie?
- Wysi ĢĻę ? Gdzie, w to błoto? - Pokr ħ ciła energicznie głow Ģ .
- Poczekam tutaj.
- Powóz mo Ň e si ħ przechyli ę , milady. To niebezpieczne.
- Nie martw si ħ o moje bezpiecze ı stwo. W powozie b ħ dzie mi dobrze. ņ eby było wam l Ň ej, mo Ň ecie wyładowa ę kufry. Nie Ň ycz ħ
sobie jednak, Ň eby si ħ pobrudziły albo uszkodziły. - Machn ħ ła dłoni Ģ w r ħ kawiczce. - Betsy mo Ň e wyj Ļę , je Ļ li ma ochot ħ .
Betsy wydawała si ħ zmieszana.
- Na pewno, milady? Nie powinnam pani opuszcza ę .
- Ju Ň dobrze, Betsy. I tak nie masz tu nic do roboty. Id Ņ z Johnem.
Poza tym, pomy Ļ lała Jeannette Ň ało Ļ nie, to nic nowego. Przyzwyczaiłam si ħ ostatnio, Ň e wszyscy mnie opuszczaj Ģ .
Siwowłosy m ħŇ czyzna spojrzał łagodnie na słu ŇĢ c Ģ .
- Lepiej chod Ņ ze mn Ģ . Odprowadz ħ ci ħ w bezpieczniejsze miejsce.
Betsy wyszła z powozu i stan ħ ła w mo Ň liwie suchym miejscu. Drzwi berlinki starannie zamkni ħ to. Słu ŇĢ cy wyładowali baga Ň , a
potem zabrali si ħ do wydobywania kół z koleiny.
Min ħ ło pół godziny. Nic si ħ nie zmieniło. Jeannette mocno trzymała si ħ siedzenia. Od silnego kołysania, gdy ludzie i konie
usiłowali wyci Ģ gn Ģę powóz z pułapki, robiło jej si ħ lekko niedobrze. Z okrzyków zło Ļ ci, które rozlegały si ħ od czasu do czasu, wy-
wnioskowała, Ň e ich trud poszedł na marne. Koła zagł ħ biły si ħ tylko bardziej w błoto.
Wyci Ģ gn ħ ła z torebki Ļ wie ŇĢ chusteczk ħ i otarła czoło z potu. Sło ı ce i wiatr przegnały chmury, ale nie osuszyły traktu. Popołu-
dniowy Ň ar, niezwykły w tych stronach nawet w Ļ rodku lata, wisiał w przesyconym lepk Ģ wilgoci Ģ powietrzu.
Przynajmniej przestała płaka ę . Szcz ħĻ liwa okoliczno Ļę , bo niezr ħ cznie byłoby zjawi ę si ħ u kuzynostwa - o ile kiedykolwiek tam
dotrze - z zapuchni ħ tymi i zaczerwienionymi oczami. Sama Ļ wiadomo Ļę tego, co musieli my Ļ le ę o jej wygnaniu, dostatecznie j Ģ upokarzała.
Nie chciała wita ę si ħ z nimi, wygl Ģ daj Ģ c gorzej ni Ň zwykle.
Do powozu wpadła mucha, tłusta, czarna i paskudna.
Jeannette skrzywiła si ħ z obrzydzeniem. Machn ħ ła w stron ħ owada chusteczk Ģ , w nadziei, Ň e wyleci przez okno. Zamiast tego
mucha zawróciła, kieruj Ģ c si ħ prosto ku niej. Pisn Ģ wszy gło Ļ no, Jeannette po raz drugi usiłowała przep ħ dzi ę j Ģ chusteczk Ģ .
Mucha przeleciała, brz ħ cz Ģ c, koło jej nosa i wyl Ģ dowała na ramie okna. Przezroczyste skrzydełka l Ļ niły w sło ı cu. Zacz ħ ła si ħ
przechadza ę po malowanym drewnie na cienkich jak włos owadzich nó Ň kach.
Jeannette si ħ gn ħ ła po wachlarz. Poczekała chwil ħ , przesuwaj Ģ c kciukiem wzdłu Ň pozłacanej ramki z ko Ļ ci słoniowej. Gdy stwo-
rzonko przystan ħ ło, trzepn ħ ła je wachlarzem.
342386484.001.png
W jednej chwili owad zamienił si ħ w czarn Ģ plam ħ . Zadowolona z tego drobnego zwyci ħ stwa, przyjrzała si ħ uwa Ň nie wachlarzo-
wi, boj Ģ c si ħ , Ň e uszkodziła delikatn Ģ konstrukcj ħ pr ħ cików; bardzo go lubiła.
Zerkn Ģ wszy jeszcze raz na zgniecionego owada, otrz Ģ sn ħ ła si ħ ze wstr ħ tem, po czym szybko wyrzuciła zwłoki za okno.
- Masz celne oko, dziewczyno - odezwał si ħ łagodny m ħ ski głos, d Ņ wi ħ czny i melodyjny jak irlandzka ballada. - Nie miała szans,
ta mucha. Czy tak samo radzisz sobie z prawdziw Ģ broni Ģ ?
Zaskoczona, odwróciła głow ħ ; obcy m ħŇ czyzna przygl Ģ dał si ħ jej przez okno po przeciwnej stronie. Silnym ramieniem podtrzy-
mywał ram ħ okienn Ģ .
Jak długo tam stał? Najwyra Ņ niej widział jej starcie z much Ģ .
Był wysoki i szczupły, z krótko obci ħ tymi, faluj Ģ cymi ciemno - kasztanowymi włosami, jasn Ģ cer Ģ i przenikliwymi, bł ħ kitnymi
jak polne kwiaty oczami. Pojawiły si ħ w nich iskierki, kiedy na ni Ģ patrzył. Nie próbował nawet ukry ę ciekawo Ļ ci. Jego wargi wygi ħ ły si ħ w
u Ļ miechu.
Diabelsko przystojny.
To zdanie pojawiło si ħ nieproszone w jej głowie. Nie mogła odmówi ę mu urody. Serce zabiło jej mocniej, a pier Ļ zafalowała pod
materiałem stanika.
Wielki Bo Ň e!
Nie chc Ģ c przyzna ę si ħ , Ň e nieznajomy wzbudził jej zainteresowanie, zacz ħ ła wyszukiwa ę niedoskonało Ļ ci w jego rysach. Co Ļ co
uczyniłoby go niegodnym jej uwagi. Czoło miał kwadratowe i raczej prostackie. Nos odrobin ħ za długi - podobny do dzioba s ħ pa - brod ħ o
twardym zarysie, wskazuj Ģ c Ģ na upór. Wargi zbyt cienkie.
Cało Ļę jednak robiła przyjemne wra Ň enie. Ka Ň da kobieta zwróciłaby na niego uwag ħ . Wr ħ cz promieniował magnetyzmem, co
sprawiało, Ň e sama jego obecno Ļę rodziła grzeszne my Ļ li.
Grzeszne, w istocie. Westchn ħ ła z Ň alem, jako Ň e m ħŇ czyzna z pewno Ļ ci Ģ nie był d Ň entelmenem. Zwyczajny, prosty strój - płó-
cienna koszula, chustka na szyi i br Ģ zowy kubrak - oraz brak manier, zdradzały plebejskie pochodzenie. Wystarczyło spojrze ę , Ň eby go
oceni ę , kiedy opierał si ħ o drzwi powozu niczym rozbójnik.
Zesztywniała, u Ļ wiadomiwszy sobie, Ň e to zupełnie mo Ň liwe. Có Ň , je Ļ li chciał j Ģ obrabowa ę , nie sprawi mu satysfakcji, okazuj Ģ c
strach. Zdarzało jej si ħ wybuchn Ģę płaczem, ale nie nale Ň ała do tych, co z byle powodu wołaj Ģ o sole trze Ņ wi Ģ ce.
- Potrafi ħ si ħ broni ę - o Ļ wiadczyła twardo. - Bez trudu wpakuj ħ ci kul ħ w głow ħ .
Co za kłamstwo, pomy Ļ lała, uznaj Ģ c, Ň e najm Ģ drzej b ħ dzie nie wspomina ę o tym, Ň e nigdy w Ň yciu nie strzelała ani nie ma w po-
wozie pistoletu. Tylko wo Ņ nica miał bro ı .
Gdzie on si ħ wła Ļ ciwie podziewał? Miała nadziej ħ , Ň e ani on, ani pozostali nie le ŇĢ gdzie Ļ zwi Ģ zani.
Oczy łotrzyka rozbłysły ze zdumienia.
- Jaki masz powód, Ň eby do mnie strzela ę ?
- A co mam my Ļ le ę , gdy obcy m ħŇ czyzna zaczepia mnie w moim własnym powozie?
- Mo Ň e chc ħ ci pomóc.
- W czym? W rabowaniu moich rzeczy?
Zmru Ň ył oczy, patrz Ģ c na ni Ģ z mieszanin Ģ rozbawienia i irytacji.
- Podejrzliwe z ciebie dziewcz Ģ tko. Od razu uznała Ļ , Ň e jestem złodziejem. - Pochylił si ħ ku niej. Miał lekko ochrypły głos. - Na-
wet gdybym nim był, uwa Ň asz, Ň e posiadasz co Ļ a Ň tak warto Ļ ciowego, Ň ebym si ħ na to skusił?
Bezwiednie otworzyła usta; serce zabiło jej Ň ywiej z niepokoju, zdradziecki rumieniec oblał policzki.
- Tylko stroje i par ħ klejnotów, nic wi ħ cej. S Ģ w kufrach na zewn Ģ trz.
- Gdybym pragn Ģ ł kosztowno Ļ ci, ju Ň bym je miał. - Wpatrywał si ħ w jej oczy, po czym powoli przeniósł wzrok na jej usta. - Ja
natomiast chciałbym tylko jednego...
Wstrzymała oddech, kiedy przerwał. Czy Ň by chciał jej? Zamierzał si ħ wkra Ļę do powozu i zdoby ę kilka pocałunków? A mo Ň e
jeszcze co Ļ innego? Je Ļ li tak, powinna krzycze ę , wpa Ļę w panik ħ . Ale czekała jedynie, z łomoc Ģ cym sercem, co powie dalej.
- Tak? - przynagliła, niemal szepcz Ģ c. Uniósł k Ģ cik ust w gór ħ .
- ņ eby Ļ zabrała swój Ļ liczny tyłeczek z powozu tak, Ň ebym razem z twoimi lud Ņ mi mógł wyci Ģ gn Ģę go z błota.
Min ħ ła dłu Ň sza chwila, zanim zrozumiała znaczenie tych słów. Chyba co Ļ Ņ le usłyszała. Czy on naprawd ħ powiedział: „zabrała
tyłeczek z powozu”?
Zesztywniała.
Co za tupet! Nigdy dot Ģ d nie zwracano si ħ do niej w tak prostacki, lekcewa ŇĢ cy sposób. Za kogo on si ħ miał?
- Jak si ħ nazywasz, człowieku?
- Och, prosz ħ wybaczy ę , nie przedstawiłem si ħ wcze Ļ niej - powiedział, prostuj Ģ c si ħ . Był bardzo wysoki. Przytkn Ģ ł dwa palce do
czoła. - Darragh O'Brien, do usług.
- Darragh? - Zmarszczyła brwi. - Co za dziwne imi ħ . Teraz on z kolei si ħ zirytował.
- Nie jest dziwne, ale irlandzkie. Wiedziałaby Ļ o tym, gdyby Ļ dopiero co nie przyjechała z Anglii.
- Sk Ģ d pan to wie?
- Có Ň , na pierwszy rzut oka wida ę , Ň e jeste Ļ Angielk Ģ i nigdy jeszcze nie była Ļ na tej ziemi.
Mógł to wywnioskowa ę z ich krótkiej rozmowy, nieprawda Ň ?
- A zatem, dziewczyno, wiesz, jak si ħ nazywam. A jak ty masz na imi ħ ? I dok Ģ d si ħ udajesz? Twoi ludzie nie chcieli mi tego po-
wiedzie ę .
- I bardzo dobrze, bo moje plany to doprawdy nie pana sprawa, zwłaszcza je Ļ li istotnie jest pan łotrem.
- Ach, teraz jestem łotrem? Nie tylko złodziejem?
- To si ħ oka Ň e. Parskn Ģ ł Ļ miechem.
- Masz ostry j ħ zyk. Tnie do ko Ļ ci i najwi ħ kszym zbójom ka Ň e ucieka ę na koniec Ļ wiata.
- Je Ļ li to prawda - odparowała z drwi Ģ cym u Ļ mieszkiem - co pan tu jeszcze robi?
U Ļ miechn Ģ ł si ħ bezczelnie, najwyra Ņ niej rozbawiony.
- No có Ň , nie zwykłem ucieka ę przed niebezpiecze ı stwem. I nie mam nic przeciwko pakowaniu si ħ w interesuj Ģ ce tarapaty.
Uniosła brew na t ħ replik ħ . Chciał powiedzie ę , Ň e ona stanowiła „tarapaty? No, je Ļ li si ħ nad tym zastanowi ę , mo Ň e i tak było.
- Zatrzymałem si ħ , Ň eby pomóc - oznajmił. - Przeje Ň d Ň ałem obok, kiedy zobaczyłem ten Ň ałosny wypadek. Pomy Ļ lałem, Ň e twoim
ludziom przydałaby si ħ jeszcze jedna para r Ģ k.
No wła Ļ nie. A gdzie si ħ podziewa słu Ň ba? Podejrzliwo Ļę wróciła.
- Gdzie s Ģ moi ludzie?
- Tutaj. - Wskazał r ħ k Ģ . - Tam, gdzie byli przez cały czas. Przesun ħ ła si ħ na ławce i wychyliła przez okno. Zobaczyła wszystkich
czworo: wo Ņ nic ħ , dwóch lokai i pokojówk ħ , skupionych przy jej baga Ň u na kawałku suchej ziemi. Przypominali rozbitków na małej,
bezludnej wyspie - spoceni i strudzeni - ale nic nie wskazywało, Ň eby bali si ħ o swoje Ň ycie.
- Zadowolona?
Cmokn Ģ wszy z irytacj Ģ , usadowiła si ħ w poprzedniej pozycji.
342386484.002.png
- A wi ħ c ja si ħ przedstawiłem. A jak ty masz na imi ħ , dziewczyno? - Pochylił si ħ w jej stron ħ , opieraj Ģ c muskularne przedramiona
na ramie okna.
- Nazywam si ħ Jeannette Rose Brantford. Lady Jeannette Rose Brantford, nie „dziewczyna”. Wolałabym, aby wi ħ cej nie zwracał
si ħ pan do mnie w sposób tak poufały.
Ta wyniosła odpowied Ņ wywołała jeszcze szerszy u Ļ miech na jego twarzy. Sposób, w jaki jego oczy zal Ļ niły przy tym,
przyprawił j Ģ o przy Ļ pieszone bicie serca.
- Lady Brantford, tak? - powiedział przeci Ģ gle. - A gdzie jest twój lord, pan mał Ň onek? Wysłał ci ħ w samotn Ģ podró Ň ?
- Jestem w drodze do posiadło Ļ ci kuzynów na północy od Waterford, koło wsi o nazwie Inis... Inis... - Urwała, grzebi Ģ c roz-
paczliwie w pami ħ ci. - Och, nie pami ħ tam, Inis - co Ļ - tam.
- Masz na my Ļ li Inistioge, tak?
- Tak, chyba tak. Zna pan t ħ wie Ļ ?
- Bardzo dobrze.
Nadal miała co do niego w Ģ tpliwo Ļ ci. Mógł by ę rozbójnikiem lub kim Ļ przyzwoitym. Miejscowym gospodarzem, dzier Ň awc Ģ , a
mo Ň e kupcem. Chocia Ň nie mogła sobie wyobrazi ę - przy tym jego nieposkromionym, a Ň nadto Ļ miałym usposobieniu - Ň eby Darragh
O'Brien komu Ļ słu Ň ył.
Je Ļ li znał wie Ļ w pobli Ň u maj Ģ tku kuzynów, oznaczało to, Ň e niemal dotarła do celu. Bogu wiadomo, jak bardzo chciała znale Ņę
si ħ ju Ň na miejscu, Ň eby wreszcie wysi ĢĻę z powozu i wytrzepa ę spódnice.
- Zatrzymam si ħ u kuzynów - powiedziała. - I jeszcze jedno. Co prawda to nie pa ı ska sprawa, ale tytuł przysługuje mi z urodze-
nia, nie z racji zam ĢŇ pój Ļ cia. Jestem niezam ħŇ na.
Jego oczy rozbłysły Ň ywiej.
- Niezam ħŇ na, dziewczyno? Wiedziałem, Ň e Anglicy to głupcy, nie zdawałem sobie sprawy, Ň e s Ģ na dodatek Ļ lepi.
Zadr Ň ała. Opanowała si ħ natychmiast, przypominaj Ģ c sobie, Ň e O'Brien - cho ę by nie wiadomo jak poci Ģ gaj Ģ cy - nie nale Ň ał do
m ħŇ czyzn, których dama z jej pozycj Ģ mogłaby bra ę pod uwag ħ , szukaj Ģ c mał Ň onka.
- Ju Ň mówiłam, Ň eby nie zwracał si ħ pan do mnie „dziewczyno” - zauwa Ň yła zduszonym głosem. Nie zabrzmiało to gro Ņ nie.
- Tak, tak wła Ļ nie powiedziała Ļ . - U Ļ miechn Ģ ł si ħ , wcale nie - skruszony. - Dziewczyno.
Potem zachował si ħ w sposób najbardziej zdumiewaj Ģ cy - mrugn Ģ ł do niej. ĺ miałe, bezczelne mrugni ħ cie wywołało w niej fal ħ
gor Ģ ca, przelewaj Ģ c Ģ si ħ z gwałtowno Ļ ci Ģ wody spuszczonej z tamy po deszczu.
Gdyby miała skłonno Ļ ci do czerwienienia si ħ , tak jak siostra bli Ņ niaczka, miałaby teraz policzki czerwone jak maki. Na szcz ħĻ cie
jednak, w przeciwie ı stwie do siostry, Violet, nie zwykła si ħ czerwieni ę na ka Ň d Ģ przypadkow Ģ uwag ħ . Była to zreszt Ģ jedna z niewielu cech,
które je dzieliły.
Uznała, Ň e przyczyn Ģ tej zdumiewaj Ģ cej reakcji był letni upał. Musiał jako Ļ wpłyn Ģę na jej ju Ň i tak przeci ĢŇ one zmysły. W
Londynie nie zaszczyciłaby tego człowieka drugim spojrzeniem... Có Ň , drugim mo Ň e tak, ale trzecim na pewno nie!
- Chod Ņ - powiedział O'Brien, stanowczym tonem. - Pogaw ħ dzili Ļ my sobie, ale teraz musz ħ ci ħ wyci Ģ gn Ģę z powozu.
- Nie zamierzam wychodzi ę . Mo Ň e mój wo Ņ nica o tym nie wspomniał, ale uzgodnili Ļ my, Ň e zostan ħ na swoim miejscu, dopóki
berlinka nie ruszy.
O'Brien pokr ħ cił głow Ģ .
- B ħ dziesz musiała wysi ĢĻę . Chyba Ň e chcesz zamieszka ę w powozie. Na wypadek, gdyby Ļ nie wiedziała, koła s Ģ pogr ĢŇ one w
błocie i twoi ludzie nie s Ģ w stanie wypchn Ģę powozu z tob Ģ w Ļ rodku.
- Je Ļ li chodzi o moje bezpiecze ı stwo, niepotrzebnie si ħ pan troszczy. Nic mi si ħ nie stanie.
Najwy Ň ej zrobi mi si ħ niedobrze, pomy Ļ lała.
- Chodzi o co Ļ wi ħ cej ni Ň twoje bezpiecze ı stwo, cho ę to te Ň wa Ň ne. To kwestia twojej wagi.
- Mojej wagi? Co pan ma na my Ļ li? - Jej brwi podskoczyły do góry.
ĺ miałym, oceniaj Ģ cym spojrzeniem omiótł jej posta ę , od ronda kapelusza po czubki trzewików.
- Nie chc ħ powiedzie ę , Ň e jeste Ļ gruba, ani nic w tym rodzaju. Masz ładn Ģ , kobiec Ģ figur ħ . Ale nawet kilka kilogramów robi
Ň nic ħ , je Ļ li chcemy ruszy ę powóz, zamiast da ę mu si ħ pogr ĢŇ a ę ħ biej w błocie.
Usiadła, nie mog Ģ c wydoby ę głosu. Jego bezczelno Ļę przekroczyła wszelkie granice! Rozprawia ę o jej wadze i figurze prawie na
jednym wydechu! Có Ň , d Ň entelmen nigdy by si ħ nie o Ļ mielił. Ale ten człowiek nie był d Ň entelmenem. Był barbarzy ı c Ģ . Mówił tonem, jakim
mógłby rozmawia ę o przeniesieniu Ň ywego inwentarza z jednej zagrody do drugiej.
Upłyn ħ ła długa chwila, zanim odezwał si ħ ponownie.
- Oczywi Ļ cie, je Ļ li wolisz, mo Ň esz zosta ę w Ļ rodku. Pojad ħ do twoich kuzynów i zawiadomi ħ ich, Ň e potrzebujesz pomocy. Nie
s Ģ dz ħ , Ň eby to zabrało wi ħ cej ni Ň cztery, pi ħę godzin.
Pi ħę godzin! Nie mogła siedzie ę tak długo w powozie. Mo Ň e przesadzał, chc Ģ c j Ģ podst ħ pem wywabi ę na zewn Ģ trz. A je Ļ li nie? A
je Ļ li jej upór, Ň eby zosta ę w berlince, doprowadzi do tego, Ň e utkn Ģ tu na dłu Ň ej? Za cztery czy pi ħę godzin zapadnie noc!
Zadr Ň ała na sam Ģ my Ļ l! Bóg jeden wie, jakie okropne stworzenia mog Ģ si ħ czai ę w pobli Ň u, gotowe wypełzn Ģę po zmroku z nor.
Czy w Irlandii s Ģ wilki? A mo Ň e Ň yj Ģ tu jakie Ļ równie niebezpieczne bestie. Głodne, które ch ħ tnie po Ň ywiłyby si ħ młod Ģ dam Ģ .
Powstrzymała z trudem dr Ň enie głosu, próbuj Ģ c przekona ę go kolejnym argumentem.
- Je Ļ li to prawda, dlaczego pan mi o tym mówi, a nie wo Ņ nica? S Ģ dz ħ , Ň e gdyby rzeczy si ħ miały tak Ņ le, sam by mnie o tym
zawiadomił.
- Zbierał si ħ na odwag ħ , Ň eby ci to powiedzie ę , kiedy przeje Ň d Ň ałem. Nie chciał przekaza ę ci złych wie Ļ ci, wi ħ c zaproponowałem,
Ň e ja to zrobi ħ .
Zerkn ħ ła na rozci Ģ gaj Ģ cy si ħ dookoła ocean błota.
- Gdzie miałabym zaczeka ę ? Z pewno Ļ ci Ģ nie spodziewa si ħ pan, Ň e b ħ d ħ siedziała na swoich kufrach na Ļ rodku tego bagna.
Sło ı ce zrobi ze mnie sucharek.
W jego oczach pojawił si ħ szelmowski błysk.
- Nie martw si ħ . W pobli Ň u znajdzie si ħ troch ħ cienia i jakie Ļ odpowiednie miejsce.
Szczerze w to w Ģ tpiła, ale jaki miała wybór? Mogła opu Ļ ci ę powóz albo sp ħ dzi ę tu wieczór, sama i pozbawiona opieki.
O'Brien rzucił jej współczuj Ģ ce spojrzenie. Zdawał sobie spraw ħ z jej rozterki. Otworzył drzwi berlinki.
- Chod Ņ , oszcz ħ d Ņ swój upór na inn Ģ okazj ħ . Oboje wiemy, Ň e im szybciej wysi Ģ dziesz z powozu, tym szybciej potem ruszysz w
drog ħ .
- Czy kto Ļ panu ju Ň powiedział, Ň e jest pan impertynencki? - Podniosła si ħ niech ħ tnie.
Zachichotał.
- Raz czy dwa, dziewczyno. Zabierz wszystko, co ci potrzebne i chod Ņ my.
Wahała si ħ przez dług Ģ chwil ħ , po czym schyliła si ħ po torebk ħ , le ŇĢ c Ģ na ławce. Ledwie to zrobiła, wsun Ģ ł r ħ ce do Ļ rodka i pod-
niósł j Ģ . O mało nie upu Ļ ciła torebki, kiedy wyci Ģ gn Ģ ł j Ģ na zewn Ģ trz. Pisn ħ ła.
Tulił j Ģ do masywnej piersi i niósł bez trudu, jakby wa Ň yła nie wi ħ cej ni Ň piórko. Jego blisko Ļę j Ģ oszołomiła. Nozdrza dra Ň niła
wo ı Ļ wie Ň ego powietrza, koni i jaki Ļ inny, niemo Ň liwy do opisania, cudownie m ħ ski zapach.
342386484.003.png
Ostro Ň nie przechyliła głow ħ , Ň eby gł ħ biej odetchn Ģę t Ģ woni Ģ . Zamkn ħ ła oczy i przez króciutk Ģ chwil ħ miała ochot ħ wcisn Ģę nos
w zagł ħ bienie jego szyi. Pozostała jednak sztywna w jego ramionach, nie zapominaj Ģ c o błocie, które otaczało ich jak Ļ liskie, br Ģ zowe
morze.
- Niech pan si ħ nie wa Ň y mnie pu Ļ ci ę - upomniała go, podnosz Ģ c skraj spódnicy, Ň eby si ħ nie zamoczył.
Posuwał si ħ uparcie naprzód. Błoto pod jego butami mlaskało wstr ħ tnie, jakby grz ħ zawisko chciało go za wszelk Ģ cen ħ
zatrzyma ę . Byli w połowie drogi do miejsca, z którego obserwowali ich słu ŇĢ cy, kiedy O'Brien zachwiał si ħ , niebezpiecznie. Krzykn ħ ła,
obejmuj Ģ c go r ħ koma za szyj ħ , aby si ħ uchroni ę przed upadkiem.
Natychmiast odzyskał równowag ħ i kroczył dalej tak pewnie, jakby nic si ħ nie stało.
Serce o mało nie wyskoczyło jej z piersi, w gardle jej zaschło. Min ħ ła chwila, zanim u Ļ wiadomiła sobie prawd ħ . Spojrzała na nie-
go. U Ļ miechał si ħ kpi Ģ co, co tylko potwierdziło jej podejrzenia.
- Dra ı . - Uderzyła go w rami ħ . - Zrobił pan to specjalnie.
- Pomy Ļ lałem, Ň e warto ci ħ troch ħ rozweseli ę . Krzyczysz cienkim głosikiem, zabawnie, jak dziewczyna, wiesz o tym?
- Jestem dziewczyn Ģ , a to wcale nie było zabawne. - A gdyby si ħ przeliczył i rzeczywi Ļ cie j Ģ upu Ļ cił? Wzmocniła u Ļ cisk.
Roze Ļ miał si ħ .
Gdyby zdawał sobie spraw ħ , kim ona jest, nie Ļ miałby si ħ ani jej nie dra Ň nił. W Anglii, przed skandalem, przywykła, Ň e
d Ň entelmeni spełniali ka Ň d Ģ jej zachciank ħ . Bogaci wyrafinowani m ħŇ czy Ņ ni rywalizowali ze sob Ģ o mo Ň liwo Ļę zaspokojenia jej kaprysów.
Przez dwa kolejne sezony była Niezrównan Ģ Królow Ģ Mody. I obiecała sobie, Ň e zostanie ni Ģ ponownie, gdy tylko jej rodzice si ħ opami ħ taj Ģ .
Ju Ň wkrótce mama za ni Ģ zat ħ skni, a papa ochłonie z gniewu. Oboje u Ļ wiadomi Ģ sobie, jaki straszliwy popełnili bł Ģ d, wysyłaj Ģ c ukochan Ģ
córk ħ na prowincj ħ .
Ale zanim to nast Ģ pi, b ħ dzie zmuszona znosi ę nieprawdopodobne upokorzenia takie, jak przenoszenie w ramionach nonsza-
lanckich, irlandzkich prowincjuszy w rodzaju O'Briena.
Słu ŇĢ cy zbili si ħ w milcz Ģ c Ģ gromadk ħ . O'Brien postawił j Ģ mi ħ dzy nimi. Betsy natychmiast stan ħ ła u boku pani, za co Jeannette
była jej ogromnie wdzi ħ czna. Słu ŇĢ ca próbowała nie Ļ miało wyj Ģę jej z r Ģ k torebk ħ .
O'Brien si ħ odwrócił.
- Zostawia mnie pan? Zatrzymał si ħ i spojrzał na ni Ģ .
- Tak. Musz ħ pomóc twoim ludziom przy powozie.
- Ale obiecał mi pan cie ı i wygodne miejsce do siedzenia. Poło Ň ył dłonie na w Ģ skich biodrach i rozejrzał si ħ przesadnie dookoła.
Potem spojrzał jej w oczy.
- Przykro mi to mówi ę , ale jedyny cie ı mo Ň na znale Ņę tam, na tej polance. - Wskazał r ħ k Ģ na mał Ģ k ħ pk ħ rosn Ģ cych osobno
srebrnych Ļ wierków. - Przypuszczam, Ň e grunt jest tam równie błotnisty, jak tutaj. Je Ļ li masz parasolk ħ , poleciłbym słu ŇĢ cej, Ň eby trzymała
j Ģ nad twoj Ģ głow Ģ dla ochrony przed sło ı cem. Poza tym, o ile dobrze pami ħ tam, nie obiecywałem ci wygodnego siedziska. Przycupnij na
jakim Ļ mocnym kufrze. Je Ļ li nie, to masz zdrowe nogi. Po tylu godzinach sp ħ dzonych w powozie na pewno marzysz, Ň eby je rozprostowa ę .
Po tych słowach ruszył w stron ħ przekrzywionej berlinki. Jeden po drugim słu ŇĢ cy poszli za nim. W nieruchomym, gor Ģ cym
powietrzu słycha ę było jednostajne bzyczenie owadów na polach.
Jeannette stała bez ruchu, zdumiona. Nie wiedziała, czy tupa ę nogami ze zło Ļ ci, czy wybuchn Ģę płaczem.
Nie, nie sprawi mu takiej satysfakcji!
Co za dra ı .
I pomy Ļ le ę , Ň e jej si ħ podobał.
Wiedz Ģ c, Ň e nikt na ni Ģ nie patrzy, wysun ħ ła j ħ zyk w stron ħ pleców O'Briena. Po tym akcie dziecinnej zemsty poczuła si ħ lepiej i
rozejrzała si ħ , aby znale Ņę co Ļ do siedzenia.
342386484.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin