04 - TM-SEMIC - Wywiad z Marcinem Rusteckim (Aleja Komiksu, 2008).pdf

(358 KB) Pobierz
603218444 UNPDF
ALEJA KOMIKSU: Wywiad z Marcinem Rusteckim
2008-06-01
Skąd u Pana zainteresowanie komiksem?
Przede wszystkim z zamiłowania do rysowania. Miałem też szczęście dostawania komiksów z
Francji w czasach latania po podwórku w krótkich gaciach z kartonowym karabinem na
plecach. Rodzina przysyłała magazyny komiksowe, np. „Pilote”. Potem "czytaliśmy"
skandynawskie „Tarzany”, „Koraki”, ”Magnusy”, a później, już po polsku, "Tytusy", "Żbiki"
i "Klossy".
Można powiedzieć, że od smarkacza ta forma sztuki zawładnęła mną kompletnie. Kiedy w
1981 roku wyjechałem do Londynu i zostałem tam 9 lat czułem się jak w raju. Komiksy
kupowałem co tydzień razem z płytami - w dzień wypłaty (marnej zresztą).
Jeździłem też do siostry - do Brukseli, tam poznawałem prawdziwy rynek frankofonski.
Byłem też zachwycony podejściem do komiksu jako sztuki. Albumy Bilala, Moebiusa czy
Rosińskiego recenzowane były w takich dziennikach jak "Le Monde" czy "Le Soir" obok
innych wydarzeń kulturalnych.
Wraz z kapitalizmem do Polski zawitały zachodnie komiksy wydawane przez TM-Semic.
Jak trafił Pan do tej firmy?
Na zasadzie selekcji. Było krótkie ogłoszenie, ze firma X potrzebuje redaktorów i kogoś tam
jeszcze. W sumie bardzo lakoniczne. Moja żona odpowiedziała na to ogłoszenie bez mojej
wiedzy (!). Rysowałem wtedy dla „Szpilek” i tłumaczyłem teksty z jęz. angielskiego. A tu
nagle telefon, że chcą mnie widzieć. Hotel Victoria, dwa dni przesłuchań, rozmowy ogólne.
Powiedzieli, że odezwą się w ciągu 2 tygodni. Zadzwonili tego samego wieczoru, a
następnego dnia już miałem tę pracę. Jako redaktor naczelny czteroosobowego wydawnictwa!
Redakcja TM-Semic, 1991 rok
603218444.001.png
Pierwszy „Spider-man” i „Punisher” ukazał się w połowie 1990 roku. Kiedy więc
powstał polski oddział TM-Semic? Jak długo trwało przygotowanie tych dwóch
pierwszych numerów?
TM-Semic rozpoczął działalność w 1991 roku. Dwa pierwsze numery powstały rok wcześniej,
zgadza się. Nie my jednak je przygotowaliśmy, tylko Codem w Krakowie. Nie wiem jak
długo trwało przygotowanie. My mieliśmy mniej więcej dwumiesięczny cykl produkcji. Plan
wydawniczy, edycja, zamówienie materiałów itd. Trochę to wtedy trwało zanim komiks
ukazał się w kiosku.
Codem przygotował parę zeszytów na samym początku, byli to chyba freelancerzy, nie
redakcja sensu stricte. Z chwilą zarejestrowania TM-Semic z siedzibą w Warszawie od 1991
roku, Codem nie miał z nami nic wspólnego.
Podobno pierwsze numery komiksów były przygotowywane w iście spartańskich
warunkach?
Tak, kompletnie spartańskich. Wynajęty dom jako siedziba, a w nim pusto. Nic. Potem
zakładanie telefonu, kupowanie mebli - jak młode małżeństwo na początku drogi.
Pojechaliśmy też do Szwecji na szkolenie, żeby w ogóle wiedzieć "o co chodzi”. Takie
"musisz-mieć", a raczej "musisz-wiedzieć" mentalne.
Na czym polegało to szkolenie?
Chodziło głównie o pokazanie nam, jak w sensie technicznym robi się komiksy. Oprócz
spędzenia dnia w kwaterze głównej w Sztokholmie - rozmowach ogólnych i w studiu
graficznym - pojechaliśmy do studia repro, do Arviki, pod granicę norweską, gdzie
przygotowywane były diapozytywy.
Trzeba pamiętać, że w tamtych czasach nie było internetu, telefonii komórkowej, a jak już
nastała to telefon tzw. komórkowy był wielkości bloku suporeksu. To jak skuterem wybrać
się na księżyc. Studio repro patrząc z dzisiejszej perspektywy było zjawiskiem archaicznym.
Dziś komiks można zrobić na laptopie, w dowolnym miejscu, niekoniecznie w domu. Wtedy
było to niemożliwe. Zajmowało więcej czasu i było droższe.
Szokiem też było spotkanie ludzi, którzy umieli literować. U nas zgłaszali się ludzie, którzy
umiejętność literowania mylili z umiejętnością pisania (!). Jeśli chmurka była za mała to
pisali poza nią, lub zaczynali literować wielkimi babolami, a kończyli tekst wielkości ameby.
Ogólnie, w szkoleniu chodziło o pokazanie całego procesu produkcji. Oczywiście z biegiem
czasu i ogólnej komputeryzacji, nasza tzw. produkcja tez ewoluowała.
Gdy już pierwszy „Spider-man” i „Punisher” leżał w kioskach, nie miał Pan obaw, że
mogą się nie sprzedać, że taki gatunek komiksu po prostu może się nie przyjąć w Polsce?
Nie, szczególnie jak pierwsze numery sprzedały się po 100 tysięcy egzemplarzy. Wydaje się,
że wszyscy razem uczyliśmy się komiksu w Polsce. My i czytelnicy. Dla obu stron była to
sprawa nowa, nawet eksperymentalna. Nowe horyzonty, otwarte przestrzenie. Zero tradycji i
doświadczeń.
Pierwszy polski Spiderman!
A propos eksperymentów, pamiętam że na początku nazwy super-bohaterów i super-
łotrów były tłumaczone na Polski. Potem jednak zaniechano tej praktyki - dlaczego?
Powody były rożne. Osobiście uważałem, że tłumaczenie super-bohaterów skomplikuje
sprawę w miarę, gdy poznawaliśmy ich coraz więcej - tu przykład: Kingpin tłumaczony był
jako „Ważniak”, potem „Ważniakiem” stal się ”The Main Man”, czyli Lobo. „Człowiek
Pająk” wydaje się tłumaczeniem naturalnym, więc używaliśmy do końca obu określeń, ale już
„The Punisher” stawia opór – „Pogromca” to nie „The Punisher”. „Karciciel”? I don't think so.
Poza tym kwestia loga. Każde logo było „trade mark”, czyli zastrzeżone. Trzeba by stworzyć
polskie wersje dla każdego bohatera... i czekać na akceptacje z Marvela lub DC. Karkołomne
zadanie.
Powiedziałem sobie, że skoro nie ma takich możliwości, niech dzieciaki sięgają do
słowników, niech sami bawią się w tłumaczenia, może zechcą uczyć się angielskiego. W
Skandynawii tłumaczono wszystko, ale oni mieli możliwości techniczne w obróbce filmów i
długoletnie tradycje w tłumaczeniu bohaterów, choć paradoksalnie skandynawski czytelnik
znał angielski. My zaczęliśmy od „górnego C” z możliwościami i tradycjami "mniej niż zero".
Z innych „eksperymentów” nie sposób zapomnieć o cięciu komiksów z czego „słynął”
TM-Semic. Pamiętam, np. „Batmana” 9/1991, gdzie pokazaliście jak 5-częściową
historię można zmieścić na 30-stronach. Wiem, że wszystko musiało się jakoś zmieścić w
52-stronicowym komiksie, ale czasem było to dość drastyczne...
To był problem, niestety często z naszej winy. Czasami po prostu się myliliśmy, czego
przykładem jest „The Punisher: War Zone”, pierwsza próba wersji czarno-białej.
603218444.002.png
Rozkładówki przechodziły na następną stronę na przykład. Ale rzeczywiście, czasami po
prostu musiało się zmieścić. Trzeba też pamiętać, że w owych czasach, zamierzchłych już,
często w danym komiksie wkładano strony, które były swego rodzaju wstawkami,
sugerującymi czytelnikowi, żeby sięgnął po inną serię i dopiero „tam” się dowie. Więc
czytelnik kupował ową historię, gdzie dowiadywał się, że musi kupić następnych sześć
zeszytów. Sprytne posunięcie. No więc, takie strony usuwaliśmy, lub strony, które ze względu
na objętość musiały być cięte, ale ich brak nie rujnował historii. Taki przynajmniej był nasz
zamiar.
Gdybyśmy wydawali wszystko to problemu by nie było. Pamiętajcie, że samego "Spider-
Mana" wychodziło mnóstwo: “The Amazing Spider-Man”, “Web of Spider-Man”, ”The
Spectacular Spider-Man”, “Spider-Man”, nie licząc mini-serii. To samo z „X-Menami”,
„Punisherem” itd. Tak komiksu się dzisiaj nie robi. Przypominam, że w pewnym momencie
rynek w Stanach się załamał, a Marvel po bankructwie musiał kompletnie się
przeorganizować i całkowicie zmienić politykę wydawniczą. Dużą zasługę trzeba przyznać
nowemu naczelnemu Marvela, Joe Quesadzie. Wyciął w pień ogromną liczbę tytułów i zaczął
od początku, jeśli można nazwać to początkiem oczywiście.
Większość czytelników TM-Semic również narzekała na jakość papieru. Czy ich
pretensje były uzasadnione?
Rozumiem, że to pytanie tendencyjne! Ostatnio przeglądałem wyrywkowo przykłady naszych
publikacji - nawet nie pożółkły tak bardzo, w przeciwieństwie do komiksów amerykańskich z
lat 80-tych. Pamiętajmy, że komiks w USA od początku był zjawiskiem masowym.
Wybierano papier najtańszy, a drukowano od kilku do setek tysięcy egzemplarzy. My nie
mieliśmy wpływu na papier. Po prostu taki drukarnie zamawiały. Drukarnia w Finlandii
zamawiała lepszy, na Węgrzech, gdzie drukowaliśmy 90 procent - gorszy. Zresztą z Węgrami
zawsze był problem. Wydaje się nawet, że nie dotrzymywali umów i drukowali na gorszym
papierze niż wymienionym na fakturze, lub pakowali komiksy jeszcze mokre, co powodowało
przebitki. Słowem syf, nie usługa.
Przy całej zmianie technologii, którą wprowadził Image Comics, chodzi o nakładanie koloru
w Photoshopie, przez co uzyskano łagodniejsze przejścia, a także wyostrzenie barw,
wydawcy zaczęli używać papieru wypełnianego, o lepszej gramaturze, ale także droższego.
Proszę wziąć do ręki naszą serie „WILD C.A.T.S” z 1998 roku. Wydana w przeciwieństwie
do reszty naprawdę bardzo przyzwoicie. Jednak prawie na każdym zeszycie zanotowaliśmy
straty.
Przekładem komiksów zajmowała się często Katarzyna Rustecka - osobiście długo
myślałem, że to pańska małżonka. Czy prywatnie lubiła komiksy?
Siostra, nie żona! Kolejny mit obalony - najlepiej jak ludzie sobie coś ubzdurają i potem
powstaje legenda. Kaśka jest anglistką, tłumaczem książek. Wywiad Grażyny Torbickiej ze
Stanem Lee przetłumaczyła właśnie ona. „Star Wars” widziała pewnie z 700 razy, choć nie
uniknęła błędów, co nam zarzucano. Jednak Dave Norman - jak Państwo wiedzą - twórca
okładek do wielu serii „SW”, ulubieniec Georgea Lucasa, podpisał Kaśce z dedykacją
wspaniałe printy, za tłumaczenie, które Amerykanie (ze Studia Lucasa) uznali za dobre.
Proszę pamiętać, że Lucas to IMPERIUM. Tomek Kołodziejczak i Przemek Wróbel pewnie
mogliby dodać swoje na temat kontaktów z Lucasem. Ja pamiętam swoje.
Marcin Rustecki, Stan Lee wraz z małżonką Joan.
Tłumacze to w ogóle osobny temat. Trzeba było znaleźć ludzi komiksowych, z jajem,
interesujących się kultura masowa, ludzi po prostu dla nas. Cała „Dark Phoenix Saga”
wymagała znajomości tematu, backgroundu. Darek Matusik, znakomity tłumacz, też nie
uniknął błędów. Michał Zdrojewski natomiast miał ułatwione zadanie z Lobo. Tłumacz
genialny, zresztą kapitalny facet, kibic piłkarski, który pomógł nam przy „Champions
League”, „Lidze Polskiej” itd.
„Appleseed” tłumaczyli znawcy tematu mangi. Okazało się, że nie znają jednak angielskiego,
o czym przekonałem się okrutnie. Na początku lat 90-tych rozsiało się tzw. tłumaczy po wielu
wydawnictwach, telewizjach także. Pomsta do nieba to mało! Proszę sobie wyobrazić, że
samochód, zamiast przed wysokim budynkiem zaparkował przed wysokim BUDYNIEM!!! I
to się drukowało! Dalsze przykłady zachowam dla siebie, bo nie chcę byście umarli ze
śmiechu.
Jakby opisał Pan gusta czytelników TM-Semic w latach 90-tych? Mnie osobiście
przypomniała się sytuacja, gdy zamiast „X-men” miesięcznikiem stało się „G.I.Joe”,
gdyż ten tytuł osiągnął wyższą sprzedaż.
Dostaliśmy łupnia za „Życie Śmierć II” za to, że zamiast pokazywać popularną nawalankę
publikujemy wypociny jakiejś baby, która snuje się po pustyni i ględzi. To tak zwana
„zdecydowana większość” komentarzy po opublikowaniu tej historii.
Trochę smutne, choć uważam, że należało wydawać rożne historie. Nasze "pokolenie"
czytelników też, w miarę upływu lat się zmieniało. Chcieliśmy z Arkiem pokazać jak
najszerszą ofertę, nikogo nie lekceważąc. Przy takiej ilości tytułów było to możliwe. Ted
McKeever w 75 numerze „Batmana” pokazał dobitnie jak rożny jest czytelnik. Jego
603218444.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin