Anne Stuart - Wdowa.pdf

(1084 KB) Pobierz
ANNE STUART
WDOWA
PROLOG
Aristide Pompasse stał przy oknie w sypialni swojego pięknego
florenckiego mieszkania i obserwował zalaną słońcem ulicę.
Czuł się całkiem zadowolony z życia. Cóż, miał ku temu powody.
Był jednym z największych współczesnych artystów, sławnym,
powszechnie cenionym malarzem, gwiazdą na artystycznej scenie,
ulubieńcem krytyków. Jego obrazy sprzedawano na aukcjach za
miliony dolarów. Prawda, że od kilku lat nic nie stworzył. Nie mógł
malować, bo stracił swoje źródło inspiracji, swoje natchnienie.
Stracił swoją muzę. Bez niej nie potrafił stanąć przy sztalugach.
Bez niej on, wielki Pompasse, był nikim, żałosnym starcem, którego
opuścił talent. Jednak wkrótce miało się to zmienić. Ona wróci.
Wiedział, że wróci, był tego pewien jak niczego innego w swoim
bogatym życiu. Poczynił już odpowiednie przygotowania.
Powinien był wcześniej zrozumieć, jak bardzo jej potrzebuje,
niestety nie zrozumiał. Należał do licznego grona egotyków, ludzi tak
bardzo pochłoniętych sobą, że świetnie funkcjonowali bez innych
ludzi. W każdym razie trwali w takim złudzeniu, aż wreszcie
poznawali smak prawdziwego cierpienia. I wtedy wszystko się
zmieniało.
Jemu, przywykłemu do myśli, że jest pępkiem świata, bardzo
długo nie mieściło się w głowie, że ktoś mógł go opuścić z własnej
woli, że ktoś w ogóle mógł chcieć go opuścić. Jak to możliwe,
zostawić Pompasse’a? Zrezygnować z życia u jego boku, nie kąpać się
w jego blasku?
Dziwne, wręcz niepojęte. Tak w każdym razie myślał do
niedawna. Teraz, kiedy wreszcie zrozumiał, jak bardzo jej pragnie, jak
bardzo jest mu potrzebna, wręcz niezbędna, odzyska ją bez większego
trudu. I znowu zacznie malować.
Że też przed laty nie zadbał o ten szczegół. Taka trywialna
kwestia, a on dał się ponieść starym sentymentom. Zupełnie
niepotrzebnie. Już wiedział, że postąpił absurdalnie.
Ktoś mógłby zarzucić mu próżność, ale on nie mógł się z tym
zgodzić. Nie jest próżny, z całą pewnością nie. Po prostu od momentu,
kiedy po raz pierwszy wziął do ręki pędzel, wiedział, że talent
wymaga ofiar. Nawet jeśli ofiary ponosili inni, a zwykle tak bywało,
powinni się cieszyć, że padają na ołtarzu wielkiej sprawy, jaką było
genialne malarstwo Aristide’a Pompasse’a.
Kiedy Charlie dowie się, co zrobił z myślą o niej i jak wiele dla
niej poświęcił, ani chwili nie będzie się wahać z podjęciem decyzji.
Inaczej być nie może. Wróci, z całą pewnością wróci, i od tej chwili
wszystko znów będzie jak dawniej. Jak przed laty...
Omiótł wzrokiem stare, pełne antyków, tchnące przemyślaną
elegancją wnętrze. Charlie będzie się lepiej czuła tutaj, we Florencji,
niż w starej willi na wsi. Tam było za dużo wspomnień i zbyt wiele
osób wokół. To męczące otoczenie dla wrażliwej, zamkniętej w sobie
kobiety.
Właśnie z myślą o niej kupił mieszkanie w mieście. Umieści ją
tutaj, z dala od wścibskich oczu, złych języków, domowych intryg
snutych przez jego dawne kochanki. Będzie ją miał tylko dla siebie. I
już nigdy nie pozwoli jej odejść. Charlie...
Charlie i on, tylko we dwoje.
Spojrzał na obraz wiszący nad kominkiem. Było to jedno z jego
najlepszych dzieł. Kiedy Charlie wróci, będzie mógł zacząć wszystko
od nowa. Była jego natchnieniem, jego światłem, promienistym
drogowskazem, a on okazał się na tyle dufny, tak bardzo zajęty sobą i
pracą, że nie potrafił tego dostrzec.
Od pierwszej chwili, ledwie ją zobaczył, wiedział, że musi ją
mieć. Za wszelką cenę. Dopóki z nim była, wszystko szło wspaniale,
wszystko układało się po jego myśli.
Minęło pięć lat, a on ciągle nie mógł pojąć, że odeszła. Jak
mogła? Dlaczego to zrobiła? Obsypywał ją pieniędzmi, wspaniałymi
klejnotami, miała wszystko, o czym mogła marzyć młoda kobieta. Ale
Charlie obojętnie przyjmowała prezenty. Dobra materialne nie robiły
na niej żadnego wrażenia, jakby ich nie dostrzegała. Jakby nie miała
żadnych potrzeb. Taka była Charlie.
Rozsławił jej wizerunek na całym świecie, unieśmiertelnił ją
przez swoją sztukę. Koneserzy, krytycy, kolekcjonerzy, kuratorzy
największych muzeów, właściciele znanych galerii, wszyscy oni znali
twarz Charlie. Nigdy jej nie uderzył, nigdy nie uciekł się do
przemocy. Nie miałby jej za złe, gdyby brała sobie kochanków, z całą
pewnością nie. Był gotów zgodzić się na wszystko, przyjąć każdy
warunek, który Charlie postawi. Chciał tylko jednego. Żeby znowu z
nim była. Ona wróci, był tego pewien.
Pompasse nie widział jej od lat. Jaka jest teraz? Na pewno
silniejsza i pewniejsza siebie, bardziej świadoma własnej wartości, ale
nawet taka, odmieniona i z większym bagażem doświadczeń, nie
oprze mu się, nie odrzuci wyciągniętej ręki. Jego męski urok przeszedł
już do legendy. Będzie ją kusił, oczaruje jak niegdyś, i Charlie wróci.
Wróci.
Rozdzwoniły się wszystkie dzwony we florenckich kościołach.
Spiżowe dźwięki niosły się ponad miastem. Jego ukochana Florencja.
Jego miejsce na ziemi.
Pompasse był co prawda Francuzem, ale wgłębi duszy czuł
tajemne pokrewieństwo z mistrzami włoskiego Renesansu. Miał
Toskanię we krwi, rozkochał się w jej kulturze.
To tutaj przecież powstały niedościgłe arcydzieła. Michał Anioł,
Leonardo da Vinci, Botticelli, oni wszyscy pochodzili z Toskanii i
tworzyli we Florencji, stąd ruszali na podbój całych Włoch, a potem
Europy. Stąd, z Toskanii, promieniowała wielka sztuka piętnastego i
szesnastego wieku, której patronowali najwięksi mecenasowie
tamtych czasów, potężny ród Medyceuszów.
Ponad dachami miasta Pompasse widział srebrzącą się w oddali
wstęgę Arno, która przecinała miasto, oraz stare mosty przerzucone
przez rzekę. Od wieków spinały oba brzegi. Teraz patrzył na
najpiękniejszy z nich, zwany Ponte Vecchio.
Punkt druga. To znaczy, że rzecz powinna się już dokonać.
Decyzja została podjęta. Klamka zapadła. Finito , jak powiedzieliby
Włosi. Przychodzi nuova apertura , czyli nowe otwarcie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin