Smok I Jerzy 6 - Smok i Dżinn.pdf

(1436 KB) Pobierz
13200005 UNPDF
Gordon R. Dickson
SMOK I DŻINN
Przełożył Zbigniew A. Królicki
REBIS
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 1998
13200005.004.png 13200005.005.png 13200005.006.png
Tytuł oryginału
The Dragon and the Djinn
Copyright © 1996 by Gordon R. Dickson
Copyright © for the Polish edition
by REBIS Publishing House Ltd.,
Poznań 1998
Redaktor
Renata Bubrowiecka-Kraszkiewicz
Opracowanie graficzne
Jacek Pietrzyński
Ilustracja na okładce
Den Beauvais
Wydanie I
ISBN 83-7120-631-3
Dom Wydawniczy REBIS, Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49 60-171 Poznań
tel. 867-47-08, 867-81-40; fax 867-37-74
e-mail: rebis@pol.pl
http://www.rebis.com.pl
Druk i oprawa:
Zakład Poligraficzny
ABEDIK
ul. Ługańska 1, 61-311 Poznań
tel./fax 877-40-68
13200005.007.png
Craigowi Dicksonowi –
i tym, którzy go kochali
13200005.001.png
Rozdział 1
Od sześciu dni i nocy wiało nieustannie z północnego zachodu. Słudzy kulili się w
swoich kwaterach, opatuleni we wszystkie ciepłe rzeczy, jakie mieli. Zdawało im się, że w
podmuchach śnieżycy słyszą głosy szepczące ponure przepowiednie. Wiatr nawiał wysokie
zaspy pod bramę zamku, tak że trzeba było spuścić ludzi na linach z murów, żeby odgarnęli
śnieg - dopiero wtedy zdołano otworzyć wrota.
Gdy zamieć się skończyła, nastał idealnie bezwietrzny, okropnie mroźny i bezchmurny
dzień. Potem wiatr znów zaczął wiać jeszcze silniej niż przedtem, tym razem z południowego
wschodu. A nazajutrz przywiał sir Briana Neville'a-Smythe’a przez niedawno otwartą bramę
Malencontri.
Kowal oraz jeden ze zbrojnych strzegących wrót przeprowadzili siedzącego na koniu
Briana przez dziedziniec do drzwi wielkiej sali, po czym pomogli mu zsiąść i strząsnąć z
odzienia lód, który grubą warstwą pokrył narzuconą na zbroję opończę. Strażnik odprowadził
wierzchowca do ciepłej stajni. Kowal, jako osoba znaczniejsza od zwykłego strażnika, wszedł
razem z sir Brianem, żeby zapowiedzieć jego przybycie.
Nie zdążył tego zrobić. Kiedy weszli do środka, ujrzeli lady Angelę Eckert, żonę sir
Jamesa Eckerta, lorda Malencontri oraz okolicznych ziem, spożywającą popołudniowy posiłek, a
ona natychmiast rozpoznała gościa.
- Brianie! - zawołała z odległego końca długiej sali. - Skąd przybywasz?
- Z dworu - rzekł Brian, który wszystko brał dosłownie.
Podszedł do umieszczonego na podium stołu górującego nad komnatą oraz dwoma
innymi, długimi i ustawionymi prostopadle do niego, które oczekiwały na mniejszej rangi
biesiadników. W tym momencie były puste. Angie jadła obiad sama, lecz w sposób godny jej
stanowiska.
- To widzę - powiedziała nieco ciszej, gdyż zdążył podejść bliżej. - Ale skąd wyruszyłeś?
- Z zamku Smythe. Mego domu - odparł Brian z lekkim zniecierpliwieniem. Skąd
bowiem mógłby przybywać pod koniec stycznia, po kilkudniowej śnieżycy?
Jednakże zniecierpliwienie nie trwało długo, gdyż już zerkał na stojące przed Angie jadło
i trunki. To, co Angie - razem z mężem przypadkowo przeniesiona z dwudziestego wieku do
tego czternastowiecznego świata - uważała za lunch, dla Briana było obiadem, głównym
posiłkiem dnia. A dzisiaj nie jadł nic od spożytego o świcie śniadania.
- No, usiądź, proszę, zjedz coś i napij się - zachęciła go Angie. - Na pewno przemarzłeś
13200005.002.png
do szpiku kości,
- Ha! - rzekł Brian z błyskiem w oku, gdy usłyszał oczekiwane zaproszenie.
Słudzy już przyszykowali mu miejsce na końcu stołu, sadzając go bokiem do Angie.
Ledwie usiadł, a już inny sługa przybiegł z parującym dzbanem, z którego nalał gorącego wina
do czary - wielkiego, prostokątnego, metalowego pucharu postawionego przed Brianem.
- Grzane wino, na Boga! - rzekł uszczęśliwiony Brian.
Pociągnął kilka długich łyków, sprawdzając, czy nie myli go węch. Odstawił puchar i
rzucił Angie promienne i życzliwe spojrzenie. Kolejny sługa postawił przed nim pasztet i nałożył
mu spory kawał na wielką, grubą pajdę razowego chleba, pełniącą funkcję talerza. Sir Brian z
aprobatą kiwnął głową, zręcznie chwycił największy kawałek pasztetu, a potem wytarł do czysta
palce w leżącą obok serwetkę,
- Sądziłem, Angelo, że kiedy jesteś sama, spożywasz obiady w słonecznym pokoju -
powiedział, gdy zdołał przełknąć kęs.
- Zazwyczaj tak - odparła Angie. - Tutaj jednak jest wygodniej.
Wymieniła z Brianem spojrzenie świadczące o zrozumieniu; przynajmniej w tej kwestii
byli całkowicie zgodni.
Służba. Angie wolałaby jadać w pokoju słonecznym - prywatnej komnacie pana i pani
tego zamku znajdującej się na szczycie wieży Malencontri. Pokój był ciepły i wygodny dzięki
oknom z szybami z prawdziwego szkła chroniącymi przed kaprysami pogody oraz
zainstalowanemu przez jej męża podłogowemu ogrzewaniu, stosowanemu do ocieplania
domostw już przez wczesnych rzymskich zdobywców Brytanii, a zapomnianemu w
średniowieczu. Pomiędzy dwiema kamiennymi podłogami pozostawiono po prostu puste
przestrzenie, w których krążyło powietrze ogrzewane ogniem płonącym w kominku znajdującym
się na zewnątrz pomieszczenia. W pokoju słonecznym też był wielki kominek, który w taką
pogodę nie służył jedynie jako dekoracja, ale był także użyteczny.
Oczywiście, w wielkiej sali również były kominki. Nawet trzy - i to duże. Jeden
znajdował się za honorowym stołem, przy którym siedziała teraz Angie, a dwa pozostałe w
połowie obu dłuższych ścian. Teraz, ze względu na obecność Angie, na wszystkich trzech płonął
ogień. Pomimo to jednak w komnacie było nadal zimno.
Dlatego Jim i Angie niechętnie jadali tutaj popołudniowe posiłki. Wprawdzie żaden sługa
nie przyszedł do nich i nie błagał, aby jadali w wielkiej sali, chociaż robiono aluzje na temat
wygodnej bliskości kuchni i honorowego stołu, dzięki której potrawy byłyby gorące. Nikt jednak
oficjalnie nie protestował.
Mimo to były pewne niepisane granice tego, co wolno panu i pani - nawet jeśli ten lord
był sławnym rycerzem i czarodziejem. Ci, którzy służyli szlachetnie urodzonym, słuchali
13200005.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin