Anderson_Caroline_Posklejane_szczescie.pdf

(553 KB) Pobierz
Anderson_Caroline_Posklejane_szczescie
Caroline Anderson
Posklejane szczęście
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Musisz przyjść!
Annie westchnęła i leniwie przeczesała palcami splą­
tane włosy. Z wysiłkiem otrząsała z siebie resztki snu.
- Nie mogę, Sally. Dopiero wróciłyśmy z wakacji,
a mam jeszcze tyle dzisiaj do zrobienia. - Nie odpoczęła
w czasie tych rzekomych wakacji, ale to akurat powinna
przemilczeć. Sally urwałaby jej głowę, gdyby się do­
wiedziała prawdy. - Może następnym razem.
- Akurat. Nie wykręcaj się. To akcja na cel chary­
tatywny. - Sally wiedziała, w jaki ton uderzyć, by ją
wzruszyć.
- Nie znam żadnych potencjalnych sponsorów -
wykręcała się, ale przyjaciółka miała na wszystko od­
powiedź.
- To nie ten rodzaj marszu. Trzeba zapłacić, aby do
niego przystąpić. Zaledwie piątaka.
- Nie mam.
- Ale ja mam - odparła Sally tonem magika, który
właśnie wyciągnął królika z kapelusza. -1 zafunduję ci
wejściówkę. Nie daj się prosić. Dzieciaki wchodzą za
darmo, a wiesz, jak lubią swoje towarzystwo. Wszyscy
znajomi się wybierają. Zapowiada się świetna zabawa.
Przyjadę po ciebie za godzinę.
Zanim zdążyła zaprotestować, przyjaciółka odłożyła
słuchawkę. Annie opadła na poduszki, przykryła jedną
6
CAROLINE ANDERSON
z nich głowę i jęknęła głośno. Była wykończona. Nie
potrzebuje teraz piętnastokilometrowego marszu. Gdy­
by przyznała się Sally do prawdziwych powodów od­
mowy, usłyszałaby całą litanię pouczeń. W dodatku
Katie będzie zachwycona marszem, a po całym tygo­
dniu u dziadków należy jej się trochę czasu z mamą.
Piętnaście kilometrów to nic wielkiego. Często po za­
kończeniu dyżuru miała wrażenie, że brała udział w ma­
ratonie.
Odrzuciła kołdrę i z wysiłkiem wygrzebała się z łóż­
ka. Zajrzała do pokoju córki.
- Wstawaj, leniuszku! - zawołała najbardziej rados­
nym tonem, na jaki było ją stać. - Idziemy na długi
spacer z Sałly i chłopcami.
- Teraz? - Córka poderwała się rozpromieniona.
Potargane włosy tworzyły aureolę wokół jej zaróżowio­
nej od snu buzi. - Miałyśmy dzisiaj sprzątać.
- Zrobimy to wieczorem. Teraz musisz wziąć prysz­
nic i zjeść śniadanie. Tylko pobiegnę do sklepu po chleb
i mleko.
- Czy możemy zrobić jajka sadzone na grzankach?
- Oczywiście - zapewniła Annie, zastanawiając się
gorączkowo, czy wystarczy jej drobnych. Nie mogła
liczyć na to, że kolejna wypłata zdążyła już wpłynąć na
jej konto. To mało prawdopodobne, zważywszy, że dziś
jest niedziela. Jej wzrok padł na świnkę-skarbonkę, ale
przypomniała sobie, że niedawno poratowała się mone­
tami, które się w niej uzbierały. Może jest jeszcze jakieś
jajko w lodówce.
Na szczęście było. Jedno. I na dodatek resztka mio­
du. Będzie mogła usmażyć jajko Katie, a sama zadowoli
się grzanką.
POSKLEJANE SZCZĘŚCIE
7
Upięła włosy w węzeł, ubrała się w pośpiechu, po­
słała córeczce całusa i pobiegła do sklepiku dwie prze­
cznice dalej. Po drodze zręcznie ominęła żebraka wygo­
dnie rozłożonego na chodniku.
- Dzień dobry, Alfie! - zawołała melodyjnie, a Alfie
burknął coś w odpowiedzi. Nie wiedziała, kim był.
Wydawało się, że mieszka pod gankiem prowadzącym
do klatki schodowej w pobliskim budynku mieszkal­
nym. Od czasu do czasu przepędzano go stamtąd, ale
zawsze wracał, ze swoim nieodłącznym towarzyszem,
starym psem myśliwskim. Noce przesypiał skulony pod
osłoną ganku, a dni spędzał na żebraninie pod pobliskim
centrum handlowym.
Były w jej życiu dramatyczne momenty, kiedy wyda­
wało jej się, że wkrótce do niego dołączy i usiądzie na
chodniku z ręką wyciągniętą po wsparcie. Jednak z pe­
wnością nie byłoby jej stać na to, by wlewać w siebie
takie ilości alkoholu!
Kupiła karton mleka i najtańszy bochenek chleba.
Wróciła do domu biegiem. Alfie przez cały ten czas nie
ruszył się z miejsca. Sobotnie noce zazwyczaj musiał
odsypiać dłużej, bo jałmużna tego dnia bywała obfitsza.
Najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszyło, bo w nie­
dzielę, z wyjątkiem okresu przedświątecznego, niewiele
osób wybierało się na zakupy. Na szczęście do Bożego
Narodzenia zostało jeszcze kilka tygodni. W tej chwili
święta kojarzyły jej się przede wszystkim z niepożąda­
nymi wydatkami.
- Katie! - zawołała, zaglądając do łazienki, skąd
dochodziły odgłosy płynącej wody. - Wszystko w po­
rządku?
- Tak. Kupiłaś jajka?
8
CAROLINE ANDERSON
- Jeszcze są - odrzekła z lekką przesadą. - Nastawię
czajnik. Pospiesz się. Sally zaraz będzie, a ja też chcę
wziąć prysznic.
- Już przyjechali!
Na widok samochodu Sally Katie ruszyła biegiem
podjazdem i chodnikiem, tylko migały jej długie nogi.
Annie szła za nią bardziej statecznym krokiem. Zazdro­
ściła córce jej bezgranicznego entuzjazmu.
Wśliznęła się na miejsce obok kierowcy, a Sally
wyciągnęła ramię i ją objęła.
- Witaj! Dobrze cię zobaczyć. Jak ci minęły wa­
kacje?
- Miła odmiana - skwitowała krótko, uśmiechając
się i modląc, by Katie nie powiedziała za dużo. Szybko
zmieniła temat. - Skąd startujemy?
- Z parkingu za supermarketem. Trasa prowadzi
w górę rzeki aż do rezerwatu, potem przejdziemy przez
kładkę i wrócimy ścieżką przez las i park po drugiej
stronie rzeki. To cudowny spacer. Robiliśmy już wy­
prawy tym szlakiem.
- Mam nadzieję, że moje sportowe buty nie rozlecą
się po drodze. Zdarłam w nich obcasy od wewnętrznej
strony.
- Mam w domu inną parę. Chcesz podjechać do
mnie i sprawdzić, czy pasują? Mamy chyba dosyć
czasu.
- Nie trzeba. Jestem przyzwyczajona do swoich. -
Odwróciła się i spojrzała z uśmiechem na synów Sally.
- Część, chłopcy. Jesteście gotowi?
Odpowiedziały jej entuzjastyczne uśmiechy i ener­
giczne kiwanie głową.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin