Juliusz Verne
Michał Strogow Kurier carski
od Moskwy do Irkucka
Wydawnictwo DAMB 1992
ISBN 83-900507-2-2
przepisała Marianna Żydek
opracował Marek Nowicki
Część pierwsza
Rozdział I
Bal w Nowym Pałacu
- Najjaśniejszy Panie, znowu depesza!
- Skąd?
- Z Tomska.
- Czy dalej za Tomskiem, telegraf został przerwany?
- Tak, od wczoraj.
- Niech mi telegrafują z Tomska co godzinę.
- Rozkaz! - skłonił się generał Kisow.
Te słowa zamienione zostały w chwili, gdy w Pałacu Nowym bal rozwijał się
całą pełnią swego przepychu. Była godzina druga nad ranem.
Grały orkiestry pułków Preobrażeńskiego i Pawłowskiego. Brzmiały tony
mazurków, polek, walców... Bez końca przewijały się pary taneczne, wśród
wspaniałych sal pałacu. Marszałek dworu umiejętnie organizował kontredanse,
w których brali udział Wielcy Książęta, ich Małżonki, szambelanowie,
frejliny. Wielkie Księżne, lśniące brylantami, damy ze świty, przystrojone
galowo, dawały przykład w tańcu żonom wyższych urzędników wojskowych i
cywilnych. Dano sygnał do poloneza. W uroczystym pochodzie wykwintnych par
lśniły barwy narodowych strojów, powłóczystych sukien obszytych koronkami,
szamerowania uniformów, stwarzając w oślepiającym blasku żyrandoli
nieopisanie czarujący widok... Dookoła błyszczały marmurowe kolumny,
migotały złocenia wysokich sklepień, gorzały purpurowe portiery u okien i
wejść.
Przez szerokie okna salonów strzelało czerwienią w otulającą pałac,
czarną noc. Stojący we framugach okien nietańczący goście, mogli przez
szyby obserwować zarysowujące się w cieniach olbrzymie sylwetki stłoczonych
dzwonnic. Widzieli, jak tuż pod rzeźbionymi balkonami, przechadzają się
miarowo liczne straże, z karabinami na ramieniu. Od czasu do czasu z ulicy
dochodziły tony trąbek posterunkowych, zakłócające orkiestrową muzykę na
balu.
Dalej jeszcze, w skośnych promieniach wypadających z pałacu, widniały na
wąskiej rzece nieruchome barki w przystani.
Ten który wydawał bal i którego generał Kisow mianował tytułem najwyższym
- miał na sobie skromny uniform oficera pułku strzelców. Nie była to poza
skromności, lecz przyzwyczajenie człowieka, nie przykładającego zbytniej
wagi wyglądowi zewnętrznemu. Ten kontrast uderzał jednak mocno, gdy Wysoki
Gospodarz ukazywał się od czasu do czasu, wśród swojej świty Kozaków i
Lezginów, odznaczających się świetnością kaukaskich uniformów.
Wysokiego wzrostu, o gestach uprzejmych, z twarzą spokojną - jednak z
widocznymi zmarszczkami troski na czole - przechodził od grupy do grupy,
ale mówił mało i zdawał się udzielać przelotnej uwagi - czy to wesołym
okrzykom zaproszonej młodzieży, czy nawet poważniejszym słowom wysokich
urzędników i członków Korpusu Dyplomatycznego, reprezentujących główne
państwa Europy. Dwóch czy trzech polityków zauważyło na twarzy Gospodarza
balu jakieś oznaki niepokoju, lecz nie śmieli zapytać o ich przyczynę. Sam
"oficer gwardii" niewątpliwie dbał o to, aby jego tajne troski nie mąciły
wesela gości; a że należał do tych Suwerenów świata, których myśl, nawet
niewypowiedziana, staje się rozkazem - uciecha balu nie ustawała ani na
chwilę.
Przeczytawszy depeszę, spochmurniał. Mimo woli położył rękę na rękojeści
szabli a drugą osłonił oczy.
Czy raziło go światło, czy chciał ukryć wzruszenie? Usunął się wraz z
generałem w cień framugi.
- Zatem od wczoraj jesteśmy pozbawieni łączności z moim Wielko-książęcym
bratem - podjął przerwaną rozmowę.
- Niestety, tak! Depesze nie przedrą się już przez front syberyjski.
- Ale wojska Amurskie, Jakuckie i Zabajkalskie pomaszerowały już na
Irkuck?
- Taki był ostatni rozkaz telegraficzny, jaki nam się udało przesłać za
jezioro Bajkał.
- Posiadamy przecież stałą łączność od początku najazdu z gubernatorami
Jenisejska, Omska, Semipalatyńska i Tobolska - prawda?
- Tak, Najjaśniejszy Panie! I jesteśmy pewni, że Tatarzy (W org. Franc.
Tartarzy. Nazwa ta oznacza nie jedno plemię mongolskie, ale trzy narody:
Mongołów, Tunguzów i Turków. Tu stosuje się do plemion zamieszkujących Azję
środkową.) nie przeszli poza rzekę Irtysz i Ob.
- A jakie są wiadomości o tym zdrajcy Iwanie Ogarewie?
- Nic nowego. Szef policji nie wie, czy przekroczył już linię frontu.
- Należy posłać zawiadomienia o nim do Niżnego Nowgorodu, Ekaterynburga,
Kassimowa, Tiumieni, Iszymu, Omska, Elamska, Koływani, Tomska - do
wszystkich stacji telegraficznych, z którymi łączność jest nie przerwana.
- Rozkaz Waszej Cesarskiej Mości będzie wykonany natychmiast!
- I zachować milczenie o tym wszystkim!
Generał wmieszał się w tłum i niepostrzeżenie znikł z sali. Rozkazodawca
znowu zbliżył się do grup wojskowych i dyplomatów. Twarz jego przybrała
poprzedni wyraz spokoju.
Jakkolwiek rozmowa ta była prowadzona cicho, prawie szeptem, nie uszła
całkiem uwagi. Były osoby wysokiej rangi i dyplomaci, którzy wiedzieli co
się dzieje za frontem, lecz zachowywały absolutne milczenie na ten temat.
Tylko dwóch zaproszonych, nie ubranych w mundury i nie noszących żadnych
odznak mężczyzn rozmawiało przyciszonym głosem, wymieniając między sobą
posiadane informacje.
Chociaż byli zwykłymi śmiertelnikami i nieobdarzeni byli zdolnością
jasnowidzenia, jednak z racji wykonywanego zawodu, nakazującego im
przenikać najgłębsze sekrety i zdobywać tajne informacje - potrafili węchem
słuchem i wzrokiem sięgać poza granice, niedostępne dla innych. Jednym
słowem byli to dziennikarze!
Jeden był Anglikiem, drugi - Francuzem. Obaj byli wysocy i chudzi. Ten -
brunet, jak południowcy Prowansji, tamten - ryży, jak gentleman z
Lancachire. Aglo-Normandczyk, powściągliwy w słowach i gestach zimny i
flegmatyczny, mówił z przystankami, tylko pod wpływem spraw ważnych. Drugi
przeciwnie, ruchliwy i gadatliwy - oczami, rękami i słowami - na
dwadzieścia sposobów, wypowiadał każdą myśl jaka mu przyszła do głowy.
Można by ocenić kontrast charakterów rasowych: Francuz był jak "oko", a
Anglik jak "ucho". Pierwszy posiadał w źrenicach bodaj talent
prestidigatora, zauważającego kartę w szybkim ruchu tasowania talii;
posiadał też coś więcej: pamięć oka. Drugi - wyćwiczonym słuchem chwytał
szepty i po dziesiątkach lat rozpoznawał głos już raz słyszany. I
jakkolwiek uszy ludzkie są według biologów prawie nieruchome i nie nadają
się do strzyżenia, jak u zwierząt, aparat słuchowy dziennikarza
angielskiego przez lekkie nachylenia i zwroty głowy, stał na równi z
wrażliwością psa na dźwięki.
Daily-Telegraph, cenił wysoko tę doskonałość swego korespondenta. Co do
Francuza - wzrok jego też musiał być wysoko ceniony... Ale przez jaki
dziennik, tego nie było wiadomo. On sam powiadał, że koresponduje ze swoją
"kuzynką Magdaleną". Trzeba bowiem zaznaczyć, że pomimo pozornej
otwartości, subtelny Francuz, niewątpliwie przewyższał dyskrecją swego
angielskiego kolegę. Nawet jego gadatliwość służyła mu niejako do lepszego
skrywania myśli.
Obaj znaleźli się na uroczystości w Nowym Pałacu w nocy, z 15 na 16 lipca
(Autor nie podaje roku akcji. Prawdopodobnie wypadki tej powieści
rozgrywają się w połowie lat 70-tych zeszłego wieku ok 1864.), jako
dziennikarze i zgodnie z potrzebami swoich czytelników. Z zimną krwią i
brawurą, nieustraszeni parali się swym zawodem, gotowi przesadzać mury,
przepływać rzeki w wyścigu zdobywania nowości i mogliby paść bez tchu, jak
ten szybkobiegacz ateński, aby zdobyć pierwszeństwo w zdobyciu ważnej
wiadomości! Redakcje nie szczędziły im pieniędzy, aby im ułatwić możność
przenikania wszędzie. Trzeba przyznać, że nie próbowali oni wnikać w
tajemnice prywatnego życia i uprawiali jedynie "wielką reporterkę
polityczną i militarną".
Alcyd Jolivet i Harry Blount spotkali się na tym balu po raz pierwszy w
życiu. Tak różni charakterami a podobni jedynie z racji wykonywania zawodu,
nie przypadli sobie do gustu, ze względu na konkurencję jaka panowała
między nimi w szybkości zdobywaniu informacji. Lecz obaj dyplomatycznie
szukali zbliżenia, wiedząc, że polują na jednym terytorium i zdając sobie
sprawę z ewentualnych korzyści, jakie mogło dać ich wspólne działanie. Oko
jednego mogło być przydatne uszom drugiego i odwrotnie. Obaj zwietrzyli coś
niezwykłego, coś, co unosiło się w powietrzu tego pałacu. Byle nie był to
przelot zwykłej kaczki dziennikarskiej, niegodnej wystrzału.
- Ten balik jest czarujący! - rozpoczął Jolivet rozmowe z manierą
wybitnie francuską.
- Już telegrafowałem: "splendid" - odparł z flegmą Blount, akcentując ten
zwykły wyraz zachwytu angielskiego.
- I ja... mojej kuzynce Magdalenie.
- Kuzynce? - zdziwił się Blount.
- Tak, to ją interesuje. Nawet musiałem donieść jej o tym, że oblicze
naszego Wysokiego Gospodarza zaćmił, zdaje się, lekki obłoczek...
- A mnie wydał się on promiennym - rzekł Blount, może ukrywając swoje
spostrzeżenia.
- I kazałeś mu pan promienieć na szpaltach "Daily-Telegrafu!.
- Oczywiście!
- A pamiętasz pan bal w 1812?
- Jakbym tam był - wycedził z uśmiechem Anglik.
- Zatem wiesz pan, - kończył Jolivet - że podczas balu wyprawionego na
cześć cesarza, Aleksandrowi I doniesiono, że Napoleon przeszedł Niemen na
czele awangardy wojsk francuskich. Jakkolwiek ta nowina mogła być
zapowiedzią utraty cesarstwa, cesarz nie pozwolił, aby niepokój zmącił
ucztę...
- Naturalnie nie czyni pan aluzji do przyniesionej przez generała Kisowa
wiadomości o przerwaniu drutów pomiędzy frontem i gubernatorstwem Irkuckim.
- A! pan zna ten szczegół?!
- Troszeczkę.
- Ja też. Muszę go znać. Moja ostatnia depesza doszła tylko do Udińska -
rzekł z zadowoleniem Jolivet.
- Moja tylko do Krasnojarska - zauważył nie mniej zadowolony Blount.
- Więc wie pan i o rozkazie wymarszu wojsk z Nikołajewska?
- Tak, jak i o nakazie telegraficznym skoncentrowania kozaków w Tobolsku.
- Wszystko to prawda. I racz mi wierzyć, panie Blount, że moja miła
kuzynka już jutro będzie wiedziała o tych zarządzeniach!
- Tak samo, jak czytelnicy "Daily-Telegraph", panie Jolivet!
- Oto co znaczy wiedzieć wszystko co się dzieje!
- I słyszeć wszystko co się mówi!
- Ciekawą jest rzeczą śledzić tę kampanię, panie Blount.
- Ja też ją śledzę, panie Jolivet.
- Zatem może spotkamy się na terenie mniej bezpiecznym, niż posadzka tego
salonu?
- Mniej bezpiecznym, ale...
- Ale i mniej śliskim! - rzekł z uśmiechem Jolivet, podtrzymując kolegę w
chwili, gdy ten właśnie się potknął.
W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi sąsiedniego salonu. Oczom
zebranych ukazały się długie i liczne stoły, wspaniale zastawione. Główny
stół, przeznaczony dla wielkich książąt i członków dyplomacji, uderzał
przepychem złotych naczyń, prosto z Londynu i arcydziełami porcelany z
Sevres.
Goście skierowali się na wieczerzę.
W tej samej chwili generał Kisow zbliżył się do oficera gwardii. Rzekł
cicho:
- Depesze nie dochodzą już do Tomska.
- Natychmiast przywołać kuriera!
Oficer opuścił wielką salę i wszedł do sąsiedniego pokoju.
Był to gabinet, umeblowany nader skromnie, położony w narożnym skrzydle
pałacu. Nad dębowym biurkiem wisiały obrazy Horacego Verneta. Oficer
podszedł do okna i szybkim ruchem otworzył je szeroko. Potem otworzył
przeszklone drzwi i znalazł się na balkonie. Szeroko otworzył usta i
gwałtownie wciągał powietrze, jakby zabrakło mu zapasu w płucach.
Przed jego oczami rozciągał się w świetle księżyca mur forteczny, w
którego obrębie wznosiły się dwie świątynie katedralne, trzy pałace i
arsenał. Za murem majaczyły zarysy trzech oddzielnych miast - Kitajgorodu,
Biełojgorodu, Ziemlanojgorodu; olbrzymie dzielnice europejskie, tatarskie,
chińskie, dzwonnice, klasztory, kopuły trzystu cerkwi, labirynt rozsypanych
po wzgórzach niskich domków i wysokich budowli o zielonych dachach i
czerwonych ścianach - dziwaczna mozaika, rozbłyskująca czarodziejsko w
świetle księżyca, ciągnąca się na przestrzeni kilku wiorst, przetykana
ogrodami i poprzecinana tu i ówdzie zawiłymi skrętami rzeczułki. Rzeką tą
była Moskwa - i miasto zwało się Moskwą - a tym murem fortecznym był Kreml.
A tym oficerem gwardyjskim który skrzyżowawszy ręce na piersi, chmurząc
marzycielskie czoło, wsłuchiwał się w gwar, płynący od Nowego Pałacu na
prastare miasto - był Car Aleksander II!...
Rozdział II
Rosjanie i Tatarzy (Autor wszędzie śladem geografów franc. używa nazwy
Tartarja zamiast właściwej naukowo Tatarja. Tatarzy, o których tu mowa, są
niepodległymi Rosji Azjatami w odróżnieniu od poddanych jej Tatarów,
zamieszkujących na południu i wschodzie Rosji Europejskiej.)
Troska cara była usprawiedliwiona. Za granicami Uralu zachodziły wypadki
wielkiej wagi. Straszliwy najazd zagrażał władzy rosyjskiej wydarciem ziem
Syberyjskich.
Rosja Azjatycka, czyli Syberia, przedstawia najrozleglejszą w starym
świecie płaszczyznę - 12,5 miliona kilometrów kwadratowych, 1/3 część całej
Azji; a w owym czasie liczyła około 2 milionów mieszkańców. Ciągnie się od
gór Uralskich, ograniczających ją od Europy, ku wschodowi - do wybrzeży
Oceanu Spokojnego. Na południu graniczy z nią granicami dość nieokreślonymi
Turkiestan i Państwo Chińskie, na północy - Ocean Lodowaty i Morze Karskie
do cieśniny Beringa. Dzieli się na gubernie: Jenisejską, Irkucką, Tobolską
i obwody: Amurski, Zabajkalski, Jakucki, Nadmorski, wliczając tu poddane
władzy Moskiewskiej kraje Kirgizów i Czukczów oraz półwysep Kamczatkę.
Kraj ten był terenem osiedlania zbrodniarzy, a także wygnańców
politycznych, skąd nazwa jego brzmi zgrozą w uszach człowieka Zachodu -
echem jęku w dziejach powstańców polskich...
W czasie gdy dzieje się akcja naszej powieści, dwaj
Generał-gubernatorowie wykonywali w imieniu cara władzę namiestniczą nad
tym ogromnym krajem stepowym, zalegającym obszar dziesięciu stopni
geograficznych. Równiny te nie widziały jeszcze kolei żelaznej. Nowoczesne
świdry nie przeniknęły głęboko w łono tej ziemi, zawierającej bezmierne
bogactwo mineralne. Latem podróżowało się tu na tarantasach i na furach,
zimą - na saniach. Natomiast od Uralu przebiegał jedyny drut, liczący
przeszło 8000 wiorst, który przenosił depesze w cenie przeszło 6 rubli za
jeden wyraz. Od Irkucka, przez granicę mongolską, poczta docierała do
Pekinu w ciągu dwóch tygodni.
Ten właśnie drut telegraficzny, rozciągnięty pomiędzy Ekaterynburgiem a
Nikołajewskiem został przecięty, najpierw za Tomskiem, a w parę godzin
później między Tomskiem i Koływanią. Dlatego car pomyślał o wysłaniu
kuriera do miejsc, z których żadne wieści już nie nadchodziły.
Wrócił już z balkonu do gabinetu, gdy w progu pojawił się szef policji.
- Co pan wiesz, generale, o Iwanie Ogarewie? - car zwrócił się do
przybysza.
- Jest to człowiek bardzo niebezpieczny.
- W randze pułkownika?
- Inteligentny?
- Bardzo. Ale nieopanowany... szalenie ambitny... za wcześnie wdał się w
różne intrygi. Dlatego Wielki Książę zdegradował go przed dwoma laty i
zesłał na Sybir. Pół roku temu Wasza Cesarska Mość ułaskawiła go. Wrócił do
Rosji...
- A teraz?...
- Wrócił na Syberię... dobrowolnie! Ponieważ - nastał czas, kiedy się
wraca z Syberii!
W tej uwadze był cichy wyrzut. Car odczuł to wyraźnie i powiedział z
dumą:
- Za mego życia, Syberia jest i będzie krajem, z którego się powraca!
Znaczyło to, że sprawiedliwość rosyjska nauczyła się przebaczać - rzecz,
z którą szef policji nie mógł się pogodzić. Cóż w takim razie był warty
ukaz carski, gdy nie zagradzał powrotu na zawsze zesłańcom Tombolska,
Jakucka, Irkucka?! Ale wobec słów cara należało milczeć. Car indagował
dalej.
- Czy Ogarew nie powrócił powtórnie do Rosji?
- Tak... po tajemniczej podróży przez ziemie syberyjskie.
- I wtedy policja przestała go śledzić?
- Nie! - skazani są niebezpieczni, odkąd zostają ułaskawieni.
Car zmarszczył brwi. Szef policji już się zląkł, że posunął się zbyt
daleko. Ale car zaniechał wyrzutów, gdyż chwila nie była ku temu
odpowiednia.
- Gdzie ostatnio przebywał?
- W Perm... Ale tam nie spostrzeżono, aby w jego zachowaniu było coś
nieodpowiedniego. W połowie marca znikł z tego miasta... wyjechał...
- Dokąd?... I co robił?...
- Niestety! tego nie wiemy.
- Ale ja wiem! - gwałtownie zareagował car - otrzymałem anonimowe listy,
które minęły policję... A wobec dzisiejszych wypadków, widzę, że zawierały
...
jakomaz