Fox Kathryn - Znowu razem(1).pdf

(1205 KB) Pobierz
12748688 UNPDF
Kathryn Fox
Znowu razem
Prolog
Regina, Saskatchewan
Wiosna, 1894
- Och, papo. - Lauren odgarnęła ojcu z czoła kędzierzawe
pasemko brązowych włosów i zapatrzyła się w jego nierucho­
mą twarz. Inspektor Butler był silnie zbudowany i ogorzały;
nie pasowały do niego delikatne wzorki na podciągniętej pod
brodę kołdrze. A przecież robił takie wrażenie, jakby z tru­
dem czepiał się życia.
- Bardzo żałuję, że nie możesz być z nami, papo. - Pogła­
dziła go po policzku, wciąż wilgotnym po goleniu, ale ojciec
nie drgnął nawet i niczym nie okazał, że świadom jest jej
obecności; już od kilku tygodni tak było. Tylko cienkie, po­
kryte błękitnymi żyłkami powieki zdradzały, jak kruchy sta­
wał się ten niegdyś silny i zdrowy mężczyzna. Lauren popra­
wiła przykrycia, podwinęła je starannie i wygładziła fałdki.
Kiedy się obudzi - jeżeli się kiedyś obudzi - doceni, że w po­
koju panuje porządek.
Podniosła wzrok na szkarłatną kurtkę i niebieskie spodnie,
wiszące po wewnętrznej stronie drzwi do sypialni, i przypo­
mniała sobie, jak troskliwie przygotowywał ojciec swój pa­
radny mundur na dzień, kiedy będzie wydawał córkę za mąż.
Czyszcząc i szczotkując materiał, uśmiechał się, błyskając
białymi zębami, oczy miał łagodne i wesołe. Lauren trakto­
wał na przemian to jak małą córeczkę, to jak kobietę, na któ­
rą wyrosła, i niby snując wspomnienia, udzielał dobrych rad.
Do uszu Lauren doszedł z zewnątrz szum głosów, sygna-
5
lizujący, że goście weselni zaczęli się schodzić. Wstała i po­
deszła do toaletki. Odchyliła wieczko drewnianej szkatułki
i głęboko wciągnęła ulotny cedrowy aromat. Wewnątrz,
w gniazdku z niebieskiego aksamitu, leżała matczyna ślubna
obrączka. Lauren podniosła ją i przesunęła palcami po gład­
kiej powierzchni, wspominając ręce matki, które podnosiły
córeczkę do góry, uspokajały ją, koiły troski, gładziły. Jakże
krótki był ten czas.
- Lauren. - Ktoś cicho zapukał do drzwi. - Twoi goście
już przyszli - powiedziała łagodnie, niemal przepraszająco,
pani Dawson.
- Zejdę na dół za minutkę - zapewniła Lauren i poczuła,
że po policzku spływa jej łza. Odłożyła obrączkę i zamknę­
ła szkatułkę. - Czy Adam już jest?
- Tak. Przyjechał kilka minut temu.
Lauren otarła policzek. Adam nie może zobaczyć narze­
czonej we łzach. Nie dzisiaj. W ten dzień należy się cieszyć,
a nie smucić. Dość będzie czasu na płacz, kiedy ukochany
zaraz po ślubie wyjedzie na Północno-Zachodnie Terytoria.
Wbrew temu, co sobie postanowiła, następna łza spłynęła jej
po policzku.
Po ślubie mieli pojechać razem najpierw do Fortu McLe-
od. Lauren ze śmiechem mówiła ojcu, że będzie kobietą-pio-
nierem, a on przekomarzał się z nią, że Adam powinien się
uzbroić w mnóstwo cierpliwości. A potem inspektora Butle­
ra powalił wylew. Przyszedł lekarz, potrząsnął głową i po­
wiedział, że ojciec już nigdy się nie obudzi.
- Lauren - przynaglał ją głos ciotki - Adam chciałby przed
uroczystością porozmawiać z tobą w cztery oczy. - Ciotka
Matylda odrobinę uchyliła drzwi. - Ale wiesz, że to przynosi
pecha, jeżeli pan młody zobaczy pannę młodą przed ślubem.
- Myślę, że spotkały nas już wszystkie pechowe wydarze­
nia, które nam przypadały w udziale, ciociu Matyldo - od­
parła Lauren, zerkając w lustro i ocierając ostatnie ślady łez.
Żałowała bardzo, że nie może również usunąć ciemnych krę­
gów spod oczu.
6
Odwróciła się raz jeszcze w stronę łóżka.
- Przyjdę znowu niedługo, ojcze. Ciocia Matylda posiedzi
z tobą, dopóki nie wrócę.
Zagryzła wargę, żeby powstrzymać łkanie. Potem okręci­
ła się, aż jej spódnica zafurkotała, chwyciła za klamkę i otwo­
rzyła drzwi.
- Wyglądasz ślicznie, moja droga - uśmiechnęła się ciotka
Matylda; stała przygarbiona i opierała się na laseczce. - Do
twarzy ci w niebieskim.
- Ojciec też tak uważał i dlatego zamówił tę suknię.
Spojrzenie ciotki Matyldy przemknęło w stronę stojące­
go w sąsiednim pokoju łóżka, jej ciemne oczy się zamgliły.
- Żałuję, że nie mogę ci bardziej pomóc. W końcu to mój
brat. Masz przed sobą całe życie.
- Wiem, że robi ciocia wszystko, co może. - Lauren poło­
żyła dłoń na pochylonym ramieniu ciotki.
- Mogę dać ci kilka chwil z twoim młodym człowiekiem -
pomarszczona dłoń chwyciła ją za rękę - chociaż będzie to
tylko kilka krótkich chwil.
Lauren znowu zaczęło ściskać w gardle. Przełknęła.
- Nie mówmy o tym, co mogłoby być, ciociu. Cieszmy
się dzisiejszym dniem.
- Cofnij się i pozwól, żebym ci się przyjrzała. - Lauren
zrobiła krok w tył i Matylda się uśmiechnęła. - Wykapana
matka. Ona też ubierała się na niebiesko. Wiedziałaś o tym?
- Ojciec mi mówił. Pewnie dlatego podobała mu się ta suk­
nia. - Uniosła lekko spódnicę i rozłożyła ją szerzej.
- Śliczna była jak obrazek, kiedy szła nawą w kościele. -
Matylda potrząsnęła głową. - A jemu tak bardzo jej brako­
wało.
Lauren zaczęło zbierać się na płacz.
- Nie powinno mi to zająć dłużej niż godzinę. Adam mu­
si wyjechać, zanim się ściemni.
Ciotka Matylda utkwiła wzrok w jej twarzy.
- Przeżyłaś wiele ciężkich chwil, dziecko, i wyrosłaś na
śliczną kobietę. Ten trudny okres też przetrwasz. Kiedy
7
dzień się skończy, Adam będzie już stał przy tobie, jeżeli na­
wet nie ciałem, to duchem na pewno.
Lauren rzuciła przelotne spojrzenie na ojca, który leżał
nieruchomy i spokojny, a potem szybko odwróciła się i ru­
szyła w kierunku schodów.
Adam, w swoim szkarłatnym paradnym mundurze, cze­
kał u stóp schodów. Ramiona skrzyżował na słupku poręczy
i przyglądał się narzeczonej z tajonym żarem, od którego
krew napływała jej do twarzy. Jasne włosy układały mu się
przykładnie w pasma i Lauren aż kusiło, by przesunąć pal­
cami po gładkich falach; to marzenie już wielokrotnie nie da­
wało jej spokoju. Kapelusz kowbojski, stetson, kołysał się na
palcu Adama.
Nie spuszczała oczu z twarzy narzeczonego, dopóki nie
znalazła się o jeden stopień nad nim.
- Ciocia mówiła, że chcesz się ze mną zobaczyć.
- Jesteś piękna - powiedział, a oczy złagodniały mu i nieco
posmutniały; Lauren serce zaczęło tłuc się w piersi. Adam zerk­
nął na swoje buty, potem podniósł wzrok na twarz narzeczo­
nej. W myślach Lauren zakiełkowało ukradkowe podejrzenie,
że może pisany jej pech jeszcze się nie skończył. - Wejdźmy
tutaj. - Odstąpił o krok i pchnął drzwi do biblioteki. Lauren
weszła za nim do pokoiku, w którym pachniało dymem fajko­
wym i skórą. Adam zamknął drzwi.
- Stało się coś złego, prawda? - Odwróciła się twarzą do
narzeczonego i starała przygotować na przyniesione przez
niego, na pewno niedobre, wieści.
- Skierowano mnie w inne miejsce.
- Nie jedziesz do Fortu McLeod?
Adam powoli potrząsnął głową.
- Nie. Wysyłają mnie dalej na północ. Na północ od Ed-
monton. Do miejsca o nazwie Fort Saskatchewan.
Lauren przełknęła.
- Czy tam jest jakiś fort?
- Tak, ale malutki. Spodziewam się jednak, że wyślą mnie
jeszcze dalej na północ, na terytorium Jukonu. Będę tam mu-
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin