Wilkins Gina - Dziecko na sprzedaż (84,92).pdf

(672 KB) Pobierz
5816318 UNPDF
GINA WlLKINS
DZIECKO
NA SPRZEDAŻ
ROZDZIAŁ
1
Było już późno. Minęła dziesiąta. Mimo nocnej pory letni
żar wciąż bil od trotuaru, którym szedł Sam Perry. Próbował
sobie przypomnieć, kiedy ostatnio padało. Musiało to być
dawno temu, bo już nawet nie pamiętał. W ustach czuł nie­
znośny smak suchego pyłu unoszącego się w powietrzu.
Jeszcze jeden upalny sierpień na Południu. Parę lat temu
mógł uciec od tego potwornego upału i przenieść się wraz
z rodzicami na Północ. Dlaczego tego nie zrobił?
To nie był udany dzień. Zaczęło się od awarii jego starego
samochodu. Potem nieszczęścia się mnożyły. Uderzono go,
skrzyczano, oblano kawą, a na koniec jakiś pijak zwymioto­
wał mu na buty. Czasami naprawdę nie warto rano podnosić
się z łóżka.
Dobrze, że przynajmniej był już prawie w domu. Po dniu
spędzonym na rozprażonych ulicach skromny budynek,
w którym znajdowało się jego mieszkanie, jawił mu się wspa­
niałym pałacem.
- Hej, kochasiu, szukasz może towarzystwa?
Młoda kobieta stała oparta o gładką, ceglaną ścianę, ledwie
oświetloną przez oddaloną o parę budynków latarnię. W pół­
mroku ujrzał niesforne, jasne loki tańczące wokół nagich ra-
6 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
mion, opinającą się na pełnych piersiach koszulkę w paski,
obcisłą czarną spódniczkę z lycry tak krótką, że równie dobrze
mogłoby jej nie być, i nieskończenie długie nogi na nieboty­
cznie wysokich obcasach.
Cholera, pomyślał. Czy naprawdę musi tolerować to świń­
stwo dokładnie przed własnymi oknami?
- Co ci jest, najsłodszy? Zapomniałeś języka w gębie?
- Nie czekając na odpowiedź, dodała: - Wyglądasz mi na
samotnego, kochasiu! Może byśmy się zabawili, co?
Pod mokrym od potu ubraniem znowu poczuł ciężar broni
i policyjnej odznaki. Nie po raz pierwszy w życiu pragnął
zapomnieć, że jest policjantem.
- Wynoś się stąd! To przyzwoita okolica - warknął ze
złością.
Kobieta podeszła bliżej. Biała, miękka dłoń, o palcach za­
kończonych długimi, czerwonymi paznokciami dotknęła jego
ręki poniżej podwiniętego rękawa koszuli.
- O, kurczę, musisz być bardzo silny - zagadała. - Mogli­
byśmy przyjemnie spędzić trochę czasu, kotku. No co, nie
zaprosisz mnie do środka?
- Wolałbym raczej spędzić godzinę w gnieździe grzechot-
ników - odpowiedział szczerze.
Lśniące niebieskie oczy, otoczone przesadnie długimi,
sztucznymi rzęsami, uśmiechnęły się do niego.
- Dlaczego, misiaczku? Jestem zrozpaczona.
Sam miał już tego dość. Był zmęczony i głodny. Marzył
o tym, by zamknąć się we własnym mieszkaniu, zrobić sobie
kanapki, chwycić butelkę zimnego piwa i rozłożyć się przed
telewizorem na parę godzin, zanim pójdzie do łóżka - absolut­
nie sam. Właśnie stuknęła mu trzydziestka. Był za młody na
to, by czuć się tak staro. Ta myśl sprawiła, że stał się bardziej
sarkastyczny niż zazwyczaj.
DZIECKO NA SPRZEDAŻ • 7
- Daj spokój, Sanders - warknął. - Powiedz mi, po co tu
przyszłaś, a potem znikaj. Skończyłem służbę.
Westchnęła głęboko i puściła jego ramię. Gdy odezwała się
ponownie, jej głos był wciąż matowy, lecz jakby bardziej
ożywiony.
- Porucznik Brashear przesyła wiadomość. Oczekuje, że
rano o ósmej stawimy się w jego biurze.
- Mam już wyznaczone zadanie na jutro. On o tym wie.
Potrząsnęła głową. Sztuczne loki zatańczyły wokół ramion.
- Nieaktualne. Wydarzyło się coś ważnego. Zdaje się, że
znowu będziemy partnerami, Perry.
Sam jęknął.
- Prawdę mówiąc, mnie ten pomysł też nie przypadł do
gustu - powiedziała. - Zwłaszcza po tym, jak schrzaniłeś na­
sze ostatnie zadanie.
- Ja schrzaniłem? A kto, do jasnej cholery...
- Trochę ciszej, dobrze? - Rozejrzała się wokół, żeby
sprawdzić, czy nikt nie słyszał. - Wiesz, o co mi chodzi -
mruknęła. - Brak ci samokontroli. Gdybyś wtedy zachował
spokój...
- Gdybym wtedy zachował spokój, już by cię nie było na
tym świecie.
- Sama bym sobie poradziła. Świetnie mi szło, dopóki nie
spadłeś z góry jak jastrząb, zdradzając moją kryjówkę.
- Do diabła, Sanders, gdybym poczekał jeszcze dziesięć
minut, mógłbym cię najwyżej zapakować w plastikowy worek
i dostarczyć zrozpaczonej mamusi. Nigdy nie liczyłem na
dozgonną wdzięczność, ale...
Prychnęła w zdecydowanie nieelegancki sposób.
- A kto zajął się tym typkiem, który chciał ci wystrzelić
mózg przez ucho, co?
- Ty. Ale to wcale nie było konieczne.
Uniosła ręce i cofnęła się o krok, w głębszy cień.
8 • DZIECKO NA SPRZEDAŻ
- Dosyć tego! Jestem tak samo zmęczona jak ty, Perry,
a czeka mnie jeszcze parę godzin służby. Jeżeli masz jakieś
problemy, idź z tym do Brasheara.
- Na pewno tak zrobię.
- To świetnie. - Odwróciła się, żeby odejść. Pewnie gdzieś
w pobliżu czekał na nią samochód z drugim policjantem, któ­
ry niecierpliwił się za kierownicą.
- Hej, Sanders! - zawołał.
- Co? - spytała przez ramię.
- Wyglądasz jak dziwka.
W jej oczach pojawił się gniewny błysk, lecz jaskrawo
wymalowane usta wygięły się w kocim uśmiechu.
- Za to mi płacą - odparła uwodzicielskim tonem. - Nie
uważasz, że świetnie mi idzie, Perry?
Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po pośladku. A potem
nagle boleśnie uszczypnęła.
Sam gwałtownie odskoczył i zaklął przez zęby. Jego twarz
oblała się żarem. Znowu przyłapała go na tym, jak stracił nad
sobą panowanie.
- Ręce przy sobie, Sanders! - syknął.
W jej śmiechu zabrzmiała nuta triumfu.
- Słodkich snów, kotku.
Sam patrzył, jak odchodziła. Właściwie nie tyle szła, ile
płynęła w powietrzu. Nie był pewny, czy to przedstawienie na
jego cześć, czy efekt wysokich obcasów, niemniej jednak
pozwolił sobie na minutę czy dwie z podziwem utkwić wzrok
w mikroskopijną spódniczkę.
Co za ciało, pomyślał, czując, że temperatura podskoczyła
mu o parę stopni. Jaka szkoda, że musi należeć akurat do
Dallas Sanders.
Nie można powiedzieć, żeby humor Sama uległ jakiejś
widocznej poprawie do ósmej rano następnego dnia. Zaciął się
Zgłoś jeśli naruszono regulamin