Arthur Katherine - Posłuchaj swego serca.pdf

(341 KB) Pobierz
105449515 UNPDF
KATHERINE ARTHUR
Posłuchaj swego serca
Listen To Your Heart
Tłumaczyła: Helena Kamińska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bertram Bellamy potrząsnął głową i, wzdychając ciężko dla podkreślenia
swego zatroskania, powiedział do żony:
– Jamie powinna jednak zwolnić obroty i znaleźć w swoim życiu trochę
miejsca na znajomość z jakimś przyzwoitym facetem. Zachowuje się tak, jakby
wzięła ślub z tą swoją piekielną kwiaciarnią. Czas z tym wreszcie skończyć.
Zaczynam żałować, że w ogóle ją tam wpuściłem.
Jamie Exeter zastygła bez ruchu z filiżanką kawy przy ustach i spojrzała
na wuja z ukosa.
– Ciociu Marto, jeżeli to początek corocznego wykładu wuja Berta pod
tytułem „Musimy wydać Jamie za mąż przed końcem tego roku”, to zaraz idę do
domu – oznajmiła, zła na siebie za nieopatrzne przyznanie się, że nie jest z
nikim umówiona na sylwestra. Po całym dniu pracy w kwiaciarni, od piątej rano
do szóstej po południu, zupełnie nie miała ochoty na żadne zabawy.
– Ależ uspokój się, kochanie. Wuj dobrze ci życzy – łagodziła ciocia
Marta. – To tylko z troski o ciebie.
– Dziękuję, ale może sobie ją darować. Niczego mi do szczęścia nie
brakuje – stwierdziła Jamie, przyjmując uświęcony długą tradycją sposób
prowadzenia niemiłych rozmów za pośrednictwem ciotki. – Dyrektor powiedział
mi w zeszłym tygodniu, że Isaiah Dunham zamierza pozwolić właścicielom
sklepów pozostać na swoim miejscu po ostatecznym przejęciu przez niego
hotelu. Chyba że okazaliby się zupełnie nieudolni. Zatem nie muszę się już
martwić o moją dzierżawę. Co jak co, ale nieudolna na pewno nie jestem –
roześmiała się, mając nadzieję, że to rozchmurzy wuja. – Jestem tylko trochę
zmęczona. Sądzę, że to cena sukcesu, a ten zawdzięczam wyłącznie wujowi
Bertowi.
– No, tak – wuj starał się nie okazywać, że mu to pochlebiło – wcale nie
jestem tego taki pewien. Może jednak źle tobą pokierowałem.
– Ciociu Marto – jęknęła Jamie – czy możesz przypomnieć wujkowi
Bertowi, że w swoim czasie był niezmiernie zadowolony z tego, że ciężko
pracuję i nie tracę czasu na uganianie się za chłopakami?
– Ależ, Bertie – rzekła uspokajająco Marta Bellamy – jestem przekonana,
że Jamie wyjdzie za mąż we właściwym czasie. – Tu uśmiechnęła się do
siostrzenicy. – Prawda, moje dziecko? Kiedy wreszcie znajdziesz tego jedynego,
który ci będzie odpowiadał pod każdym względem?
– Oczywiście – przytaknęła Jamie. – Jestem po prostu bardzo wybredna.
Ale pewnego dnia taki mężczyzna się pojawi. – Znowu uśmiechnęła się do wuja
– Kto wie, może wkroczy do mojej kwiaciarni właśnie jutro?
– Czy jesteś pewna, że go rozpoznasz, gdyby rzeczywiście wkroczył? –
Wuj był sceptyczny. – Czy naprawdę wiesz, czego szukasz?
– W zasadzie ogólne wyobrażenie mam – wzruszyła ramionami Jamie. –
No, takie podstawowe rzeczy. Ma być inteligentny i interesujący, z poczuciem
humoru. Umiarkowanie przystojny, z dobrą posadą. Poza tym, nie mam pojęcia.
Chciałabym na jego widok usłyszeć dzwony, ale to dziecinna zachcianka.
– Nie powiedziałbym tego – odparł wuj. – Gdy ja ujrzałem moją
wymarzoną dziewczynę – dzwony zabrzmiały. – Ujął rękę żony i uścisnął czule.
– Od pierwszego razu, gdy usłyszałam śmiech Berta i ujrzałam wesołe
błyski w jego dużych brązowych oczach, wiedziałam, że to on jest tym
mężczyzną, na którego czekałam – powiedziała ciotka.
Jamie westchnęła na widok wzajemnego uwielbienia w oczach wujostwa.
Po prawie pięćdziesięciu latach małżeństwa byli w sobie ciągle zakochani. Od
czasu do czasu przychodziło jej do głowy, że widocznie nie jest jej
przeznaczony taki cudowny związek dwojga dusz, ale odpędzała taką myśl
szybko, z lekkim poczuciem winy. Przecież i tak wygrała los na loterii życia –
swoją ukochaną kwiaciarnię. Nie miała prawa oczekiwać, że szczęście
uśmiechnie się do niej po raz drugi i postawi na jej drodze wyśnionego
mężczyznę.
– Jeżeli będę miała choć połowę waszego szczęścia, będę uważała, że mi
się udało – oświadczyła.
– Powinnaś przemyśleć dokładnie, czego oczekujesz – podkreślił z
naciskiem wuj. – Środowisko, pochodzenie, zainteresowania, nawet wygląd
twego wybranego. Wiedzieć, czego się chce – to połowa drogi do osiągnięcia
celu.
Jamie podeszła do wuja, by uścisnąć go na pożegnanie i umieścić całusa
na czubku jego łysiny.
– Wezmę do serca wszystkie twoje wskazówki – przyrzekła i ucałowała z
kolei ciotkę. – Mam nadzieję, że Los przeznaczył mi równie idealnego męża jak
twój. A teraz muszę iść. Zapowiada się jutro ciężki dzień. Dajcie mi znać,
gdybyście potrzebowali czegoś jeszcze oprócz wina do noworocznego obiadu.
– Oczywiście, kochanie. Jedź uważnie, jest bardzo ślisko.
Ostrożnie prowadziła samochód lśniącymi po deszczu ulicami St. Louis.
Przenikliwy grudniowy wiatr pędził przed sobą tumany mgły. Jadąc
zastanawiała się, dlaczego wujostwu zaczęło tak bardzo zależeć na jej jak
najszybszym zamążpójściu, skoro jeszcze parę lat temu uszczęśliwiały ich
zupełnie jej sukcesy w prowadzeniu kwiaciarni. Być może sądzili, że i tak nie
każe im długo czekać na swój ślub. Ich małżeństwo przyniosło im tyle
szczęścia, że po prostu nie byli w stanie wyobrazić sobie, by ktoś mógł być
zadowolony ze swej samotności. Nie było żadnego powodu do takich
zmartwień. Da sobie świetnie radę sama, czy wymarzony mężczyzna pojawi się
kiedykolwiek w jej życiu, czy nie. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby się
pojawił, ale marzenia o nim nie bardzo chciały się urzeczywistnić. No, ale
przypuśćmy, że ma szansę na spotkanie z wymarzonym ideałem. Jaki ma być?
Na pewno nie będzie to żaden z tych ulizanych sprzedawców, spotykanych
przez nią w hotelu, to wykluczone. Powinien być naprawdę wysportowany, ale
dzięki temu, że lubi ruch na świeżym powietrzu, nie odpowiadałby jej żaden
klubowy kulturysta. Mógłby być wysoki i mieć ciemne włosy. Uroda nie ma
zasadniczego znaczenia, pożądana jest jednak mocno zarysowana szczęka i
wydamy, zdecydowanie męski nos. Nie wiadomo dlaczego kształtne noski u
mężczyzn działały na nią odpychająco. Jednak najważniejsze będą oczy. Jej
ulubionym kolorem był zielony. Zielone oczy pod silnie zarysowanymi brwiami,
otoczone zmarszczkami od śmiechu. Ta szmaragdowa zieleń oczu z
zapalającymi się iskierkami, kiedy na jego ustach pojawia się piękny, szeroki,
ciepły uśmiech...
Portret mężczyzny stał się tak żywy, że zamyślona Jamie w ostatniej
chwili zorientowała się, że mija skręt do swego bloku.
– Do licha – zaklęła, cudem wychodząc z poślizgu na zakręcie. Marzenia
były nie tylko bezowocne, ale i niebezpieczne. Cała roztrzęsiona zaparkowała
samochód na zwykłym miejscu za niewielkim blokiem mieszkalnym. Widok
słabo oświetlonego podwórka w tumanach mgły, z jednym nagim drzewkiem
smaganym wiatrem, podziałał przygnębiająco. Wpadła do budynku, śpiesząc do
swego mieszkania na drugim piętrze. W przelocie zauważyła, że obrzydliwa,
żółtobrązowa farba na ścianach klatki schodowej odpadła w kilku miejscach, a
w kilku innych jest wysmarowana, co wyglądało bardzo niechlujnie. W
pierwszym odruchu zamierzała złożyć skargę u administratora, ale szybko
zrezygnowała. Jeżeli w ogóle będzie jakiś skutek, to ograniczy się do położenia
jeszcze jednej warstwy tej samej obrzydliwej farby. Znieruchomiała z kluczem
w zamku, spoglądając na obskurną klatkę z nagłym niesmakiem. Może powinna
zmienić mieszkanie albo nawet kupić dom. Dawno temu ustaliła, że najpierw
małżeństwo a potem dom, ale nie musi dłużej się tego trzymać. Stać ją na
własny dom już teraz, cóż ją powstrzymuje?
– Spodobałby ci się, prawda? – zwróciła się do Cyrana, ogromnego
białego kota, który natychmiast przybiegł i zaczął się ocierać o jej nogi. – Dom z
własnym ogródkiem?
– Miau – odpowiedział Cyrano, drepcząc, pełen nadziei, do swej miski i
spoglądając wielkimi, zielonymi oczyma.
– Ale nie aż tak, jak spodobałby ci się obiad. W porządku, wszystko po
kolei. – Cisnęła płaszcz i torebkę na krzesło i wsypała kotu do miski jedzenie. –
Gotowe – oznajmiła, po czym usiadła przy stole, przypatrując się jedzącemu
zwierzęciu i rozważając swój nowy plan. Widok malutkiej kuchni tylko umocnił
jej nagłą odrazę do tego mieszkania. Nic dziwnego, że nie zaprzątała sobie
głowy gotowaniem. Utrzymanie jakiegokolwiek porządku w tej ciasnocie było
niemożliwe.
– Mam więc rozejrzeć się za czymś sympatycznym za rozsądną cenę? –
spytała kota, który wskoczył jej na kolana natychmiast po skończeniu posiłku.
Zamruczał głośno. – Uważam to za zgodę – powiedziała Jamie. – Oczywiście, w
najbliższym czasie nie uda mi się zrobić czegokolwiek w tej sprawie, a poza tym
najpierw powinnam poważnie się zastanowić, jaki ma być ten mój wymarzony
dom. – Uśmiechnęła się do siebie i podrapała Cyrana pod brodą. – Najpierw
wymarzony mężczyzna, a teraz wymarzony dom. No, ale na sprawę domu mam
jakiś wpływ. Obawiam się jednak, że nawet pracując dwadzieścia cztery
godziny na dobę nie zdołałabym mężczyzny z marzeń zamienić w prawdziwego,
z krwi i kości.
Cyrano wpatrywał się w nią spokojnymi, zielonymi oczyma.
– Miau.
– Ach, tak – Jamie wykrzywiła się zabawnie do kota. – Czy mam przez to
rozumieć, że twoim zdaniem potrafiłabym? Wiesz, że musi mieć takie same
zielone oczy, jak ty. – Dotknęła czarnej łaty na nosie Cyrana. – A może to ty nim
jesteś, wieki temu zamieniony w kota? Mam się przekonać? – Ujęła pyszczek
zwierzęcia w obie dłonie i wycisnęła głośnego całusa na jego czole. – Do licha,
właśnie tego się obawiałam – zachichotała, gdy Cyrano otrząsnął się z
wyraźnym wstrętem i odmaszerował z godnością. – Pora spać. Muszę być w
kwiaciarni o piątej, a to oznacza pobudkę o czwartej. Ale będę szczęśliwa, kiedy
już minie sylwester!
Rano, po przejechaniu ciemnymi, wyludnionymi ulicami, Jamie dotarła
do kwiaciarni gdy stary, rzeźbiony zegar w korytarzu hotelowym wybijał piątą.
Jej kwiaciarnia „Kwiaty prosto z serca” mieściła się w Chateau St. Louis,
starym, ale bardzo eleganckim hotelu w śródmieściu. Początkowo należała do
jej wuja Berta. Jamie pracowała w niej dorywczo, gdy była jeszcze w szkole
średniej. Kiedy jej ojciec zmarł, a matka zdecydowała się przenieść do Arizony,
wolała pozostać z ukochanym wujostwem. Ci zachęcili ją do ukończenia kursów
prowadzenia przedsiębiorstwa, żeby mogła przejąć kwiaciarnię i ewentualnie ją
kupić. A teraz, dzięki ciężkiej pracy i umiejętnościom kierowniczym, jest
właścicielką kwiaciarni i na najlepszej drodze do zostania także właścicielką
domu. Kiedy więc jej księgowy wpadł wczesnym popołudniem, żeby odebrać
kwiaty do sukni dla swej żony, Jamie poprosiła, by przedstawił jej jak
najszybciej stan finansów przedsiębiorstwa na koniec roku.
– Myślę o kupieniu domu w przyszłym roku, Ralph – oznajmiła mu.
– Niezła myśl – przytaknął. – A jakiego domu?
– Tego jeszcze nie przemyślałam do końca – odparła, wręczając mu
piękną orchideę w przezroczystym plastykowym pudełeczku. – Oczywiście
wybieracie się dzisiaj na bal.
– Tak, będziemy się bawić tu, w hotelu – powiedział Ralph z pełnym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin