Jayne Ann Krentz - Rajska wyspa.pdf

(509 KB) Pobierz
Rajska wyspa
Jayne Ann Krentz
Rajska
wyspa
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zdecydowanie nie należy do kobiet, z jakimi chciałby uciąć sobie romans.
Wygodnie rozparty w przepastnym rattanowym fotelu Jase Lassiter obserwował ją
spod zmrużonych powiek. Siedziała bokiem do niego na drugim końcu tarasu przy samej
balustradzie i wpatrywała się w każdego wchodzącego do baru mężczyznę dziwnym, pełnym
napięcia wzrokiem.
Czeka na kogoś, pomyślał Jase. Na mężczyznę. Z niezrozumiałych przyczyn ta myśl
budziła w nim niepokój. Na pierwszego lepszego, który do niej podejdzie? Czy może jest z
kimś umówiona? Było widać, że nie jest stąd, że znalazła się tysiące kilometrów od domu, a
na Saint Clair czuje się obco. To turystka rozczarowana zachwalanymi przez biuro podróży
wakacjami nad południowym Pacyfikiem? Czy zakochana kobieta, która umówiła się ze
swoim kochankiem na potajemną schadzkę w tropikach?
To drugie wydawało się bardziej prawdopodobne i tłumaczyłoby wyczekiwanie, z
jakim kobieta wpatrywała się w drzwi. Oraz to, dlaczego przyszła sama do baru Pod Wężem,
gdzie bywają głównie miejscowi, a turyści trafiają raczej przez przypadek.
Jase skrzywił się i sięgnął po rum. Sardoniczny grymas zupełnie do niego nie pasował.
Zbędne gesty i żywa mimika nie leżały w jego naturze. Jase Lassiter miał w sobie wielki
wewnętrzny spokój, lecz był to spokój, jaki poprzedza burzę. Zawsze wyglądał tak, jak gdyby
na coś czekał.
Natomiast kobieta, która owej ciepłej tropikalnej nocy wybrała samotny stolik w jego
barze, nie wygląda ani na spokojną, ani na wyciszoną. Jest spięta, zdenerwowana,
niespokojna i dziwnie bezbronna.
Nie przypomina kobiet, z jakimi zwykle chodził do łóżka. Czemu więc nie może
oderwać od niej oczu?
Może od zbyt dawna mieszka na Saint Clair. Miał nieprzyjemne wrażenie, że pobyt
tutaj wyraźnie mu szkodzi, lecz po chwili odsunął tę myśl. Nie w tym problem, że zasiedział
się w tropikach, lecz w tym, że za długo żyje bez kobiety. Pociągnął kolejny łyk rumu.
To nie ten typ. Wolałby zblazowaną, znudzoną turystkę, najlepiej taką, która
przyleciała tu prywatnym odrzutowcem, a po wyjeździe z rozbawieniem wspominałaby kilka
2
wspólnych nocy. Ot, sympatyczna pamiątka z wakacji, którą można się pochwalić przed
koleżankami, znacznie ciekawsza od kolekcji muszelek. Turystki, które trafiają na Saint Clair,
należą zwykle do tej kategorii. Wyspa leży dostatecznie daleko od modnych kurortów, aby
zniechęcić mniej zamożne kobiety, które na wczasy na wyspach mórz południowych mogą
sobie pozwolić raz w życiu, więc najczęściej wybierają Hawaje.
Saint Clair kurortem nie jest, a i towarzystwo zbiera się tu dosyć osobliwe. Marynarze,
o ile w porcie akurat stoi amerykański okręt wojenny, emigranci z całego świata, zbieranina
najróżniejszych typków, jacy z różnych powodów uciekają do tropików, oraz garstka
odważnych turystów i turystek szukających tropikalnego raju.
Turyści bawili tu niedługo, lecz niemal zawsze trafiali do baru Pod Wężem, oazy
rozrywki na poniekąd niegościnnej wyspie. Wśród nich zaś czasem trafiała się kobieta wprost
wymarzona dla Jase'a.
Dzisiaj się taka nie trafiła. Pojawiła się dziewczyna zupełnie nie w jego typie, którą
Jase widziałby raczej w przytulnym domku w Stanach z mężem i dwójką dzieci.
Tylko dlaczego jest tu sama, pomyślał ponownie, sięgając po szklankę z rumem.
Gdzie mężczyzna, na którego czeka? Zaczął spoglądać ukradkiem w stronę drzwi. Dla
kogo przejechała taki szmat drogi?
Chyba zwariowałem od tego upału, pomyślał cierpko i ściskając w garści szklankę,
ruszył w stronę jej stolika. Wiedział, że to głupi pomysł, lecz nabrał ochoty, aby przedstawić
się tej młodej damie, która najpewniej wyśle go do wszystkich diabłów.
A przecież do baru przyszła sama. Wzbudziła w nim ciekawość, chociaż był pewny,
że już nic nie jest w stanie go zaintrygować. Sama jest sobie winna. Ciekawe, jak zareaguje.
Powoli podchodził do stolika, ale go nie zauważyła, wpatrzona w drzwi.
A może na nikogo nie czeka, tylko szuka męskiego towarzystwa? Może po prostu
zamarzyła się jej mała przygoda w tropikach? Jeśli tak, to on chętnie dostarczy jej atrakcji.
Bóg świadkiem, że odrobina rozrywki dobrze by mu zrobiła, pomyślał.
Amy Shannon spostrzegła nagle, że przy jej stoliku stoi jakiś mężczyzna. Drgnęła
zaskoczona i trąciła ręką niemal pełny kieliszek burgunda. Kieliszek przewrócił się, wino
polało się po błyszczącym drewnianym blacie i zaczęło ściekać na podłogę.
Amy przyglądała się temu z pełnym rezygnacji spokojem.
- Przepraszam - odezwał się mężczyzna niskim, aksamitnym głosem. - Nie chciałem
pani przestraszyć.
- To niech się pan nie skrada - odparła Amy rzeczowo, próbując wytrzeć wino
papierową podstawką pod kieliszek.
3
Nieznajomy przez chwilę przyglądał się jej bezowocnym wysiłkom, po czym rzekł
spokojnie:
- Pozwoli pani, że pomogę.
Skinął na szczupłego, młodego barmana z krótko przystrzyżoną bródką.
- Zaraz będzie pan miał spodnie do prania - ostrzegła z przygnębieniem Amy.
Mężczyzna spokojnie odsunął się od stolika, by barman mógł posprzątać.
- Nic się nie stało. - Chłopak uśmiechnął się do Amy. - Zaraz przyniosę drugi
kieliszek, na koszt firmy.
- Dzięki, Ray - odparła Amy ciepło.
Gdy zamawiała pierwszy, spytała go, kto namalował piękne pejzaże Saint Clair
zdobiące ściany baru. Ray Mathews przyznał nieśmiało, że to jego obrazy, „czysta
amatorszczyzna”.
Kiedy przyniósł jej burgunda i wrócił za bar, Amy zdała sobie sprawę, że ma
towarzystwo. Nieznajomy zdążył przysiąść się do jej stolika. Chciała się obruszyć, gdy nagle
tknęła ją pewna myśl.
- Kim pan jest? - spytała, marszcząc czoło.
- Mam nadzieję, że nim.
Amy po raz pierwszy podniosła na niego wzrok i przyłapała się na tym, iż nigdy nie
widziała bardziej niesamowitych oczu.
Są turkusowe, pomyślała zdziwiona. I twarde jak turkus, nieprzeniknione.
- Jakim znowu „nim”? Co pan plecie?
Rozbawiony rozparł się wygodnie w fotelu i powtórzył cicho:
- Nim. Mężczyzną, na którego pani czeka z takim wytęsknieniem.
Amy przełknęła ślinę. To jest Dirk Haley? Przyglądała się mu, usiłując zestawić swoje
wyobrażenia z człowiekiem z krwi i kości. Tylko oczy ma piękne, pomyślała. Gdyby nie to,
byłby całkowitym przeciwieństwem mężczyzny, jakiego się spodziewała ujrzeć,
przystojnego, łagodnego, cywilizowanego. Wyglądał na trzydzieści kilka lat, jednak Amy
założyłaby się, że o ciemnych stronach życia wie więcej niż niejeden osiemdziesięciolatek.
Jego krótkie, niedbale zaczesane do tyłu włosy miały odcień mahoniu. Twarz była
niemal toporna, o prostym, kształtnym nosie jakby wyrzeźbionym z granitu i o ostro
zarysowanej szczęce. Usta zaś wydawały się stworzone do wyrażania namiętności lub furii,
pomyślała Amy, czując, że przebiega ją dziwny dreszcz.
Mężczyzna nie sprawiał wrażenia kogoś, kto uległ destrukcyjnemu wpływowi
tropików. Może rum jeszcze nim nie zawładnął, może ma wyjątkowo mocno głowę, lecz to
4
tylko kwestia czasu, nim upodobni się do wiecznie znudzonych, rozwiązłych samotników
żyjących na wyspach mórz południowych.
Niemniej jednak ciało pod koszulą i spodniami barwy khaki wydawało się twarde i
umięśnione. Emanowała z niego siła. Nie zachwycił Amy, lecz w końcu przyjechała tu w
interesach.
- Nie taka powinna pani być - powiedział tonem pogawędki, mierząc ją wzrokiem
pełnym chłodnego namysłu.
- Tak? - Amy zmarszczyła czoło.
- Uhm - przytaknął. - Pani powinna być bardziej wyrafinowana, światowa. Może
odrobinę zblazowana i bardzo znudzona. Ale na tyle piękna, żeby było z tym pani do twarzy.
- Niech pan zachowa swoje pretensje dla kogoś innego. Przyjechałam tu po konkretne
informacje, a nie po to, żeby wysłuchiwać pańskiej oceny mojego wyglądu i charakteru!
- Ja się nie skarżę. I jedno, i drugie bardzo mnie intryguje.
Amy potrząsnęła głową.
- Bo stanowię przyjemną odmianę po miejscowych ślicznotkach? - spytała
uszczypliwie.
- Powiedzmy, że nie spodziewałem się zobaczyć w tej knajpie kogoś takiego jak pani.
Ani w ogóle na Saint Clair, jeśli chodzi o ścisłość.
Amy nie była zachwycona jego chłodnym badawczym spojrzeniem, jednak w głębi
duszy doskonale rozumiała zaciekawienie mężczyzny. Jej obecność na tej wyspie istotnie
może wydawać się dziwna. Kobiety takie jak ona wolą raczej Hawaje. Z drugiej strony Amy
wcale nie była tu na wakacjach.
Nieznajomy błądził spojrzeniem po jej włosach, które miały odcień cynamonu i były
związane w gruby kucyk na czubku głowy. Amy wybrała to uczesanie z myślą o parnym,
upalnym klimacie Saint Clair - miała nadzieję, że tak będzie jej trochę chłodniej.
Skromna fryzura podkreślała urodę dużych, szczerych oczu, których kolor mieścił się
gdzieś między szarością a zielenią. Amy była zadowolona z kształtu swojego nosa i z długiej
szyi, lecz wiedziała, że nikt nie nazwałby jej klasyczną pięknością. Uważała się za atrakcyjną
kobietę o swojskiej, zdrowej urodzie. Zawsze starała się tuszować to, co swojskie, a pokreślić
to, co niebanalne, jednak tutaj było to dość trudne. Było tak parno i gorąco, że darowała sobie
makijaż. Skrzywiła się, widząc, że mężczyzna wciąż uważnie jej się przygląda, a potem w
szarozielonych oczach błysnęło rozbawienie.
A czego Dirk Haley się spodziewał? Że będzie skończenie piękna?
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin