Clayton Donna - Matka chrzestna.pdf

(576 KB) Pobierz
Clayton Donna - Matka chrzestna
DONNA CLAYTON
Matka chrzestna
Tytuł oryginału: Rachel and the M.D.
134702837.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W oczach dojrzewającego nastolatka wkrótce po przekro-
czeniu dziesiątego roku życia pojawia się czasem ów szcze-
gólny rodzaj spojrzenia, który wyraża upór na granicy buntu.
Oczy mrużą mu się wówczas, spoglądając na rozmówcę przez
wąziutkie szparki, a każdy normalny rodzic wpada na ten
widok w nie lada popłoch. Sloan Radcliff stał właśnie na
wprost nie jednej, lecz trzech par zwężonych oczu, które
należały do jego trzech dwunastoletnich córek.
Opanował jakoś chaos niezliczonych myśli i trzymając
nerwy na wodzy, odezwał się stanowczo i spokojnie:
- Dziewczynki...
Od dwóch lat wychowywał je samotnie i nauczył się już,
że opanowanie okazuje się niezbyt pomocne, gdy przychodzi
radzić sobie z uporem dzieci. Skoro to jednak on reprezen-
tował w tym gronie dorosły głos rozsądku, pragnął, by jego
zachowanie odzwierciedlało ten fakt.
- Znacie zasady - ciągnął. - Chcę was widzieć w domu
najpóźniej o dziewiątej. Macie dopiero dwanaście lat, więc
moje życzenie jest chyba uzasadnione.
- I kto to mówi?
O Boże! Sydney, najbardziej bystra i porywcza z całej
trójki, coraz częściej waliła bez ogródek. Postanowił zigno-
rować jej pytanie jako mające w sobie zalążki bezczelności.
- Tatusiu - zakwiliła żałośnie Sasha - przecież to tylko
raz w roku. I będą tam wszystkie najfajniejsze dzieci. Musi-
my pójść, po prostu musimy, bo inaczej powiedzą, że jeste-
śmy głupie. - Mówiła z szeroko otwartymi oczami, zmarsz-
czonym czołem, gwałtownie gestykulując. Znaczyło to, że
jego odmowa zrujnuje jej życie na całą wieczność.
Sloan lekko uniósł brwi. Sasha zawsze dramatyzowała,
ale tym razem wyjątkowo szybko sięgnęła po swoje aktor-
skie sztuczki. Widać z tego, że sylwestrowy wieczór jest
tego roku dużo ważniejszy dla jego córek, niż mu się
zdawało.
Zerknął na trzecią z córek, Sophie. Tak jak przewidywał,
stała, obejmując ciasno ramionami żebra, a jej usta tworzyły
wąską linię.
Dziewczynki miały długie, proste, kasztanowe włosy
i orzechowe oczy, wszystkie takie same. Za to ich charaktery,
ich metody radzenia sobie z różnymi sytuacjami, począwszy
od radości i sukcesu, a na złości, rozczarowaniu i stresie koń-
cząc, różniły się jak płatki śniegu, które leciały właśnie z zi-
mowego nieba.
- Tatusiu - zaczęła piskliwie Sydney. - Już od miesiąca
pytamy cię o to przyjęcie. Ledwie starczy nam czasu, żeby
kupić sukienki i buty. Musisz nam odpowiedzieć, i to w tej
chwili.
- Zakupy? - zdumiał się. - Przecież dostałyście nowe
ubrania pod choinkę...
Przerażone spojrzenie Sashy ucięło jego protest.
- Chyba nie chcesz, żebyśmy poszły w czymś takim?
- jęknęła. - Dostałyśmy swetry i dżinsy do biegania na co
dzień. Potrzebne nam suknie.
- Właśnie - zgodziła się z siostrą Sydney. - Musimy
mieć długie, eleganckie suknie. Wszyscy będą tak ubrani.
Pojawiła się okazja, by zmienić nieco nastrój. Sloan scep-
tycznie opuścił kącik ust i zauważył kpiąco:
- Chłopcy będą wyglądać dość idiotycznie.
- Tato! - Sydney i Sasha kręciły głową z dezaprobatą.
- Przecież mówiłyśmy o naszych koleżankach - dodała
Sydney. - Dobrze wiesz.
- Musisz nam odpowiedzieć - naciskała Sasha. - Zostały
tylko cztery dni. Pozwolisz nam pójść?
Odwlekał tę decyzję możliwie najdłużej. Nie wiedział, czy
puścić dziewczynki, czy zatrzymać je w domu i chronić
przed niespodziankami, tym samym okrutnie je rozczarowu-
jąc.
W takich właśnie momentach żałował gorzko, że sam je
wychowuje. Nie miał rodzeństwa, dziadkowie dziewczynek
już nie żyli, nie miał zatem z kim porozumieć się w takich
kwestiach. Czuł się... samotny, zagubiony i niepewny. Nigdy
nie był do końca przekonany co do słuszności swych decyzji.
Potrzebował czasu.
- Słuchajcie, nie możecie w ten sposób wpadać do mnie
do biura, żądając...
- Nie ma już ani jednego pacjenta - stwierdziła rezolut-
nie Sydney. - Poczekalnia jest pusta.
- Powinieneś iść do domu. - Sasha klepnęła się po udzie.
- A poza tym, sam kazałeś nam tu przyjść, zapomniałeś?
Prosiłeś mamę Annie, żeby nas tu podwiozła.
Doskonale pamiętał, że dziewczynki po szkole odwiedziły
koleżankę, tylko chciał jeszcze zyskać trochę czasu.
- Oczywiście - mruknął jowialnie. Wstał i zdjął biały
fartuch lekarski. - Macie ochotę na burgery z frytkami? Mo-
glibyśmy zatrzymać się w waszym ulubionym miejscu.
Trzy pary oczu spojrzały na niego groźnie.
- Nie zmieniaj tematu, tato. - Sydney wsparła dłonie na
udach, jej łokcie sterczały niebezpiecznie.
- Chcemy iść na to przyjęcie! - oświadczyła Sasha.
Sophie pokiwała głową, w jej oczach malował się niepo-
kój. Sloan westchnął. Był ogromnie zmęczony. Przysiadł
znów, pocierając dłonie o spodnie.
- Dobrze - powiedział wreszcie. - Możecie iść...
- Hurra! - zawyła Sydney.
Sasha z rykiem wyrzuciła do góry ręce, radośnie podska-
kując. Nawet Sophie uśmiechnęła się, ajej ramiona wyraźnie
uwolniły się od napięcia. Nastąpiła hałaśliwa wymiana zdań.
- Kupię sobie tę czarną sukienkę bez ramiączek...
- Ja włożę tę błyszczącą niebieską bluzkę z rozcięciami...
- Potrzebuję spodni. No i sandałów na platformach...
- A czym się umalujemy? Musimy wpaść do drogerii,
widziałam tam super czerwoną szminkę...
Sukienka bez ramiączek? Błyszcząca bluzka? Spodnie?
Sandały na platformach? Czerwona szminka?
Tego już za wiele.
- Spokój!
Córki jak jeden mąż odwróciły się przestraszone, bo rzad-
ko wybuchał złością.
- Nie skończyłem - mówił wciąż ostrym tonem. - Po-
zwalam wam pójść na to przyjęcie, nie pozwalam wam jed-
nak zostać tam do drugiej w nocy.
- Ale tato... - Sasha była zrozpaczona.
- No nie... - Te dwa krótkie słowa Sydney zabrzmiały
Zgłoś jeśli naruszono regulamin