Śnieg Pamiętam ów ruchliwie rozbłyskany szron I śniegu ociężałe w gałęziach nawiesie, I jego niestaranny z drzew na ziemię zron, I uczucie, że w słońcu razem z śniegiem skrzę się. A ciągle narastał tu w kopiec, tam – w sos, I drzewom białych czupryn co raz to dokładał. Ślepił oczy i łechtał podbródek i nos, I fruwał – i tkwił w próżni – i bujał, i padał. I pamiętam ów niski, wpółzapadły dom, I za szybami włóczek różnobarwne wzory. Kto tam mieszkał? Pytanie – czy człowiek, czy grom? Byłem dzieckiem. Śnieg bielą zasnuwał przestwory. Dotknąłem dłonią szyby, mimo strachu mąk, I uczułem ślad hojny, niby czarów zbytek. Tą dłonią dotykałem mych sprzętów i ksiąg, I niańki, by ją oddać na baśni użytek… Serce marło, gdym w dłoni unosił ten ślad W ciszę śniegu, co prósząc, weselił się w niebie. Śnieg ustał – i minęło odtąd tyle lat, Ile trzeba, by ślady zatracić do siebie. Jakże pragnąłbym dzisiaj, gdy swe bóle znam, Stać, jak wówczas, przed domu wpółzapadłą bramą I widzieć, jak śnieg ziemię obiela ten sam, Śnieg, co fruwa i buja, i pada tak samo. Z jakimż płaczem bym zajrzał – niepoprawny śmiarz - Do szyby, by swą młodość odgrzebać w jej szronie - Z jakąż mocą bym tulił uznojoną twarz W te dawne, com ja stracił, w te dziecięce dłonie! 384
Faficzek-10