MacLean Alistair - Wiedźma Morska.pdf

(323 KB) Pobierz
409461136 UNPDF
Alistair MacLean
WIEDŹMA MORSKA
Przełożył Jarosław Kotarski
Agencja Praw Autorskich
i Wydawnictwo „INTERART"
Warszawa 1993
Prolog
Mówiąc ogólnie istnieją tylko dwa rodzaje urządzeń stosowanych do wykrywania i
wydobywania ropy naftowej spod dna mórz.
Pierwszym, najczęściej stosowanym do wykrywania złóż, są specjalnie do tego celu
budowane statki. Wyglądają zupełnie tak jak normalne drobnicowce, mają jedynie
dodany na rufie pokład wiertniczy. Ich zadaniem jest borowanie próbnych otworów
tam, gdzie badania sejsmologiczne i geologiczne wskazują na istnienie złoża.
Techniczna strona operacji jest nader złożona, mimo to uzyskują one godne
podziwu sukcesy. Ich słabą stroną jest wrażliwość na pewne zjawiska morskie —
mimo wyposażenia w najnowocześniejsze środki nawigacji i sterowania bardzo
trudno jest im utrzymać stałą, niezmienną pozycję nad dnem, a w przypadku dużej
fali oraz silnego wiatru muszą po prostu przerywać swą działalność.
Do właściwego wydobywania ropy używa się powszechnie stałych platform
wiertniczych. Muszą one zostać zaholowane na miejsce i zakotwiczone przy pomocy
specjalnych filarów. Składają się z platformy, na której umieszczone są: wieża,
dźwigi, pokład śmigłowcowy i inne, niezbędne, do ich funkcjonowania urządzenia
oraz kwatery załogi. W normalnych warunkach są one bardzo efektywne lecz,
podobnie jak statki, mają swoje minusy. Nie są mobilne i przy złej pogodzie
muszą przerywać pracę, a do tego mogą być używane jedynie na płytkich wodach —
sięgające najgłębiej znajdują się na Morzu Pomocnym, gdzie mają długość
czterystu stóp. Tam też wieże są używane najczęściej. Koszty przedłużania
filarów są tak wysokie, że nie opłaca się tego robić — przewyższyłoby to zyski
czerpane z eksploatacji takiej platformy. Co prawda Amerykanie planują budowę
platformy o ośmiusetstopowych filarach, by użyć jej na wodach Kalifornii, lecz
nadal niewiadomą pozostaje sprawa bezpieczeństwa. Duże powierzchnie poddane
działaniu zmiennych sił mają tendencję do pękania; a nawet wtedy, gdy obliczenia
osiągną szczyt dokładności, pozostanie jeszcze sprawa wytrzymałości materiałów.
Istnieje wszakże jeszcze jeden typ urządzeń z rodzaju, o którym była mowa.
Swobodna platforma wiertnicza. W czasie, w którym rozgrywa się ta opowieść,
istniała tylko jedna taka platforma na świecie. Miała wielkość boiska do piłki
nożnej, o ile ktoś może sobie wyobrazić trójkątne boisko. Pokład wykonany był
nie ze stali, lecz z żelazobetonu, specjalnie przygotowanego przez jedną z
duńskich stoczni. Filary zaprojektowano i wykonano w Anglii — były to trzy
potężne i niezwykle wytrzymałe wsporniki, po jednym na każdy narożnik, połączone
kombinacją poziomych i pionowych cylindrów, co dawało w sumie całej konstrukcji
wyporność wystarczającą, by nawet największe fale nie zalewały pokładu.
Od podstawy każdego ze wsporników biegły masywne stalowe liny, łączące je z dnem
morskim za pomocą potężnych kotwic. Każda lina była sprzężona z silnikiem i
kotwice mogły być opuszczane dwu- lub trzykrotnie głębiej niż było to możliwe do
osiągnięcia przez nieruchome platformy, co pozwalało na operowanie daleko poza
granicami szel-fu kontynentalnego.
Ten typ platformy miał jeszcze inne zalety — wielka wyporność powodowała
napięcie kabli kotwicznych, które praktycznie eliminowały kołysania i podskoki
samej platformy. Efekt był taki, że mogła ona operować w warunkach morskich,
które wykluczały użycie innych platform. Była również prawie nieczuła na skutki
podwodnych trzęsień ziemi.
Była także mobilna — wystarczało podnieść kotwice i przeholować ją podobnie jak
rzeczną barkę. W dodatku w porównaniu ze standardowymi platformami, koszt jej
zakotwiczenia i uruchomienia był tak minimalny, że ledwie godny zaznaczenia.
Nazywała się „Seawitch" — „Wiedźma Morska".
Rozdział pierwszy
W pewnych miejscach i między pewnymi ludźmi nazwa „Seawitch'' cieszyła się nader
złą sławą. Jednak większość tej niechęci, i to przytłaczająca, skupiała się na
osobie lorda Wortha: multimilionera, a niektórzy twierdzili, multimiliardera,
przewodniczącego i jedynego właściciela North Hudson Oil Company, a w dodatku,
zupełnie zresztą przypadkowo, posiadacza „Seawitch". Gdy wymieniano jego imię w
dziesięcioosobowym gronie osób obecnych w domu nad brzegiem jeziora Tahoe,
czyniono to nad wyraz niechętnie i z kompletnym brakiem poważania.
Żadna informacja o tym spotkaniu nie była podana do wiadomości ani lokalnej, ani
światowej prasy, a to z dwóch powodów: uczestnicy przybyli i oddalić się mieli
pojedynczo bądź parami, co w heterogenicznej populacji Lakę Tahoe było normalną
i nie zwracającą uwagi sytuacją; no i, co ważniejsze, wszyscy oni byli, ze
zrozumiałych względów, jak najdalsi od chęci nadawania swojemu spotkaniu
jakiegokolwiek rozgłosu. Działo się to w piątek, trzynastego, co nie wróżyło
świetlanej przyszłości.
Obecnych było dziewięciu gości plus gospodarz. Naprawdę ważnych spośród nich
było czterech — Corral, reprezentujący kopalnie i rafinerie Florydy, Benson,
reprezentujący platformy południowej Kalifornii, Patinos z Wenezueli i Borosoff
(a przynajmniej tu znano go pod tym nazwiskiem) ze Związku Sowieckiego, którego
zainteresowanie dostawami ropy do Ameryki było minimalne. Uczestnicy spotkania
zakładali, chyba słusznie, że głównie chce wywoływać zamieszanie. Wszyscy oni
byli dostawcami ropy dla USA. Pomimo że dostarczali jej różne ilości, mieli
wspólny interes — pilnować, aby cena tego surowca nie spadła. Ostatnią rzeczą,
jakiej mogliby pragnąć, byłby jej spadek.
Benson, który był nominalnym gospodarzem spotkania, jako że odbywało się ono w
jego domku letniskowym, otworzył obrady:
— Panowie, czy któryś z was będzie miał jakiekolwiek obiekcje, jeśli zaproszę
trzecią stronę, czyli kogoś, kto nie reprezentuje ani nas, ani lorda Wortha?
— To zbyt niebezpieczne — zaprotestował Borosoff, patrząc podejrzliwie na
pozostałych — i tak jest nas zbyt wielu.
— Nie przesadzaj Borosoff. Jesteś tu bardziej prawem kaduka niż z realnej
potrzeby. Albo powiesz o kogo chodzi, albo milcz. Jeżeli nie mówisz, to temat
uważam za skończony. Pamiętajcie, że tematem tego spotkania jest utrzymanie co
najmniej obecnych cen ropy — dodał Ben-son, który stał się szefem kompanii
wydobywczych nie dlatego, że ktoś zrobił mu prezent urodzinowy. — OPEC rozważa
możliwość poważnego podniesienia obecnych cen. W Stanach nas to nie zaboli — po
prostu ogłosimy podniesienie własnych.
— Worth jest równie bezwzględny i pozbawiony skrupułów, jak my wszyscy —
oświadczył Patinos.
— Realizm to nie bezwzględność. Nikt z nas natomiast nie podniesie niczego, jak
długo w interesie jest North Hudson. Oni właśnie obniżyli swoje ceny. Niewiele,
ale odczuliśmy to. Jeśli podniesiemy teraz nasze, a ich pozostaną niezmienione,
odczujemy to tym silniej. A jeśli będą mieli do dyspozycji więcej ruchomych
platform, to zacznie nas to boleć. Zaboli to też i OPEC, ale nas przede
wszystkim — spadnie zapotrzebowanie na nasze produkty. Wszyscy podpisaliśmy
gentelmen's agree-ment, które zawarły wszystkie większe kompanie naftowe na
temat nie-wydobywania ropy poza wodami terytorialnymi — to jest poza ich prawnie
i międzynarodowo uznawanymi granicami. Bez takiego uzgodnienia
możliwość prawnych, dyplomatycznych, politycznych utarczek na skalę
międzynarodową, od sceny politycznej po konflikty zbrojne, byłaby nazbyt realna.
Przypuśćmy, że państwo A zrobi to, co parę państw już zrobiło — ogłosi
posiadanie praw do stumilowego pasa przybrzeżnego. Przypuśćmy następnie, że
państwo B rozpocznie wiercenia trzydzieści mil poza tą granicą, i przypuśćmy, że
państwo A podejmie niczym nie uzasadnioną decyzję powiększenia swych wód
terytorialnych aż do stu pięćdziesięciu mil — a nie zapominajcie, że Peru już
ogłosiło istnienie pasa dwustumilowego — konsekwencje takich poczynań są dla
wszystkich oczywiste, toteż nie ma się co wdawać w dalsze rozważania. Jednakże
nie wszyscy są dżentelmenami. Przewodniczący North Oil Company i cały
pożałowania godny zarząd tej firmy gotowi są pierwsi zaprzeczyć tej sugestii —
co jest powszechnie znanym i akceptowanym przez ich naftowych konkurentów
faktem. Równie żywiołowo zaprzeczą, rzecz jasna, posądzeniu o to, że są bandą
krymi-
8
nalistów, co może być prawdą lub nie, ale nie jest jeszcze z pewnością faktem
powszechnie uznanym. Mówiąc krótko, jak dotąd popełnili oni dwa niewybaczalne
przestępstwa. Pierwsze jest nie do udowodnienia, a drugie, choć jest
przestępstwem w normalnym znaczeniu tego słowa, nie jest jeszcze, jak dotąd,
bezprawiem. To pierwsze, które nazwałbym mniej groźnym, dotyczy budowy tej
platformy wiertniczej, która powstała w Huston. Nie jest tajemnicą, że plany
dotyczące tej wieży — konkretnie pokładu — zostały skradzione w Cherron Oilfield
Re-aserch Company, a filary i kotwice z Mobil Oil Company. Ale, jak już
powiedziałem, jest to nie do udowodnienia. Normalną bowiem rzeczą przy nowych
wynalazkach czy udoskonaleniach jest to, że dochodzi się do nich w dwóch lub
więcej miejscach równocześnie. Zawsze można twierdzić, że jeden zespół
konstrukcyjny, pracujący w sekrecie, był szybszy od pozostałych.
Benson miał całkowitą rację. Przy projektowaniu „Seawitch" lord Worth użył
metod, które ograniczony przepisami człowiek mógłby określić jako pozbawione
skrupułów lub wręcz nielegalne. Podobnie jak wszystkie towarzystwa naftowe, lord
Worth zatrudniał (jedynie dla obniżenia kosztów) zespół konstrukcyjny. Była to
zbieranina półgłówków, których połączone zdolności nie wystarczyłyby do
zaprojektowania szalupy. Fakt ten zresztą wcale nie martwił ich pracodawcy,
który w ogóle nie potrzebował zespołu konstrukcyjnego. Był wystarczająco bogaty
i dość miał wpływowych przyjaciół — żadnego z nich, o czym nie trzeba chyba
wspominać, w towarzystwach naftowych — i był mistrzem szpiegostwa przemysłowego.
Mając to wszystko do dyspozycji napotykał niewiele problemów przy uzyskiwaniu
zestawów tajnych planów, które przesyłał następnie swoim wysokokwalifikowanym
morskim konstruktorom. Ich bardzo wysokie wynagrodzenia odpowiadały dokładnie
ich nadzwyczajnej dyskrecji. Konstruktorzy z kolei znajdowali niewiele problemów
przy łączeniu różnych planów, dodając ilość modyfikacji wystarczającą, razem z
udoskonaleniami, dla zniechęcenia stojących im na drodze do uzyskania praw
patentowych złośliwców.
— Jednakże tym, co najbardziej niepokoi mnie i co powinno niepokoić was,
panowie, jest niezłomne postanowienie lorda Wortha o nie-przystępowaniu do
naszej umowy, aby nie wydobywać ropy na wodach międzynarodowych. Mówię poważnie,
panowie, zdając sobie sprawę z wagi tego. Jego głupota i chciwość mogą
doprowadzić do wybuchu trzeciej wojny światowej. Oprócz ochrony naszych własnych
interesów ciąży nad nami odpowiedzialność za dobro ludzkości — i nie
9
chodzi mi o osłanianie własnego postępowania czy usprawiedliwianie się wyższym
celem. Jeśli nie zareagują rządy, będziemy musieli zareagować my. Ponieważ rządy
nie przejawiają ochoty do jakiegokolwiek działania, zatem sprawa spoczywa na
naszych, i wyłącznie na naszych, barkach. Ten szaleniec musi zostać powstrzymany
i sądzę, że zgodzicie się ze mną co do tego, że jedynie my zdajemy sobie sprawę
z tego wszystkiego i mamy techniczne doświadczenie konieczne do podjęcia
działania.
Odpowiedzią były pełne aprobaty pomruki wszystkich. Uczciwa i bezinteresowna
troska o dobro całej ludzkości jest o wiele słuszniej-szym powodem do działania
niż ochrona własnych interesów. Patinos z Wenezueli przyjrzał się Bensonowi z
nieco cynicznym uśmiechem, który na dodatek niczego nie oznaczał. Patinos,
będący głęboko wierzącym i zdeklarowanym katolikiem, miał ten sam wyraz twarzy,
ilekroć przekraczał próg kościoła.
— Wygląda pan na przekonanego o słuszności swoich racji, Mr Benson.
— Sporo czasu strawiłem na rozmyślaniu o tym wszystkim.
— A jak pan proponuje zatrzymać tego szaleńca?
— Nie wiem.
— Pan nie wie? — jeden z obecnych podniósł brwi o cały milimetr. U niego
wyrażało to szok. — To dlaczego ściągał pan nas tutaj?
— Nie ściągałem was. Poprosiłem panów o przybycie i proszę teraz o
zaakceptowanie takiego rozwoju wypadków, jaki może się zdarzyć, cokolwiek
miałoby to być.
— Ten rozwój wypadków, to...
— Tego, panowie, nie wiem.
Brwi powróciły na miejsce, zaś drgnienie ust wskazywało, że ich właściciel
uśmiecha się ze zrozumieniem.
— Ta... trzecia strona?
— Tak.
— Ma jakieś nazwisko?
— Cronkite. John Cronłrite.
Wśród zebranych zawrzało. Po chwili otwarty sprzeciw zmienił się w bierne
oczekiwanie, z czego dość szybko wykluła się milcząca aprobata. Nikt, nie licząc
Bensona, nie spotkał dotąd Cronkite'a, ale jego nazwisko znane było doskonale
wszystkim obecnym. Wśród nafciarzy był on od dawna legendą, złowrogą legendą.
Każdy z nich zdawał sobie sprawę, że może kiedyś potrzebować usług tego
niezastąpionego człowieka, mając przez cały czas nadzieję, że chwila ta nigdy
nie na-
10
stąpi. Gdy w grę wchodziło zatkanie płonącego odwiertu, Cronkite był
bezkonkurencyjny. Wszyscy po niego posyłali, nie próbując nawet innych środków.
Dla postronnego obserwatora jego modus operandi był niczym innym, jak metodą
drakońską, ale Cronkite nie cierpiał mieszania się w jego sprawy i bezwzględnie
zwalczał wszystkie próby. Pomimo nadzwyczaj wysokich cen i tej niedogodności, że
do jego przewożenia nie nadawało się nic mniejszego od czterosilnikowego
odrzutowca, ściągano go błyskawicznie z jednego prostego powodu — wiedział
wszystko, co można wiedzieć o nafciarstwie i zawsze osiągał swój cel. Nikogo
więc nie dziwiło, że był twardy i bezwzględny.
— Dlaczego człowiek z tak wysokimi kwalifikacjami i z tego co wiemy numer jeden
w ratownictwie wiertniczym, zdecydował się wziąć udział w... no, przedsięwzięciu
tego typu? — zapytał Henderson, reprezentujący interesy Hondurasu. — Sądząc po
reputacji, z trudnością mogę go sobie wyobrazić jako kogoś, kto wzrusza się
losem cierpiącej ludzkości...
— Nie wzrusza się. Powodem są pieniądze i to duże, nowa przygoda... — a jest on
urodzonym awanturnikiem — a przede wszystkim, nienawidzi lorda Wortha.
— Niezbyt odosobnione uczucie, jak sądzę — mruknął Henderson.
— Dlaczego go nienawidzi?
— Lord Worth posłał po niego swego prywatnego boeinga, aby ugasił pożar na
Bliskim Wschodzie, ale zanim Cronkite przybył, zrobili to ludzie lorda. Już samo
to wystarczyłoby na śmiertelną obrazę, ale w dodatku popełnił on błąd, domagając
się pełnej należności za swoje usługi. Lord Worth ma reputację człowieka o
nieuleczalnie szkockich nawykach, co, będąc obrazą dla samych Szkotów, jest w
jego przypadku bardziej niż uzasadnione. Odmówił, ofiarowując jedynie
wynagrodzenie za stracony czas, a Cronkite pogłębił swój błąd, wnosząc sprawę do
sądu... Biorąc pod uwagę, na jakich prawników stać Wortha, nie miał żadnych
szans, choćby nawet i miał rację. I nie dość, że przegrał, to jeszcze musiał
ponieść koszta.
— Które nie były niskie...
— Średnio wysokie lub wygórowane. Nie wiem. Wiem natomiast o tym, że od tego
czasu Cronkite wpada w lekki szał ilekroć usłyszy nazwisko lorda.
— Ktoś taki, rzecz jasna, nie musi przysięgać dochowania tajemnicy...
— Człowiek może złożyć setkę różnych przysiąg i wszystkie złamać. Z uwagi na
niesamowicie wysoką stawkę w banknotach, jego uczucia
11
do Wortha i fakt, że może być zmuszony do przekroczenia granic prawa, milczenie
Cronkite'a jest pewne.
Nadeszła kolej na uniesienie brwi przez następnego z zebranych.
— Przekroczenie granic prawa? Nie możemy ryzykować powiązań...
— Powiedziałem możliwość, a poza tym dla nas element ryzyka po prostu nie
istnieje.
— Czy wobec tego możemy go zobaczyć? Benson skinął głową i podszedł do drzwi.
Cronkite był Teksańczykiem; jeśli brać pod uwagę wzrost, figurę i rysy twarzy
podobny był uderzająco do Johna Wayne'a. W przeciwieństwie do aktora nigdy się
jednak nie uśmiechał. Miał specyficzną, żółtawą cerę, typową dla osób, które
przedawkowały środki przeciw-malaryczne, co zresztą zdarzyło mu się naprawdę.
Mepacrina nie czyni aparycji kwitnącą, a Cronkite i tak nigdy takiej nie miał.
Wrócił właśnie świeżo z Indonezji, gdzie podwyższył swe konto o kolejny,
stuprocentowy i nieunikniony sukces...
— Mr Cronkite — odezwał się Benson. — Oto są...
— Nie chcę znać ich nazwisk — przerwał mu szorstko nowo przybyły.
Pomimo gwałtowności jego tonu, kilku obecnych omal się teraz nie uśmiechnęło —
oto człowiek dyskretny i ostrożny, o naturze tak bliskiej ich własnym.
— Wszystko, co wiem od mister Bensona, to tyle, że jestem zaangażowany w
przedsięwzięcie związane z osobą lorda Wortha, a także z istnieniem „Seawitch".
Mr Benson wprowadził mnie w zagadnienie, teraz zaś chciałbym przede wszystkim
usłyszeć propozycje. Co mają mi panowie do zasugerowania w tej kwestii?
Usiadł, zapalił coś, co okazało się być nader śmierdzącym cygarem i zamarł w
oczekiwaniu. Milczał tak przez następne pół godziny dyskusji, w trakcie której
śmietanka światowego biznesu dowiodła, że jest towarzystwem dość niskich lotów,
by nie rzec, tępawym. Rozmowa przypominała poruszanie się ślepego w spiralnie
zwężającym się kręgu, który musiał doprowadzić do łatwego do przewidzenia końca.
— Przede wszystkim nie można użyć przemocy — próbował podsumować Henderson. — Co
do tego jesteśmy zgodni?
Okazało się, że tak — każdy z nich był bastionem rzetelności i szacunku w swym
własnym kręgu i nikt nie mógł sobie pozwolić na takie zbrukanie nieposzlakowanej
dotąd opinii. Cronkite nie drgnął nawet. Po uzgodnieniu stanowiska co do
nieużywania przemocy, zebrani nie zgodzili się w żadnej innej kwestii.
12
— Dlaczego nie postawiliście, mam na myśli obecnych tu Amerykanów, w waszym
Kongresie projektu nadzwyczajnej ustawy, zabraniającej wydobywania ropy na
wodach eksterytorialnych? — usiłował dowiedzieć się Patinos.
— Obawiam się, że niedokładnie zna pan stosunki między takimi ludźmi jak my a
Kongresem — Benson przyjrzał mu się, a w jego oczach pojawiło się coś zbliżonego
do żalu. — Spotkaliśmy się tam parę razy. Chodziło, zdaje się, o zbyt duże zyski
i zbyt niskie podatki i obawiam się, że potraktowaliśmy ich, że tak powiem, z
kawalerską fantazją. Teraz nic nie sprawiłoby im przyjemności większej, niż
odmówienie nam czegokolwiek, czego tylko byśmy pragnęli.
— A gdyby tak zwrócić się do specjalistów od prawa międzynarodowego w Hadze? —
zaproponował dżentelmen, znany jako mister A. — Przecież, bądź co bądź, jest to
problem międzynarodowy.
— Proszę o tym zapomnieć — potrząsnął głową Henderson. — Szybkość działania
owego ciała prawnego jest tak legendarna, że wszyscy tu obecni zdążyliby odejść
już na zasłużone emerytury, zanim wydano by jakąkolwiek decyzję. Istnieje
zresztą duże prawdopodobieństwo, że byłaby ona negatywna.
— ONZ? — rzucił Mr A.
— To zbiorowisko przekupek? — Benson miał o tej szacownej skądinąd instytucji
najwyraźniej złą opinię, którą dzielił zresztą z paroma innymi w pokoju. — Oni
nie mają tyle siły, aby zmusić magistrat Nowego Jorku do zainstalowania nowych
liczników na parkingu przed wejściem.
Następny rewolucyjny pomysł wpadł do głowy jednemu z Amerykanów.
— Dlaczego nie mielibyśmy, uzgodniwszy między sobą, obniżyć na jakiś czas
naszych cen poniżej cen North Hudson? Wtedy nikt nie kupowałby ich ropy!
Propozycja ta wywołała niedowierzanie i wprawiła w osłupienie.
— Nie tylko doprowadziłoby to do ogromnych strat wśród towarzystw naftowych, ale
także, w nieunikniony sposób, zmusiło lorda Wortha, i to błyskawicznie, do
obniżenia swoich cen poniżej naszych. On ma wystarczający kapitał, aby przeżyć i
sto lat deficytu, nawet w tym nieprawdopodobnym przypadku, gdyby weń wpadł.
Nastąpiła chwila ciszy. Długa chwila, w trakcie której Cronkite porzucił swój
granitowy bezruch. Wyraz twarzy pozostał bez zmian, lecz palce nie trzymającej
cygara dłoni zaczęły delikatnie bębnić po oparciu fotela. W jego przypadku
oznaczało to napad histerii. Do tego czasu
13
wszystkie myśli o dobrobycie ludzkości, zasadach fair play i normach etycznych
zdążyły wywietrzeć z głów zgromadzonych.
— Dlaczego nie możemy go wykupić? — spytał Mr A. Uczciwość nakazuje przyznać, że
Mr A. nie zdawał sobie sprawy
z tego, jak zamożny jest lord Worth i z tego, że choć i Mr A. uważany jest za
zamożnego, to lord mógłby wykupić tak jego, jak i resztę zebranych, i to za
jednym zamachem.
— Mam na myśli „Seawitch"... Dajmy na to, sto milionów dolarów... No, bądźmy
wspaniałomyślni — dwieście. Dlaczego nie?
Corral wyglądał na załamanego.
— Odpowiedź jest prosta: według ostatnich danych lord Worth jest w tej chwili
jednym z najbogatszych ludzi na świecie i owe dwieście milionów nie jest sumą,
którą zawracałby sobie głowę.
Teraz mister A. wyglądał na załamanego.
— Oczywiście sprzedałby te prawa — wtrącił Benson. Mr A. wyraźnie pojaśniał.
— Choćby z dwóch powodów. Po pierwsze, miałby błyskawiczny i nieoczekiwany zysk,
a po drugie — za mniej niż połowę tej sumy wybudowałby lekko zmodyfikowaną
„Seawitch II" i zakotwiczył o parę mil od obecnej. Nie ma prawa, które
zabraniałoby mu tego na wodach międzynarodowych. Zacząłby wydobywać i sprzedawać
ropę po starych cenach.
Chwilowo uradowany Mr A. zapadł się w swoim fotelu.
— Zaproponujmy mu więc współudział — odezwał się Mr B. tonem, w którym
dźwięczało krańcowe zdesperowanie.
— To nie wchodzi w grę — Henderson był bardzo pewny swego. — A to dlatego, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin