Berent Wacław - Żywe kamienie.pdf

(545 KB) Pobierz
3232117 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
3232117.001.png 3232117.002.png
WAC£AW BERENT
¯YWE KAMIENIE
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdañsk 2000
CZÊÆ PIERWSZA
* * *
Na schodach wi¹tyni sprawowa³o siê nabo¿eñstwo wtóre w ciszy i s³oñcu. Pod ¿ebraków li-
tanie i piewne turkanie go³êbi przyklêkiwa³o tu ch³opstwo na korne uca³owanie kocielnego
podmurza. Liza³y ich wargi kszta³ty mnogie w kamieniu tam zdzia³ane, ca³uj¹c w zachwytli-
wej pokorze i m¹drych, i g³upich panien wyobra¿enia, i Hioba na bar³ogu, i centaura, który
pogañstwo oznacza, i go³êbicê zwalczaj¹c¹ smoka. ¯ebractwo zamadla³o te ca³unki bogomol-
ne, a rozs³onecznienie ranka k³ad³o poz³ocisty p³aszcz mi³osierdzia na te ³by ko³tuniaste, na
parciane giez³a, na nogi czarne jak ziemia. Za ptactwo kocielne gwarzy³o ochotnie z serc
onych prostot¹.
Tak sprawowa³o siê pod kocio³em odwiêtne kolêdowanie najbardziej uznojonych.
A gdy onym Bóg siê rodzi³ w ka¿dego wiêta rozradowaniu, opodal zalegali taborem ludzie
inni, którym Bóg, zda siê, w piersiach umar³.
Wystawia³o to spod ³achmanów s³oñcu swe robactwo na piersiach. Snuj¹ siê miêdzy nimi
go³êbie zamilk³o i skacz¹ po nich lekkimi nó¿ki. A gnunoæ miejskich nêdzarzy, muchom
nawet nieobronna, poziera têpo na ptaszê zwinnoci w s³oñcu.
I p¹tnik tu siê znalaz³ - niegdy do Ziemi wiêtej wêdrownik, dzi pró¿ny ³azêga po kocio-
³ach grodu - z posochem w d³oni i liciem palmowym na grzbiecie, zalegaj¹cy schody domów
Bo¿ych. A¿ dziwnie, ¿e siê tu palma znalaz³a. Bo prawdziwie jakowa spiekota si³om ser-
decznym, rzekniesz, duch Wschodu zia³ na tych ludzi. Stercz¹ wród nich sztywnymi koæmi
i starce w szopie w³osów i brody, niczym pnie zmursza³e w grzybiej pakoci: ¿e braki naj-
gnuniejsze, które i pacierza za dusze ku zbo¿nemu ja³mu¿nictwu nie umiej¹, a tylko urokiem
strasz¹. Przywa³êsa³ siê tu i mnich jaki, z klasztoru za opas³oæ wygnany, i klerk, który du-
cha przepi³, a ksi¹¿ki wraz z szat¹ owieconego ju¿ dawno w koci przegra³.
I z murarzy wolnych niejeden zalega³ tu bezrobotnie. Niegdy, bywa³o, strzêpi³ d³utem te cio-
sy kocio³a, g³azom samym lekkoci nadaj¹c. A gdy tysi¹cem r¹k wypiêtrzy³y siê one na skoñ-
czony ogrom tumu, gdy wypad³o d³uto, kierowane biciem serc tysi¹ca, owis³y i ramiona
w bezczynie. Dusza, w zespole zapa³ów dzielna, nie osta³a siê w opiesza³oci powszechnej.
I sama, od nie ociosanego g³azu ciê¿sza, le¿a³a oto kamieniem u dokonanego spo³ecznie dzie-
³a. Ta siê jeno skarga dobywa³a podczas z warg onych robotników: O królu, królu nasz,
wezwij naród swój do nowego czynu!
I junaków wataha ca³a zalega³a tu niemrawie do wojny têskni¹c w opiesza³oci dni swoich.
Onaæ, mówili, odmieni czasy.
3
Przytrafiali siê tu wreszcie ludzie dziwni: po pas nadzy, z rózg¹ przy sobie. Duchem to nie-
gdy hardzi, heterodoksj¹ zara¿eni, jawi¹cy siê z wyroku, by ka¿dego wiêta otrzymaæ przed
o³tarzem przepisan¹ ch³ostê. Pod d³ugim dociskiem hañby star³y siê te czo³a; ju¿ ich zbiry
ci¹gaæ tu nie potrzebowali; zwlekali siê sami z rózg¹ na siê w garci. I z tym ju¿ tylko po-
uczeniem dla innych: Nie przeciw siê mocy, bo silna.
Zgo³a wszystkie te mieszczany, zubo¿a³e w si³y ziemskiego dotrwania, zwleka³y siê oto ma-
rami ¿ycia pod koció³.
W onym za t³umie rêki upraszaj¹cej nikt nie podejmowa³: w zniechêceniu ku w³asnej doli
zasklepia³y siê te serca goryczn¹ nienawici¹ ku ludziom. Wielu nie potrzebowa³o nawet ja³-
mu¿ny, maj¹c w schowkach szat swoich jakie tam nie liczone grosze. Bywa³o wszelako, ¿e
czyje zêby ¿uj¹ odruchem g³odu chleb nie widziany i tym zbydlêceniem w gnunoci roz-
tkliwi¹ têpe mi³osierdzie sytych: padnie mu pod nogi kês jaki. On po³knie go rych³o, wraz
w ty³ siê s³ania i, z wypogodzonym na chwilê obliczem, powiada za podziêkê ca³¹:
wiêty chlebu pod kocio³a murem najsmaczniejszy!
A szerzy³a siê ta bizancka zaraza wszêdy, osobliwie po miastach, nios¹c otêpienie w mamro-
ty mniszych i ksiê¿ych pacierzy i szerz¹c wród ludzi wieckich gnun¹ nieufnoæ w zbawie-
nie duszy. Opustosza³y po grodach kocio³y i warsztaty zarazem; objê³o t³umy wielkie zobo-
jêtnienie zarówno dla spraw duszy jak i cia³a. ¯e za ³o¿a snem ju¿ tylko nêci³y, wiêc zanie-
dbywane kobiety tak¹ cierpkoci¹ i swarem wype³ni³y miasto, i¿ mierz³o przez nie wszyst-
kim i ¿ycie nawet samo. W oczach m³odzie¿y nie dojrzysz ciep³ych p³omyków otuchy, jeno
b³yski zimnego szydu nad sob¹, nad ludmi i ¿yciem; opró¿ni³y im siê piersi z têsknot i na-
dziei. W popio³ach ¿ycia dogasa³y ostatnie ¿u¿le zapa³u.
Ten tr¹d na dusze, grzech nierz¹dnego smutku, imieniem acedii przez Koció³ potêpiony, zia³
omartwic¹ na ¿ycie wieckie i duchowne.
Powiadali, ¿e Pan Jezus, ukrzy¿owan, nie zmartwychwsta³, a krzy¿uje siê wci¹¿ w ka¿dej chy-
bionej doli cz³eczej: w wygas³ej piersi m³odziañskiej, w mêskiej sile starganej daremnie, w za-
goryczeniu niewiecim, w kwiecie zmro¿onym i nad³amanej trzcinie. Ka¿dy wlók³ nie tylko
krzy¿ swej doli na grzbiecie, ale i krzy¿ Bo¿ej Mêki w piersiach, a chybieniem swego ¿ycia -
¿ywego Boga w sobie zdradza³: nowy Judasz na nowe mêki go wydawa³. wiat sta³ siê Golgot¹
sumieñ, rojn¹ u stoków od czarnej szarañczy Judaszów - a¿ po niebosk³ony krwawe.
Pod chmury wypiêtrzone ogromy tumów run¹æ chyba mia³y, bo niskie smutki cz³ecze toczyæ
ju¿ jê³y Kocio³a fundamenty - rzekniesz, nawet opokê Piêtrow¹ sam¹ skruszyæ by zdo³a³y!
Daremnie Koció³, w obronie siebie samego, wzywa³ za wiêtym Paw³em, aby ludzie pilnym
przyk³adaniem r¹k do spraw wieckich warowali siê smutkom, które mieræ wyzywaj¹. Da-
remnie biskupi g³osem Paw³a wo³ali po kocio³ach; Weselcie siê w Panu! I po wtóre powia-
dam wam: weselcie siê w Panu! Zawsze siê weselcie! Daremnie ch³opstwo, onymi g³osy
ruszone, zajmowa³o po grodach kocio³y na wiêta prostaczej radoci, na gburów weselisko,
na przedrwiny pospólstwa z powagi i w³adzy ka¿dej - bo choæ siê ona ci¿b¹ roztañczy³y ko-
cio³y, na duszne zniemo¿enie ludzi po grodach osiad³ych nie by³o skutecznego s³owa, tañca
i leku.
W smutku rzesz sumieniem rozbola³ych weseli³y siê mato³y, a gburstwo ucieszne najbli¿sze
siê sta³o o³tarzów.
Wiêc zatrzasnêli biskupi dwierze kocielne uweseleniom onym.
A smutek pozostawa³.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin