Spider i Jeanne Robinson
Gwiezdny Taniec
(przełożył Jacek Manicki)
Żeby odnaleźć swe miejsce
w nieskończoności istnienia
trzeba być zdolnym zarówno
do dzielenia, jak i jednoczenia.
I Cing
CZĘŚĆ I - GWIEZDNY TANIEC
Rozdział 1
Nie mogę twierdzić, że naprawdę ją znałem, a już na pewno nie tak, jak Seroff znał Isadorę. Cała moja wiedza o jej dzieciństwie i dorosłym życiu opiera się na anegdotach, jakie zdarzyło mi się od niej zasłyszeć - akurat tyle, żebym nabrał pewności, iż wszystkie trzy sprzeczne ze sobą biografie z bieżącej listy bestsellerów są zmyślone. Wszystko, co mi wiadomo o jej dojrzałym życiu, pochodzi z tych kilku godzin, które spędziła w moim towarzystwie i na moich monitorach - a to aż nadto, abym się przekonał, iż każda wzmianka w prasie, jaką czytałem, jest fikcją. Carrington sądził prawdopodobnie, że zna ją lepiej ode mnie i w pewnym stopniu miał rację - nigdy jednak o niej nie napisał, a teraz nie ma go już wśród żywych.
Ale ja byłem od samego początku jej wideo - operatorem i znałem ją od kulis: był to typ związku, którego odpowiednika nie znajdziecie ani na Ziemi, ani nigdzie indziej. Wątpię, żeby udało się go opisać komuś, kto nie uprawia czynnie tego zawodu - można to w przybliżeniu porównać do więzi, jakie panują miedzy współpracownikami albo kumplami z wojska. Byłem z nią tego dnia, gdy pełna leku i zdecydowania przybyła na “Skyfac", by w imię marzeń ryzykować własnym życiem. Obserwowałem ją przy pracy. Przez całe te dwa miesiące wypełnione nie kończącymi się próbami, harowałem razem z nią i zachowałem wszystkie taśmy z tamtego okresu.
No i oczywiście widziałem “Gwiezdny taniec". Byłem tam. Filmowałem go.
Wydaje mi się, że mogę wam coś niecoś o niej opowiedzieć.
***
Zacznę od tego, że nie zafascynowanie kosmosem i podróżami kosmicznymi, jak to sugerują “Taniec wyzwolony. Narodziny nowej fali" Derskiego i “Shara" Cahilla, doprowadziło do tego, że została .pierwszą tancerką, która występowała w stanie nieważkości. Kosmos był dla niej środkiem, nie celem i bezmiar jego pustki z początku ją przerażał. Nie stało się też tak dlatego, jak twierdzi Melberg w luksusowym wydaniu swojej “Prawdziwej Shary Drummond", że brakowało jej talentu, by zostać tancerką na Ziemi. Jeśli wyobrażacie sobie, że taniec w próżni jest łatwiejszy od tańca konwencjonalnego, to sami spróbujcie. Nie zapominajcie o torebce na wymiociny.
Ale w oszczerstwach Melberga, jak we wszystkich wielkich oszczerstwach, tkwi ziarnko prawdy. Nie mogła tańczyć na Ziemi, ale nie z braku talentu.
Po raz pierwszy spotkałem ją w lipcu 1989 roku w Toronto. Kierowałem wtedy działem wideo Torontońskiego Teatru Tańca i mierziła mnie każda minuta tej roboty. Mierziło mnie wtedy wszystko. Harmonogram na ten dzień przewidywał spędzenie całego popołudnia na filmowaniu próby studentów - strata czasu i taśmy, a to mierziło mnie najbardziej ze wszystkiego, z wyjątkiem może towarzystwa telefonicznego. Nie oglądałem jeszcze tegorocznego narybku w akcji i wcale mi się do tego nie śpieszyło. Przepadałem za patrzeniem na taniec w dobrym wykonaniu - wysiłki nowicjusza są dla mnie zwykle czymś tak ujmującym jak rzępolenie studenta pierwszego roku wiolonczeli.
Gdy wkraczałem do studio, noga rwała mnie bardziej niż zwykle. Norrey dostrzegła malujący się na mej twarzy grymas i odłączywszy się od grupy obiecującej młodzieży podeszła do mnie.
- Charlie...?
- Wiem, wiem. To nieopierzone żółtodzioby, Charlie, o duszach tak kruchych, jak wielkanocne jajo w grudniu. Nie ugryź ich, Charlie. Nawet na nich nie warcz, jeżeli potrafisz, Charlie.
Uśmiechnęła się.
- Coś w tym rodzaju. Noga?
- Noga.
Norrey Drummond jest tancerką, której w jakiś niewytłumaczalny sposób udaje się nie wyglądać na dojrzałą kobietę, bo jest mała. Jest jej raptem jakieś sto piętnaście funtów, a większość z tego to serce. Mierzy sobie około metra sześćdziesięciu, ale bez problemu potrafi górować nad najwyższym studentem. Ma w sobie więcej energii niż północnoamerykańska sieć energetyczna i wykorzystuje ją tak wydajnie, jak pompa skrzydełkowa (czy znacie zasadę działania pompy skrzydełkowej? Jeżeli nie, to zapoznajcie się z nią). Jej taniec nacechowany jest jakąś niepowtarzalnością. Jest to, według mnie, jedyny powód, dla którego aż do nadejścia nowej fali tańca nowoczesnego, dostawała tak mało intratnych ról. Lubiłem ją, bo nie litowała się nade mną. Kiedyś żyliśmy ze sobą, ale nam nie wyszło.
- To nie tylko noga - przyznałem. - Nie mogę patrzeć jak te ofiary katują twoją choreografię.
- No to możesz się uspokoić. Kawałek, który dzisiaj kręcisz jest dziełem... jednej ze studentek.
- O, to wspaniale. Wiedziałem, że trzeba było pójść na zwolnienie.
Norrey skrzywiła się.
- O co chodzi?
- A co?
- Dlaczego zmienia ci się głos, gdy mówisz “jednej ze studentek"?
Zarumieniła się.
- Bo to moja siostra, cholera.
Norrey i ja często się dawniej widywaliśmy, ale nigdy nie spotkałem jej siostry - wydaje mi się, że nie jest to takie całkiem normalne w dzisiejszych czasach. Moje brwi powędrowały w górę.
- A więc musi być dobra.
- No wiesz, Charlie, dziękuje.
- Gadanie. Albo mówię komplementy szczerze, albo wcale - nie mam na myśli dziedziczności. Chodzi mi o to, że jesteś tak beznadziejnie etyczna, iż skręciłabyś się, żeby tylko uniknąć nepotyzmu. Twoja siostra musi być przebojowa, jeżeli pozwoliłaś jej na taki występ.
- Charlie, ona taka jest - powiedziała po prostu Norrey.
- Zobaczymy. A jak ma na imię?
- Shara - Norrey wskazała mi ją ruchem głowy i wtedy zrozumiałem resztę aluzji. Shara Drummond była o dziesięć lat młodsza od swojej siostry, dobre osiemnaście centymetrów wyższa i o piętnaście, a może nawet osiemnaście kilo cięższa. Spostrzegłem nadto, że jest uderzająco piękna, ale to w niczym nie zmniejszyło mojej konsternacji - Sophia Loren w swoich najlepszych latach za żadne skarby nie zostałaby tancerką nowej fali. Tam, gdzie Norrey była drobna, Shara była duża, a gdzie Norrey duża, Shara jeszcze większa. Gdybym zobaczył ją na ulicy, gwizdnąłbym z uznaniem - ale w studio twarz mi spochmurniała.
- Mój Boże, Norrey, ależ ona jest wielka.
- Drugi mąż naszej matki był futbolistą - powiedziała ponuro. - Ona jest strasznie dobra.
- Jeżeli jest dobra, to to jest straszne. Biedna dziewczyna. No nic, czego ode mnie oczekujesz?
- Czemu sądzisz, że czegoś od ciebie oczekuje?
- Bo wciąż tu stoisz.
- Och. Chyba rzeczywiście. No wiec... czy zjesz z nami lunch, Charlie?
- Dlaczego? - doskonale wiedziałem dlaczego, ale spodziewałem się niewinnego kłamstewka.
Nie usłyszałem go od Norrey Drummond.
- Bo wydaje mi się, że wy dwoje macie ze sobą coś wspólnego.
Odpłaciłem jej za szczerość, przełykając ten komplement bez mrugnięcia okiem. - Przypuszczam, że tak.
- A zatem zgoda?
- Zaraz po sesji.
Puściła do mnie oko i już jej nie było. W zadziwiająco krótkim czasie zorganizowała studio pełne włóczących się po nim, rozgadanych młodych ludzi w coś, co z grubsza przypominało zespół tancerzy. Podczas gdy rozstawiałem i sprawdzałem mój sprzęt, przeprowadzili dwudziestominutową rozgrzewkę. Jedną kamerę ustawiłem przed nimi, jedną za nimi, a trzecią zatrzymałem przy sobie do ujęć z ręki. Nigdy dotąd jej nie włączałem.
Jest taka gra, którą prowadzi się w myślach. Zawsze, gdy ktoś przykuwa waszą uwagę, zaczynacie snuć na jego temat rozmaite domysły. Próbujecie, opierając się na jego wyglądzie, określić jego charakter i przywary. Ten? Gburowaty, niedbały - nie zakręca tubki z pastą do zębów i pije whisky bez wody. Ta? Typ studentki szkoły teatralnej, używa prawdopodobnie wkładki domacicznej i pisze listy stylizowaną kaligrafią swego wynalazku. Ci? Wyglądają na nauczycieli z Miami, którzy przybyli tutaj, żeby po raz pierwszy w życiu zobaczyć prawdziwy śnieg i prawdopodobnie uczestniczą w jakimś zjeździe. Czasami byłem bardzo blisko. Nie pamiętam, jak w tych pierwszych dwudziestu minutach zaszufladkowałem Sharę Drummond. Gdy zaczęła tańczyć, wszystkie uprzedzenia wyparowały mi z głowy. Stała się dla mnie czymś nieziemskim, czymś niepoznawalnym, żywym mostem pomiędzy naszym światem, a światem, w którym mieszkają Muzy.
Wiem chyba wszystko, co można wiedzieć o tańcu, a jednak nie potrafiłem zaliczyć do jakiejkolwiek kategorii, sklasyfikować ani nawet zrozumieć tańca, który wykonywała tego popołudnia. Śledziłem go, nawet mi się podobał, ale nie byłem w stanie go pojąć. Tancerze mówią o swoim “centrum", miejscu, wokół którego koncentrują się wykonywane przez nich ruchy, często bardzo bliskim środka ciężkości. Starają się tańczyć “od centrum", a pojecie “skurczu i rozkurczu", na którym w tak wielkim stopniu opiera się Taniec Nowoczesny zależy właśnie od tego centrum, bo w nim skupia się cała energia. Centrum Shary zdawało się zgodnie z jej wolą przemieszczać po całej sali. Kończyny były z nim związane raczej z wyboru niż z konieczności. Jakim to słowem nazywana jest najbardziej zewnętrzna cześć słońca, cześć, którą widać nawet podczas zaćmienia? Korona? Tym właśnie były jej kończyny: cztery wydłużone jeżyki płomieni, podążające za centrum po jego mimośrodowej, wirującej orbicie, wijące się płynnie po jego powierzchni. To, że dwie dolne często stykały się z podłogą wyglądało na przypadek - prawdę powiedziawszy, drugie dwie dotykały podłogi niemal tak samo regularnie.
Inni studenci też tańczyli. Wiem to stąd, że dwie automatyczne wideokamery nie zaniedbywały się w pracy jak ja i zarejestrowały ten taniec jako całość. Zatytułowany był “Narodziny" i opisywał tworzenie się galaktyki, która w końcu przypominała Andromedę. Nie było to dokładne odmalowanie tego procesu i nie miało takim być. Symboliczna wymowa przywodziła na myśl narodziny galaktyki.
Gdy to teraz wspominam, uświadamiam sobie, że dostrzegałem wtedy tylko jądro tej galaktyki: Sharę. Towarzyszący jej studenci przesłaniali ją od czasu do czasu, a ja tego nawet nie zauważyłem. Patrzenie na nią sprawiało ból.
Jeżeli wiecie coś niecoś o tańcu, wszystko to musi dla was brzmieć strasznie. Taniec o mgławicy? Wiem, wiem, to śmieszne. Ale udało się. Udało w najnormalniejszy, przyziemny sposób - z tym tylko, że Shara była za dobra w porównaniu z resztą zespołu. Nie należała do tej gorliwej grupy niezgrabnych, niedouczonych terminatorów. Przypominało to słuchanie Stevelanda Wondera usiłującego śpiewać z przygodną kapelą w jakimś montrealskim barze.
Ale nie to sprawiało ból.
“Le Maintenant" była skromną restauracją, ale jedzenie podawano w niej dobre i cieszyła się świetną opinią. Już jej nie ma. Norrey i Shara nie chciały trawki, ale przy moim stylu pracy to pomaga. Poza tym potrzebowałem paru sztachów, bo jak tu powiedzieć tej uroczej damie, że jej marzenie jest nieziszczalne.
Nie potrzebowałem pytać Shary, by wiedzieć, że jej największym marzeniem jest taniec. Więcej - taniec profesjonalny. Często rozważałem motywy, jakimi kierują się zawodowi artyści, wybierając swój zawód. Jedni szukają narcystycznego zapewnienia, że inni zapłacą za bilet, żeby ich zobaczyć lub posłuchać. Inni są tak niekompetentni albo niezaradni, że nie potrafią w żaden inny sposób zarobić na życie. Jeszcze inni mają w zanadrzu coś, co jak sądzą, wymaga przekazania światu. Przypuszczam, że w przypadku większości artystów ma miejsce kombinacja wszystkich trzech motywów. To nie zarzut potrzebujemy tego, co dla nas robią. Powinniśmy być zadowoleni, że mają jakieś motywy.
Ale Shara należała do tych najmniej licznych. Tańczyła, bo po prostu czuła tego potrzebę. Musiała mówić rzeczy, których nie sposób wyrazić w żaden inny sposób i z mówienia ich musiała czerpać sens życia. Wszystko inne wypaczyłoby i zdeformowało wymowę jej tańca. Wiedziałem to po obejrzeniu jednego jej występu.
Na nabieraniu jedzenia w usta, przeżuwaniu go, przełykaniu i ponownym nabieraniu (umiarkowanych ilości, celem zyskania niewielkiej zwłoki czasowej, jaką przynosi konsumpcja) upłynęło więcej niż pół godziny. Dopiero potem zażądano ode mnie, żebym powiedział coś więcej ponad sporadyczne chrząknięcia w odpowiedzi na obiadową paplaninę pań. Gdy pojawiła się kawa, Shara spojrzała mi prosto w oczy i zapytała:
- Potrafisz mówić, Charlie?
To była cała siostra Norrey.
- Tylko bzdury.
- Nic podobnego.
- Lubi pani tańczyć, panno Drummond?
- Co to znaczy “czy lubię"? - spytała poważnie. - I na miłość boską, niech mi pan wreszcie powie, czemu pan się tak uparł, żeby ze mną nie rozmawiać? Martwię się o pana.
- Sharo! - Norrey sprawiała wrażenie skonsternowanej.
- Cicho. Chce to wiedzieć.
- Sharo - spróbowałem. - Miałem zaszczyt spotkać się z Bertramem Rossa. Byłem kiedyś na jego występie i podziwiałem jego taniec. Znajomy reżyser zabrał mnie za kulisy tak, jak zabiera się dzieciaka, żeby mu pokazać Świętego Mikołaja. Spodziewałem się, że gdy wypoczywa po zejściu ze sceny, wygląda starzej. Wyglądał młodziej. Przemówił do mnie. Po chwili przestałem otwierać usta, bo i tak nie dobywał się z nich żaden dźwięk.
Milczała, spodziewając się dalszego ciągu. Dopiero stopniowo zaczęła pojmować komplement i jego wymiar. Zakładałem, że będzie oczywisty. Większość artystów oczekuje komplementów. Gdy go wreszcie zrozumiała, nie zaczerwieniła się ani nie uśmiechnęła z zażenowaniem. Nie pochyliła głowy i nie powiedziała “Och, przestań". Nie powiedziała “Pochlebiasz mi", nie spuściła wzroku.
Pokiwała powoli głową i powiedziała:
- Dziękuje, Charlie. To dużo więcej warte niż pusta gadanina - w jej uśmiechu czaił się cień smutku, jakbyśmy oboje dzielili ze sobą puentę ciętego dowcipu.
- Nie ma za co.
- Na miłość boską, Norrey. Czemu wyglądasz na taką wściekłą?
- Ona jest zła na mnie - wtrąciłem. - Powiedziałem coś niewłaściwego.
- To było coś niewłaściwego?
- Ano było, panno Drummond. Sądzę, że powinna pani zrezygnować z tańca.
- Zwracaj się do mnie po imieniu. Sądzisz, że powinnam... co?
- Charlie... - zaczęła Norrey.
- Miałem ci powiedzieć, że nie wszyscy możemy być zawodowymi tancerzami. Miałem ci, Sharo, powiedzieć, żebyś rzuciła taniec... zanim on rzuci ciebie.
W tym pragnieniu bycia dla niej miłym, byłem chyba jeszcze brutalniejszy niż to konieczne. Miałem się dopiero nauczyć, że szczerość nigdy nie zrażała Shary Drummond. Ona jej wymagała.
- Dlaczego ty? - tylko tyle powiedziała.
- Jedziemy na tym samym wózku, ty i ja. Oboje mamy taki świerzb, którego nasze ciała nie pozwalają nam podrapać.
Jej oczy złagodniały - A jaki jest ten twój świerzb?
- Taki sam jak twój.
- Hmmm?
- Ten człowiek miał przyjść we wtorek i naprawić telefon. Moja współlokatorka Karen i ja mieliśmy próby przez cały dzień. Zostawiliśmy w drzwiach kartkę: “Panie od telefonów, musieliśmy wyjść, a z pewnością nie mogliśmy do pana zadzwonić, che, che. Proszę wziąć sobie klucz od dozorcy i wejść; telefon jest w sypialni". Człowiek od telefonów wcale się nie pokazał. Oni nigdy nie przychodzą. - Ręce zaczynały mi drżeć. - Weszliśmy do mieszkania kuchennymi schodami od strony alei. Telefon był nadal głuchy, a nie przyszło mi do głowy, żeby zdjąć kartkę z drzwi frontowych. Następnego ranka poczułem się źle. Skurcze. Wymioty. Karen i ja byliśmy tylko przyjaciółmi, ale została w domu, żeby się mną opiekować. Przypuszczam, że w nocy z piątku na sobotę kartka w drzwiach wyglądała na jeszcze bardziej wiarygodną. Odsunął zasuwę kawałkiem plastyku i rozłączał właśnie aparaturę, stereo, gdy Karen wyszła z kuchni. Był tym tak oburzony, że strzelił do niej. Dwa razy. Hałas go spłoszył: zanim tam dotarłem, był już jedną nogą za drzwiami. Miał jeszcze czas, żeby władować mi kule w staw biodrowy i już go nie było. Nigdy go nie złapali. Nigdy też nie przyszli naprawić telefonu. - Panowałem już nad dłońmi. - Karen była cholernie dobrą tancerką, ale ja byłem lepszy. W głowie nadal taki jestem.
Jej oczy okrąglały z wolna.
- Ty chyba nie jesteś Charlie... Charles Armstead?
Skinąłem głową.
- O mój Boże. A więc to tutaj wylądowałeś.
Byłem zaszokowany jej reakcją. Zawróciło mnie to z zimnej i wietrznej granicy litowania się, nad samym sobą. Znowu zrobiło mi się jej trochę żal. Powinienem się domyślić głębi jej empatii. No i w sposób, który naprawdę się liczył byliśmy tak cholernie do siebie podobni - dzieliliśmy ten sam okrutny żart. Zastanawiałem się, dlaczego pragnąłem nią wstrząsnąć.
- Nie potrafili naprawić ci stawu? - spytała cicho.
- Chodzę świetnie, tylko trochę asymetrycznie. Gdy mam wystarczająco silną motywacje, mogę nawet przebiec krótki dystans. Tańczyć nie mogę.
- Zostałeś więc wideooperatorem?
- Trzy lata temu. Ludzi, którzy równie dobrze znają się na tańcu, jak na technice wideo można dzisiaj policzyć na palcach jednej ręki. Zgoda, taniec rejestruje się na taśmie już od lat siedemdziesiątych - zwykle z wyobraźnią kamerzysty dziennika telewizyjnego. Jeżeli filmuje się sztukę sceniczną dwiema kamerami z kanału dla orkiestry, to czy jest to kino?
- Starasz się uczynić dla tańca to, co kamera filmowa zrobiła dla dramatu?
- Dość zgrabna analogia. Tylko załamuje się na tym, że taniec ma więcej wspólnego z muzyką niż z dramatem. Nie można go tak po prostu przerwać w dowolnym momencie, a potem kontynuować dalej od miejsca, w którym się go przerwało, ani też wracać i powtórnie kręcić scenę, która nie wyszła od razu tak jak trzeba, czy też odwracać chronologii, żeby zachować ciągłość harmonogramu zdjęć. Następują zdarzenia i rejestruje się je. Moja praca jest opłacana przez przemysł nagraniowy najwyższymi stawkami, na które zasługuje człowiek z wystarczającą ilością oleju w głowie, żeby wiedzieć, jakie ujęcie wykonać w danej chwili i robić to bez pudła. Jest jeszcze paru takich jak ja. Ja jestem ten najlepszy.
Przyjęła to tak, jak wcześniej komplement pod swym adresem - wzięła za dobrą monetę. Zwykle, gdy mówię takie rzeczy, nie daje złamanego szeląga za reakcje, jaką wywołam. Lub jestem akurat dowcipny i pragnę kogoś oburzyć. Ale pochlebił mi sposób, w jaki odebrała moje słowa, pochlebił wystarczająco, żeby mnie wprawić w lekkie zakłopotanie. To z kolei popchnęło mnie znowu do brutalności, chociaż wiedziałem z góry, że nie wywoła ona pożądanego skutku.
- A zmierzam do tego, że Norrey ma nadzieje, iż zasugeruje ci jakąś zbliżoną formę sublimacji, bo mam już w tym doświadczenie.
- Nie ma mowy, Charlie - upierała się. - Wiem, o czym mówisz, nie jestem taka głupia, ale wydaje mi się, że jakoś sobie poradzę.
- O, na pewno. Jesteś za duża, moja panno. Masz cycki jak dwie połówki melona, nagrodzonego na wystawie rolniczej i dupę, za którą każda aktorka z Hollywood sprzedałaby własnych rodziców, ale to dyskwalifikuje cię jako tancerkę nowej fali. Nie masz żadnych szans. I co, dasz sobie z tym radę? Najpierw puknij się w czoło. Jak mi idzie, Norrey?
- Na miłość boską, Charlie!
Zmiękłem, Nie mogę doprowadzić Norrey do rozpaczy - za bardzo ją lubię. Kiedyś przez to niemal zaczęliśmy razem mieszkać.
- Przepraszam, skarbie. To wszystko przez te nogę - doprowadza mnie do szału. Powinno się jej udać - ale się nie uda. Jest twoją siostrą i dlatego to cię smuci. No cóż, ja jestem obcy i mnie trafia szlag.
- A jak według ciebie, wpływa to na moje samopoczucie - wybuchnęła Shara, zaskakując nas oboje. Nie wiedziałem, że ma taki silny głos. - Żądasz ode mnie, żebym zwinęła żagle, a ty pożyczasz mi kamerę, co Charlie? A może mam handlować pod studio jabłkami? - Po jej szczęce przebiegał leciutki skurcz. - Dowiedz się, że niech mnie przeklną wszyscy bogowie południowej Kalifornii, jeśli zrezygnuje. Bóg obdarzył mnie obfitymi kształtami, ale nie ma w nich ani jednego zbędnego funta, pasują na mnie jak ulał, potrafię, wprawić je w taniec i zrobię to. Może masz rację. - może najpierw powinnam puknąć się w czoło, ale dopnę, swego. - Zaczerpnęła tchu. - Dziękuje ci teraz za dobre chęci, Char... panie Armst..., a mam to gdzieś! - Z jej oczu trysnęły łzy. Zerwała się z miejsca, wylewając na kolana Norrey ćwierć filiżanki zimnej kawy i wybiegła z restauracji.
- Charlie - wycedziła przez zaciśnięte zęby Norrey - za co ja cię tak lubię?
- Tancerze są tępi - podałem jej swą chusteczkę,
- Aha - klepała się przez chwile po kolanie - a jak to się dzieje, że ty mnie lubisz?
- Wideooperatorzy są inteligentni.
- Aha.
Popołudnie spędziłem w swoim mieszkaniu, przeglądając metry nakręconej dzisiejszego dnia taśmy i im dłużej patrzyłem, tym większa ogarniała mnie wściekłość.
Taniec wymaga silnej motywacji od nadzwyczaj wczesnego wieku - ślepego poświecenia, zawierzenia niewykształconym jeszcze potencjałom dziedziczności i odpowiedniego odżywiania się. W przypadku baletu, zwykle ryzyko było większe, ale pod koniec lat osiemdziesiątych tak samo ryzykowny stał się taniec nowoczesny. Naukę w szkole baletu klasycznego można zacząć, dajmy na to, w wieku sześciu lat...a kończąc lat czternaście stwierdzić, iż ma się za szerokie ramiona i straciło się bezpowrotnie lata wielkiego wysiłku. Shara pasjonowała się tańcem nowoczesnym od wczesnego dzieciństwa i za późno stwierdziła, że Bóg obdarzył ją ciałem kobiety.
Nie była potężna - widzieliście ją przecież. Była wysoka, o grubych kościach i na tym szkielecie było zbudowane bogate ciało dojrzałej kobiety. Gdy wciąż od nowa przeglądałem taśmę “Narodzin", narastał we mnie ból i w końcu zapomniałem nawet o nieustępującym rwaniu w nodze. Przypominało to świetnie zapowiadającego się koszykarza, który mierzy zaledwie cztery stopy.
Dzisiaj podstawowym warunkiem uprawiania tańca nowoczesnego jest dostanie się do dużego zespołu. Nie można być zauważonym, o ile nie jest się widocznym, subsydia rządowe zaś udzielane są na zasadzie Duże Jest Lepsze - zespoły mniejsze i amatorskie muszą wciąż walczyć ze sobą na noże o każdego pensa, z tym, że od początku lat osiemdziesiątych nie zobaczyli nawet jednego.
"Jej taniec widział Merce Cunningham, Charlie. Tuż przed śmiercią jej taniec widziała Martha Graham. Oboje nie skąpili pochwał zarówno choreografii, jak i wykonaniu. Żadne nie wyszło z jakąkolwiek propozycją. Nie wiem nawet, czy mieć o to do nich żal - trochę ich, u diabła, rozumiem".
Tak, Norrey potrafiła to zrozumieć. To była jej własna wada, spotęgowana i ustokrotniona: indywidualizm. Członek zespołu musi być zdolny do świetnej pracy solowej - ale musi też posiąść umiejętność wtopienia się w wysiłek grupy, umiejętność pracy zespołowej. Już sama indywidualność Shary czyniła ją praktycznie nieprzydatną dla zespołu. Ściągała na siebie całą uwagę widza i nic na to nie mogła poradzić.
Oko mężczyzny, raz przyciągnięte, już się nie odwróci. Tancerki nowoczesne muszą czasami występować nago i dlatego zdarza się, że mają ciała czternastoletnich chłopców. Aktorka, pianistka, śpiewaczka czy malarka mogą się szczycić bujnymi, zachwycająco zaokrąglonymi kształtami - ale tancerka musi być niemal taić bezpłciowa, jak modelka. Bóg jeden wie dlaczego. Shara nie była stanie oczyścić swego tańca z seksu, nawet gdyby była tym zainteresowana, a oglądając jej taniec na monitorze i wcześniej, w studio, dochodziłem do przekonania, że nie jest.
Że też jej geniusz musiał się objawić w tym jedynym, poza modelką i zakonnicą, zawodzie, w którym seks jest niepożądanym brzemieniem! To łamało mi serce.
- Do niczego, prawda?
- Jasna cholera - warknąłem odwracając się gwałtownie. - Przez ciebie o mało nie ugryzłem się w jeżyk.
- Przepraszam. - Weszła z korytarza do pokoju. - Norrey powiedziała mi, gdzie mieszkasz. Drzwi były Uchylone.
- Zapomniałem je zamknąć.
- Zostawiłeś otwarte?
- Uczę się na błędach. Żaden włamywacz, żeby nie wiem jak napalony, nie wejdzie do mieszkania, w którym drzwi są uchylone i gra radio. Wtedy na pewno ktoś jest w domu. Masz rację, to jest do niczego. Siadaj.
Usiadła na kozetce. Włosy miała teraz rozpuszczone i to podobało mi się dużo bardziej. Wyłączyłem monitor, zwinąłem taśmę, i odłożyłem ją na półkę.
- Przyszłam cię przeprosić. Nie powinnam tak wsiadać na ciebie przy obiedzie. Starałeś się mi pomóc.
- Musiałaś się w końcu rozładować. Przypuszczam, że wzbierało to w tobie od dłuższego czasu.
- Od pięciu lat. Doszłam do wniosku, że lepiej zacząć w Stanach niż w Kanadzie, że tam szybciej się wybije. Teraz jestem z powrotem w Toronto i nie wydaje mi się, by udało mi się to...
mol_ebok