Dorrit Willumsen - Komplikacja.pdf

(1895 KB) Pobierz
412373749 UNPDF
DORRIT WILLUMSEN
KOMPLIKACJA
Dookoła niej stosy poduszek. Leży skulona z wciśniętą
między ramiona głową, brodę oparła na kolanach. Owal w
otoce plazmy ciemności zesztywniały w karku, w wapien-
nej warstwie ochronnej.
Z ramionami założonymi na śliwkowokształtnej krągłości
brzucha czeka. Przysłuchuje się dźwiękom, które dobijają
się przez chroniącą ją skorupę. — Słaby, prawie nieuchwyt-
ny skrzyp. — Powiew zasłony. — I daleko stąd — odległe
pokoje — szurający krok. Trzask trwający dziesiątą część
sekundy — palce strzeliły w ciemności — ktoś nacisnął kon-
takt — światło w jakimś pokoju — inna atmosfera.
Dokoła ciemność i w samym jej środku czuje tętnienie
pulsu lub może po prostu prześlizgiwanie się miliona mo-
lekuł białka o porowatą warstwę wapna. — Wyciąga teraz
jedną nogę w niepewność — głaszcze ją nieznana dotych-
czas powierzchnia — jej ciało jest nieporuszoną masą włó-
kien — miękkością pod cienką ochraniającą warstwą —
nienaruszalną od wewnątrz — podatną na zranienie po-
rannymi dźwiękami, które napierają z niknącej ciemności.
Obce kroki wywołują skrzyp drewnianej muskulatury
schodów. Pierwsze pociągi przesapują się przez blady ra-
nek, zatrzymują się przy niezdarnych szyldach na stacji,
zgrzytają hamulce, trzaskają drzwi. — Uzdrawiające lite-
ry czerwonego krzyża na mętnobiałym tle i przemykające
się sylwetki, które wsysa w ciebie kiosk z gazetami.
Obejmujące ramiona. Zamknięte oczy, nieruchome plecy,
nogi. Czeka. Czuje ziarniste bezpieczeństwo przylepione do
412373749.001.png
powiek po trochu znikające, po trochu, gdy leży tak za-
okrąglona, kołysząca się pod dźwiękami.
Nagle — o wiele zbyt nagle — tuż przy jej boku — za-
piszczała spiralna sprężyna — poruszyła się poduszka —
ręce, stopy wyślizgują się z łóżka. Ciało, które się budzi.
Podnosi się. Z trzaskiem. Prostuje plecy, i gubi swój kształt
jaja, ramiona wycofują się z centrum, zostawiają niechro-
nione miękkie części. Ostatnie przezwyciężenie siebie. Wsta-
je. Siedzi na brzegu łóżka, stopami porusza bezładnie, w
kółko — pompuje krew — wie, że ranne pantofle są w jej
zasięgu.
Poranna sztywność karku walczy jeszcze z kawałkiem
trzeszczącej skorupy.
A więc — na białym obrusie — przed nią — jego ręce. —
Szerokie owalne paznokcie z wąskim białym paskiem, które
znikają w ciele wokół zaokrąglenia kości. — Para ryb —
nieoczekiwanie wypłukana na brzeg (przypadkowe pchnię-
cie stopą jasnego podbrzusza — i idzie się dalej).
Przy jej filiżance, przy jego filiżance — kieliszek na jaj-
ko, z jajkiem ugotowanym na miękko — również i dziś
z pewnością za twardym. — Codziennie rano bulgoczące
dźwięki gotowania w garnku — bo on uważa, że jajko
trzeba jeść codziennie.
Prostuje się, twarz na moment wysuwa się wolno z łuski
porannie poplątanych włosów. Popycha ku niemu przez stół
półmisek z przytłaczającym stosem chleba.
Zimowe słońce rzuca ukośnie światło na stół. Szkliste,
prawie klinicznie ostre ukazuje jego zapiętą na guziki ma-
rynarkę — krawat — białą koszulę. Twarz — równie kan-
ciasta jak gładka, niezręcznie szerokie czoło, policzki, które
błyszczą po starannym goleniu i włosy jak przezroczysty
cień platyny lub siwizny. Spiczasty paznokieć jej wskazują-
cego palca drapie obrus.
Półmisek przesuwa się do niej jak wrak. Nie ma sił ra-
tować, choć on wygładził już masło na pierwszym wybra-
nym kawałku i przylepił marmoladę.
412373749.002.png
Przygląda się jego porannym czynnościom. Jasnożółte
okruchy rozsypane na ciemnoniebieskim krawacie, wgryzły
się, jak godło spożywania. Wargi z jawnym zadowoleniem
zamykają się na miękkich bułczanych kęsach — tak wiel-
kich, że zaczyna snuć wyobrażenia o jego wydzielaniu śliny.
Z pewnością, aby obronić się przed jej badawczym wzro-
kiem posuwa teraz na jej pole miseczkę z marmoladą.
Czysto taktyczny chwyt, lecz przejrzysty.
Paznokieć napotyka dwie ukośne linie. Lecz nawet gdy
oddaje się patrzeniu na nie uporczywie, przeszkadza jej,
że on tam, po drugiej stronie chlapie swoją kawą. Zupełnie
niepotrzebnie... Chciał rozmieszać śmietankę i cukier jesz-
cze raz, może kawa jest za gorąca. Pije sama jeden łyk, aby
się o tym przekonać. To tylko złe przyzwyczajenie chyba,
że chce właśnie zniszczyć jej zdolność koncentracji.
— Nie jesz jajka?
Za chwilę będzie wybijał dziurę w swoim. Tego bez-
dźwięcznego ranka łyżeczka będzie stukać drobiazgowo w
skorupkę. Jeśli nie ruszy się i będzie nadsłuchiwać zamiast
też stukać, dowie się dokładnie ile, to znaczy, ile zbytecz-
nych uderzeń zużyje na stłuczenie skorupki krnąbrnego po-
rannego owalu dnia.
Wyczuła paznokciem nitkę — próbuje wyciągnąć ją nie
rozrywając jej. Zastanawia się przez chwilę, kto dał im
ten obrus na prezent ślubny. Jego niezdarne i z góry wia-
domo, że nieudane uderzenia uniemożliwiają jej podjąć ja-
kąkolwiek formę czynności umysłowych. Codziennie rano
to jajko. Nawet w najbardziej zabijające przygnębieniem
niedziele to wytrwałe wydłubywanie ostatnich resztek żół-
tego jak sulfur żółtka. Zajada — również i dziś — ze świa-
domą przyjemnością, pomieszaną z prawie jednakowo świa-
domą trwogą, aby niczego nie stracić. Przez chwilę życzy
mu takiej straty. Lepki i obślizgły kawałeczek, który na-
tychmiast wywoła bezradne zapadnięcie twarzy — paniczne
szermierki rysów zdezorganizują poranną klarowną do-
kładność. — Lecz mimo to — wszystko stanie się potem
zbyt uciążliwe, nastąpi bieganie po wodę i usuwacz plam. —
Trochę białka i kawałeczek skorupki przylepił się mocno
412373749.003.png
do jego lewego kciuka. Dlaczego właśnie lewego — nie jest
przecież mańkutem. I to jego chlapanie kawą i sapanie
i taktyczne manipulowanie marmoladą.
Irytanty bez widocznej przyczyny.
Ma ochotę powiedzieć coś lub coś zrobić, lecz topniejące
puszyste kępki śniegu na szybie zajmują jej uwagę, do-
myśliła się tylko, że skierował oczy, ze słabym błyskiem
oczekiwania, na jajko — na jej jajko. Jeśli spyta, czy może
je zjeść. — Nie chce — nie chce siedzieć tu i patrzeć jak
zjada drugie. — Wskazówka sekundnika pędzi po tarczy
zegarka; mimo to jest jeszcze ponad trzy minuty zanim,
wedle zwyczaju, wstanie od stołu.
— Spocisz się, nim dojdziesz do biura.
Jego dłoń wyślizguje się — wyciąga się płynnym ruchem
na stół — poddaje się kształtowi skorupki jajka, które leży
kruche między palcami; zaraz je zgniecie.
Wzrusza ramionami i odwraca głowę czując bolesną
sztywność przy lekkim trzaśnięciu wapna, które on roz-
krusza na spodeczek w niebieski wzór. — Codziennie rano.
W chwilę później wstaje, szurając krzesłem — za dużo
przy tym ruchów — przez okno widzi jak macha do piej
ręką, przechodzi przez jezdnię w stronę stacji, przygięty
pod ciężkim paltem, i pod osłaniającym go kapeluszem.
Sztywnymi ruchami zaczyna zbierać filiżanki. Na ob-
rączce z ciętym dżetem, świeci słabo, zielono — kamień,
bo nie mogła ścierpieć gładkich obrączek.
Próbuje zsunąć ją przez staw.
Na próżno.
Jajko jest jeszcze ciepłe.
Ostrożnie wyjmuje go z kieliszka i wynosi przed sobą
do kuchni.
Przełożyła Maria Bero
412373749.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin