Jacek Dąbała - Powrót Szakala.pdf

(751 KB) Pobierz
1017876673.003.png
1017876673.004.png 1017876673.005.png
JACK OAKLEY
Powrót szakala
Tytuł oryginału „THE RETURN OF THE JACKAL”
Warszawa 1990
PANU
FREDERICKOWI FORSYTHOWI ‒
MISTRZOWI GATUNKU
„Przetrzymano go dwadzieścia cztery
godziny i puszczono dopiero
wtedy, gdy otrzymano
potwierdzenie z Paryża,
że Szakal rzeczywiście nie żyje”.
(F. Forsyth, „Dzień Szakala”)
1017876673.006.png
PROLOG
Komisarz Claude Lebel, pierwszy policjant Francji, pogrążony był w głębokim śnie, kiedy
pięćdziesiąt kilometrów dalej rozpoczynał się kolejny, najtragiczniejszy wątek jego życiorysu. Mijały
właśnie dwie doby od bezimiennego pogrzebania zwłok człowieka zwanego Szakalem, płatnego
mordercy, którego Lebel wyśledził i zastrzelił, ratując w ten sposób życie generała Charlesa de
Gaulle’a.
Dokładnie dwadzieścia trzy minuty po północy przy bramie cmentarza w Montfort-l’Amaury
zatrzymał się granatowy mercedes. Mężczyzna siedzący za kierownicą wyłączył silnik i spokojnym
ruchem poprawił rękawiczki z cienkiej irchy. Przez chwilę czujnie nadsłuchiwał i uważnie
obserwował otoczenie. Dzięki kilkumetrowej jeździe ze zgaszonymi światłami jego oczy bez trudu
dostrzegały w ciemnościach powyginane pręty parkanu i poruszające się na wietrze gałęzie drzew.
Wokoło nie działo się nic podejrzanego, a na rzadko używanej drodze nie było śladu życia.
Mężczyzna odwrócił głowę w stronę siedzącego obok człowieka. Cmentarny kancelista milczał z
trudem opanowując strach. Poczuł przenikliwe spojrzenie, ale nie zareagował, czekał. Kiedy
kilkanaście godzin wcześniej otrzymał dziwny telefon, w którym ktoś zapytał go, czy mieli u siebie w
ciągu ostatniej doby jakiś pogrzeb, chciał po prostu odłożyć słuchawkę. Nieznajomy dodał jednak
szybko, że jeśli znajdzie w Montfort-l’Amaury to, czego szuka, dobrze zapłaci za informację.
Kancelista opowiedział mu więc o jednym pogrzebie, jaki odbył się na miejscowym cmentarzu w
ciągu ostatnich trzech dni. Mężczyznę to zainteresowało, więc umówili się na spotkanie na
skrzyżowaniu rue de Paris z rue de Versailles, po jedenastej w nocy. Kancelista, spodziewając się
dużej zapłaty, zgodził się na wszystko. Dopiero teraz, w ciemności, sam na sam z barczystym
nieznajomym zaczynał mieć wątpliwości czy dobrze postąpił.
‒Idziemy ‒ usłyszał szept, po którym język ze zdenerwowania przykleił mu się do podniebienia.
Szli powoli, omijając rozsypujące się ze starości nagrobki i rosnące dziko krzaki. Ta część cmentarza
już od lat nie miała swoich opiekunów. Po drodze kancelista wziął ze skrzynki przy bramie łopatę.
Przestał się bać, wciąż jednak czuł się nieswojo i dręczyła go ciekawość, kim jest człowiek, który
chce zapłacić za pokazanie zwłok mężczyzny pochowanego w pośpiechu przed dwoma dniami.
‒To tutaj ‒ mruknął kancelista, pokazując łopatą świeżą mogiłę.
Nieznajomy kucnął, zapalając zapalniczkę. Na wystającej z ziemi tabliczce odczytał
niechlujny napis: „Nieznany turysta. Zginął tragicznie 25 sierpnia 1963 r.”.
Kiwnięcie głowy wystarczyło, aby kancelista zabrał się do pracy. Szło mu nieźle, ponieważ przez
wiele lat był na tym cmentarzu grabarzem. Posadę kancelisty otrzymał
dopiero przed rokiem. Po dwudziestu minutach łopata natrafiła na wieko trumny.
‒Gotowe ‒ stęknął kancelista i wytarł rękawem spocone czoło.
1017876673.001.png
‒Chcę go zobaczyć ‒ powiedział nieznajomy.
Kancelista końcem łopaty podważył wieko trumny i po chwili płomień zapalniczki po raz drugi tej
nocy rozbłysł na cmentarzu. Dłoń kancelisty gwałtownie zacisnęła się na łopacie.
Mimo że był przyzwyczajony do niejednego widoku, tym razem z przerażeniem odkręcił
głowę.
‒O Boże ‒ westchnął. ‒ Co mu się stało?
‒Dostał serię z pistoletu maszynowego ‒ wyjaśnienie tamtego zabrzmiało jak podziękowanie za
szklankę piwa w pubie. ‒ Niech go pan zapakuje do tego worka i zasypie dół.
‒Tego nie było w umowie! ‒ wybuchnął kancelista.
‒Tu jest worek ‒ mężczyzna rzucił mu pod nogi zwiniętą w rulon folię. ‒ Nie traćmy czasu.
Kancelista wzruszył ramionami i zaczął rozpakowywać worek. Znów poczuł strach.
Nie uspokajał go nawet fakt, że w ubraniu tamtego dostrzegł coś śmiesznego. Elegancki, szary
prochowiec, biała koszula, krawat i idealnie wyprasowane spodnie nie pasowały do tanich,
sportowych trampek, jakie człowiek ten miał na nogach.
Sapiąc z wysiłku wsunął zwłoki do worka. Podniósł głowę i w tej samej sekundzie otrzymał
uderzenie. Jego kręgi szyjne chrupnęły, w oczach mignęło zdziwienie i przestał żyć.
Morderca wepchnął go do trumny, zatrzasnął wieko i szybko zaczął zasypywać grób.
Dochodziła pierwsza i musiał się śpieszyć. Za pół godziny powinien znaleźć się w Pontchartrain,
gdzie zostawi ciało i znów będzie tylko flegmatycznym, angielskim turystą na wakacjach.
Po raz ostatni przyklepał mogiłę. Worek z ciałem zarzucał sobie na lewe ramię, w prawą dłoń wziął
łopatę i ruszył z powrotem do samochodu. Drogę powrotną zapamiętał
bardzo dokładnie. Dzięki temu niemal od razu odnalazł skrzynię, do której schował łopatę.
Lubił noc, a w ciemnościach czuł się prawie tak dobrze jak w dzień.
Dwie minuty później ciało znalazło się w bagażniku mercedesa. Początkowo ‒ jak poprzednio ‒
jechał bez świateł. Zapalił je dopiero na rue de Sance.
Obok kosza na śmiecie mężczyzna zatrzymał wóz i wysiadł. Energicznym ruchem pozbył się trampek
i szybko obszedł dookoła samochód, odpinając naciągnięte na opony szerokie, gumowe pasy. Zwinął
je, skleił taśmą i wrzucił w kąt bagażnika. Teraz był pewien, że dostatecznie dobrze zatarł za sobą
ślady.
1017876673.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin