286. White Elizabeth - Wojna i miłość.pdf

(1212 KB) Pobierz
White Elizabeth - Wojna i miłość
Elizabeth White
Wojna i miłość
1
545746803.004.png 545746803.005.png 545746803.006.png
„Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście
jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili".
(Ewangelia wg św. Mateusza: Sąd ostateczny, 25:40)
Rozdział pierwszy
Mobile w stanie Alabama , rok 1862
Camilla Beaumont otworzyła po cichu okno sypialni i wyjrzała na podwórze.
Była mroczna kwietniowa noc. Mobile spowijała mgła - gęsta i lepka niczym smoła.
Zatokę na skraju miasta oblegały wojska federalne. Oddziały armii Północy od
dłuższego czasu warowały na barykadach, wojsko Południa tłoczyło się w
opustoszałych składach bawełny w położonym na obrzeżach Camp Beulah. W ten
ponury czas żaden cywil o zdrowych zmysłach po zmroku nie wyściubiał nosa z
domu.
Ukucnąwszy na parapecie, panna Beaumont postawiła nogę na gzymsie i
zaczerpnęła głęboko tchu. Po chwili chwyciła oburącz pnącza glicynii i z wprawą
zaczęła się spuszczać wzdłuż ściany.
To istny cud, że nie została schwytana i zesłana do więzienia na wyspę Ship.
Początkowo odbywała eskapady w pośpiechu i bez uprzednich przygotowań.
Liczyła wyłącznie na własny spryt oraz łut szczęścia. Ostatnio czuwał nad nią
tajemniczy opiekun, który uparcie nakazywał jej rozwagę i pomagał skrupulatnie
zaplanować każde, najbłahsze nawet przedsięwzięcie.
Chciałaby poznać owego anonimowego protektora, gdy wojna dobiegnie
końca, Jankesi odjadą, a w ludziach Południa obudzi się wreszcie sumienie. Żywiła
głębokie przekonanie, że jej krajanie przejrzą w końcu na oczy i wyrzekną się hańby
niewolnictwa.
2
545746803.007.png
Gdy pędziła aleją na tyłach hotelu Battle House, raptem rozległ się płacz
niemowlęcia. Zatrzymała się i spojrzała w kierunku domu, z którego dobiegało
kwilenie. Oby nie trzeba było przemycać dziś żadnego oseska, modliła się w duchu.
Dzieci czyniły jej zadanie stokroć trudniejszym i niebezpieczniejszym.
Ruszyła w dalszą drogę wyludnionymi ulicami. Przemykała od drzewa do
drzewa, by jak najmniej rzucać się w oczy. Przed wzrokiem przypadkowych
przechodniów chroniły ją rozłożyste dęby, cedry oraz pączkujące magnolie. Od ich
intensywnego zapachu zakręciło ją w nosie. Nie zdołała powstrzymać kichnięcia,
które w głębokiej ciszy zabrzmiało prawie jak wystrzał z armaty. Zdjęta strachem,
przystanęła. Rozejrzała się, lecz przy tak gęstej mgle trudno było cokolwiek dojrzeć,
nadstawiła zatem ucha. Nie usłyszawszy niczego poza cykaniem świerszczy, podjęła
marsz.
Nabrzeże tętniło życiem. W większości okien paliły się światła, a z wnętrz
budynków niosły się rozmaite hałasy. Z naprzeciwka nadchodził patrol złożony z
dwóch żołnierzy w szarych mundurach. Od dziewiątej wieczorem niewolników obo-
wiązywała godzina policyjna. Na szczęście stróżów porządku bardziej niż jej
przestrzeganie zajmowało podglądanie bezeceństw, którym oddawali się bywalcy
kasyn i barów.
Camilla skryła się w zaroślach przed biblioteką, po czym wróciła na drogę,
próbując imitować chwiejny, męski chód. Widok zapijaczonego włóczęgi nikogo
nie dziwił i nie groziło mu większe niebezpieczeństwo pod warunkiem, że był biały.
Zatrzymała się na rogu ulic Water i Theater. Serce omal nie wyskoczyło jej z
piersi, gdy nagle poczuła na policzku czyjeś palce. Zakryła dłonią usta, żeby nie
krzyknąć.
- Jużem myślał, że panienka nie przyjdzie - usłyszała tuż nad uchem zrzędliwy
szept. - Sterczę tu i sterczę... - Rozmówca stał tak blisko, że czuła jego kwaśny
oddech.
3
545746803.001.png
- Cii, Virgil. Chodź, nim ktoś nas zobaczy. - Chwyciła znajomka za chude
ramię i pociągnęła go w mrok.
Z daleka nie sposób było ich rozróżnić. Byli mniej więcej tego samego
wzrostu i nosili tak samo podły przyodziewek, który składał się z ciemnej wełnianej
czapki, połatanego kubraka, płóciennych spodni w nieokreślonym kolorze oraz
ciężkich, podkutych ćwiekami butów.
- Gdzie masz torbę? - Odwróciła staruszka i ściągnęła mu z pleców zgrzebny
worek. Potem ujęła w dłonie jego bezmyślną twarz i spojrzała nań z powagą. -
Zapomnisz, że mnie dziś widziałeś, tak?
- Tak jest. W ogóle mnie tu nie było.
- Otóż to. - Sięgnęła do kieszeni po monetę i lekko wygniecioną ciągutkę. -
Kup sobie coś do jedzenia, a ja sprzedam za ciebie gazety.
- Dobrze, panienko. - Virgil włożył cukierka do ust. - Ale potem odda mi
panienka torbę?
- Przecież zawsze oddaję, prawda?
- Prawda - potwierdził i odszedł, nie oglądając się za siebie. Camilla patrzyła
za nim z mieszaniną wdzięczności i współczucia. Szalony Virgil zwany także
Gazeciarzem uchodził za miejscowego głupka, mógł więc chadzać własnymi
ścieżkami i robić, co mu się żywnie podoba. Nikt nie zwracał na niego uwagi.
Dzięki temu, gdy przybierała jego tożsamość, stawała się praktycznie niewidzialna.
Zarzuciwszy torbę na ramię, wyszła z powrotem na ulicę i skierowała się na
północ, ku miejscu, gdzie rzeki Mobile i Tensaw wpływały do zatoki. Jeszcze do
niedawna przystań oblegały okazałe statki, których maszty widać było z daleka.
Potem generał Bragg wydał zakaz kotwiczenia w porcie frachtowców z bawełną.
Miało to zapobiec rozgrabianiu załadunków przez Jankesów. Od tamtej pory widok
parowca w dokach stanowił nie lada rzadkość.
Choć reda zwykle świeciła pustkami, na pomoście powinna być zacumowana
co najmniej jedna łódź. Camilla wytężyła wzrok i niebawem wypatrzyła kadłub
4
545746803.002.png
„Księżniczki Magnolii". Z kajut dobiegały wesołe pokrzykiwania i śmiechy. Ów
bodaj jedyny w mieście większy statek należał do objazdowej trupy aktorów,
śpiewaków i tancerzy.
Trzymając w pogotowiu gazety na wypadek, gdyby ktoś ją zobaczył, panna
Beaumont przebiegła pospiesznie przez trap. Znalazłszy się na pokładzie, chwyciła
drabinę. Belki trzeszczały pod jej nogami, a dusząca woń oleju i palonej sosny nie
pozwalała swobodnie oddychać. Gdy była mniej więcej w połowie drogi, czyjeś
ręce złapały ją w talii i postawiły na ziemię.
- Horace - odetchnęła z ulgą.
- Jestem razem z chłopakiem, panno Camillo, ale musimy się spieszyć. Pociąg
odchodzi za niecałe dwie godziny.
- Dziś ma ich być czworo - oznajmiła Camilla, po czym odłożyła torbę i wraz
z pomocnikami zabrała się do inspekcji stłoczonych pod ścianą beczek. Po kilku
minutach bezowocnych poszukiwań zniecierpliwiony Horace nie wytrzymał i
kopnął zamaszyście jedną z nich.
- Ponoć Porter oznakował nasze literą X, ale tak tu ciemno, że niczego nie
widać.
Nie mogli sobie pozwolić na pomyłkę.
Camilla nawet nie chciała myśleć o tym, co by się stało, gdyby wysłali
niewłaściwe beczki. Zawahała się, lecz trwało to tylko chwilę.
- Wiem, że kazano wam siedzieć cicho, choćby się waliło i paliło -
powiedziała - ale nie mamy zbyt wiele czasu. Musicie dać nam znać, gdzie jesteście.
Przez moment panowała niemal całkowita cisza, zmącona jedynie szumem
wody i skrzypieniem pokładowych desek. Potem, z wnętrza baryłki, na której
przysiadła Camilla, rozległo się ledwie słyszalne drapanie. Uśmiechnęła się szeroko
do Williego i zeskoczyła na podłogę. Gdy w ten sam sposób odnaleźli pozostałe trzy
osoby, pomogła mężczyznom wnosić cenny ładunek na górę.
5
545746803.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin