013. Berenson Laurien - Przypadkowy pasażer.pdf

(669 KB) Pobierz
112529269 UNPDF
LAURIEN BERENSON
Przypadkowy pasaŜer
The Sweetheart Deal
Tłumaczyła: Małgorzata Kołodzińska
ROZDZIAŁ 1
Benjamin West nacisnął przycisk oznaczony literą „L” i czekał cierpliwie,
aŜ drzwi zamkną się i winda zacznie zjeŜdŜać na dół. W lustrze widział odbicie
swojej twarzy, której wyraziste rysy wyglądały nieco wojowniczo. Schylił się i
postawił walizkę na podłodze, po czym poprawił wiśniowy szalik i starannie
wygładził poły granatowego płaszcza.
Problemy i sposoby ich rozwiązania, pomyślał zirytowany, gdy drzwi
windy otworzyły się na parterze. Czasami zbyt wiele było tych pierwszych i
zdecydowanie za mało tych drugich.
W dni takie jak ten zastanawiał się, dlaczego w ogóle zajął się handlem
nieruchomościami i budownictwem. Ostatnie przedsięwzięcie Bena, budowa
Westcon Tower, była juŜ opóźniona o kilka tygodni, a w dodatku robotnicy
grozili strajkiem. Umowa dotycząca pewnej posiadłości na Lower West Side,
która jeszcze tego ranka wydawała się całkiem pewna, wieczorem stanęła pod
znakiem zapytania. Na dodatek szofer Bena zadzwonił z lotniska Kennedy’ego z
informacją, Ŝe z powodu korków na autostradzie będzie do dyspozycji za parę
godzin. Wszystko po staremu w Nowym Jorku.
Gdyby tego wieczora pojawiły się jeszcze jakieś kłopoty, powinien zająć
się nimi Donald, asystent Bena. Benjamin West zostawił wprawdzie wiadomość,
gdzie moŜna go znaleźć, ale Uczył na to, Ŝe nie będzie juŜ potrzebny do
jutrzejszego ranka. Po takim dniu jak dzisiaj bardziej niŜ zwykle potrzebował
ciszy i spokoju, które zapewniał wiejski dom w Wilton.
– Dobry wieczór, panie West.
Ben skinął głową odźwiernemu i wyszedł na ulicę. Lodowaty wiatr szalał
między drapaczami chmur. Portier rozglądał się w poszukiwaniu czarnej
limuzyny marki Lincoln, która zazwyczaj oczekiwała przy krawęŜniku. Tym
razem jednak jej nie było. Zastanawiał się, czy powinien wezwać taksówkę, ale
z tego, co słyszał, szef równie chętnie korzystał z metra, jak z samochodu.
Trudno zgadnąć, czego taki człowiek sobie Ŝyczy. Z jego twarzy nie dało się
niczego wyczytać. Biurowa plotka głosiła, Ŝe West zawierał transakcje na
miliony dolarów z taką samą nonszalancją, z jaką inni podejmowali decyzje
dotyczące wyboru posiłku. Zimnokrwisty gad – oto czym był. Teraz pewnie
nawet nie marzł.
Odźwierny obserwował, jak West skręca za róg i znika, po czym wycofał
się do budynku. Gdyby West potrzebował jego pomocy, poprosiłby o nią. W tej
sytuacji lepiej było pozostawić rzeczy własnemu biegowi. Taki człowiek z
pewnością nie będzie miał kłopotów ze złapaniem taksówki.
* * *
112529269.001.png
Zobaczyła go w świetle latami, gdy stał machając ręką. Wydawało się jej,
Ŝe oczy męŜczyzny utkwione są w niej, chociaŜ nie było moŜliwe, aby mógł
dostrzec cokolwiek w ciemnym wnętrzu taksówki.
Dzisiejszej nocy było mało pracy. Od kilku minut Kate zastanawiała się,
czy nie zostawić taksówki w garaŜu i nie pójść do domu, Ŝeby chociaŜ trochę się
przespać. Praca na dwie zmiany – i to juŜ od stycznia – zaczynała się na niej
mścić. Osiem godzin w butiku na Upper East Side, potem następne osiem w
taksówce... Było to mordercze tempo, ale gdyby udało jej się wytrzymać do
września, mogłaby zapłacić za trzeci rok studiów prawniczych na uniwersytecie
w Nowym Jorku. Jakoś sobie poradzi. Zawsze tak było. Warto dąŜyć do
obranego celu. Nie miała wątpliwości, o co chodzi temu męŜczyźnie. Był
zdecydowany złapać taksówkę. Trudno. Ostatni kurs i wreszcie znajdzie się w
domu.
– Dokąd pan chce jechać? – zapytała. Wzdrygnęła się, gdy do środka
wdarł się podmuch zimnego powietrza. Automatycznie zerknęła w lusterko, aby
przyjrzeć się pasaŜerowi. Kobieta prowadząca taksówkę nocą w Nowym Jorku
musi być ostroŜna. MęŜczyzna nie wyglądał niebezpiecznie. Zmierzwione przez
wiatr ciemne włosy były starannie przystrzyŜone i świeŜo umyte. Elegancki
płaszcz uszyto z czystej wełny. Oprawiona w skórę aktówka, którą połoŜył obok
siebie, wyglądała na kosztowną. Widniały na niej inicjały BDW. PasaŜer
wydawał się zamoŜnym męŜczyzną, który kwotę równą jej zarobkom
przeznaczał zapewne na napiwki.
Znowu zerknęła na jego twarz. Rysy jakby znajome: mocna szczęka, nos
o szlachetnym kształcie, brązowe oczy okolone długimi rzęsami i gęste brwi.
Nagle uświadomiła sobie, skąd go zna. Jej spojrzenie powróciło do inicjałów na
walizce. To był on. Na ułamek sekundy oczy Kate rozszerzyły się, by za
moment przybrać swój zwykły wyraz. Obserwującemu ją Benowi spodobało się
to. Zazwyczaj kobiety reagowały bardziej emocjonalnie. Niektóre uśmiechały
się prowokująco i przysuwały bliŜej. Inne natychmiast chciały rozmawiać o
interesach. Odkąd „Cosmopolitan” przyznał mu tytuł MęŜczyzny Miesiąca, a
„Business Week” zamieścił jego zdjęcie na okładce, praktycznie nie miał chwili
spokoju. Tego rodzaju sława była wątpliwym zaszczytem, bez którego mógłby
się znakomicie obejść. Zachowanie kobiety prowadzącej taksówkę było
przyjemną odmianą. Nazywała się Kate Hallaby, jak odczytał z licencji
przyczepionej do tablicy rozdzielczej.
– Dokąd pan chce jechać? – zapytała ponownie. Nie odwróciła się, lecz
ich spojrzenia zetknęły się w lusterku. Zwrócił uwagę na intensywnie niebieski
kolor jej, oczu. Były duŜe i błyszczące. Patrzyła na niego wyjątkowo chłodno.
Uznał, Ŝe dziewczyna ma ładną twarz, ale jej uroda nie rzucała się w
oczy. Na ulicy pewnie by jej nie zauwaŜył. Piegi na nosie i pełne usta sprawiały,
112529269.002.png
Ŝe wyglądała bardzo młodo.
Oderwał wzrok od lusterka i zaczął się jej przyglądać.
ZauwaŜył, Ŝe prawie wszystkie włosy ukryła pod wytartą baseballową
czapeczką. Kosmyki, które wymykały się spod nakrycia głowy, miały piękny
kasztanowy odcień. JeŜeli dziewczyna umie prowadzić samochód równie dobrze
jak wygląda, wkrótce powinien znaleźć się w domu.
– Czy kurs poza miasto równieŜ wchodzi w grę? – zapytał.
Nadzieja na miękkie łóŜko i kubek gorącego kakao rozwiała się. Kate nie
mogła odmówić. Przed siedzeniem dla pasaŜera widniała tabliczka informująca
go o zakresie usług.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała niechętnie. – Licznik będzie włączony
przez cały czas, a pod koniec kursu wezmę podwójną opłatę. Płaci pan takŜe za
wjazd na autostrady.
– Doskonale – skinął głową Ben. – Proszę mnie zawieźć do Wilton w
Connecticut. Wie pani, gdzie to jest?
Kate miała zamiar się odwrócić, by spojrzeć na męŜczyznę, ale się
rozmyśliła. Wilton w Connecticut? Nawet o tej porze, późnym wieczorem, jazda
zajmie co najmniej trzy godziny. Ale on oczywiście nawet nie zapytał, czy jej to
odpowiada. Najwyraźniej w jego mniemaniu nie miała więcej praw niŜ wszyscy
ci, których opłacał, Ŝeby prześcigali się w dogadzaniu mu.
– Oczywiście, proszę pana – warknęła i ujrzała, jak męŜczyzna z irytacją
unosi brwi. Uruchomiła silnik i zerknęła do tyłu, aby sprawdzić, czy droga jest
wolna, po czym zjechała na ulicę.
Dlaczego trafił mi się właśnie on? – złościła się w duchu, jadąc na północ
w kierunku Madison Avenue. I dlaczego musi jechać aŜ do Connecticut? Nigdy
by się nie domyślił, jak bardzo kusiło ją, Ŝeby zostawić go na środku ulicy i
zaproponować, aby poszedł na piechotę. Jednak gdyby odwaŜyła się na coś
podobnego, jej szef Arnie – właściciel niewielkiego przedsiębiorstwa
taksówkowego – udusiłby ją własnymi rękami. JuŜ jakiś czas temu ostrzegł ją
przed nieodpowiednim zachowaniem.
Kate przyśpieszyła, aby przejechać skrzyŜowanie na Ŝółtym świetle i
skręciła raptownie, unikając zderzenia z nieprawidłowo skręcającą taksówką.
Zaklęła dosadnie. Słowa, które dobiegły z tylnego siedzenia, podczas gdy
samochód zarzucił gwałtownie, były równie niecenzuralne. Uśmiechnęła się
nieznacznie, a kiedy zerknęła w lusterko, ujrzała, Ŝe West pochyla się nad
otwartą teczką i usiłuje pracować.
„Pracoholik” – tak pisano o nim w gazetach. Brukowa prasa napomykała
równieŜ o bardziej interesujących faktach z jego Ŝycia. Jedno było pewne –
czego by się Benjamin West nie tknął, zawsze mu się udawało. Zawarł kilka
największych transakcji w historii Nowego Jorku i jego podobizna
błyskawicznie znalazła się na wszystkich niemal okładkach pism ukazujących
112529269.003.png
się w mieście. Ten człowiek miał olbrzymią władzę, zbyt duŜą jak na jedną
osobę.
Kate przyśpieszyła i samochód podskoczył na zakręcie. Z
Dziewięćdziesiątej Szóstej Ulicy wyjechali na autostradę.
Samochód zwolnił i Ben ujrzał, Ŝe zbliŜają się do wjazdu na most
Triborough. Kate bez słowa wyciągnęła rękę po pieniądze.
– No cóŜ – Ben nie mógł odmówić sobie zgryźliwej uwagi. – Gdyby
dojechała pani aŜ do mostu Willis Avenue, moglibyśmy zaoszczędzić te
pieniądze.
– Ma pan rację – zgodziła się Kate. Wzięła od niego monety, po czym
nacisnęła pedał gazu. – Jestem jednak pewna, Ŝe moŜe pan pozwolić sobie na tę
stratę.
Coś podobnego, pomyślał Ben. Nie był przyzwyczajony do tego, Ŝeby
ktokolwiek zwracał się do niego w tak mało uprzejmy sposób, a juŜ na pewno
nie kobieta prowadząca taksówkę, która mogła wiedzieć o nim tylko to, o czym
pisała prasa.
– Proszę posłuchać. – Ben odsunął do końca dzielącą ich szybę i nachylił
się ku dziewczynie. – Za kogo pani się uwaŜa? Ma pani czelność mówić mi, jak
mam wydawać swoje pieniądze?
– To pan postanowił jechać z Nowego Jorku do Connecticut taksówką –
zauwaŜyła Kate. – To pana zachcianka, a nie moja. A poza tym... – zerknęła na
niego kątem oka – jeŜeli moŜe pan pozwolić sobie na mieszkanie w Westcon,
rozrzutność musi być pana dominującą cechą.
Ben sapnął ze złości. Celowo go prowokowała. NajwaŜniejsi ludzie w
mieście począwszy od polityków, a skończywszy na przewodniczących
zarządów największych firm, obawiali się jego gniewu, ale ją to zupełnie nie
obchodziło. Kate Hallaby miała zimną krew. Ponadto fakt, Ŝe aby z nią
rozmawiać, musiał siedzieć na brzegu fotela, jak uczeń w gabinecie dyrektora,
nie wpływał korzystnie na jego samopoczucie.
– Jest ogromna róŜnica między wydawaniem duŜej ilości pieniędzy, aby
mieć pewność, Ŝe coś zostało dobrze zrobione, a rozrzutnością – burknął.
– Z pewnością – łagodnie zgodziła się Kate.
Zaczął padać gęsty, mokry śnieg. Kate włączyła wycieraczki i
skoncentrowała się na prowadzeniu auta. Ujmując mocniej kierownicę,
zastanawiała się, czy czasem nie była zbyt nieuprzejma dla Westa. W końcu on
osobiście nic jej nie zawinił i w gruncie rzeczy nic ją nie obchodził. Chodziło o
to, co sobą uosabiał. Szczerze nie znosiła ludzi ze szczytów drabiny społecznej,
którzy posiadali władzę, pozwalającą im podporządkowywać sobie innych. Nie
zastanawiali się nawet, jak ich decyzje wpłyną na Ŝycie jednostek. Spotykała juŜ
tego rodzaju osobistości – oczywiście mniej wpływowe – kiedy pięć lat temu,
świeŜo po maturze, zaczęła pracować w biurze porad prawnych w dzielnicy
112529269.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin