Giles Quispel - Gnoza - VII Mit Walentyniański. Narodziny Pleromy.docx

(31 KB) Pobierz

 

Giles Quispel

Gnoza

(fragment)

 

VII. MIT WALENTYNIAŃSKI NARODZINY PLEROMY

Na niewidzialnych i nienazwanych wysokościach istniał doskonały eon, Głębia; on był przed wszystkim innym.73 Niepojęty, niewidzialny, wieczny i niezrodzony był niezmierzoną wiecznością zatopioną w najgłębszym spokoju. A wraz z nim była Ennoia, Cisza, Łaska. Głębia wpadła na myśl, aby dać z siebie początek wszechrzeczy, i złożyła tę myśl jak nasienie w łonie Ciszy. Cisza przyjęła ją w siebie i stała się brzemienna, i zrodziła Nous, który jest równy ze swym Rodzicem i podobny do niego i który jako jedyny pojął wielkośd Ojca. Wraz z Nous narodziła się też Prawda.

Gdy Nous spostrzegł, po co został zrodzony, sam zrodził z kolei Logos i Dzoe, Ojca wszystkich rzeczy, które miały zaistnieć po nim, początek i siłę kształtującą całą Pleromę. Z ich związku małżeńskiego pochodzą Anthropos i Ecclesia. Każde z tej pary jest androgyniczne. Eony te, zro- dzone ku chwale Ojca, chciały więc także ze swej strony okazać mu cześć. Zrodziły więc pary emanacji. Gdy ze związku Logosu z Dzoe narodziły się już Anthropos i Ecclesia, zrodziły one jeszcze dziesięć innych eonów. Były to: Bythios i Mixis, Ageratos i Henosis, Autophyes i Hedone, Akinetos i Synkrasis, Monogenes i Makaria.

Anthropos i Ecclesia zrodzili również eony. Były to: Parakletos i Pistis, Patrikos i Elpis, Metrikos i Agape, Aeinous i Synesis, Ecclesiastikos i Makariotes, Theletos i Sophia.

 

 

GENEZA ZŁA

Głębię (Bythos) znał jedynie Nous. Dla wszystkich innych eonów był on niewidzialny i niepojęty. Tylko Nous cieszył się oglądaniem Ojca i rozkoszował kontemplacją jego niezmierzonej wielkości. Zamierzał on opowiedzieć również pozostałym eonom o wielkości Ojca, o tym, jak był on wielki i wspaniały, jak przebywał po drugiej stronie początku i rozumienia, i pojmowania. Lecz zgodnie z postanowieniem Ojca powstrzymała go od tego Cisza, wszyscy bowiem mieli być doprowadzeni do tego, by rozmyślali o swym Bogu i za nim zatęsknili. I tak też wszystkie pozostałe eony pogrążone w ciszy ogarnęło pragnienie, aby ujrzeć Twórcę nasienia, z którego się zrodzili, i poznać korzenie nie mające początku.

Lecz ostatnia i najmłodsza latorośl Dwunastki, Sophia, wzbiła się ku wyżynom i wpadła w Pathos, nie objęta już ramieniem swego małżonka Theletosa. Pathos wziął swój początek w eonach otaczających Nous i Aletheę, wybuchnął jednak dopiero w Sophii, w tej, która zboczyła z właściwej drogi pod pozorem miłości, choć naprawdę chodziło o pychę, ponieważ nie pozostawała — tak jak Nous — w żadnej jedności z doskonałym Ojcem: Pathos Sophii to nic innego jak poszukiwanie Ojca; chciała bowiem pojąć jego wielkość. Nie mogła jednak tego dokonać, gdyż porwała się na rzeczy niemożliwe. Z powodu głębi przepaści i bezdenności Ojca, i własnego erosa do niego popadła ona w głębokie nieszczęście, a ponieważ usiłowała podążać wciąż coraz wyżej, pewnie pochłonęłaby ją w końcu jego słodycz, i rozpłynęłaby się w nieokreślonym bycie, gdyby nie napotkała siły, która umacnia wszystko i trzyma straż poza granicami niewypowiedzialnej wielkości, próg (horos), który wydalił ją z Pleromy.

 

EMANACJA DUCHA ŚWIĘTEGO

Kiedy znalazła się na zewnątrz Pleromy, w pustej przestrzeni pozbawionej gnozy, przestrzeni, którą stworzyła mocą swego wynoszenia się, pychy, ze swej pamięci o wyższym świecie zrodziła Jezusa, ale z pewnym cleniem. On jednak, który był rodzaju męskiego, odrzucił niewystarczalność, porzucił Matkę i pośpieszył w górę, ku Pleromie.

Kiedy Sophia znów sama pozostała na zewnątrz, spadło na nią cierpienie wszelkiego rodzaju i postaci: ból, gdyż niczego nie rozumiała, strach, że życie mogłoby ją porzucić tak jak światło, a do tego zwątpienie i niewiedza jako korzeń tego wszystkiego.

Pozbawiona Logosu, który przedtem przebywał z nią w sposób niewidzialny, wyruszyła na poszukiwanie światła, które uciekło od niej. Nie mogła go jednak odnaleźć, gdyż zatrzymywał ją dolny Horos (próg między światem zewnętrznym i Pleromą). Kiedy więc Horos przeszkodził jej wędrówce, zakrzyknęła: Lao.

Przeszedłszy przez wszystkie cierpienia, spojrzała bojaźliwie w górę i zwróciła się z błaganiami do Jezusa, do światła, które ją opuściło. A ten wszedłszy do Pleromy, prosił eony o pomoc dla Sophii, która pozostała na zewnątrz.

W Pleromie powstał zamęt, a wszystkie eony zlękły się, gdyż sądziły, że Sophię wkrótce może przemóc nieszczęście. Wszystkie zatem zaczęły się modlić i błagały Ojca, by położył kres cierpieniom Sophii. Albowiem płakała ona i zawodziła nad nieudanym tworem, jaki zrodziła. Ojciec zlitował się na widok łez Sophii i skłonił się ku prośbie eonów: rozkazał, aby pozwolono wyjść Duchowi Świętemu; miał on przeniknąć eony, aby On, Ojciec, mógł ją oddzielić od nich i naprowadzid na drogę płodności.

 

WYSŁANIE CHRYSTUSA

Duch Święty pouczył eony, aby zadowoliły się ograniczeniami swej wiedzy o Niestworzonym, i objawił im głębszą gnozę Ojca: że jest on nieuchwytny i niepojęty, i że nie jest rzeczą możliwą zobaczyć go lub usłyszeć, i że poznać go można tylko przez jego jednorodzonego Syna, przez Nous; a także, że podstawą ich wiecznego bytu jest Ojciec, to, co boskie, w swej niepojętości, podstawą jednak ich stawania się i kształtowania się jest Syn, to, co poznawalne w Bogu.

Następnie Duch Święty zniósł różnice między eonaml, nauczył je słów dziękczynnych i doprowadził do prawdziwego spokoju.

Eony stały się więc jednakowe kształtem i świadomością; wszystkie stały się Nous, Logosem, Anthroposem, podobnie jak wszystkie eony żeńskie stały się Aletheią, Zoe, Ecclesią. Gdy więc wszystkie zostały w taki, oto sposób wzmocnione i doprowadzone do doskonałego spokoju, z wielką radością śpiewały hymny ku czci Praojca, który uczestniczył w ich czystej radości.

Z wdzięczności za dobrodziejstwo, jakie im okazano, eony całej Pleromy, jednej woli i jednej myśli, zgromadziły to, co w nich najpiękniejsze i najbardziej kwieciste. Mądrze łącząc i harmonijnie jednocząc w jedną całość to, co każdy ofiarował, zrodziły emanację ku czci i chwale Głębi, istotę najdoskonalszej piękności, gwiazdę Pleromy, jej doskonały owoc, Chrystusa, zwanego również Zbawicielem, i Logosa, i Pełnię, i Parakleta. Wraz z aniołami mającymi podobną istotę został on posłany do upadłego eonu, Sophii.

 

NARODZINY PNEUMATYKÓW

A Sophia, przejęta głęboką czcią, zasłoniła się najpierw welonem. Później jednakże, gdy zobaczyła go wraz z pełnią jego owoców, pośpieszyła mu naprzeciw, czerpiąc siłę z jego pojawienia się. (Następnie Zbawca obdarował ją wykształconą formą jej istoty i uleczył ją z cierpienia. Oddzielił bowiem od niej jej namiętności i skondensował je tak, że z duchowej namiętności zostały przemienione w jeszcze bezcielesną materię.

Taka była geneza i istota materii, z której później powstał świat widzialny. Z tęsknoty Sophii za Pleromą powstała dusza świata, z jej wątpienia — ziemia, z przypływu bólu — woda, z kondensacji strachu — powietrze. Ogień panuje — zabijając i niszcząc — nad całą resztą, tak jak niewiedza leży u podstaw trzech pozostałych namiętności.

Następnie Zbawca wlał w te elementy naturalne powinowactwo, aby mogły się one później połączyć w ciało.

Gdy zaś Sophia została uwolniona od swego cierpienia, przyglądała się w zachwyceniu światłom, jakie otaczały Zbawiciela, a były to anioły stanowiące jego orszak: zapłonąwszy miłością do nich i zapłodniona ich fantazją, zrodziła owoce na ich podobieństwo — duchowe dzieci na wzór towarzyszy Zbawcy.

 

STWORZENIE WIDZIALNEGO ŚWIATA

W ten to sposób powstały trzy poziomy bytu: materia — z cierpienia, to, co psychiczne — z tęsknoty, to, co duchowe — z fantazji. Potem Sophia postanowiła nadać temu wszystkiemu kształty. Nie mogła jednak samodzielnie ukształtować tego, co duchowe, ponieważ miało taką samą istotę jak ona. Zabrała się zatem do nadawania kształtu substancji tego, co psychiczne, substancji, która powstała z jej tęsknoty; i wykorzystała przy tym dziele otrzymane od Zbawcy objawienia. Najpierw utworzyła z substancji tego, co psychiczne, Demiurga, boską istotę, podobieństwo Ojca: Demiurg nadal kształt wszystkiemu, co zaistniało po nim, powodowany nieświadomie przez Matkę, Sophię. Chciała zaś ona stworzyć cały świat ku chwale eonów i dlatego to, co widzialne, uczyniła ich symbolem.

Demiurg rozdzielił przemieszane jeszcze do tej pory substancje tego, co psychiczne, i tego, co materialne; z bezcielesnego substratu uczynił ciała: stworzył w ten sposób rzeczy ziemskie i niebieskie.

Demiurg sądził wprawdzie, że uczynił to wszystko samodzielnie, lecz w rzeczywistości inspirowała go Sophia. W ten sposób stworzył niebo, nie znając Nieba (duchowego), i utworzył człowieka, nie znając Człowieka (idealnego), dzięki niemu pojawiła się ziemia, a przecież nie wiedział nic o Ziemi (pleromatycznej); w ogóle, w całym swym tworzeniu nie znał idealnych praobrazów rzeczy, nie był nawet świadom istnienia swojej Matki. Przebywała ona w przestrzeni rozpościerającej się ponad niebem, czyli w krainie pośredniej (poniżej Pleromy), Demiurg — w przestrzeni niebieskiej, czyli w Habdomadzie (obszarze siedmiu planet); diabeł natomiast w naszym świecie (sublunarnym).

Po zakończeniu budowy kosmosu, Demiurg uczynił także ziemskiego człowieka, i wówczas tchnął w niego psychicznego człowieka. Jednakże Demiurg nie znał elementu duchowego, który Matka zrodziła z oglądu aniołów otaczających Zbawiciela, gdyż element ten i Matka miały taką samą istotę; element ten mógł zostać złożony w Demiurgu potajemnie, bez jego wiedzy. I tak za jego pośrednictwem nasienie duchowe zostało wszczepione w duszę ludzką pochodzącą od niego i w materialne ciało, aby to nasienie duchowe było noszone w ciele i duszy jak w łonie matczynym i wzrastało, aż będzie zdolne przyjąć doskonały Logos. To nasienie, Pneuma, zostało zesłane na świat, aby tu, połączone z tym, co psychiczne, zostało ukształtowane, uformowane wraz z nim przez pobyt na świecie. Taki jest cel stworzenia świata.

 

ZWYCIĘSTWO NAD ŚMIERCIĄ

Po okresie panowania śmierci, który dawał obietnicą rzeczy wspaniałych i pięknie wyglądających, niemniej był służbą śmierci, gdy zawiodły wszystkie bóstwa i władze, Chrystus, dzielny heros, zstąpił na ziemię i połączył się z Jezusem, i w ten sposób także z ecclesia. Zbawił on i doprowadził do początku to, co przyjął w siebie, a przez to również wszystkie istoty, które mają taką samą istotę jak Jezus. Bowiem jeśli zaczyn jest święty, to i ciasto jest święte, i także jeśli korzeń jest święty, to święte są i gałęzie.

Jezus umarł, kiedy oddalił się Duch, który zstąpił na niego podczas chrztu w Jordanie. Duch nie tyle odłączył się od niego, co raczej powrócił do siebie, aby śmierć mogła dosięgnąć Jezusa — bo jakże ciało mogłoby umrzeć, gdyby było obecne w nim Życie? W przeciwnym razie śmierć pokonałaby również Zbawiciela. Lecz śmierć została zmuszona do ucieczki fortelem wojennym. Kiedy bowiem umarło ciało i śmierć nim zawładnęła, Zbawca wysłał świetlany promień mocy, który spłynął kiedyś na Jezusa podczas chrztu, unicestwił śmierć, przebudził śmiertelne ciało i wyzwolił je od jego cierpienia.

 

KONIEC HISTORII ŚWIATA

Ludzie duchowi wraz ze swą Matką, Sophią, okrytą ich duszami, przebywają do kooca świata w krainie pośredniej (w Kyriake), w Ogdoadzie.

Kiedy wszystko, co duchowe, zostanie ukształtowane i osiągnie stan doskonały, rozpocznie się uczta weselna wszystkich zbawionych, aż wszyscy staną się sobie nawzajem równi i nawzajem się poznają.

Wówczas wszyscy pneumatycy, „odkładając" swe dusze, podążą wraz z Matką, która prowadzi Oblubieńca, Chrystusa, i prowadząc również swych oblubieńców, swych aniołów przydanych im podczas chrztu, przekroczą próg komnaty nowożeoców i dostąpią oglądu Ojca i staną się świadomymi eonami; dostąpią świadomego i wiecznego wesela męsko-żeńskich par przeciwieństw.

Tego mitu nigdzie nie znajdziemy. To, co przedstawiliśmy, jest rekonstrukcją dokonaną na podstawie pism niektórych uczniów Walentyna. Walentynianizm mianowicie bardzo szybko podzielił się na szkołę wschodnią i zachodnią. Przywódca szkoły zachodniej, Ptolemeusz, wprowadził do mitu Walentyna znaczne zmiany, jednakże właśnie większość zachowanych dokumentów pochodzi z jego szkoły. Jeśli zatem odnajdujemy niektóre poglądy Ptolemeusza również w orientalnym odłamie, to trzeba stąd wnosić, że nauka ta pochodzi od samego Walentyna. Okazuje się wówczas, że Walentyn był znacznie większym heretykiem niż Ptolemeusz.

Kto składa taką łamigłówkę z najróżniejszych fragmentów, nie może oczywiście gwarantować dosłownej autentyczności poszczególnych zdań. Mimo to przedstawiona wersja mitu nie zawiera ani jednego słowa, które nie występowałoby w jakimś źródle gnozy walentyniańskiej. Mój dziesięcioletni kontakt z tym materiałem, wnikliwe badanie poczynionych założeń oraz bezustanna samokrytyka przekonały mnie o tym, że Walentyn, z którego pism dochowały się zresztą tylko nikłe fragmenty, rzeczywiście napisał coś takiego. Trudno temu mitowi nadać postać ostateczną, lecz główne jego motywy wydają się zarysowane prawidłowo.

Walentyn śpiewa pieśń tęsknoty do Boga. Temat tej symfonii należałoby określić: grandeur et misere nostalgii. Wszystkim eonom właściwe jest pragnienie tego, co nieskończone; mówi się nam, że jest to „naturalne dążenie eonu". Tragizm polega na tym, że właśnie to poszukiwanie Boga doprowadza do upadku. Ireneusz mówi: Poszukiwanie wielkości Ojca stało się namiętnością zatracenia (inquisitio magnitudinis patris fiebat passio perditionis). I w ten sposób doszło do tego, że wszystkim duchowym, ludziom właściwe jest pragnienie oglądania Boga, ale jest ono przyciemnione namiętnościami. Pokrewny Ojcu element zagubił się w głębinie materii (hyle), lecz zachował jednak skłonność do życia i zmysł mocy, wychodzącej od Zbawiciela. Tajemnicą człowieka jest jego zmącony stosunek do Boga — pragnie go i zarazem nie może go dosięgnąć. W jaki sposób mogło do tego dojść? Walentyn pokazuje, jak pragnienie eonów zmienia się w Sophii w nieposkromioną żądzę uchwycenia Boga i przeniknięcia w tajemnicę jego istoty.

Co to ma oznaczać?

Właściwą perspektywą jest współczesny Walentynowi świat. Chodzi tutaj o eros rozumu. W astrologicznych i pokrewnych pismach starożytności klasycznej bardzo często znajdujemy wariacje na temat: ratio omnia vincit — rozum zwycięża wszystko. Najczęściej rozwija się tę myśl w ten sposób, że człowiek przemierza w myśli żywioły, wznosi się ku niebu, poznaje ruchy ciał niebieskich, itd.

Na swój sposób przejął tę myśl Filon Aleksandryjski; duch człowieka nie zatrzymuje się nawet na granicach powietrzą i nieba, powiada, lecz podąża dalej i pragnie zrozumieć niepojętą istotę Boga. Jednakże znane mu są również ograniczenia, którym podlega ten eros: Następnie rozwija skrzydła, wzbija się w górę nad ziemią, obserwuje zjawiska atmosferyczne, i wzlatuje coraz wyżej i wyżej, do sfery eteru, gdzie po orbitach niebieskich obracają się w rytmie tanecznym według praw doskonałej muzyki planety i gwiazdy stałe. Wiedziony pragnieniem i umiłowaniem mądrości wznosi się ponad całą rzeczywistość dostrzeganą zmysłami i stamtąd dąży do poznania świata czysto umysłowego. I kiedy prawzory oraz idee rzeczy poznawalnych zmysłami, jakie widział na ziemi, kontempluje tutaj w ich nadzwyczajnej piękności, ogarnia go trzeźwe pijaństwo i wpada w zachwyt i uniesienie jak ekstatycznie natchnieni korybanci. Napełnia go inna tęsknota i lepsze pragnienie i wznosi się na same szczyty duchowych rzeczywistości i zdaje mu się, że się zbliża aż do samego wielkiego Króla. A ponieważ spragniony jest kontemplacji, więc zlewają się na niego jasne i niezmącone promienie intensywnego światła na podobieostwo potoku, a ich blask olśniewa oko jego umysłu. 74

Rzuca się w oczy platonizm tego fragmentu. To eros rozumu ogarnięty przez sobria ebrietas unosi się, przekracza granice spostrzegalnego świata, ogląda idee, a w końcu chciałby nawet zrozumieć Bóstwo; wówczas jednak zostaje odrzucony przez absolutną granicę.

Podobnych miejsc znajdziemy u Filona wiele — i, co ważne, Walentyn je znał. Wskazują na to wyjątki zachowane w pismach Ojców Kościoła: Sophia, która zapragnęła oglądać najwyższego Boga, i która została odrzucona przez promienie boskiego światła, runęła z wysokości nieba75. Mądrość usiłowała oglądać najwyższego Boga, nie mogąc jednak znieść promieni runęła w dół.76 Fragmenty te wykazują nawet dosłowne zapożyczenia od Filona.

W tym kontekście lepiej rozumiemy, co chciał wyrazić Walentyn. Pragnienie zrozumienia nawet Boga było mu dobrze znane, lecz eros rozumu uznał za pychę prowadzącą do upadku: O, jakże straszliwy jest wstrząs, jak bolesna agonia, gdy uchozaczyna słyszeć, a oko zaczyna widzieć.

Tą pychą jest Sophia, ponieważ próbuje „zrozumied to, co po drugiej stronie gnozy". Jedyna możliwość, jaka wówczas jeszcze pozostaje, to spokojne oczekiwanie pojawienia się Zbawcy, który zstępuje do upadłego ducha i prowadzi go z powrotem do Pleromy.

Ale jak należy pojmować...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin