Alex Scarrow - Aniol smierci.pdf

(2218 KB) Pobierz
Alex Scarrow
Anioł śmierci
October Skies
Przełożył
Robert P. Lipski
1033544891.001.png
Dla Mamy i Taty z podziękowaniem za wszystko.
A zwłaszcza za literackie geny...
bardzo się przydają.
Ta książka jest dla was.
Podziękowania
Tak jak w wypadku moich dwóch wcześniejszych książek pragnę podziękować w tym
miejscu grupie czytelników wersji pierwotnej, którzy pomogli mi stworzyć z niej obecną
powieść. Myślę, że ta jest całkiem przyzwoita.
Uściski dla Robina i Jane Carterów oraz dla Johna Prigenta za gruntowne przejrzenie
dwóch pierwszych wersji; Mike’owi Poole’owi za parę nader celnych uwag, a memu
najstarszemu bratu Scottowi za trafne wypunktowanie kilku istotnych kwestii. To była
piekielnie trudna książka, ciężko mi było nadać jej ostateczny szlif, chyba najtrudniejsza ze
wszystkich, jeśli chodzi o ścisłość.
Dziękuję Tacie, za zachętę. Ciepłe słowa pojawiły się, kiedy ich najbardziej
potrzebowałem.
No i rzecz jasna największe wyrazy wdzięczności dla Frances, która, jak w wypadku
każdej mojej książki, starannie wstawia przecinki tam, gdzie powinny się znaleźć. (Prawdę
mówiąc, stawiam przecinki jak William Shatner, dodając zdaniu dramatyzmu i wstawiając
przecinki niekoniecznie tam, gdzie należy).
Chcę także podziękować memu nowemu, małemu laptopowi za dobrze wykonaną
pracę i za to, że nie zawieszał się ani nie gubił plików jak mój poprzedni, marny sprzęt. Poza
tym podziękowanie dla Starbucksa w Borders za mnóstwo kawy i ciastek czekoladowych -
bez tych dwóch rzeczy ta książka nie mogłaby powstać.
Na koniec dziękuję jeszcze mojej agentce Rowan Lawton i redaktorowi Jonowi
Woodowi za ich wsparcie oraz wskazówki.
1033544891.002.png
Prolog
Dwie dziewczynki bawiące się na łące nad potokiem zobaczyły ją pierwsze: bladą
postać przesuwającą się na skraju lasu, tuż za linią drzew. Ujrzały ją z daleka, poruszającą się
powoli, pojawiającą się, znikającą i pojawiającą się na nowo wśród listowia, sylwetkę białego
jak ściana, chudego jak patyk mężczyzny bez twarzy i z dwoma ciemnymi jamami w miejscu
oczu.
Istota patrzyła na nie przez chwilę i zakołysała się lekko, przypatrując się im z uwagą
ponad strumieniem wezbranym po ostatnich roztopach, znamionujących koniec tej długiej i
srogiej zimy.
Tego było dla dziewczynek aż nadto. Odwróciły się i zaczęły uciekać. Gdy biegły po
stromiźnie łąki pod górę, w kierunku miasteczka, miały wrażenie, że istota coś do nich woła,
ten dźwięk brzmiał przerażająco i żałośnie zarazem.
Przebiegły przez miasteczko, pokonując coś, co od biedy można by nazwać główną
ulicą - jak na środek tygodnia i wczesną porę roiło się na niej sporo handlarzy - kierując się w
stronę domu i z przerażeniem wyrzucając z siebie bełkotliwe słowa; mówiły jedna przez
drugą, usiłując powiadomić wszystkich, że widziały w lesie chodzący szkielet.
Niedługo potem szkielet był widziany przez Jeffreya Pohenza. Jeffrey, wysoki i
szczupły nastolatek, odpoczywał przy tylnym wejściu do magazynu sklepowego, ciesząc się
krótką, dziesięciominutową przerwą w dźwiganiu worków z mąką kukurydzianą; opierając się
o ścianę, rozkoszował się promieniami słońca pieszczącymi jego twarz w ten niezwykle
ciepły jak na porę roku dzień. Myślami błądził gdzie indziej... wspominając szczególną
obietnicę złożoną mu ubiegłej nocy przez pewną młodą damę. Oczekiwanie na jej spełnienie
sprawiało, że dzień dłużył mu się niemiłosiernie i nie mógł się na niczym skupić.
Rzecz jasna, gdy ujrzał szkielet wyłaniający się nagle spomiędzy drzew i gęstych
krzewów wrzośca po drugiej stronie podwórza, zawalonego uszkodzonymi i naprawianymi
właśnie podwoziami oraz osiami do kół, myśli o obiecanym ekscytującym wieczorze w
mgnieniu oka wyparowały z jego głowy. Istota, jakby żywcem wyjęta z wizji piekła
Hieronima Boscha, zmierzała w jego stronę nader niezdarnym, powolnym, kołyszącym się
krokiem, kościste ramiona i dłonie lśniły w blasku słońca, wyciągnięte w jego kierunku.
Jeff zrezygnował z ucieczki w głąb magazynu w obawie, że mógłby potknąć się o
Zgłoś jeśli naruszono regulamin