Carpenter Leonard - Conan Sobowtór.txt

(374 KB) Pobierz
LEONARD CARPENTER
   
   
CONAN SOBOWT�R
   
   
TYTU� ORYGINA�U CONAN THE WARLORD
PRZEK�AD MAREK MASTALERZ
   
Dedykowane Steve�owi Loicano

PROLOG
DRU�YNA SZKIELET�W
   
   Odludne, owiane legendami bagna Varakiel fascynowa�y dorastaj�cego ch�opca z Nemedii. Niezliczone mile torfowisk i trawiastych wysepek ci�gn�y si� od wschodnich po�aci tego kr�lestwa po brythu�skie stepy, znad kt�rych co dnia wy�ania�o si� s�o�ce. Nieprzebyte dla pieszych i konnych w�drowc�w trz�sawiska stanowi�y od zarania dziej�w omijan� przez histori� po�a� Ziemi. Zdradliwe bagnisko by�o azylem dla �ciganych i s�yn�o z tego, i� czasem stawa�o si� �mierciono�n� pu�apk� dla ca�ych armii.
   �ycie na skraju wielkiej, niezbadanej po�aci dawa�o licz�cemu zaledwie jedena�cie wiosen Larowi odczucie, i� obcuje z nieprzeniknion�, wszechobecn� tajemnic�. Pos�pne krzyki bagiennego ptactwa i �a�osne zawodzenie wiatru w ko�ysz�cych si� trzcinach zapadaj� g��boko w ludzk� dusz�, zw�aszcza gdy jest to dusza jedynaka i marzyciela sk�onnego wbrew przestrogom rodzic�w w�drowa� daleko poza znajome okolice.
   Uniesienie wywo�ane odkrywaniem nowej, nieznanej krainy sprawi�o, �e Lar odszed� wyj�tkowo daleko od rodzinnej tratwy z drewnianych bali. Ch�opiec by� zdziwiony, �e ojciec nigdy nie opowiada� mu o tej okolicy. Bez w�tpienia zahartowany surowym �yciem, starszy m�czyzna wiedzia� ojej istnieniu, zna� bowiem Varakiel lepiej ni� ktokolwiek inny i szczyci� si� tym, i� zg��bi� wiele sekret�w bagien.
   By� mo�e znaczy�o to, i� Lar znalaz� si� w stronach, kt�rych istnienie by�o okryte tajemnic�. Ch�opiec nie wiedzia� jeszcze, czy po�a� l�du, do kt�rej dotar�, jest wysp� czy p�wyspem. Odpowied� na to pytanie mog�a zale�e� od pory roku i powtarzaj�cych si� od wiek�w zmaga� deszczu i posuchy.
   Podmok�y grunt, k�py wierzb i konieczno�� nieustannego strze�enia si� przed nied�wiedziami, w�ami i dzikimi kotami utrudnia�y Larowi marsz. Teren wznosi� si� stopniowo, przechodz�c w pas ��k o suchym, twardym gruncie, podobnych do le��cych na zachodzie pastwisk nale��cych do ojca ch�opca. Dlaczego nikt nie osiedli� si� na tej �yznej, nadaj�cej si� pod ork� ziemi?
   Podpieraj�c si� jak lask� drzewcem o�cienia do �owienia ryb, Lar posuwa� si� naprz�d ko�ysz�cym si� krokiem. Wodzi� wzrokiem po horyzoncie wypatruj�c wysokich drzew lub wynios�o�ci, z kt�rych m�g�by rozejrze� si� po okolicy.
   Min�� k�p� olch i zamar�� Przed sob� ujrza� zbiela�y szkielet wypr�onego, zdaj�cego si� galopowa� konia, na kt�rego grzbiecie jecha� ko�ciotrup je�d�ca odziany w przerdzewia�� zbroj� i szczerz�cy z�by w makabrycznym u�miechu.
   Lar nie uciek� z krzykiem. Uwa�a�, �e l�k jest czym� niegodnym, za� rozum podpowiada�, �e nie grozi mu �adne niebezpiecze�stwo. Cofn�� si� pod os�on� k�py drzewek i znieruchomia�, wyt�ywszy s�uch. Jedynie s�aby wiatr szele�ci� listowiem. Nie s�ycha� by�o t�tentu kopyt ani szcz�ku broni. Gdy Larowi przesta�o �omota� serce, ponownie wyjrza� zza pni.
   Upiorny je�dziec nadal galopowa� w miejscu. Jedynymi ruchomymi elementami tej makabrycznej sceny by�y poruszane przez wiatr strz�py wyp�owia�ej tkaniny, przylepione do ko�ci i szcz�tk�w zbroi.
   Wygl�daj�cy z ukrycia Lar stwierdzi�, �e para szkielet�w zachowuje pionow� pozycj� dzi�ki drewnianemu ko�kowi, przenikaj�cemu brzuch i siod�o konia oraz klatk� piersiow� je�d�ca. Ch�opiec zauwa�y�, �e spiczasty koniec pala unosi przerdzewia�y he�m na szeroko�� d�oni nad czaszk� rycerza.
   Lar wiedzia�, �e wbicie na pal to rodzaj egzekucji, w kt�rej lubowali si� surowi Brythu�czycy. Wygl�da�o na to, �e je�d�ca, a tak�e i konia nadziano jeszcze za �ycia. Na t� my�l ch�opiec zadr�a�, lecz nie m�g� oderwa� wzroku od makabrycznego widoku.
   Ruszy� do przodu, omijaj�c szerokim �ukiem �eb bojowego rumaka o ��tych z�bach. Lar przyjrza� si� z bliska szkieletowi wojownika i wraz z zapieraj�cym dech w piersiach dreszczem grozy zda� sobie spraw�, �e by� to dow�dca ca�ego oddzia�u ko�ciotrup�w.
   Na polance w lu�nym szyku sta�o jeszcze dziewi�� par szkielet�w koni i ludzi w tym samym stadium rozk�adu, co dow�dca. Dwaj je�d�cy osun�li si� w d� sczernia�ych pali, zamieniaj�c si� w kopczyki zabarwionych rdz� ko�ci. U bok�w upiornych je�d�c�w zwisa�y przerdzewia�e szable z za�niedzia�ymi, spi�owymi r�koje�ciami.
   Wi�kszo�� wie�niaczych dzieci pierzch�aby z tego emanuj�cego groz� zak�tka. Ich bez�adne, histeryczne opowie�ci zosta�yby potem zbyte przez rodzic�w �miechem lub skwitowane surowymi, pe�nymi l�ku spojrzeniami. Lar by� jednak ulepiony z innej gliny. By� marzycielem i si�ga� my�lami znacznie dalej ni� ograniczone umys�y wi�kszo�ci ch�opc�w w jego wieku. Od wczesnego dzieci�stwa zastanawia� si� nad znaczeniem niekt�rych uwag, pods�uchanych w chwilach, gdy doro�li uwa�ali, �e dziecko �pi na zapiecku.
   W�druj�cy mi�dzy szkieletami Lar doznawa� uczucia mro��cego krew w �y�ach podziwu. W �rodku grupy je�d�c�w dostrzeg� jeszcze jeden relikt przesz�o�ci � rozpadaj�cy si� rydwan. W odr�nieniu od wierzchowc�w, koni z zaprz�gu nie wbito na pale. Trzy bez�adne sterty ko�ci tkwi�y w resztkach sk�rzanej uprz�y, jakby nadal czeka�y na okrzyk wo�nicy.
   Burty rydwanu rozpad�y si�. Szare szprychy i wyblak�e deski pomostu przybra�y identyczn� barw�, jak otaczaj�ce je szkielety. Resztki pojazdu pokry�y porosty i �uszcz�ce si� p�aty jaskrawych niegdy� farb.
   Mi�dzy resztkami rydwanu le�a�y ko�ci jedenastego cz�owieka. Niekompletn� czaszk� bez w�tpienia dawno temu rozszczepi�o ci�kie ostrze. Lar poczu� si� nieswojo. Czaszka by�a osobliwie p�aska i wyd�u�ona oraz obdarzona nadmiernie wystaj�cymi z�bami.
   Uwag� ch�opca przyku� odblask g�adkiej, metalowej powierzchni, wystaj�cej spod p�ata wyprawionej sk�ry, niegdy� by� mo�e tarczy lub os�ony burty rydwanu. Lar zajrza� w cie� i st�kn�� ze zdumienia. Czy�by znalaz� z�oto?! Przypomniawszy sobie, �e musi si� strzec przed bagiennymi �mijami, ch�opiec przykl�kn��. Wyschni�te ko�ci zaklekota�y, gdy patykiem odgarn�� strz�p sk�ry.
   Pod spodem znajdowa�a si� owalna, z�ota szkatu�a na bi�uteri�, wykuta na podobie�stwo �ba w�a. Dla ch�opskiego syna, kt�ry w �yciu widzia� zaledwie par� metalowych wyrob�w, precyzja wykonania wyda�a si� wr�cz cudowna.
   �lepia w�a tworzy�y dwa wielkie klejnoty. Gdy Lar ko�cem palca otar� kurz z jednego z nich, powierzchnie szlifu zal�ni�y ciemn� zieleni�. Ze szmaragd�w wykonano r�wnie� k�y w�a.
   Lar ujrza� zawiasy z ty�u szkatu�y. Wsun�� d�o� mi�dzy szcz�ki w�a i spr�bowa� podnie�� ci�kie wieko. Nie nasmarowane zawiasy sprawi�y, �e przysz�o mu to ze sporym trudem, lecz w ko�cu zdo�a� tego dokona�. W promieniach s�o�ca zab�ys�o wn�trze paszczy w�a wykonane z wypolerowanego do lustrzanego po�ysku bia�ego z�ota. Dno szkatu�y za�ciela�y krwistoczerwone rubiny, spomi�dzy kt�rych wystawa� rozdwojony j�zyk gada. W jego rozwidleniu znajdowa� si� najwi�kszy skarb; z�oty, inkrustowany klejnotami diadem.
   Lar zna� korony i skarby tylko z barwnych opowie�ci, snutych przez jego wuj�w w zimowe wieczory. Mimo to natychmiast poj��, jakie jest przeznaczenie diademu. Poczu� nieprzepart� ochot�, by umie�ci� go na w�asnych skroniach i przejrze� si� w wypolerowanej pokrywie szkatu�y.
   Nagle przenikn�� go dreszcz grozy. Ogarn�a go pewno��, �e je�li uniesie g�ow�, ujrzy, �e szkielety je�d�c�w o�y�y i teraz prostuj� zbiela�e ko�czyny, kr�c� chrobocz�cymi karkami oraz kieruj� upiorne wierzchowce w jego stron�. Ledwie odwa�y� si� podnie�� wzrok, lecz gdy to uczyni�, stwierdzi�, �e nic si� nie zmieni�o. Je�d�cy wci�� stali na swoich miejscach. Najbli�szy stercza� niemal�e nad ch�opcem, lecz niew�tpliwie nie porusza� si�.
   W oddali nad trzcinami i k�pami krzew�w przetacza�y si� chmury barwy stali, wieszcz�ce rych�� odmian� pogody. Na ��ce jedynie s�aby wiatr porusza� �d�b�ami traw i szemra� s�abo mi�dzy ko��mi dru�yny szkielet�w.
   Lar zada� sobie pytanie, co w�a�ciwie mo�e grozi� mu na tym pradawnym cmentarzysku. Nie widzia� niczego naprawd� niebezpiecznego, dlaczego zatem mia�by l�ka� si� szcz�tk�w czyjej� minionej pot�gi i chwa�y? Przez ca�e �ycie musia� wys�uchiwa� baja� dziadk�w, przestrzegaj�cych przed nieziemskimi mocami. Nagle zda� sobie spraw�, �e gardzi ich tch�rzostwem. Nie dla niego strachy i mary ciemnych ch�op�w. Lar opu�ci� ponownie wzrok i si�gn�� po diadem. Gdy go poruszy�, us�ysza� zgrzyt zwalnianego rygla. Wieko szkatu�y opad�o ci�ko na jego nadgarstek. Ch�opiec poczu�, �e jeden ostry jak ig�a kie� rze�bionego w�a wbija si� w jego cia�o dosi�gaj�c ko�ci. Lar krzykn�� z przenikliwego b�lu.
   Ze szlochem, woln� d�oni� szarpn�� ci�kie wieko, pr�buj�c uwolni� zranion� r�k�. Skaleczenie pali�o niezno�nie, lecz ju� po chwili poczu� szerz�ce si� wzd�u� ramienia odr�twienie. R�wnocze�nie traci� jasno�� my�li.
   Gdy z wysi�kiem podwa�y� wieko i chwiejnie d�wign�� si� na nogi, mimo mg�y zasnuwaj�cej pole widzenia zdo�a� jeszcze zauwa�y�, �e z kryszta�u stanowi�cego kie� w�a �cieka nie tylko krew, lecz tak�e ��ty jad.
   Trzy dni p�niej ojciec znalaz� Lara, gdy ten brn�� przez zaro�ni�te trzcinami bagno. Ani pro�bami, ani gro�bami nie zdo�a� wydoby� z oszo�omionego ch�opca chocia�by s�owa wyja�nienia. Starszy m�czyzna d�wign�� Lara na rami� i zani�s� go do chaty, do matki zatrwo�onej losem zaginionego syna.
   � Lar! Och, Lar, najdro�sze dziecko, dlaczego mnie nie pos�ucha�e�?! Obiecaj mi, �e ju� nigdy nie zostawisz mnie samej!
   Zrozpaczona kobieta wyk�pa�a i wytar�a ch�opca, u�o�y�a go na ��ku przed paleniskiem i pokry�a ma�ci� j�trz�c� si� ran� na jego r�ku.
   P�niej, gdy ojciec poszed� na pole, spr�bowa�a nakarmi� Lara zup�, lecz ch�opiec nie reagowa�. Spr�bowa�a go zach�ci� do jedzenia, przystawiaj�c mu �y�k� do ust. Wtedy syn chwyci� j� za r�k� i ugryz�. Kobieta krzykn�a przera�liwie, rana bowiem zapiek�a jak natarta sol�.

I
TA�CZ�CE PA�KI
   
   W lochu unosi� si� zasta�y od�r ludzkiego nieszcz�cia. Mrok i zaduch tworzy�y prawie namacalny opar rozpaczy, przeci�ty przez w�skie pasmo m�tnego �wiat�a wpada...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin