Palmer Diana - Long tall Texans series 04 - W sercu gór.pdf

(543 KB) Pobierz
258305604 UNPDF
DIANA PALMER
W SERCU GÓR
tłumaczyła Monika Krasucka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Nieznany odgłos kolejny raz odbił się głuchym echem od drewnianych ścian górskiej
chaty. Zaniepokojona Amanda uniosła się lekko w fotelu i szczelniej owinęła wokół ramion
indiański koc. Książkę, którą czytała, siedząc przy otwartym palenisku, na wszelki wypadek
odłożyła na bok. Do tej pory jej ustronie było istnym rajem na ziemi. W ostatnich dniach
przybyło ponad metr śniegu, ale się tym nie przejmowała; w spiżarni miała dość zapasów, by
spokojnie przetrwać kilkutygodniowy atak zimy, która w Wyoming potrafi dać się mocno we
znaki. Musiała być zapobiegliwa, gdyż do chaty nie dochodziła linia telefoniczna. A co
ważniejsze, wokół nie było żywej duszy.
No, niezupełnie. Nieopodal mieszkał pewien mężczyzna. Jego imponujące domostwo
posadowione niemal na samym szczycie górowało nad jej chatą przycupniętą u podnóża. Nikt
przy zdrowych zmysłach nie zanuciłby na jego widok: „Jak dobrze mieć sąsiada...”, ale
Amanda na szczęście nie utrzymywała z nim żadnych kontaktów. Widziała go tylko jeden
jedyny raz i szybko uznała, że był to o jeden raz za dużo.
Spotkała go, o ile to „czołowe zderzenie” można w ogóle nazwać spotkaniem, w
ubiegłą sobotę, gdy cały świat był biały od śniegu. Spostrzegła go na skraju ośnieżonej łąki,
gdy stojąc w jednokonnych saniach, podawał widłami siano niewielkiemu stadu biało -
czerwonych krów. Unosił spore bele tak lekko, jakby nic nie ważyły. Scenka ta urzekła
Amandę, gdyż postępowanie mężczyzny wzięła za przejaw odpowiedzialności i troski.
Wysoki, silny ranczer nie zważa na śnieżną zadymkę i jedzie nakarmić głodne zwierzęta.
Wzruszające, pomyślała, uśmiechając się do swoich myśli.
Zachęcona podjechała do niego terenowym samochodem i, wychyliwszy przez okno
głowę, zapytała o drogę do chaty Duminga, tak bowiem nazywało się miejsce, które wynajęła
od jednego z przyjaciół ciotki. Ledwie się odezwała, przyjazne uczucia, które obudził w niej
nieznajomy, prysły niczym mydlana bańka.
Ranczer obrócił się wolno i spojrzał na nią tak nieprzyjaznym wzrokiem, że aż
przeniknął ją chłód. Zaskoczona, przyjrzała się jego szczupłej twarzy pokrytej jednodniowym
zarostem, który i tak nie był w stanie zamaskować uderzającej brzydoty nieregularnych
rysów. Mężczyzna miał wystające kości policzkowe, szerokie czoło i sterczący podbródek, a
do tego grubą szramę na twarzy, wyglądającą tak, jakby ktoś przejechał mu po policzku
brzytwą. Na Amandzie ten ewidentny brak urody nie zrobił najmniejszego wrażenia; Hank
Shoeman i pozostali trzej muzycy z jej zespołu byli bodaj jeszcze bardziej szpetni. Tyle że oni
potrafili się uśmiechać, to zaś posępne indywiduum z pewnością wygrałoby ogólnokrajowy
plebiscyt na największego ponuraka w historii.
- Pytam, czy może pan wskazać mi drogę do chaty Blalocka Durninga... - powtórzyła,
czując narastające zniecierpliwienie.
Na ogorzałej twarzy ranczera nie drgnął żaden muskuł.
- Niech pani jedzie prosto tą drogą, a potem skręci w lewo obok masztów - rzekł w
końcu sucho, głosem tak głębokim, że kojarzył się z pomrukiem nadciągającej burzy.
- Masztów? - powtórzyła zaskoczona. - Wigwamy? A jak one wyglądają?
- Droga pani - powiedział z wymuszoną uprzejmością - maszty to te wysokie sosny.
Są strzeliste, mają pnie pokryte brązową chropowatą korą i zielone igły. Te, o których mówię,
rosną na rozstaju dróg.
- Nie musi pan być aż tak nieuprzejmy, panie...?
- Sutton - rzucił z przymusem. - Quinn Sutton.
- Miło pana poznać - zaryzykowała. - Jestem Amanda. - Zanim podała nazwisko,
zastanowiła się, czy jest szansa, by tu, na tym odludziu, ktoś mógł ją rozpoznać. Mimo
wszystko wolała nie ryzykować i na wszelki wypadek przedstawiła się, używając
panieńskiego nazwiska matki. - Amanda Corrie. Zamierzam spędzić w tej okolicy kilka
tygodni - dodała.
- Sezon turystyczny już się skończył - burknął, nie siląc się na grzeczność.
- Całe szczęście! Nie jestem turystką.
- Pani sprawa. Ale proszę na mnie nie liczyć, kiedy zabraknie pani drewna albo
zaniepokoją panią jakieś odgłosy. - W jego ciemnych oczach tliła się niechęć. - Zresztą i tak
pewnie ktoś panią ostrzeże, że kobiety nie mają ze mnie pożytku.
Zszokowana, szukała w myślach adekwatnej odpowiedzi, gdy zza sań wybiegł
chłopiec, który na oko miał nie więcej niż dwanaście lat.
- Tato! - wołał podniecony. - Na drugim pastwisku cieli się krowa. Chyba będzie
poród pośladkowy!
- W porządku, synu! Wskakuj! - odkrzyknął Sutton zaskakująco ciepłym, wręcz
czułym głosem. Wystarczyło jednak, że zwrócił się w stronę Amandy, i po łagodności nie
było śladu.
- Niech pani porządnie zamyka na noc drzwi - napomniał. - No, chyba że spodziewa
się pani odwiedzin Durninga - dodał drwiąco.
W odpowiedzi spojrzała mu twardo w oczy. Chciała powiedzieć temu impertynentowi,
że nawet nie zna człowieka, o którym mówi, bo to przyjaciel ciotki, ale dała sobie spokój.
Uznała, że nie ma sensu wdawać się w niepotrzebne dyskusje.
- Dziękuję za cenną radę - odezwała się ugodowo. Spojrzała przy tym na chłopca,
który przysłuchiwał się rozmowie. - Zdaje się, że jakiejś kobiecie jednak pan się na coś
przydał - zauważyła z przekąsem. - Proszę złożyć żonie wyrazy najgłębszego współczucia.
Zegnam, panie Sutton.
Nie czekając na jego reakcję, podniosła szybę i wciskając mocno gaz, ruszyła przed
siebie. Koła zabuksowały w śniegu, wyrzucając w powietrze deszcz białych grudek, tył
zatańczył na nierównej drodze, ale napęd na cztery koła zrobił swoje i samochód bezpiecznie
wyszedł z poślizgu.
Przypominała sobie to spotkanie, wpatrując się w strzelające wysoko pomarańczowe
płomienie. Na myśl o arogancji Quinna Suttona burzyła się w niej krew, więc rozgniewana
posłała go do wszystkich diabłów, życząc mu z całego serca, żeby smażył się w piekle. Oby
nigdy więcej nie musiała mieć z nim do czynienia. Jeśli na swoje nieszczęście będzie
potrzebowała czyjejś pomocy, prędzej zwróci się o nią do wygłodniałego wilka niż tego
prostaka. Dobrze, że syn nie wrodził się w ojca, pomyślała, wspominając sympatycznego
chłopca. W jego rudej czuprynie i błękitnych oczach nie dostrzegła śladu podobieństwa do
ponurej powierzchowności rodzica. Swoją drogą ten cały Sutton kojarzył jej się właśnie z
dzikim wilkiem. W jego sylwetce, mimice, ruchach było coś, co przywodziło na myśl
niebezpieczną bestię. Może to twarz zeszpecona blizną albo oczy, czarne i zimne jak woda w
górskim stawie. W znoszonym kożuchu i zgrabnym stetsonie wyglądał jak człowiek z gór,
potomek pionierów, którzy przed wiekami osiedlili się w Wyoming. Nie przypominała sobie,
by ktoś inny w tak krótkim czasie wzbudził w niej równie silną antypatię.
Nazwisko nieudanego sąsiada poznała już wcześniej , zanim raczył się przedstawić.
Ciotka wspominała o nim, przestrzegając ją, by na wszelki wypadek trzymała się z dala od
jego rancza, które nazywało się „Ricochet”. Słysząc tę dziwaczną nazwę, natychmiast
pomyślała o zbłąkanej kuli. Widocznie któryś z jego przodków lubił razić ołowiem naprawo i
lewo. Prawdopodobnie ta cecha zdominowała rodzinne geny, gdyż współczesny pan Sutton
wyglądem bardziej przypominał rzezimieszka niż ranczera. Niechlujny zarost, zorana blizną
twarz, krzywy nos... Takiej twarzy nie sposób zapomnieć, zwłaszcza oczu czarnych jak dwa
węgle...
Poprawiła koc i bez zainteresowania zerknęła na książkę. Nie miała ochoty czytać.
Traumatyczne przeżycia ostatnich tygodni wciąż odbierały jej spokój. Póki co, nie potrafiła
się od nich uwolnić. Oparła więc głowę o miękkie oparcie fotela i zapatrzona w taniec
płomieni, pozwoliła, żeby powróciły koszmarne wspomnienia.
Stała na scenie w ostrym świetle reflektorów, które spływało po jej długich jasnych
włosach i sukni z beżowej skóry; to był jej firmowy znak. I wtedy, całkiem niespodziewanie,
straciła głos. Zszokowana, że nie jest w stanie zaśpiewać bodaj jednej nuty, zemdlała na
oczach zdezorientowanej i przerażonej publiczności.
Natychmiast przewieziono ją do szpitala, gdzie przeszła wszystkie możliwe badania
oraz kuracje. Bez skutku. Współczesna medycyna nie była w stanie przywrócić jej głosu.
Amanda mogła wprawdzie mówić, ale nie mogła śpiewać. Lekarze orzekli w końcu, że jej
przypadek ma podłoże psychologiczne i nie jest związany z żadną możliwą do
zdiagnozowania chorobą. Winą za całe nieszczęście obarczyli długotrwały stres. I zalecili
odpoczynek.
Wtedy Hank, lider grupy, zadzwonił do jej ciotki Bess i poprosił, żeby znalazła dla
Amandy jakieś spokojne miejsce. Okazało się, że bogaty narzeczony ciotki ma chatę w
górach, w odludnym rejonie pasma Grand Tetons w Wyoming, i chętnie ją udostępni.
Początkowo Amanda nie chciała słyszeć o żadnym wyjeździe, jednak pod presją Hanka,
chłopaków z zespołu i ciotki w końcu uległa. I oto tu jest, w samym środku mroźnej zimy,
bez telewizora, telefonu, w zasypanej śniegiem chacie wyposażonej tylko w podstawowe
sprzęty. Żadnych wygód. Ucieczka od cywilizacji, jak to zgrabnie ujął zwalisty, brodaty
Hank, pomoże jej odzyskać równowagę.
Uśmiechnęła się na wspomnienie chłopaków z zespołu, którzy w tych trudnych dniach
troszczyli się o nią jak rodzeni bracia. Ich grupa nazywała się Desperado. Prócz Amandy,
noszącej na scenie słynny skórzany strój, tworzyło ją czterech mężczyzn. Wszyscy byli
utalentowanymi muzykami i bardzo porządnymi ludźmi, jednak ich agresywny sceniczny
wizerunek nasuwał skojarzenia z heli 's angels: koledzy Amandy ciskali się po scenie w
poszarpanych dżinsach i czarnych skórach nabijanych ćwiekami. Dopełnieniem
demonicznego wizerunku były gęste czarne brody i długie potargane włosy. Mimo od-
straszającej powierzchowności byli łagodni jak baranki, tyle że nikomu nigdy nie przyszło do
głowy przekonać się, jacy są naprawdę.
Hank, Deke, Jack i Johnson poznali Amandę Corrie Callaway, gdy równocześnie z
nimi starała się o pracę w jednym z nocnych klubów Wirginii. Szefowie klubu szukali
piosenkarki oraz zespołu, więc uznali ich jednoczesne pojawienie się za wyjątkowo pomyślne
zrządzenie losu. Amanda początkowo nie podzielała tego entuzjazmu, niemal przestraszyła
się swoich nowych muzyków. Oni z kolei czuli się przy niej niezręcznie, gdyż do tej pory
mieli do czynienia z zupełnie innym typem piosenkarek. Onieśmielała ich ta cicha, zamknięta
w sobie, bardzo młoda blondynka. Lecz ich pierwszy wspólny występ okazał się wielkim
sukcesem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin