McCaffrey, Anne & Stirling, S. M. - [Statek 04] Miasto, które walczyło (1).pdf

(1947 KB) Pobierz
ANNE MCCAFFREY
S. M. Stirling
Statek
Tom 4
Miasto które
walczyło
PROLOG
– Jak długo? – zapytał zrozpaczony Amos ben Sierra Nueva. – Następne czterdzieści pięć
minut, sir – odpowiedział technik bezbarwnym głosem, świadczącym o jego koncentracji.
Amos dotknął czujnika w uchu i odwrócił się ku niskim wzgórzom. Porastał je sosnowy las,
a przynajmniej było tak jeszcze przed godziną, gdyż teraz płonął. Słupy ognia, podsycanego
żywicą, osiągały wysokość' pięćdziesięciu metrów.
Najeźdźcy sami odcięli sobie drogę wybuchem ognia wznieconego z samolotu. Wydawało
się, że fakt, iż przyczyniają się do strat we własnych oddziałach, jest im całkiem obojętny.
Betheliański arystokrata zgrzytał zębami z wściekłości na tę wielkopańską pogardę i,
niestety, racja była po jego stronie.
Inwazji Kolnari największy opór stawiali Strażnicy Świątyni i planetarna policja Bethelu.
Byli tą nieliczną garstką, która nie odebrała inwazji jako kary za grzechy bezbożnego młodego
Amosa ben Sierry Nueva i jego zwolenników. Natomiast wierni skutecznie nadstawiali gardła
pod pirackie noże. Całe szczęście, że Amos i jego zwolennicy byli przygotowani do walki, choć
spodziewali się raczej, że pewnego dnia przyjdą po nich Strażnicy.
– Wszystko przygotowane, mój bracie – oznajmił mężczyzna siedzący obok Amosa na
tylnym siedzeniu pikapa.
Joseph ben Said był obywatelem, gorzej, draniem ze slumsów Keriss, ale też pierwszym
zwolennikiem Amosa, który dowiódł największej lojalności. Amos przypomniał sobie również o
jego umiejętnościach.
– Zabierz mnie prosto do bunkra – polecił i uciął protesty Josepha obcesowym machnięciem
ręką.
Gdy kierowca odpalił silniki i poprowadził pojazd w dół brudnej drogi, kanonier pochylił się
za zamontowaną na obrotnicy wyrzutnią rakietową. Był niedoświadczony, tak jak wszyscy.
Drugie Objawienie w tajemnicy trenowało ze zgromadzoną bronią, przygotowując się na Drugi
Exodus do Al Miny. Oficjalna policja Świątyni utrzymywała, że nie ma potrzeby ryzykować
poza Bethelem, skoro po trzech wiekach dzielnego wychowania Wybrani wciąż byli rzadkością
na początkowym obszarze układu. Nie było czasu na zdobycie prawdziwych umiejętności w
posługiwaniu się niszczycielskimi narzędziami, które były ich zabezpieczeniem na wypadek,
gdyby Starsi użyli siły. nie chcąc dopuścić do powstania układu innych zamieszkanych planet
systemu Saffron.
Przed nimi ogień pulsował i ryczał. Sosny były rodzimą odmianą. Nazywano je
drzewami-świecznikami. O tej porze roku stawały się wyjątkowo łatwo palne, a powietrze było
gęste od ciężkiego żywicznego dymu. Tuman kurzu trysnął spod samochodu, gdy zakręcali za
bunkrem, zarzuconym obecnie maszynami rolniczymi i przykrytym nie przerobionymi odpadami.
Kierowca wycofał i nie wyłączając silników, osadził pojazd na sprężystej osłonie, tak by linia
celowania kanomera przebiegała tuż nad szczytem wzniesienia.
– Dobra robota – powiedział Amos, klepiąc go po ramieniu, po czym wyskoczył i schylił się,
by wejść do bunkra.
Do jednej ze ścian przytwierdzono ekran, który pokazywał obszar w zasięgu kilometra od
czujnika umieszczonego przy drodze. Pół tuzina mężczyzn i kobiet w kombinezonach i czapkach
mówiło do komunikatorów lub pochylało się nad schematem rozłożonym na prowizorycznym
stole. Powietrze w bunkrze przesycone było chrzęszczącym napięciem, dotkliwszym dla nerwów
niż huczenie płonącego lasu dla uszu.
Amos skinął głową oficerowi, przypomniał sobie. Nie byli już przyjaciółmi ani wasalami,
lecz wojownikami.
– Nadchodzą - oznajmiła Rachel bint Damscus.
Jej szczerą kościstą twarz pokrywała maska opanowania.
Była specjalistką od infosystemów. co było niezwykłą rzadkością na Bethelu, gdzie
większość kobiet trzymała się tradycyjnych kobiecych dziedzin, jak medycyna czy literatura.
Joseph ukłonił się jej.
– Dobrze się miewasz, pani? – zapytał.
Odpowiedziała krótkim skinieniem, po czym odwróciła się do Amosa.
– Uderzyli w las rodzajem broni zapalającej pośredniego rażenia, a teraz przeprawiają się
przezeń. Mają pojazdy mechaniczne. Te z charakterystycznymi cechami termojądrowych cząstek
neutrino, wyglądają na dosyć ciężkie.
– Prawdopodobnie nie wiedzą, jak powszednie są tu złe ognie – stwierdził Amos. Pracował,
aż zaschło mu w ustach.
W pojazdach Bethelu stosowano baterie akumulatorowe.
Rachel dobrze się trzymała, lepiej, niż oczekiwał. Znając jej gwałtowne usposobienie,
spodziewał się wybuchu histerii.
Poza tym cierpiała na klaustrofobię, więc przebywanie w bunkrze stanowiło dla niej
dodatkowe obciążenie psychiczne.
Musiała skupiać całą siłę woli. by zwalczyć lęk. za co należało się jej szczególne uznanie.
– Myśleli, że płomienie zamaskują ich podejście – powiedział głośno.
W pierwszej zasadzce zabili kilku najeźdźców z piechoty.
Wystarczyło parę godzin, by sprawdzić, jak obcy reagują na wyzwanie – odpowiedzieli
natychmiast z przytłaczającą siłą.
Amos odchrząknął i zapytał spokojnie:
– Jak daleko są od kopalni?
– Dwa kilometry i zbliżają się z prędkością dwudziestu kilometrów na godzinę. Mam ich na
ekranie.
Obraz drżał, choć ekran przytwierdzony był do ściany.
Oznaczało to. ze coś wstrząsnęło ziemią pod czujnikiem, mimo iż przymocowali go do
solidnej skały. Przed nimi po obu stronach rozciągały się wzgórza. Wszystko, prócz wąskiego
strumienia i wiodącej wzdłuż mego drogi, płonęło, aż do podnóża masywnych, granitowych
pochyłości. Na niżej położonych stokach wśród płonących drzew przesuwały się matowo
połyskujące kształty, trudne do odróżnienia od tła. jakby ich powierzchnie przystosowywały się
do koloru otoczenia niczym kameleon. Można było dostrzec kontury niskich kopuł z długą
bronią, sterczącą w kierunku płyt. lufami zbudowanymi ze zwojów lub pierścieni oraz czymś w
rodzaju falowodu albo elektromagnetycznej wyrzutni rakietowej.
Jeden z walczących pojazdów obrócił się wokół własnej osi. Na końcu lufy pojawił się
błysk, równie jasny jak pło7 mienie. Gdy czujnik został zamieniony w plazmę, obraz na
monitorze nieznacznie zaszedł mgłą, a potem odzyskał klarowność, jak system kompensowany
przez poszerzanie wyjścia z innych systemów.
– Dobrze, to da nam klucz do czułości ich detektorów – powiedział Joseph. Pochylił się do
przodu. – Czy wszyscy już stamtąd wyszli?
– Wycofują się na pokład wyrzutni. Nie ma nikogo w promieniu piętnastu kilometrów –
odpowiedziała Rachel. – My jesteśmy najbliżej.
– Więc zrób to – polecił Amos.
Dotknęła pulpitu sterowniczego. Monitor rozbłysnął białym światłem i zgasł. Pół sekundy
później aktyniczny błysk prześwietlił bunkier i odbił się od tylnego wejścia, lecz pozostał dość
jasny, by przyciemnić ich ochronne gogle. Po kilku uderzeniach serca rozległ się grzmot, jakby
Bóg skierował na nich swój gniew; ziemię przeszył potężny wstrząs i zalała ją fala żaru. Z
powodu powstałego ciśnienia huczało im w uszach.
– A więc Kenss zostafo unicestwione – mruknęła do siebie Rachel. Przez moment sprawiała
wrażenie nieobecnej. – Tarnik widział to. Powiedział, że błysk był jak miecz Boga, a fale miały
kilometr wysokości, gdy załamały się nad górami półwyspu.
– Wynosimy się stąd – rzekł spokojnie Amos, spoglądając na zegarek wpięty w rękaw. Nie
było nic więcej do powiedzenia. W Kenss, stolicy Bethelu, mieszkała rodzina Rachel, jak
również większość żyjących krewnych Amosa i Josepha, jeśli miał jakichś. – Spotkamy się za
czterdzieści minut przy wahadłowcu. – Zamilkł na moment. – Rachel?
– Tak, sir?
– Dobra robota. Bardzo dobra.
Kiedy opuścili bunkier, słup obłoku spłaszczył się już wysoko w stratosferze.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin